wtorek, 3 stycznia 2012

Łaskawcy


Wielu moich rówieśników, zwłaszcza tych w podobnej sytuacji zawodowej, zastanawia się od lat: jak to jest, że to, co udaje się od niechcenia w każdym innym kraju w Polsce nie może wypalić nigdy? Gdzie tkwi błąd w sztuce planowania przedsięwzięć, osadzania ich w realiach obowiązujących przepisów, systemów podatkowych, zwyczajów? Czy jesteśmy tak nieudolni w planowaniu, czy w konkretnym budowaniu?

Zanim wnioski – krótka i prawdziwa historyjka „z życia wzięta”. Proszę sobie wyobrazić takie ogłoszenie:

„…Poszukuję...możliwości poprowadzenia strony organizacji społecznej lub branżowej , przygotuję i spowoduję powstanie wydawnictwa papierowego, od layotu po kompletację składu osobowego, znalezienie tanich operatorów DTP i takiejże drukarni. W tej materii wieloletnie DOBRE i udokumentowane doświadczenie. W razie potrzeby pracuję 24 godziny siedem dni w tygodniu, możliwe wszelkie delegacje itp. Wykluczone jest tylko jedno: praca bez płacy. Z zawodu dziennikarz, dobre i lekkie pióro (do udowodnienia), pełna mobilność, bardzo duże spectrum możliwych do dobrego poruszenia tematów i zagadnień…”

Wkrótce nadchodzi odpowiedź:

„…Witam
Nowy portal motoryzacyjny... myślę również o wydaniu papierowym.
Chętnie się spotkam w celu omówienia współpracy. Prywatna inicjatywa, na pensję trzeba będzie się napracować ;) pozdrawiam…”

Ogłoszeniodawca reaguje:

„…Witam Pana! Dzięki za reakcję - to po pierwsze. …W materii wydań papierowych doświadczenie polega na umiejętności powołania do życia nowego tytułu lub reaktywacji już istniejącego, robiłem to wielu tzw. „branżówkach”. Unikam wszakże jednego: nie wchodzę w akwizycję reklam. Myślę zresztą, że co potrafię, chcę, mogę i nie mogę lub nie chcę - najlepiej opowiem osobiście, tu jak sądzę spotkanie jest konieczne. Z pozdrowieniami…”

I co? Teoretycznie doskonała sytuacja wyjściowa. Może do rozmowy, może do ustalenia co, kto, komu i jak może pomóc. Powinni się spotkać, dogadać, ruszyć do pracy, prawda? Albo: spotkać i nie dogadać, przecież tak też bywa…

Niestety nic z tego. Zapada tradycyjne milczenie: ten, który odpowiedział na ogłoszenie nabiera wody w usta. Najpewniej nie tego się spodziewał. Pytanie: a więc czego?

Tu odpowiedź da się odtworzyć z innych doświadczeń. I w gruncie rzeczy wszystkie zawarte są w przywołanym tekście, tym o „nowym portalu motoryzacyjnym”! Bo co to niby znaczy: na pensję trzeba będzie się napracować? Autor wpisu sądził, że ma do czynienia z jakimś lumpem, który chce dostawać parę tysięcy miesięcznie za darmo? Zapewne nie. Zapewne dalej miał na myśli, że skoro nie istnieje jeszcze ani strona internetowa, ani wydanie papierowe – to praca ma polegać na zdobywaniu tak zwanych „sponsorów”. Czyli „kasa, misiu, kasa!”… W porządku, każde przedsięwzięcie wymaga środków. Ale skąd założenie, że przyszły pracownik, załóżmy że potrafiący zebrać owe środki w wystarczającej ilości, przyniesie je właśnie pomysłodawcy? Przecież gdyby tak było – okazał by się największym durniem pod słońcem! Ma pieniądze, zdobył je, zebrał, odziedziczył, wszystko jedno – ale oddaje je jakiemuś zapewne młodemu, kiedyś pracującemu za granicą, znającemu język, wielbicielowi autoprezentacji a la Golden Line. Mógłby je spożytkować samemu – ale nie, niesie wszystko do jamy młodego. Kto tu jest idiotą? Ogłoszeniodawca – czy zgłaszający się z powodu inseratu człowiek chcący otworzyć „nowy portal motoryzacyjny”?

Nie wiem jak inni – ja wielokrotnie spotkałem się w minionych latach z teorią, że zanim człowiek zacznie pracować MUSI swemu nowemu „panu przedsiębiorcy” znieść kilka złotych jaj, za które ten kupi krzesełko, biurko i stary komputer. No i za resztę pojedzie na strategiczne planowania na przykład na lodowiec austriacki, modne jest dumanie o „biznesie” w tamtych okolicznościach przyrody. Powiem od razu: to nawet nie jest myślenie o niewolnictwie, to jest coś nieskończenie bardziej prymitywnego. Rzymski właściciel niewolników zanim wyposażył się w ich stadko musiał ludzi albo kupić, albo zdobyć mieczem. I nikogo nie interesowało skąd ma kasę czy ów miecz! Współcześnie jest jak widać inaczej: mądrość młodego wykształconego z wielkiego miasta polega przede wszystkim na szukaniu frajerów.

A tak na marginesie: wchodzenie w interes związany z portalem motoryzacyjnym zgodnie z moim sumieniem i wiedzą to jedno wielkie nieporozumienie! Bardzo szybko, Drogi Przedsiębiorco in spe przekonasz się, że w branży siedzą już ludzie tak doświadczeni i bywali, iż Twoje nawet wielkie chęci to zbyt mało. Że nawet młody, piękny, mądry, z nieskończenie wielką kasą pozyskaną przez stada pożytecznych idiotów w starciu z takim na przykład Axelem Springerem jest kompletnie bez szans. I pewnie lepiej byłoby, gdybyś najpierw pojechał na ten wspomniany wyżej lodowiec, wszystkie pieniądze przeputał lub zgubił – męka to bowiem krótsza i w pewnym sensie przyjemniejsza.

A w ogóle gdybyś się odezwał, Łaskawco - nie trzeba by było tego wszystkiego pisać. Ogłoszeniodawca wszystko opowiedział by ci za koszt mniej więcej jednej kawy...

M.Z.

Brak komentarzy: