niedziela, 15 stycznia 2012

A propos Toyaha - i w materii skundlenia...


Kiedy przed wieloma miesiącami poważnie wszedłem w czytanie internetowych gazet (nie wiem dlaczego powiada się o nich blogi), w zalewie czystego chłamu zauważyłem faceta, który pisał inaczej, osobiście, ale też zarazem uniwersalnie. Nadto miał styl, pewnie dla niektórych przyciężki – lecz nie do podrobienia przez resztę mentalnych amatorów. Mówię o Toyahu.

Niestety jak to w życiu bywa każdy Księżyc ma dwie strony. Druga toyahowa to obcesowe reakcje na komentarze, głośno wyrażane przekonanie o wyższości racji autora nad każdą inną racją, klerykalizm czasem posunięty do niesmacznej przesady. Osamotniony, odepchnięty od głównego nurtu sieciowych wypowiedzi założył własne przedsiębiorstewko. Podobno nawet żyje z tego. Oby jak najlepiej: bo choć nie cierpię go jako polemisty doceniam pióro i myśl. Taką, jak w poniższym cytacie:

„…Jak to się stało, że pamięć o Dziewięciu z Wujka jednak przetrwała? Przecież z całą pewnością nie jest tak, że w tamtych latach, media bardziej niż dziś, czuły obowiązek wobec społeczeństwa. Że tamci dziennikarze bardziej niż ci dzisiejsi wiedzieli, czym jest ten ich jakiś etos. Oczywiście, że nie! Wtedy jednak my wszyscy z jednej strony mieliśmy Kościół, a z drugiej jednak dostęp do tak zwanego drugiego obiegu – głównie w postaci radia Wolna Europa i Głos Ameryki. Co jednak może jeszcze ważniejsze, nie byliśmy tak okropnie zabiegani, tak tragicznie zaplątani w tę nieustanną konsumpcję i tak fatalnie zniewoleni na poziomie duchowym. A więc zdecydowanie mieliśmy czas na to, by sobie niekiedy bardziej niż zwykle pomyśleć. Dziś ta możliwość została nam ograniczona do minimum. Dziś ów „drugi obieg” w rzeczywistości nie istnieje, a więc nie istnieje też dostęp do alternatywnej informacji. Wtedy, Wolnej Europy mogła słuchać niemal cała Polska; dziś – czy to media toruńskie, czy blogi – stanowią czystą niszę…”

Autor podaje oczywiście swoje rozwiązanie (patrz: http://www.toyah.pl/) , ciekawych namawiam do lektury oryginału. Można się z powyższymi słowami zgadzać lub nie, mnie na przykład zdecydowanie razi przecenianie roli Kościoła jako obrońcy idealnego i wcielonego, jednak nie wszyscy mieliśmy doń dostęp jak do Wolnej Europy. Z wyboru – albo przypadku, to dzisiaj bez znaczenia. Kościół zresztą rozdzielał swoje łaski bardzo wybiórczo - RWE wymagała tylko dobrego radia z falami krótkimi. O dziwo produkowali takie socjalistyczni jeszcze Łotysze czy Estończycy, już nie pamiętam. I tego się słuchało, stawiam tezę, że liczba słuchaczy „zakazanych” radiostacji była wielokrotnie większa od osób studiujących ostatnie kazanie miejscowego proboszcza. Dzisiaj wiadomo, kto pracował w Monachium, siedzibie RWE i ilu zarejestrowano kościelnych agentów. O tyle nie ma to żadnego znaczenia w niniejszych rozważaniach, że wtedy BYŁ drugi obieg, dzisiaj tak skundlono zbiorowość, że go praktycznie NIE MA. Dominuje postawa – jak to Toyah wyraźnie mówi – konsumpcji i dbania o zachowanie stanu posiadania. Wytężona praca ośrodków kundlenia przyniosła swój efekt: nie można na przykład odwołać się do doświadczeń ludzi starszych, ponieważ znaczna ich część okazała się tak zdziecinniała, iż głos Gazety Kłamliwej jest dla nich głosem Pana Boga. Chcę przez to powiedzieć, iż degrengolada umysłowa dotknęła wszystkie grupy społeczne i wiekowe. Gdzie nie spojrzeć – bryndza i małość. Niestety dodatkowo arogancka i podparta załatwioną przed laty niezłą pozycją finansową – stary ubek otrzymujący co miesiąc trzy i pół tysiąca emerytury za krzewienie socjalizmu inaczej patrzy na krzepnący kryzys, niż bezrobotny. Rzecz oczywista? Okazuje się, że nie dla wszystkich…

Czy więc poza Śląskiem pamięć o dziewięciu zamordowanych w Wujku rzeczywiście nadal trwa? Tu mam spore wątpliwości. Współczesna praktyka manipulacji wielkimi grupami ludzkimi doprowadziła do sytuacji, w której podział na lewiznę i prawicę jest podziałem sztucznym i nic nie mówiącym o ludziach reprezentujących wymienione bieguny myślenia politycznego. Był nawet taki moment, w którym podejrzewałem, iż na prawicy więcej działa sowieckich agentów wpływu, niż gdziekolwiek indziej. A co dopiero mówić o prasie czy stronach internetowych… Pseudo-klerykalni hunwejbini w rodzaj Circ z Nowego Ekranu to jest jeszcze mały pikuś. Liczy się bowiem nie jedna nawiedzona – ale mnóstwo nawiedzonych w mniejszym stopniu, budzących pozorne zaufanie, przyciągających czytelników, a następnie współwyznawców. Działają delikatniej, w dłuższym czasie – przez co ich manipulacje nie są wprost zauważalne, obrona stanowisk nie przysparza kłopotów, a i tak wszelkie ideologiczne dysputy prędzej czy później rozmywają się w ludzkiej niepamięci.

Jak wyjść z tych zaklętych kręgów? Jeszcze niedawno sądziłem, iż poprzez tworzenie małych wspólnot działających na zasadzie wymiany wzajemnych uprzejmości i przysług. Bardzo szybko uleczono mnie z tego poglądu. W okolicach pojawili się tacy, którzy patrząc na to, co mam i umiem uznali, że mogą sobie wziąć dowolną część tego dobra. (UWAGA: nie oceniam go, a zwłaszcza nie przeceniam!) Tak: WZIĄĆ, bez pytania, na zasadzie odwołania się do jakiejś „partyzanckiej” przeszłości i takichże zasad. Pogoniłem bez zmiłowania, gierkowska jeszcze zasada, iż Polak winien utrzymywać po jednym komuniście z Włoch i Francji, Wietnamczyka, Kubańczyka i trzech dowolnie wybranych przez partię Murzynków po prostu mnie nie interesuje.

No więc coś, co przed laty nazywało się atomizacją… Rozproszenie, mnóstwo małych światów kierujących się bliżej nieznanymi zasadami działania, wzajemne warczenie na siebie, nieufność i chęć wystrychnięcia na dudka bliźnich. Za mojego życia pewnie niewiele może się tu zmienić, przywoływany po wielokroć przez Michalkiewicza Szpotański słusznie pisał, cytuję z pamięci wyłącznie sens, nie frazę : by człeka człek uczynił bratem trzeba mu zerżnąć dupę batem… Czyżby więc czekał nas okres powszechnego jęku i cierpienia?

M.Z.

Brak komentarzy: