środa, 18 stycznia 2012

I znów „łaskawcy” – prasa okazjonalna


Tak, wiem, nie ma takiej w klasycznej typologii. A jednak istnieje w "realu". Zajmuje się bardzo wąskim wycinkiem rzeczywistości, czasem jest to jakaś branża, na przykład budowlana, czasem jakieś przedsięwzięcie czy zjawisko. Ot, choćby bazarek staroci na warszawskiej Woli. Zaczyna się od tego, że już istniejący wydawca - albo wydawca z własnego namaszczenia, czyli in spe - postanawia uzyskać dodatkowy zastrzyk gotówki z animacji czegoś, co jego zdaniem powinno zaistnieć.

Założenie mało konfliktowe, prawda? A jednak nieodmiennie kończy się to tym, że na placu boju pozostają ludzie jak to się kolokwialnie powiada… „wydmuchani”.

Będę grubszy – to drożej mnie kupią
Pierwszy biznesowy strzał tego wydawcy trafił w sam środek tarczy: okazało się, że branża fryzjerska nie ma swojej prasowej reprezentacji. No dobra, ktoś powie, ale ileż można pisać o szczotkach do włosów, fryzurach, brzytwach i grzebieniach? Zapewniam: można o tym pisać bez końca. Podobnie jak o modzie, celebrytach, samochodach na baterie i tak dalej. Zatem ów strzał w pismo „fryzjerskie” okazał się wielce dochodowy. Rósł nakład, pojawili się reklamodawcy, właściciele mogli już kupić swoim przyjaciółkom po nowym sportowym samochodzie. I oczywiście myśleć o dalszej prasowej „ekspansji”. W kolejce pojawił się magazyn poświęcony branży RTV, też przedsięwzięcie udane, później jeszcze coś tam i jeszcze. W końcu padł pomysł, by wejść w branżę spożywczą. Ogłoszenie prasowe, selekcja chętnych, najęto tego z doświadczeniem. Mnie. Ustna umowa brzmiała: za tydzień podpisujemy umowę na papierze, dzisiaj ustalenie jest takie, że organizuję całość, opracowuję layout (od strony nadzoru nad grafikami), kompletuję zespół. Dwa tysiące miesięcznie plus wierszówka. Wynajęto nawet nowy lokal, sympatyczne mieszkanie dwupokojowe łatwo dające się przerobić na biuro. Ruszyło szybko, pierwszy zgrzyt polegał na tym, iż co prawda mogę kompletować, ale tylko pośród tych, których mi wskażą. Jak u Forda: można było kupić dowolny kolor auta, pod warunkiem, że był to kolor czarny. Nic to – jedziemy dalej…

To miał być magazyn dla spożywców. Szybko okazało się, że takie strzelanie drobnym śrutem do równie drobnego i poruszającego się celu z góry skazane jest na niepowodzenie: spożywcy to przecież nie jednorodna grupa, ale mleczarze, hodowcy bydła mięsnego, producenci i przetwórcy, rozsiani po Polsce pracownicy naukowi zajmujący się tą problematyką. Każda z tych grup ma swoje interesy. I ich magazyny branżowe już istnieją! Mój raport mówiący o tym został odrzucony. Czerwona lampka – więc o co tu chodzi? Po pierwszym miesiącu pracy dowiaduję się, że wydawca oferując „astronomiczne” dwa tysiące nie miał na myśli odcinków miesięcznych, ale poszczególne numery. Dwójka za numer, obojętne ile trwa jego przygotowanie do druku… Tydzień później pęka szklana bańka: w redakcji pojawiają się kupcy chcący nabyć całe wydawnictwo. I z rozmowy z nimi wynika, że nowy tytuł jest bo jest. Ma podnosić cenę finalną za całość.

Finał mojego tam pobytu: nowe dziecko poszło w świat, w końcu dostałem owe dwa tysiące. Po trzech miesiącach spędzonych przy czymś, co wydawcy tak naprawdę „wisiało i powiewało”. Zwinąłem banknoty – i tyle mnie widzieli. Zerwałem umowę? Ależ skąd! Pisemnej do końca nie było. Ustna okazała się jak widać kłamliwa. Za darmo i w niepewnej firmie nie mam zwyczaju pracować. Gdybym to wówczas dobrze zapamiętał… Niestety...

Miłośnik antyków
Już nie pamiętam skąd pojawił się na horyzoncie, być może to kolejne ogłoszenie prasowe, być może inserat wywieszony w SDP. Bazarek na Kole zaczyna wydawać swój magazyn! Wydawca prosi o kontakt. Spotykamy się gdzieś w mieście, gadamy, bida wielka to i słuch przytępiony, „jak pan napiszesz to ja od ręki wypłacę, cztery stówy od tekstu”. Jaki tekst? „Wisz pan – pisz pan, sztuka, emocje, poszukiwania, będzie git…” No to napisałem. Tekst oryginalny poniżej:
------------------------------------------

Pasja i emocje

Czy bazar na Kole najlepsze lata ma już za sobą? Tu zdania są podzielone. Zwolennicy teorii, iż to wciąż miejsce, gdzie można kupić ciekawe starocie nie odstępują od swej teorii. I powiadają: spośród stosów na pozór niepotrzebnych rzeczy tylko tutaj można wyłowić prawdziwe perły.

Wolski pchli targ organizowany jest w każdy weekend. Już w piątek wieczorem zjeżdżają się handlarze, by rozstawić swoje skarby. Najwięcej zyskamy przychodząc w niedzielę przed południem. Trzeba się jednak spieszyć, około godziny 13-14 większość sprzedawców pakuje się i rozjeżdża w różne strony Polski. Zwiedzanie Koła zajmuje sporo czasu, ale tylko podczas pierwszej wizyty. Następnym razem widząc te same przedmioty podróż między rozłożonymi antykami trwa znacznie krócej.

Oferta bazaru jest niewiarygodnie szeroka. Można kupić meble, militaria, porcelanę, książki, znaczki albo monety. Jako że ceny wywoławcze na Kole są zwykle wyższe od rzeczywistych, warto sprawdzić wartość podobnego do kupowanego przedmiotu na serwisach aukcyjnych. Ciekawostką jest fakt, że wielu sprzedawców z Koła prowadzi własne sklepy internetowe.

Sposób na życie
Wielu powie, że zajmowanie się antykami przynosi niemałe korzyści materialne. Przecież wszystkie te rzeczy są niezwykle drogie i ze sprzedaży choćby jednego obrazu czy szafy, można utrzymać się przez miesiąc… Rzeczywistość jest zgoła inna. Sprzedając jedną rzecz zaraz kupuję się dwie następne. I tak ciągle. To sposób na życie, droga jaką się obiera. Rasowy sprzedawca z Koła nie potrafi w pewnym momencie powiedzieć "Jak mi się znudzi to rzucę to w cholerę". Rodzi się pasja.

Tak ją pojmuje i wspomina Pan Grzegorz, specjalista od filiżanek, spodków, imbryczków - czyli szeroko rozumianej porcelany.

- Pierwszą filiżankę przywiózł mi ojciec z podróży do Chin. Trochę banalne, prawda? Ale ja odszukuję w tym wiele niebanalności. Większość dzieciaków potraktowałoby taką filiżankę jako śmieć albo zbędny prezent. Ja ją zachowałem, by w wieku 22 lat odkryć pasję do kolekcjonowania wyrobów z porcelany. I tak już od kilku lat przyjeżdżamy na Koło i sprzedajemy porcelanę. Dlaczego? Uzbieraliśmy z żoną tyle "skorup", że nie było już dla nich miejsca. Postanowiliśmy się więc podzielić nimi z innymi. Dzięki pieniądzom uzyskanym ze sprzedaży mogliśmy kupić rzadsze okazy do własnej kolekcji. I tak jedna transakcja napędza drugą. To jak zarabiamy na życie? Jako że Koło otwierane jest głównie w weekendy, na co dzień pracujemy w zawodzie. Bazar na Kole to hobby. Mamy swoje stałe miejsce, a co za tym idzie stałych klientów, którzy przynoszą zyski.

Jedyny sposób by przeżyć
Nie sami pasjonaci handlują jednak na warszawskim pchlim targu. Nie same antyki można na nim kupić. Niektórzy sprzedawcy to ludzie ubodzy. Ostatnią deskę ratunku widzą w wyprzedaniu swojego dobytku. Niestety nie posiadają oni rzeczy wartościowych.

I kolejny model sprzedającego: krzaczaste wąsy, wyciągnięty sweter i zapach alkoholu. On nie jest tutaj dla pasji. On sprzedaje tutaj każdą rzecz jaka wpadnie mu w dłoń. Przecież nie ma nic za darmo, a przyda się każda złotówka. Stare buty, butelka po whisky, zabawki, płyty, książki. A wszystko to ledwo co zdatne do użytku. Takich jak on jest tu wielu. Doświadczonych przez życie, ale nie poddających się.

- No jak żyć? Wszystko co mamy to sprzedajemy. Potrzebujemy przecież jak inni ludzie jeść, pić, ubrać się, umyć się - dodaje kolega naszego rozmówcy.

Między stoiskami
Tandetne i kiczowate przedmioty nie zniechęcają do odwiedzania Koła. Wstęp na targ jest bezpłatny, zatem niektórzy traktują to miejsce jako spacerowy trakt pośród rustykalnych przedmiotów. Napędzani nadzieją, że gdzieś między kaczuszkami czy starymi piersiówkami uda się kupić coś oryginalnego. Coś, co idealnie nadawało by się na prezent. W czasach szaleństwa na wszelkie pamiątki po PRL-u, stare numery "Trybuny Ludu" albo kaski MO rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Idąc dalej, zapychając się typową dla bazarów zapiekanką, spotkać można popiersie Józefa Stalina, gipsowe aniołki wzorowane na rzeźbach Michała Anioła, a także całkiem "porządną" replikę "Damy z łasiczką" Leonarda da Vinci. Jednak jeśli to byłoby mało, na Kole z łatwością kupisz drzwiczki do tabernakulum, złote kielichy, a dla bardziej wymagających praktykujących jest w ofercie co najmniej kilka stacji drogi krzyżowej.

Prawdziwy raj mają tu także fani militariów. Od hełmów, szabli i zbroi po mundury, medale i strzelby. Wszystko to rozłożone na samochodach, kocach i pod namiotami.
- Uwielbiam Koło właśnie za to, że wszystko co mnie kręci mogę dostać właśnie tu. Od dawna pasjonuje się II wojną światową i tu zaopatruje się w mundury, buty i broń palną. Wybór jest spory, tylko nie zawsze mnie stać - mówi Krzysztof, uczeń Liceum Ogólnokształcącego.

Ale większość kupujących nie zna się na tym co kupuje. Wynajdują coś, co im się podoba, tak po prostu. Ładne, fajne, śmieszne, kolorowe. To najczęstsze epitety, jakie można usłyszeć po zakończonej transakcji. No i oczywiście na pewno będzie pasować do nowego salonu albo kuchni. No bo przecież nie można sobie wyobrazić kuchni bez młynka do kawy albo salonu bez lampy. Na Kole wszystko to można kupić, a później pochwalić się zdobyczą przed znajomymi.
- Dlaczego ten dzbanek ? No nie wiem. Ładny przecież. Pasuje do kuchni i jest praktyczny - wyjaśnia małżeństwo spod Warszawy.

Cześć odwiedzających Koło to stali klienci. Od lat wyposażają i dekorują swoje mieszkania lub domy. Wiedzą czego dokładnie chcą.
- Zawsze staram się przyjechać na Koło z jakimś pomysłem. Mam przed oczami obraz tego co chcę kupić. Potem już tylko wystarczy znaleźć to u kogoś na stoisku. Zawsze coś się znajdzie. Kiedyś było trochę lepiej, teraz pojawiło się dużo tandety, ale wciąż Koło to Koło…

Jakie jest to Koło?
Ciężko je precyzyjnie scharakteryzować. Bo w istocie "Koło zmienne jest". Centrum warszawskiego świata antyków, rupieciarnia, na której można powyławiać pojedyncze skarby. Owiane wspomnieniami, opatulone ludźmi handlującymi od lat i odwiedzane przez głównie te same twarze - Koło żyje dziś swoją legendą. Kto chce tak naprawdę je poznać niech wybierze się w niedzielne przedpołudnie na ul. Obozową w Warszawie.


Kiedy odbywa się bazar staroci
Bazar staroci na Kole w Warszawie odbywa się w każdy weekend, przy czym główny handel przypada na niedzielę.

Bazar na Kole rozpoczyna się już w piątek, w godzinach wieczornych, około 19, część sprzedawców przyjeżdża, by zająć miejsce na placu. Handel jest jeszcze znikomy. Główna handlowa część giełdy odbywa się w niedzielę w godzinach od 7 do 13 (od godziny 13-14 osoby sprzedające zaczynają składać swoje stoiska).

Optymalnym terminem odwiedzenia bazaru staroci na Kole w Warszawie jest sobota lub niedziela w godzinach porannych pomiędzy 8-12. Na jego obejrzenie należy przeznaczyć około 2 godzin (w zależności od indywidualnego tempa zwiedzania i ilości sprzedających, najwięcej osób sprzedających jest w okresie letnim przy ładnej bezdeszczowej pogodzie). Wstęp na bazar dla osób oglądających i kupujących jest darmowy. Wiele osób traktuje bazar na Kole jak miejsce niedzielnego spaceru wśród przedmiotów z "duszą", czasem można tam spotkać znanych aktorów, artystów, antykwariuszy.

Marek Zarębski
------

Co było dalej? Nie będę przedłużał opowieści – NIC. Wydawca tekst wydrukował, ale na wierszówkę „nie nazbierał potrzebnej kasy”. Do dzisiaj winien mi jest spore pieniądze za ten tekst – i kilka innych.

M.Z.

Brak komentarzy: