środa, 30 listopada 2011

Wielbiciele statystyk



Większość moich kolegów w fachu dziennikarskim powiada, że trzymanie się jednej spódnicy jest dowodem na stałość uczuć, w zawodzie zaś na stabilność zatrudnienia. Powiada… Bo w istocie gadają tak najczęściej ludzie z trzecią żoną i dwoma ratami alimentacyjnymi, w siódmej redakcji, a i to na umowę – zlecenie.


Ja się tam ludzką deklaratywnością nie zajmuję. Co oczywiście nie oznacza, że uparcie trzymam zasady powstałej za Gierka: nie da się budować drugiej Polski z pierwszą żoną i bez trzeciego świata… Statystycznie to racja.

Będzie więc o statystyce. Najwyższej formie kłamstwa – jak to ktoś długo przede mną raczył zauważyć. W Nowym Ekranie ukazał się arcyciekawy tekst Izabelli Falzmann „Błąd ochotnika”, traktuje o fałszerstwach powstałych w wyniku źle zaplanowanych i jeszcze gorzej przeprowadzonych badań i działań statystycznych. Polecam – choć mnie akurat zaciekawił najbardziej ten fragment:
„…Naczelny pisma , w którym pracowałam…odparł, że statystyczny odbiorca tygodnika ma cztery klasy szkoły podstawowej i to jest nasza grupa docelowa. Zażądałam wyjaśnień na temat metodologii badań o tak dziwacznym jak na XXI wiek wyniku. Okazało się, że pan Redaktor zarządził ankietę. Nagrodą w tej ankiecie były jakieś nasiona. Odpowiedziało około 100 osób. Redaktor policzył sobie, że 80% z nich ma cztery klasy przedwojennej szkoły (umiał % policzyć skubany).
Był to podręcznikowy przykład złego rozumienia statystyki. Przede wszystkim próba była za mała. Poza tym Redaktor wyznaczając nagrodę (skąpiec) mimo woli zredukował uczestników „ badania” do grupy osób ( nic nikomu nie ujmując) starszych, niezamożnych, ze wsi, które mogła ucieszyć paczka wygranych nasion…”


Podejrzewam, że mógł to być ten sam naczelny, którego poznałem! Powiem więcej: on ma najwyraźniej liczną rodzinę pracującą w tym samym zawodzie. Z podobnymi bowiem praktykami spotykam się tak mniej więcej od 25 lat. Nosiciele tej umysłowej aberracji są absolutnie impregnowani na jakiekolwiek inne twierdzenia: wiedzą swoje, potwierdzone jest to statystyką, koniec, szlus. Ci ludzie wiedzą wszystko o szczęśliwości Polaków, o ich zamożności, preferencjach i tak dalej. Uśmiechają się: statystyki przecież nie kłamią!

A propos: jeszcze w katach 70-tych postanowiłem prywatną pasję motoryzacyjną przekształcić w zawód. Udałem się tedy do redaktora naczelnego jedynego czasopisma motoryzacyjnego z płomienną przemową jak to mu zrobię dobrze pisując o sposobach obejścia problemu powszechnie brakujących naonczas części samochodowych. Jako przykład miał posłużyć prywatny automobil Seat 850, fiato-podobny, więc sporo zamienników różnych układów dało się tu wykorzystać z bieżącej produkcji motoryzacyjnej w Polsce. Zacny ów dżentelmen nie dał mi skończyć nawet pierwszego zdania. To jest wredna polityka! – zakrzyknął mocnym głosem. To jest dywersja! Jak można ogołacać rynek i tak kulawy w podzespoły? Po to, by pakować je do jakichś kapitalistycznych wynalazków? To nie wie, że prowadzimy tu porady dla co najwyżej absolwentów szkoły podstawowej, którzy za dobre sprawowanie w macierzystym zakładzie pracy właśnie dostają talon na malucha i mają go obowiązkowo leczyć w autoryzowanych, państwowych i socjalistycznych stacjach obsługi?

I prysły zmysły… Nie dostałem się. Prywatnie wyjaśniono mi później, że wzmiankowany szef redakcji wprost zaczytywał się w roczniku statystycznym. Z niego brał swą twardą jak skała wiarę w rychłe zwycięstwo socjalizmu nad resztą świata. Wiem że nie doczekał. Albo zmarł wcześniej, albo socjalizm w moskiewskim wydaniu jeszcze nie zwyciężył – w każdym razie nie mam się dzisiaj z kogo naigrywać…
Dla niedowiarków przytaczam pointę tekstu P. Falzmann. Oto ona:

Jeżeli jedną nogę włożymy do mieszaniny wody z lodem, a drugą do wrzątku, to jak wiadomo przyrodzenie będzie miało średnią temperaturę 50 stopni Celsjusza.

