czwartek, 3 stycznia 2013

DZIAŁO SIĘ, OJ DZIAŁO!



Mniej więcej rok temu mnóstwo czasu poświeciłem małej gminie Ruciane-Nida, konkretnie zaś manewrom związanym z próbą odwołania jej burmistrza, jak powiadają nieudacznika, pieczeniarza i satrapy jakich mało. Kto nie wierzy może sprawdzić we wpisach ze stycznia AD 2012. Tamte teksty wskazywały zdaniem ich autora co i dlaczego w procedurze impeachmentu zrobiono źle, ergo kto i dlaczego mieszał w niewielkim światku gminnym. A to zachowując się jak gówniarz pozbawiony rozumu, a to ciągnąc jakieś  lewackie bzdury metodami zajadłej propagandy internetowej.

Twierdziłem wtedy – i twierdzę dzisiaj – że historia gminy pełna jest podobnego zamętu od co najmniej trzydziestu lat. A w związku z tym wypadało by już tego i owego nauczyć się na pamięć. Szczególnie zaś nie chwalić czegoś, co w krótkiej pamięci zwolenników poprzednich władz zdaje się czasem idylli. Dziwne sesje miejscowego samorządu to w Rucianem tradycja, ostatnią jej odsłonę opisywałem w roku 1998 pracując wówczas jako naczelny „Gazety Rolniczej”. Ktoś do tego dotarł, kto inny coś przeinaczył, wreszcie w kilku prywatnych mailach poproszono mnie o odszukanie oryginalnego tekstu sprzed lat – ponoć w celach porównawczych. Dobrze, zgoda – niżej ten tekst. Bez zmian.
======================================


  WŁADZA NA MANEWRACH!

Miejsce akcji: wieś Wygryny w gminie Ruciane-Nida. Przedmiot sporu, czyli dramat: szkoła wiejska w tychże Wygrynach, konkretnie pomysł jej likwidacji. Osoby dramatu: mieszkańcy, radni, szkolne dzieci, pani burmistrz gminy, policja.

W listopadzie 1997 roku pani burmistrz Jadwiga Binder udzielając wywiadu niżej podpisanemu stwierdziła między innymi, że największą jej troską jest danie gminie takiej szansy rozwoju, jaką od losu i zmiennych warunków polskich transformacji gospodarczych otrzymali sąsiedzi, na przykład zamieszkali w Mikołajkach. Mówiliśmy o nowoczesnym myśleniu o turystyce, o tym, że prawdziwą nadzieję dają okolicy najmłodsi, solidnie wyedukowani i pozbawieni myślowych kompleksów. Mówiliśmy też o tym,  że gmina rozwarstwiła się: bogaci coraz bogatsi, biednych coraz więcej.

Zaraz po tej rozmowie w gminie eksplodowała specyficzna bomba: wieść, że od nowego roku szkolnego likwidacji mają ulec dwie szkoły: w Wygrynach i Śwignajnie. Bez dyskusji! W Śwignajnie mieszkańcy mieli o tyle większą nadzieję, że ich radny nie jest zwolennikiem tego pomysłu. W Wygrynach nadziei brak: miejscowa radna nazywa się Jadwiga Binder i zdecydowanie obstaje za likwidacją obu placówek szkolnych.

Sesja pod specjalnym nadzorem
Finalna decyzja miała być podjęta na sesji Rady Miasta i Gminy w dniu 5 stycznia 1998 r.. Ale jak to w małych środowiskach bywa informacja o sesji obiegała okolicę znacznie wcześniej. Komitety obrony szkół postanowiły wprowadzić swych przedstawicieli na obrady po to,  by przekazać dezaprobatę dla takich gminnych rządów. Zamierzano spokojnie, ale zdecydowanie przedstawić argumenty, dla których zdaniem zainteresowanych spodziewane decyzje nie powinny być podjęte. Poruszeni poczuli się przede wszystkim wygryniacy, może bardziej rozdyskutowani, ale przede wszystkim uważający, że oto ma się dokonać prawdziwy gwałt na  ich własnym statusie, potrzebach i przekonaniach. Tak się bowiem składa, że  szkoła w Wygrynach ma co prawda ponad 160 lat, ale po pierwsze tradycja zobowiązuje, po drugie budynek jest w znakomitym stanie technicznym i przez najbliższych kilka lat nie wymaga żadnych inwestycji. Szkoła jako jedna z nielicznych w okolicy wyposażona jest też w salę gimnastyczną, boisko i obszerny plac przylegający bezpośrednio do jeziora. W ostatnich remontach uczestniczyła  firma z Częstochowy, która na przyszkolnych terenach wybudowała pięć domków letniskowych. Krótko mówiąc: kogoś już taka lokalizacja skusiła. 

Pytanie, które we wszystkich parlamentarnych formach zadają wygryniacy: dlaczego zatem ktoś wmawia mieszkańcom, że czyni  im jakieś wyższej rangi dobro, rzekomo  likwidując w ten sposób finansowy wrzód gminny? Dlaczego nie tak dawno osadzony na urzędzie człowiek, namawiający wszystkich do niestandardowego myślenia, mając do rozwiązania realny problem rozwiązuje go tak bezceremonialnie i wbrew własnym teoriom?

Ale - racje jak to racje, muszą być przedstawione i przedyskutowane. Tworzące się od kilku tygodni komitety obrony szkół postanawiają zatem na planowanej sesji  wspólnie pomyśleć o innym, niż likwidacja szkół rozwiązaniu.

Trzy dni przed terminem sesji w gminie pojawia się informacja, że obrady są zamknięte, a urząd w czasie ich trwania nieczynny.

Mieszkańcy Wygryn i Śwignajna czują się oszukani. Na nic pisma protestujące, na nic rozmowy, plany i propozycje. Władza to jest władza i jak widać nadal wszystko może. Z różnych przyczyn takie postawienie sprawy  budzi tu żywiołowy sprzeciw.

Do pani burmistrz informacja o nastrojach dotarła szybciej, niż da się to opisać. W dniu sesji prywatne auto Jadwigi Binder powędrowało na strzeżony parking kilkaset metrów od urzędu. Formalne pismo o tajności obrad, opatrzone burmistrzowskim osobistym podpisem wywieszono na drzwiach.

A wkrótce pod tymiż drzwiami pojawiły się także policyjne pojazdy. Miejscowe, ale także z Pisza i Orzysza. Pełna pompa z migającymi światłami, wyraźnie oznakowanymi mundurami i tak dalej. Sądząc po przygotowaniach do owych gminnych manewrów dla miejscowych władców nadchodziła rzecz straszna i nie do pomyślenia. Wyborcy postanowili przyjrzeć się z bliska swym wybrańcom w akcji. Może potwierdzić pewne racje, a może im zaprzeczyć... Może krzyczeć, tupać i ogólnie się sprzeciwiać?

 Przewidywania najwyraźniej zawiodły. Naprzeciwko policjantów stał nie rozjuszony tłum, ale kilkadziesiąt spokojnych, wcale nie skłonnych do agresji osób. Nic się tego dnia nie stało. Następnego zresztą także nie. Jadwiga Binder komentowała później zasadność wezwania policyjnej asysty: -Proszę zwrócić uwagę na przekrój protestujących: osoby starsze, ludzie nie mający dzieci, podpici...- 

Istotnie na zdjęciach dokumentujących spotkanie przed urzędem występują ludzie, których z grubsza można by uznać za starszych. Dwoje nie ma dzieci w wieku szkolnym, dwie inne osoby nie mają ich wcale. Podpitych nie rozpoznano, nie odnotowano, nie stwierdzono...

Pytanie z gatunku retorycznych: kiedy traci się czynne prawo wyborcze? Po ukończeniu 40-tki? Z powodu bezdzietności? Gdy wybierani tak zarządzą?

Kwity
Wygryńska szkoła do dzisiejszego dnia uczy 48 dzieci w pełnym  zakresie szkoły podstawowej plus jedenaścioro dzieci w klasie zerowej. W następnym roku szkolnym przewidywana jest tendencja wzrostowa: 55 uczniów podstawówki plus dziesięcioro "zerówki". Dalej podobnie, w roku szkolnym 1999/2000 65 osób plus 6, roku szkolnym 2000/2001 - 65 plus 11. Kwity, jak się tu o statystyce powiada, wyraźnie informują, że wszystkie dzieci są miejscowe. Dziś opiekę nad nimi sprawuje siedmioro nauczycieli i jedna katechetka. Wszyscy z wyższym wykształceniem i pełnymi, zweryfikowanymi przez czas kwalifikacjami. Nieoficjalnie powiada się, że kwalifikacje i doświadczenie nie są tu czymś godnym pochwały: dobry nauczyciel kosztuje po prostu drożej. I logika dotychczasowych posunięć lokalnej  władzy dowodzi, że postanowiła ona  zlikwidować najpierw nie to, co wydaje się sensownym   i do likwidacji, ale to co dobrym. Bez sensu? Być może. Za to prawdziwie.

Co wzamian, co w miejsce dotychczasowej szkoły? Teoria przedstawiona przez burmistrz Jadwigę Binder zakłada dowóz uczniów do placówki w Rucianem-Nidzie. Podobno jest pula pieniędzy na transport, opiekunkę i całą dodatkową logistykę, związaną z dłuższym przebywaniem dzieci poza domem.

Ironia losu polegała jednak w styczniu na tym, że do dnia  tajnej sesji miejscowej rady nikt wyborcom, mieszkańcom i w ogóle zainteresowanym nie przedstawił prawdziwych kosztów utrzymania placówki. Nikt też nie powiedział ile  będzie kosztowało transportowanie uczniów do innych szkół, zatrudnienie opiekuna, co stanie się z budynkiem szkolnym, salą gimnastyczną, boiskiem, działką. I gdzie znajdą zatrudnienie nauczyciele.


Pod strażą
Dwaj miejscowi policjanci, pilnujący spokoju i tajnego porządku obrad  rychło wzmocnieni zostali posiłkami z innych miejscowości. Zdaniem mieszkańców gminy potraktowano ich jak nieprzytomnych rozrabiaków, ale już po kilku minutach sytuacja obróciła się przeciwko tym, którzy wezwali tak niepotrzebną pomoc. Oto bowiem okazało się,  że przedstawicielom służb porządkowych udzielono nieco mylnych instrukcji: mieli mianowicie nie wpuszczać do gmachu absolutnie nikogo. Niestety radni też ludzie, mała ich grupka spóźniła się - i mogła   już tylko pocałować klamkę. Przypuszczam, że  to nieco zdezorientowało policjantów, a później zwróciło ich uwagę na   fakt, że nikt tu nie zamierza czynić obradującym krzywdy, demolować ich samochodów, zaś determinacja zgromadzonych jest całkowicie  uzasadniona. Wkrótce to właśnie policjanci weszli na teren urzędu i po kilku minutach pertraktacji doprowadzili do tego, iż przedstawiciele komitetów obrony szkół znaleźli się na sali obrad, a ten fragment sesji oficjalnie został odtajniony.

Sukcesy bywają jednak pozorne. Uczestnictwo niczego nie zmieniło, raczej podgrzało nastroje. W tajnym głosowaniu większość radnych opowiedziała się za likwidacją obu szkół. Jak twierdzą ci, którym dane to  było obserwować rzecz dokonała się tak, jakby decyzje zapadły już wcześniej, a głosowanie było czczą  formalnością. Nie chciano wysłuchać niczyich argumentów, nikogo spoza rady nie dopuszczono do głosu. Mieszkańcy Wygryn utrzymują po wielu tygodniach, że głosy oddane przez nich na Jadwigę Binder to największa pomyłka ostatnich lat. Liczyli, że wykształcona i nie wciągnięta w miejscowe układy  była pani prokurator pomoże im w rozwiązaniu największych problemów - biedy, bezrobocia, życiowej beznadziei. Nie pomogła. Spowodowała kolejne komplikacje, wzbudziła złość i poczucie krzywdy. W opinii wsi stała się Babsztylem. Dziś niektórzy twierdzą, że wcale nie takim "spoza układów", jak to sama przedstawiała - i bardzo podobnym do wielu "politycznych geniuszy", którzy obiecywali tu cuda pięć i dziesięć lat temu, po czym przeminęli bez śladu. Szkoda, że nie zapominając przedtem o wpędzeniu gminy w stan permanentnej biedy, wiecznych długów i mocno wątpliwych zobowiązań finansowych.

Racje burmistrza
Nie miałem okazji usłyszeć ich bezpośrednio, urząd gminy Ruciane- Nida od wielu tygodni nie odpowiada na faksy, propozycje spotkań, nie reaguje na wysyłane pisemne pytania dotyczące pomysłu likwidacji sżkół. Stąd racje urzędu i pani burmistrz mogę przedstawić korzystając jedynie ze źródeł pośrednich, tym razem publikacji w prasie lokalnej. Wynika otóż z nich, że miejscowa spec-komisja starannie  rozważyła wszystkie argumenty za likwidacją i przeciw niej. Wyszło, że likwidować należy i to szybko. Subwencja na jednego ucznia, jaką otrzymuje  gmina, wynosi 1900 zł, a realne utrzymanie tegoż ucznia w Wygrynach  to koszt około 4000 zł. Nadto szkoły miejskie, do jakich zaliczono "awaryjną" w Rucianem gwarantują lepszą opiekę pedagogiczną, wyższy poziom nauczania i takie współczesne luksusy, jak dostęp do komputerów.

Wygryniacy twierdzą, że coś w tym jest, szkoda, że bez sensu. Dokładnego wyliczenia ile na co idzie pieniędzy w gminie nie przedstawiono, może dlatego, że trzeba było by ujawnić kilka grzechów niegospodarności, jakich radni w ostatnim okresie bez wątpienia się dopuścili. Niefrasobliwie podpisywane umowy grzewcze, zapewniające urocze ciepełko w ośrodkach, do których poza sezonem pies z kulawą nogą nie zajrzy, podejrzanie szybko podpisana umowa o sprzedaży fabryki płyt wiórowych... Pewnie znalazło by się kilka innych wątpliwych posunięć - i temu utajnienie sesji likwidacyjnej miało najwyraźniej zapobiec. Dziś współmieszkańcy pani Binder pytają  także: dlaczego gmina likwidująca szkołę decyduje się zarazem na utrzymywanie gruntów przyszkolnych, które sprzedane po rynkowych cenach zapewniły by jeszcze długi żywot tak nie lubianej przez władzę placówki oświatowej?

Ironie
Pierwsza i podstawowa polega na tym, że ostateczną decyzje o likwidacji szkoły podejmuje nie burmistrz i nie rada, lecz kurator wojewódzki.

Druga związana jest z historią kolejnych ekip władających gminą tylko w minionym dziesięcioleciu. Sam to od pani Binder słyszałem: zna  ich zły upór względem forsowania własnych racji, dawno wyciągnęła wnioski i postanowiła działać inaczej.

Fakty tego niestety nie potwierdzają. Władza jak widać upija nadal, choć coraz podstępniej: każąc widzieć pijanych nie w lustrze, lecz obok.

Marek Zarębski
 

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

No dobra - a jak tamte czasy mają się do dnia dzisiejszego? Lewaki to jak rozumiem Grzybowska. A kto ten sprawiedliwy niby?

M.Z. pisze...

O rany, czuję się jak ktoś, kto musi tłumaczyć „co poeta w swym utworze chciał powiedzieć”. Tak, wymieniona dama to lewaczka pełną gębą, ubiegłoroczny spór i samą procedurę wymiany burmistrza podgrzewała co najmniej nieumiejętnie. Sprawiedliwych niestety brak. Totalnie i w ogóle. O tym były ubiegłoroczne teksty. Ten dzisiejszy przywołany został na życzenie, mam takiego dość upierdliwego respondenta, który wszystko co powiem o przeszłości podważa i neguje, że niby się nie zdarzyło, albo że pisałem inaczej. Nieprawda! Zdarzyło się i to dokładnie tak, jak cytuję, można zadać sobie trud i w odpowiedniej bibliotece sprawdzić. Prawdą jest też i to, że przed wieloma laty, o ile dobrze pamiętam w roku 1986, ówczesnego odpowiednika burmistrza usunięto zarzucając mu kradzież kaloryferów z demontażu, które ten jak najlegalniej kupił. Tak, też o tym pisałem, w innym tytule, w którymś miejscu tego bloga przywołałem nie sam tekst (nie istnieje cyfrowy zapis), ale jego opis poczyniony już we współczesności. Zatem zarzucanie mi, że wpadam gdzieś nieproszony „z bomby”, nic nie wiem o gminie i wypowiadam się na tematy, których nie znam JEST BZDURĄ! Dalej: samorządność od lat przerasta miejscowych działaczy, co byśmy pod tym słowem nie rozumieli. I nie ma tu znaczenia ani status wykształceniowy, ani wiek. Każdy nowy natychmiast po objęciu urzędu ujawnia „w którą stronę jego łapki grabią” i jak bardzo ma w nosie interes wspólny. Nie ma już szaleńców działających dla dobra ogółu – a wiem, że byli, znałem ich osobiście. Dawni bohaterowie moich opisów okazali się po latach wcale nie tak bohaterscy, jakby to się na początku wydawało. Pojawili się prawdziwi „obcy”, pobudowali sobie rezydencje tam, gdzie teoretycznie budować nie wolno nawet paśnika dla sarenek, dysponują potężnymi środkami przekonywania – i nikt ich nawet nie śmie wymieniać, w dzisiejszych czasach tak pozornie niewinna czynność, jak oderwanie od cycka bardzo boli, szczególnie władców absolutnych, których władza zdążyła skorumpować równie absolutnie. W tej gminnej kropli wody żyją wszystkie stworzenia duże i małe, którym warto się przyglądać, ponieważ bredzą czynnie jak nie przymierzając premierzy i prezydenci. Gdyby nie kilku normalnych obywateli gminy zaryzykował bym twierdzenie, że te wasze struktury, urzędy i urzędników trzeba złapać za łeb i przemocą umieścić w słoju z formaliną. Po czym wystawić w Sevres pod Paryżem, obok miary metra, z napisem na przykład „Wzorcowy cham znad jeziora”. Albo „Tak piękna i zdolna, że trzeba to utrwalić”. Skąd tylu cudaków w jednym miejscu? A, to już sami musicie ustalić. Coś ich tam ciągnie, trafiają na miejscu na sprzyjający klimat, ustalają swe obszary żerowania – i żrą ile wlezie. Tyle razy pisałem u siebie o selekcji negatywnej, że już mi się nie chce tego wszystkiego powtarzać n-ty raz. Dobre tereny ukradzione, albo półlegalnie sprzedane, spiskują i mądrzą się ludzie, którym nie dał bym własnego sracza naprawić, raz dowiaduję się, że ważniejszy od burmistrza jest jakiś weterynarz, innym razem, że tego nie rusz, bo odwiedza go sam Urban… Ludzie! Tam jest potrzebny jakiś maj, jakiś Piłsudski i jakiś zamach! Inaczej czarno widzę nie tylko waszą przyszłość, ale i teraźniejszość…