niedziela, 29 stycznia 2012

Pogarda 2


W pierwszym tekście tego mini-cyklu odwoływałem się do rzeczy i zdarzeń współczesnych. Nic tu dodawać nie trzeba. Rząd czy ogólniej: władza gardząca wyborcami nadaje się do natychmiastowego usunięcia. Do tej pory gwarantem ich nietykalności były albo służby i wojsko, albo bandy specjalnie kształconych idiotów, pilnie strzegących pozorów tej własności, która zdołali zagrabić czy nielegalnie kupić, na przykład w postaci lewych prac magisterskich. Te gwarancyjne weksle można oczywiście mieszać ze sobą, przemyślność idiotów u żłoba jest tu praktycznie nieograniczona, w końcu znajdują się na ich usługach specjaliści kształceni jeszcze za komuny. I to nie na tych prywatnych uczelniach, które za z góry ustaloną kwotę wpłacaną na ich konto przez trzy czy cztery lata gotowe są wystawić „abiturientom” nawet świadectwo „kwalifikowanego Marsjanina”. Nie – Mistewicze, Tymochowicze i inne ćwiczyły na większych zbiorowościach i pod czujniejszym wojskowym okiem zdecydowanie wcześniej. Jest z nimi trochę tak, jak z wojskowymi chirurgami – rozkwit tej sztuki zawsze związany jest z jakąś wojną. Czyli czasem, który materiału do ćwiczeń dostarcza w bród…

Pogarda władzy wobec ludzi ćwiczona była właściwie odkąd cokolwiek świadomego pamiętam. Zostawmy czas socjalizmu, to już tęższe pióra opisały po wielokroć. Szokiem była lata następne. I był to szok wynikający z absolutnej niezgodności oczekiwań, nadziei i zastanych realiów. W pierwszych dwóch, trzech latach po sztuczce roku 1989 z cała premedytacją „lewą ręką” ogłaszano, że co nie jest zakazane – jest dozwolone. Prawą jednocześnie napuszczając ludzi na siebie nawzajem. A na skłóconych służby, których w istocie nikt i nigdzie nie kocha. Na polskich granicach byli to celnicy. Wolno było już przywozić auta kupione gdzieś na Zachodzie, oczywiście z pełną dokumentacją i wszystkimi formalnymi bajerami. Mało kto jednak wiedział, że w takim na przykład Świecku naiwnemu klientowi przyjdzie czekać na wizytę u Jaśnie Pana Celnika i dwadzieścia godzin. Kiedy wreszcie baba o posturze armaty przestała żreć kajzerkę, palić papierosa i popijać wszystko Colą (jednocześnie!), przystawiła stempel – nieszczęsny klient nie miał pojęcia, że jego droga krzyżowa właśnie się rozpoczęła. W stanie ostatecznego zmęczenia miał po pierwsze dojechać do domu. Po drugie w takiej na przykład Warszawie oczekiwanie na odprawę ostateczną trwało i trzy miesiące, każdego dnia dwukrotnie trzeba było zgłosić się do klienta trzymającego kolejkową listę społeczną w urzędzie na Gdańskiej. Pamiętam, że po miesiącu tej mitręgi ozłocił bym kogoś, kto wskazał by mi sposób, gdzie bez czekania mógłbym oddać kolejne moje pieniądze przekupnym bydlakom… Tak się sprowadzało „wyzwolonych” obywateli do parteru.

Z innej beczki: likwidacja PGR-ów, łącznie ze skutkami ubocznymi.

I moje ulubione Mazury. Żadnemu z rządowych durniów nie przyszło do głowy, że majątek niezabezpieczony ulegnie anihilacji – a co się na złodziejski wózek nie da zapakować będzie spalone, zniszczone, zakopane i zapomniane. Obejrzyj, Szanowny Czytelniku, dwie fotki przedstawiające pałac w Mieduniszkach. To kiedyś była siedziba PGR-u właśnie. Między pierwszym zdjęciem, a drugim widać bezmiar dewastacji. Brakuje trzeciego: jakaś łajza podpaliła całość w 2004 roku, zostały właściwie zgliszcza. Co to ma do pogardy z tytułu? Ano to, że gardzono nie tylko ludźmi, ale też wszystkim, co w istocie wymagało opieki: TEN PAŁAC BYŁ WPISANY DO REJESTRU ZABYTKÓW! Jakiś urzędnik zań odpowiadał. Ale to przecież koń ma duży łeb, niech koń się martwi, a nie przedstawiciel nowej „waadzy”, prawda?


Nie ma kasy na zapomogi dla bezrobotnych, trwale niezdolnych do pracy fizycznej, dla dzieci małych i tych nieco starszych, dla sierocińców i domów noclegowych. Odwrócono najprostsze pojęcia dając w zamian „Taniec w kisielu”. I dokupiono nowe amerykańskie destruktory słuchu i pewnie wzroku, setki kamer i mikrofonów. Mamy cię, godny pogardy frajerze! Podczas ubiegłorocznego Marszu Niepodległości stał taki LRAD na terenowym Nissanie na Placu Konstytucji. Rozmawiałem później z jakimś starszym panem, który podśmiewał się nieco z mojej złości. Panie – mówi – ile pana zdaniem trzeba butelek z benzyną by to świństwo zniszczyć? Bo w mojej opinii jedna, półlitrowa, byle celnie rzucona. Ale oni tak bardzo nami gardzą, że nie wierzą, by ktokolwiek się na to odważył…

M.Z.

PS. Dzisiaj zareagowano bardzo szybko - zwracając mi uwagę, że mylę pojęcia wspominając o pałacu w Mieduniszkach, jego stanie, jako o pogardzie urzędów wobec obywateli. Bo niby pałac był pruski, więc nie ma o co kopii kruszyć. BZDURA! Pałac znajdował się i znajduje nadal na terenie RP, STANOWI WŁASNOŚĆ POLSKĄ. Jest gdzieś w sieci mocno głupawe tłumaczenie konserwatora, że sprzedając całość w 1997 roku jakiemuś anonimowemu właścicielowi nie sprawdzono niczego - bo gość płacił gotówką, a takich się nie sprawdza. Ja bym na miejscu tego urzędasa raczej skorzystał z prawa do milczenia...

PPS.

Znalazłem fotkę, moje autorstwo, zrobioną w 2011 roku. Tak to wyglądało w czerwcu ubiegłego roku. Ile trzeba mieć w sobie sowieta, by to wszytko zmajstrować?

Brak komentarzy: