poniedziałek, 21 stycznia 2013

KIBIC Z DALA...




Najgorszą rzeczą, jaka może się przydarzyć dowolnej sferze ludzkiej działalności jest wejście na ten obszar tak zwanych "zawodowców" - pośredników. To znaczy: oficjalne wejście, w końcu wszelkiej maści kibice kręcili się od zawsze tak w handlu końmi przed wojną, jak samochodami w czasach współczesnych. Niestety jedynym efektem ich działań jest spsienie rynku i wzrost cen dowolnego towaru. W kolejnym planie brutalizacja obrotu przedmiotami, a nie żadne tam cywilizowanie handlu, jak to się powszechnie twierdzi.

Od lat zajmuję się samochodami. Ujeżdżam je i zmieniam. Czyli kupuję i sprzedaję. Dla manii – nie zarobku, ten od lat odszedł w zapomnienie. A zaczynałem w epoce, w której twór taki, jak komis samochodowy nie był znany. Na giełdzie czy przed domem właściciela spotykało się dwóch facetów, oglądali, kopali w oponki albo słuchali silnika, później dogadywali się lub i nie. Cena była jaka była – czyli jeśli największy cenowy rozpustnik albo dusigrosz spotkał się z akceptacją właściciela to transakcja była zawierana i nic komu do tego. Dzisiaj obaj ci panowie muszą jeszcze utrzymać dobrze oświetlony plac komisu, jego ochronę i wikt, tudzież opierunek dla właściciela i pracowników. Innymi słowy sprzedawca dostanie mniej, kupujący zapłaci dużo więcej. Jaki w tym interes stron? Teoretycznie żaden. W praktyce jednak komis to nie klasyczny komis, ale punkt skupu, temu, który chce się pozbyć auta płaci od razu żywą gotówkę. Gównianą – ale realną. Kupujący też wydaje się być szczęśliwy. Oto uwierzył, iż nabywa auto z gwarancją, ma w umowie stempelek i nie płaci nic Urzędowi Skarbowemu. W rzeczywistości ów stempelek niczego nikomu nie gwarantuje, a za zaoszczędzenie 200 złotych na opłatach trzeba dopłacić dwa tysiące w cenie finalnej. Brawo! Skutki księżycowej ekonomii ćwiczymy jako naród od 1944 roku. Niektórym jak widać szczepionka przyjęła się na dobre.

Wyroby samochodopodobne… Innymi słowy przyczepy kempingowe. Przed wieloma laty to była najtańsza forma spędzania urlopu. Poważnie! Właściciele skrawka pola nie solili potężnych cen za postawienie tam czegoś, holowników do mieszkalnego pudła było mało, pośrednicy jeszcze się nie urodzili. Dzisiaj jest dokładnie inaczej. Wyjazd z normalną przyczepą dla 4 osób na licencjonowany kemping to wydatek porównywalny z ceną kwatery w
sąsiedniej wsi, autko nawet mocne wychla podczas holowania ze trzy-cztery litry paliwa więcej, hak do podczepienia domku parę stów – a sam domek na kółkach (bez podtekstów!) możliwy do kupienia w 95 procentach u pośrednika, ten musi pokryć choćby koszty placu, na którym trzymał przez cały rok było nie było sezonowy towar. No i mamy zabawę: pudło o zgniłej podłodze przykrytej dla niepoznaki nową wykładziną dywanową za 50 zł zamiast kosztować 2,5 tysiąca raptem zyskuje na wartości i kosztuje 7 tysięcy. Brać frajerzy, brać, wielka przedsezonowa obniżka, dzisiaj tylko 6950 zł! Czy budka ze zdjęcia jest taka właśnie? Mniemam że nie. Ale z drugiej strony nigdy nie wiadomo...

Jak już moi znajomi i przyjaciele wiedzą zamierzam zamienić  obecnie zajmowane mieszkanie na inne. Nie będę w tym miejscu informował dlaczego – ale powiem tyle, że rzecz jest prosta, bez podtekstów i pułapek. Najchętniej spotkał bym się z kimś, kto chce mieć to co ja mam – i dokonał zamiany. Ale nie, tak prosto w neo-PRL-u być nie może! Po serii ogłoszeń najpierw wyniosłe milczenie (a niech skurczymiś namięknie!), później dziwne pytania: w jakiej odległości od muszli klozetowej znajduje się umywalka? Jakiej marki jest terakota w  przedpokoju? Czy można w salonie wybić dodatkowe okno? Wkrótce wychodzi szydło z worka: oto napadły mnie agencje obrotu nieruchomościami. Czyli kolejni pośrednicy. Stosują metodę z czasów mej młodości. Da się to opisać w krótkiej historyjce: do Iksa telefonuje nieznajomy i mówi: - Tu telekomunikacja, sprawdzamy jakość połączeń, u pana coś nam nie pasuje. Jaką ma pan długość sznura łączącego słuchawkę z aparatem? - Półtora metra z kawałkiem… - O, to w sam raz wystarczy, żebyś się powiesił, ty cholero!

Gdybym chama nie posłał do wszystkich diabłów to pewnie otrzymał bym propozycję dopłacenia do interesu, bo cham musi z czegoś żyć. Tymczasem jest tak, że jeśli już o dopłatach mówimy, to dopłaca raczej ten, który ma rzecz mniejszą i mniej wartą -  temu, który wystawia ofertę rzeczy droższej. Pośrednik liczy na to wszakże, że w moim wieku to już sami idioci i demencjusze, więc może się jeszcze raz mu uda…

I jak to wszystko syntetycznie ująć w zgrabne łacińsko-podobne powiedzenie? KIBIC Z DALA, NIECH SIĘ NIE WP…ERDALA ??!!

M.Z.

Fot główne:  dzienniklodzki.pl

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Mnie najbardziej zainteresował fragment o przyczepach campingowych. Chce kupić taki "przyrząd do mieszkania", ale jako osoba także myśląca ekonomicznie nie bardzo mogę zbilansować wszystkie koszty podobnego szaleństwa. Masz na ten temat jakies zdanie?

M.Z. pisze...

Mam. Niestety nie jest to zdanie zachęcające do tych zakupów. Ale zacznijmy najpierw od ogólnego stwierdzenia: człowiekowi, który wymyślił przyczepę kempingową należy się bez dwóch zdań Nobel. I pewnie pomysł podróżowanie trochę jak Cyganie z epoki ich wozów konnych formowanych w całe tabory jest niektórym niemiły – praktyka wszakże dowiodła, że jeśli już gdzieś jakiś tabor się tworzy, to w miejscu docelowym, nie na trasie. Na trasie kierowca sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. To jest naprawdę wspaniałe uczucie! Pewnie dlatego tę wolność za czasów PRL-u dopuszczono do obrotu dopiero za Gierka. Przedtem były tylko jakieś samoróbki, model skrzynka na owoce i dwa różne kółka.

Teraz schody: trzeba dokładnie wiedzieć gdzie jedziemy i gdzie nasz dom na kółkach postawimy, najlepiej podłączając go do prądu i wody. To oczywiste, że w inne miejsce gdy dzieci małe, w inne gdy duże i jeszcze inne, gdy tylko „nas dwoje”. Miejsce ma być w każdym przypadku bezpieczne. Inaczej albo dzieciaki się potopią, albo narobią jakichś bliżej nieznanych szkód – albo pojawią się amatorzy naszej własności i domek ogolą do gołego. Tak czy siak marzenie o tym, że oto możemy mieszkać w środku lasu, w bezpośrednim kontakcie z sarenką czy nawet dzikiem to fikcja literacka. Najpierw pojawi się gajowy i wlepi nam mandat. Gajowi nie są przyjemni i niestety nie wiadomo kiedy kończy się na nich okres ochronny i można już strzelać…

Kempingi zawodowe… Mało w Polsce takich, które nie dość, że dobre, to też zapewniające pewną przestrzeń prywatności. A jeśli już człek trafi to 4-5-osobowa rodzina wyda dokładnie tyle, ile wydała by mieszkając w pokojach gdzieś obok. Ekonomicznie dupa blada. A jeśli obok pojawi się złota młodzież z kamperem tatusia, rycząca do trzeciej w nocy to nic innego nie pozostaje, jak ucieczka w inne miejsce. Które po dwóch dniach może okazać się dwa razy gorsze. Niemniej po kilku latach praktyki możliwym jest ustalenie gdzie nam najlepiej. Znalazłem w życiu kilka takich miejsc. I znów: im lepiej tym drożej. Co nie ma nic wspólnego z dostępem do rarytasów typu sauna…

Ekonomika… Słaba to liryka! Jak już napisałem byle śmieć kosztuje u zawodowców trzy razy tyle, ile powinien. Jeżeli mimo to zdecydujemy się na zainwestowanie w przyczepę 10 tysięcy to spróbujmy policzyć po ilu latach zwróci się nam ta inwestycja – zakładając oczywiście, że już znaleźliśmy miejsce na urlop tańszy w naszej przyczepie, niż w wynajętych pokojach. Jak by nie liczył to przedział między 10, a 20 lat! Zakładam, że przyczepa jest w doskonałym stanie, nie wymaga dodatkowych poza rejestracją inwestycji, mamy ją gdzie przechowywać poza urlopem i wreszcie, że nie starzeje się ani na milimetr. To oczywiście założenia fantastów: polskie zimy robią swoje, wilgoć przenika do środka, siadają złącza przewodów gazowych i hamulców, parcieją opony, gdzieś po pięciu, sześciu latach trzeba szykować się do poważnego remontu. Gospodarz miejsca, w którym budką mieszkalną na kołach przechowujemy przez tyle lat z całą pewnością nie zrobi tego za darmo. Dochodzi zatem dodatkowy koszt.

I teraz sam siebie pytam: jak to jest, że pisząc wyżej co napisałem przez kolejne trzy lata ćwiczyłem jazdy w zestawie „nas dwoje – dzieci dwoje – auto z mocnym silnikiem – duża przyczepa”? No cóż, z głupoty, Wysoki Sądzie, tylko dlatego! Bo przecież pasja, przyjemność, radość z niezależnego podróżowania to nie są wartości, prawda?

Pzdr.
M.Z.

Anonimowy pisze...

Przeczytałem notkę z dużym opóźnieniem - ale i tak potwierdzam wszystko przynajmniej w zakresie procesu kupowania przyczepy kempingowej. Horror! Zanim zdecydowałem się na okreslony egzemplarza przejechałem pewnie ze dwa tysiące kilometrów po Polsce. Poważnie! I mam już dość - bo i tak ta zakupiona buda rozeszła się w szwach po jednym tylko wyjeździe letnim. Pośrednik niby dał gwarancję, ale okazalo się, że to guzik warta deklaracja, podobno "źle holowałem" kepming, więc mial prawo się rozpaść. No niech to cholera! 5 tysiecy na drzewo... Wystrzegajcie się chłopków-roztropków, którzy nie potrafia nawet powiedzieć kiedy budę ściągnęli do Polski. Tylko od prywatnych wlascicieli, reszta to banda oszustów! Niekompletne papiery, nie dzialające instalacje gazowe i elektryczne, no po prostu zgroza! Zabili mi radość z urlopu, nie daruję łobuzom.