poniedziałek, 9 stycznia 2012

Zwariowałem?


Opowieści o wynalazkach i wynalazcach bardzo chętnie eksploatują wątek przypadkowości. Szedł nad brzegiem morza, coś zobaczył na horyzoncie – i raptem otworzyła się w jego wynalazczej głowie tajemnicza klapka, skąd wypadło gotowe rozwiązanie starego problemu. Mogło być tak, mogło inaczej, faktem jest, że rzeczy lata całe niezauważalne pewnego dnia kolą nas w oczy – a my mrużąc je w nagłym rozbłysku jasności zastanawiamy się: czemu ja tego przedtem nie widziałem?

Oczywiście nie jestem żadnym wynalazcą, ba, nawet nie marzyłem o stworzeniu perpetuum mobile czy maszyny czasu. Ale także podlegam nagłym wyostrzeniem wzroku: rzecz nie przeszkadzająca przez minione lata dzisiaj uwiera, coś z tym trzeba zrobić… Dlaczego miałbym dalej przyjmować do wiadomości, że ładne buty muszą uwierać, miejsce parkingowe anno domini 2011 wyrysowane jest w budowlanym planie tak, jakby nie wymyślono niczego nowocześniejszego i większego od Fiata 126, a sąsiad parkujący przed naszym wspólnym domem sześć samochodów, w tym kilka należących do kolegów nie może być traktowany jako nieszkodliwy maniak, ale jako jednostka utrudniająca życie innym?

Napisałem kiedyś małą rozprawkę wywodzącą moją miłość do samochodów z jeszcze większego umiłowania wolności. Oczywiście w podstawowej płaszczyźnie nie chodziło w niej o meandry politycznych rozwiązań, raczej o to, że jako wolna jednostka mając auto mogę pojechać gdzie chcę i kiedy chcę. Nie przypuszczałem, że paru idiotów wkrótce obróci tę chęć w jej parodię: wypuszczono na rynek tak zwane auta terenowe. Pewnie w zamyśle miały jeździć po wszystkim. W praktyce na pola się nie nadają, po drogach utwardzonych jeździć nie chcą, ot, parodia i szpan. Całość bardziej podkreśla zamożność właściciela, niż jego podróżnicze pasje. To po prostu barbarzyństwo technologiczne – nawet jeśli pod spodem znajdują się silniki elektryczne i bateria akumulatorów, a nowy właściciel grabiony jest w chwili zakupu w rytm melodii o ekologii... I taka wypasiona stodoła na kółkach o szerokosci blisko dwa metry pomyka po standardowym polskim pasie drogowym, gdy ten przeznaczony jest dla aut o szerokości 1,70 m… Powie ktoś: i co z tego, przecież się mieszczą? Owszem – cudem jakimś, jakby w zaprzeczeniu teorii, że powiększenie progu 1,70 metra tylko o dziesięć centymetrów dwukrotnie skraca czas kierowcy potrzebny do prawidłowej oceny jego miejsca na drodze. Takich paradoksów jest zresztą w Polsce więcej – i niekoniecznie wiążą się z motoryzacją. Bo miłość własna, niewłaściwa ocena pozycji i triumf techniki nad zdrowym rozsądkiem dotyczy przecież także innych dziedzin życia.

Ot, przyjrzyjmy się na przykład ludziom, których prywatnie nazywam „czynownikami lat minionych”. Pisałem już o tym przy okazji omawiania pewnej grupy inżynierów – śmietanka socjalizmu świetnie mająca się współcześnie. Organizują seminaria i konferencje, przemawiają, wpływają na procesy legislacyjne (albo tak im się wydaje), załatwiają wzajemne kontakty i kontrakty, za nic mają paskudną ocenę ich działań za ancien regime’u, choć pilnie strzegą pozycji wówczas wyrobionej prawem kaduka. No bo co im kto zrobi?... Sugerowałem kiedyś, dzisiaj podtrzymuję: wywalić co do jednego na zbitą mordę! Nie chodzi o to, by jak źli sędziowie stracili prawo do pracy. Rzecz w tym, by uniemożliwić im paskudzenie zawodu na koszt zbiorowości - z powodu osiągnięcia przez siebie dawnej, sztucznej pozycji społecznej. Nie może być tak, by zdobycie etatu i funkcji w jednym z tych zawodów było wystarczającym powodem do dożywotniego utrzymania kosztem osób pracujących. Tak, poruszają się po współczesnym, wąskim pasie drogowym, pozornie mieszczą się na nim – ale od lat są niesterowalni, powodują więcej wypadków i nieszczęść, niż ktokolwiek inny, wreszcie czynnie dowodzą następnym pokoleniom, iż oportunizm i pieczeniarstwo są wystarczająco dobrymi pomysłami na zasobne życie. Zbiorowość etatystyczna, to chore etatystyczne życie, które sami skonstruowali przed laty jest oczywiście rzeczą, której będą bronić jak pijak ostatniej półlitrówki na przyjęciu. Więc nie ma innego wyjścia, jak brutalnie dać po łapach…

Zwariował facet: motoryzacja i destrukcja branżowych przedstawicieli-samozwańców zawodów z definicji wolnych i odpowiedzialnych… Może i zwariowałem. A jednak namawiam: przyjrzyjcie się uważniej co napisałem. Na pewno jest to aż tak szalone, jak wydaje się na pierwszy rzut oka?

M.Z.

Brak komentarzy: