Mniej więcej
rok temu mnóstwo czasu poświeciłem małej gminie Ruciane-Nida, konkretnie zaś
manewrom związanym z próbą odwołania jej burmistrza, jak powiadają nieudacznika,
pieczeniarza i satrapy jakich mało. Kto nie wierzy może sprawdzić we wpisach ze
stycznia AD 2012. Tamte teksty wskazywały zdaniem ich autora co i dlaczego w
procedurze impeachmentu zrobiono źle, ergo kto i dlaczego mieszał w niewielkim
światku gminnym. A to zachowując się jak gówniarz pozbawiony rozumu, a to ciągnąc
jakieś lewackie bzdury metodami zajadłej
propagandy internetowej.
Twierdziłem
wtedy – i twierdzę dzisiaj – że historia gminy pełna jest podobnego zamętu od
co najmniej trzydziestu lat. A w związku z tym wypadało by już tego i owego
nauczyć się na pamięć. Szczególnie zaś nie chwalić czegoś, co w krótkiej
pamięci zwolenników poprzednich władz zdaje się czasem idylli. Dziwne sesje
miejscowego samorządu to w Rucianem tradycja, ostatnią jej odsłonę opisywałem w
roku 1998 pracując wówczas jako naczelny „Gazety Rolniczej”. Ktoś do tego
dotarł, kto inny coś przeinaczył, wreszcie w kilku prywatnych mailach
poproszono mnie o odszukanie oryginalnego tekstu sprzed lat – ponoć w celach
porównawczych. Dobrze, zgoda – niżej ten tekst. Bez zmian.
======================================
WŁADZA NA MANEWRACH!
Miejsce akcji: wieś Wygryny w gminie Ruciane-Nida. Przedmiot
sporu, czyli dramat: szkoła wiejska w tychże Wygrynach, konkretnie pomysł jej
likwidacji. Osoby dramatu: mieszkańcy, radni, szkolne dzieci, pani burmistrz
gminy, policja.
W
listopadzie 1997 roku pani burmistrz Jadwiga Binder udzielając wywiadu niżej
podpisanemu stwierdziła między innymi, że największą jej troską jest danie
gminie takiej szansy rozwoju, jaką od losu i zmiennych warunków polskich
transformacji gospodarczych otrzymali sąsiedzi, na przykład zamieszkali w
Mikołajkach. Mówiliśmy o nowoczesnym myśleniu o turystyce, o tym, że prawdziwą
nadzieję dają okolicy najmłodsi, solidnie wyedukowani i pozbawieni myślowych
kompleksów. Mówiliśmy też o tym, że
gmina rozwarstwiła się: bogaci coraz bogatsi, biednych coraz więcej.
Zaraz
po tej rozmowie w gminie eksplodowała specyficzna bomba: wieść, że od nowego
roku szkolnego likwidacji mają ulec dwie szkoły: w Wygrynach i Śwignajnie. Bez
dyskusji! W Śwignajnie mieszkańcy mieli o tyle większą nadzieję, że ich radny
nie jest zwolennikiem tego pomysłu. W Wygrynach nadziei brak: miejscowa radna
nazywa się Jadwiga Binder i zdecydowanie obstaje za likwidacją obu placówek
szkolnych.
Sesja pod
specjalnym nadzorem
Finalna
decyzja miała być podjęta na sesji Rady Miasta i Gminy w dniu 5 stycznia 1998
r.. Ale jak to w małych środowiskach bywa informacja o sesji obiegała okolicę
znacznie wcześniej. Komitety obrony szkół postanowiły wprowadzić swych
przedstawicieli na obrady po to, by przekazać
dezaprobatę dla takich gminnych rządów. Zamierzano spokojnie, ale zdecydowanie
przedstawić argumenty, dla których zdaniem zainteresowanych spodziewane decyzje
nie powinny być podjęte. Poruszeni poczuli się przede wszystkim wygryniacy,
może bardziej rozdyskutowani, ale przede wszystkim uważający, że oto ma się
dokonać prawdziwy gwałt na ich własnym
statusie, potrzebach i przekonaniach. Tak się bowiem składa, że szkoła w Wygrynach ma co prawda ponad 160
lat, ale po pierwsze tradycja zobowiązuje, po drugie budynek jest w znakomitym
stanie technicznym i przez najbliższych kilka lat nie wymaga żadnych
inwestycji. Szkoła jako jedna z nielicznych w okolicy wyposażona jest też w
salę gimnastyczną, boisko i obszerny plac przylegający bezpośrednio do jeziora.
W ostatnich remontach uczestniczyła
firma z Częstochowy, która na przyszkolnych terenach wybudowała pięć
domków letniskowych. Krótko mówiąc: kogoś już taka lokalizacja skusiła.
Pytanie,
które we wszystkich parlamentarnych formach zadają wygryniacy: dlaczego zatem
ktoś wmawia mieszkańcom, że czyni im
jakieś wyższej rangi dobro, rzekomo
likwidując w ten sposób finansowy wrzód gminny? Dlaczego nie tak dawno
osadzony na urzędzie człowiek, namawiający wszystkich do niestandardowego
myślenia, mając do rozwiązania realny problem rozwiązuje go tak
bezceremonialnie i wbrew własnym teoriom?
Ale
- racje jak to racje, muszą być przedstawione i przedyskutowane. Tworzące się
od kilku tygodni komitety obrony szkół postanawiają zatem na planowanej
sesji wspólnie pomyśleć o innym, niż
likwidacja szkół rozwiązaniu.
Trzy
dni przed terminem sesji w gminie pojawia się informacja, że obrady są
zamknięte, a urząd w czasie ich trwania nieczynny.
Mieszkańcy
Wygryn i Śwignajna czują się oszukani. Na nic pisma protestujące, na nic
rozmowy, plany i propozycje. Władza to jest władza i jak widać nadal wszystko
może. Z różnych przyczyn takie postawienie sprawy budzi tu żywiołowy sprzeciw.
Do
pani burmistrz informacja o nastrojach dotarła szybciej, niż da się to opisać.
W dniu sesji prywatne auto Jadwigi Binder powędrowało na strzeżony parking
kilkaset metrów od urzędu. Formalne pismo o tajności obrad, opatrzone
burmistrzowskim osobistym podpisem wywieszono na drzwiach.
A
wkrótce pod tymiż drzwiami pojawiły się także policyjne pojazdy. Miejscowe, ale
także z Pisza i Orzysza. Pełna pompa z migającymi światłami, wyraźnie
oznakowanymi mundurami i tak dalej. Sądząc po przygotowaniach do owych gminnych
manewrów dla miejscowych władców nadchodziła rzecz straszna i nie do
pomyślenia. Wyborcy postanowili przyjrzeć się z bliska swym wybrańcom w akcji.
Może potwierdzić pewne racje, a może im zaprzeczyć... Może krzyczeć, tupać i
ogólnie się sprzeciwiać?
Przewidywania najwyraźniej zawiodły.
Naprzeciwko policjantów stał nie rozjuszony tłum, ale kilkadziesiąt spokojnych,
wcale nie skłonnych do agresji osób. Nic się tego dnia nie stało. Następnego
zresztą także nie. Jadwiga Binder komentowała później zasadność wezwania
policyjnej asysty: -Proszę zwrócić uwagę na przekrój protestujących: osoby
starsze, ludzie nie mający dzieci, podpici...-
Istotnie
na zdjęciach dokumentujących spotkanie przed urzędem występują ludzie, których
z grubsza można by uznać za starszych. Dwoje nie ma dzieci w wieku szkolnym,
dwie inne osoby nie mają ich wcale. Podpitych nie rozpoznano, nie odnotowano,
nie stwierdzono...
Pytanie
z gatunku retorycznych: kiedy traci się czynne prawo wyborcze? Po ukończeniu
40-tki? Z powodu bezdzietności? Gdy wybierani tak zarządzą?
Kwity
Wygryńska
szkoła do dzisiejszego dnia uczy 48 dzieci w pełnym zakresie szkoły podstawowej plus jedenaścioro
dzieci w klasie zerowej. W następnym roku szkolnym przewidywana jest tendencja
wzrostowa: 55 uczniów podstawówki plus dziesięcioro "zerówki". Dalej
podobnie, w roku szkolnym 1999/2000 65 osób plus 6, roku szkolnym 2000/2001 -
65 plus 11. Kwity, jak się tu o statystyce powiada, wyraźnie informują, że
wszystkie dzieci są miejscowe. Dziś opiekę nad nimi sprawuje siedmioro
nauczycieli i jedna katechetka. Wszyscy z wyższym wykształceniem i pełnymi,
zweryfikowanymi przez czas kwalifikacjami. Nieoficjalnie powiada się, że
kwalifikacje i doświadczenie nie są tu czymś godnym pochwały: dobry nauczyciel
kosztuje po prostu drożej. I logika dotychczasowych posunięć lokalnej władzy dowodzi, że postanowiła ona zlikwidować najpierw nie to, co wydaje się
sensownym i do likwidacji, ale to co
dobrym. Bez sensu? Być może. Za to prawdziwie.
Co
wzamian, co w miejsce dotychczasowej szkoły? Teoria przedstawiona przez
burmistrz Jadwigę Binder zakłada dowóz uczniów do placówki w Rucianem-Nidzie.
Podobno jest pula pieniędzy na transport, opiekunkę i całą dodatkową logistykę,
związaną z dłuższym przebywaniem dzieci poza domem.
Ironia
losu polegała jednak w styczniu na tym, że do dnia tajnej sesji miejscowej rady nikt wyborcom,
mieszkańcom i w ogóle zainteresowanym nie przedstawił prawdziwych kosztów
utrzymania placówki. Nikt też nie powiedział ile będzie kosztowało transportowanie uczniów do
innych szkół, zatrudnienie opiekuna, co stanie się z budynkiem szkolnym, salą
gimnastyczną, boiskiem, działką. I gdzie znajdą zatrudnienie nauczyciele.
Pod strażą
Dwaj
miejscowi policjanci, pilnujący spokoju i tajnego porządku obrad rychło wzmocnieni zostali posiłkami z innych
miejscowości. Zdaniem mieszkańców gminy potraktowano ich jak nieprzytomnych
rozrabiaków, ale już po kilku minutach sytuacja obróciła się przeciwko tym,
którzy wezwali tak niepotrzebną pomoc. Oto bowiem okazało się, że przedstawicielom służb porządkowych
udzielono nieco mylnych instrukcji: mieli mianowicie nie wpuszczać do gmachu
absolutnie nikogo. Niestety radni też ludzie, mała ich grupka spóźniła się - i
mogła już tylko pocałować klamkę.
Przypuszczam, że to nieco
zdezorientowało policjantów, a później zwróciło ich uwagę na fakt, że nikt tu nie zamierza czynić obradującym
krzywdy, demolować ich samochodów, zaś determinacja zgromadzonych jest
całkowicie uzasadniona. Wkrótce to
właśnie policjanci weszli na teren urzędu i po kilku minutach pertraktacji
doprowadzili do tego, iż przedstawiciele komitetów obrony szkół znaleźli się na
sali obrad, a ten fragment sesji oficjalnie został odtajniony.
Sukcesy
bywają jednak pozorne. Uczestnictwo niczego nie zmieniło, raczej podgrzało
nastroje. W tajnym głosowaniu większość radnych opowiedziała się za likwidacją
obu szkół. Jak twierdzą ci, którym dane to
było obserwować rzecz dokonała się tak, jakby decyzje zapadły już
wcześniej, a głosowanie było czczą
formalnością. Nie chciano wysłuchać niczyich argumentów, nikogo spoza
rady nie dopuszczono do głosu. Mieszkańcy Wygryn utrzymują po wielu tygodniach,
że głosy oddane przez nich na Jadwigę Binder to największa pomyłka ostatnich
lat. Liczyli, że wykształcona i nie wciągnięta w miejscowe układy była pani prokurator pomoże im w rozwiązaniu
największych problemów - biedy, bezrobocia, życiowej beznadziei. Nie pomogła.
Spowodowała kolejne komplikacje, wzbudziła złość i poczucie krzywdy. W opinii
wsi stała się Babsztylem. Dziś niektórzy twierdzą, że wcale nie takim
"spoza układów", jak to sama przedstawiała - i bardzo podobnym do wielu
"politycznych geniuszy", którzy obiecywali tu cuda pięć i dziesięć
lat temu, po czym przeminęli bez śladu. Szkoda, że nie zapominając przedtem o
wpędzeniu gminy w stan permanentnej biedy, wiecznych długów i mocno wątpliwych
zobowiązań finansowych.
Racje
burmistrza
Nie
miałem okazji usłyszeć ich bezpośrednio, urząd gminy Ruciane- Nida od wielu
tygodni nie odpowiada na faksy, propozycje spotkań, nie reaguje na wysyłane
pisemne pytania dotyczące pomysłu likwidacji sżkół. Stąd racje urzędu i pani
burmistrz mogę przedstawić korzystając jedynie ze źródeł pośrednich, tym razem
publikacji w prasie lokalnej. Wynika otóż z nich, że miejscowa spec-komisja
starannie rozważyła wszystkie argumenty
za likwidacją i przeciw niej. Wyszło, że likwidować należy i to szybko.
Subwencja na jednego ucznia, jaką otrzymuje
gmina, wynosi 1900 zł, a realne utrzymanie tegoż ucznia w Wygrynach to koszt około 4000 zł. Nadto szkoły
miejskie, do jakich zaliczono "awaryjną" w Rucianem gwarantują lepszą
opiekę pedagogiczną, wyższy poziom nauczania i takie współczesne luksusy, jak
dostęp do komputerów.
Wygryniacy
twierdzą, że coś w tym jest, szkoda, że bez sensu. Dokładnego wyliczenia ile na
co idzie pieniędzy w gminie nie przedstawiono, może dlatego, że trzeba było by
ujawnić kilka grzechów niegospodarności, jakich radni w ostatnim okresie bez
wątpienia się dopuścili. Niefrasobliwie podpisywane umowy grzewcze,
zapewniające urocze ciepełko w ośrodkach, do których poza sezonem pies z kulawą
nogą nie zajrzy, podejrzanie szybko podpisana umowa o sprzedaży fabryki płyt
wiórowych... Pewnie znalazło by się kilka innych wątpliwych posunięć - i temu
utajnienie sesji likwidacyjnej miało najwyraźniej zapobiec. Dziś
współmieszkańcy pani Binder pytają
także: dlaczego gmina likwidująca szkołę decyduje się zarazem na
utrzymywanie gruntów przyszkolnych, które sprzedane po rynkowych cenach
zapewniły by jeszcze długi żywot tak nie lubianej przez władzę placówki
oświatowej?
Ironie
Pierwsza
i podstawowa polega na tym, że ostateczną decyzje o likwidacji szkoły podejmuje
nie burmistrz i nie rada, lecz kurator wojewódzki.
Druga
związana jest z historią kolejnych ekip władających gminą tylko w minionym
dziesięcioleciu. Sam to od pani Binder słyszałem: zna ich zły upór względem forsowania własnych
racji, dawno wyciągnęła wnioski i postanowiła działać inaczej.
Fakty
tego niestety nie potwierdzają. Władza jak widać upija nadal, choć coraz
podstępniej: każąc widzieć pijanych nie w lustrze, lecz obok.
Marek
Zarębski
2 komentarze:
No dobra - a jak tamte czasy mają się do dnia dzisiejszego? Lewaki to jak rozumiem Grzybowska. A kto ten sprawiedliwy niby?
O rany, czuję się jak ktoś, kto musi tłumaczyć „co poeta w swym utworze chciał powiedzieć”. Tak, wymieniona dama to lewaczka pełną gębą, ubiegłoroczny spór i samą procedurę wymiany burmistrza podgrzewała co najmniej nieumiejętnie. Sprawiedliwych niestety brak. Totalnie i w ogóle. O tym były ubiegłoroczne teksty. Ten dzisiejszy przywołany został na życzenie, mam takiego dość upierdliwego respondenta, który wszystko co powiem o przeszłości podważa i neguje, że niby się nie zdarzyło, albo że pisałem inaczej. Nieprawda! Zdarzyło się i to dokładnie tak, jak cytuję, można zadać sobie trud i w odpowiedniej bibliotece sprawdzić. Prawdą jest też i to, że przed wieloma laty, o ile dobrze pamiętam w roku 1986, ówczesnego odpowiednika burmistrza usunięto zarzucając mu kradzież kaloryferów z demontażu, które ten jak najlegalniej kupił. Tak, też o tym pisałem, w innym tytule, w którymś miejscu tego bloga przywołałem nie sam tekst (nie istnieje cyfrowy zapis), ale jego opis poczyniony już we współczesności. Zatem zarzucanie mi, że wpadam gdzieś nieproszony „z bomby”, nic nie wiem o gminie i wypowiadam się na tematy, których nie znam JEST BZDURĄ! Dalej: samorządność od lat przerasta miejscowych działaczy, co byśmy pod tym słowem nie rozumieli. I nie ma tu znaczenia ani status wykształceniowy, ani wiek. Każdy nowy natychmiast po objęciu urzędu ujawnia „w którą stronę jego łapki grabią” i jak bardzo ma w nosie interes wspólny. Nie ma już szaleńców działających dla dobra ogółu – a wiem, że byli, znałem ich osobiście. Dawni bohaterowie moich opisów okazali się po latach wcale nie tak bohaterscy, jakby to się na początku wydawało. Pojawili się prawdziwi „obcy”, pobudowali sobie rezydencje tam, gdzie teoretycznie budować nie wolno nawet paśnika dla sarenek, dysponują potężnymi środkami przekonywania – i nikt ich nawet nie śmie wymieniać, w dzisiejszych czasach tak pozornie niewinna czynność, jak oderwanie od cycka bardzo boli, szczególnie władców absolutnych, których władza zdążyła skorumpować równie absolutnie. W tej gminnej kropli wody żyją wszystkie stworzenia duże i małe, którym warto się przyglądać, ponieważ bredzą czynnie jak nie przymierzając premierzy i prezydenci. Gdyby nie kilku normalnych obywateli gminy zaryzykował bym twierdzenie, że te wasze struktury, urzędy i urzędników trzeba złapać za łeb i przemocą umieścić w słoju z formaliną. Po czym wystawić w Sevres pod Paryżem, obok miary metra, z napisem na przykład „Wzorcowy cham znad jeziora”. Albo „Tak piękna i zdolna, że trzeba to utrwalić”. Skąd tylu cudaków w jednym miejscu? A, to już sami musicie ustalić. Coś ich tam ciągnie, trafiają na miejscu na sprzyjający klimat, ustalają swe obszary żerowania – i żrą ile wlezie. Tyle razy pisałem u siebie o selekcji negatywnej, że już mi się nie chce tego wszystkiego powtarzać n-ty raz. Dobre tereny ukradzione, albo półlegalnie sprzedane, spiskują i mądrzą się ludzie, którym nie dał bym własnego sracza naprawić, raz dowiaduję się, że ważniejszy od burmistrza jest jakiś weterynarz, innym razem, że tego nie rusz, bo odwiedza go sam Urban… Ludzie! Tam jest potrzebny jakiś maj, jakiś Piłsudski i jakiś zamach! Inaczej czarno widzę nie tylko waszą przyszłość, ale i teraźniejszość…
Prześlij komentarz