M.Z.

wtorek, 29 listopada 2011

Kryzys dziennikarstwa?


Ileż razy ostatnio poruszany był to temat? Nikt nie zliczy. Ten kryzys to oczywiście ludzie. Teoretycznie wyposażeni we wszystkie zdobycze współczesnej techniki, piekielnie mobilni za sprawą nowych służbowych aut, helikopterów, zdalnych kamer zawieszonych nad ulicami. I co? I nic. Ci na dole podlegają rozkazom tych na górze. Jeśli pada polecenie „Tam ma was nie być!” – to tam nikogo nie ma.

W pustą przestrzeń natychmiast wdziera się… amatorszczyzna? No właśnie – co to jest? Znaczna część nieprofesjonalistów z takiego na przykład Marszu Niepodległości sporządziła całkiem profesjonalne filmy. Nadesłała setki profesjonalnych zdjęć wysokiej rozdzielczości. Gdzie były stacje pełne rzekomych zawodowców? Gdzie Kłamliwa? Rzekomo niezależne inne tytuły?

Nie ma kryzysu dziennikarstwa. Jest kryzys wydawców, dziennikarskich dowódców, wszelkiej maści manipulatorów sterujących realiami zza kurtyny, tych wszystkich dupków ciągle wierzących, że jeśli telewizja czegoś nie pokaże – to tego nie ma i nie było.

Wystarczy kilka dni poczytać Internet by wiedzieć kto jest kto, co potrafi, jak się sytuuje w warunkach stresu i tak dalej. I co ? I nic mianowicie. Praktyka nie notuje przypadków, w których dobry bloger otrzymał by propozycję współpracy za pieniądze, nie wspominam już o stałym zatrudnieniu. Można być blogerem roku i zdechnąć z głodu. Można pisać lepiej od niejednego tuza mainstreamu – i z oddali podziwiać zarobki słabszych kolegów po fachu. Ponieważ w wielu wypowiedziach jak nie ja, to moi koledzy wielokrotnie podkreślaliśmy diaboliczną wręcz przebiegłość właścicieli i wydawców (przynajmniej w zakresie stosowania przemocy wobec podwładnych i lizidupstwa wobec władzy) – co się dzieje, że nikt nie widzi tego problemu, nic się nie zmienia? Tak ma być? Co powoduje, że nie wywalają słabych pracowników na zbitą mordę i nie angażują stukrotnie lepszych wybitnych amatorów? Wszyscy etatowcy są ich szwagrami, pociotkami, kumplami z podwórka? Czy może raczej chodzi o to, by każdy kolejny adept był parę stopni głupszy od wydawcy czy właściciela, młody, czyli z krótką pamięcią i piekielnie plastyczny, do ulepienia na nowo?

Krzyż na Krakowskim, później Marsz wcale nie są odwróceniem uwagi od podatków, ponieważ to dwa ważne, ale odrębne tematy. I nic nie stoi na przeszkodzie by o nich pisać w papierowych publikatorach. Dlaczego więc nie piszą tam, a piszą - i to jak celnie – w sieci? No właśnie z wyżej opisanej przyczyny – tu mamy lepsze siły i bardziej przenikliwe umysły, tu ludzie specjalizujący się w określonej tematyce nie dają się zwieść rozmaitym podpuchom. I jak chcą coś powiedzieć z sensem to po prostu mówią. Na przykład Jerzy Wasiukiewicz znakomicie przyłożył swojego czasu Robertowi Gwiazdowskiemu, który mając wiele celnych spostrzeżeń (albo tak mi się wydawało) potrafi walnąć od czasu do czasu taką głupotę, że właściwie niweczy nią wszystko, co dobrego miał w przeszłości. I człek zaczyna się zastanawiać: czy aby na pewno to, co uważamy u Gwiazdowskiego za dobre w istocie takim było? Może trzeba przyjrzeć się temu mistyfikatorowi lepiej przy najbliższej okazji?

Jadąc dalej: nie specjalizuję się w ekonomii, nic na ten temat nikt u mnie nie znajdzie. Boleśnie odczuwam każdą podwyżkę, a pamięć podpowiada, że rozwój Polski nigdy na podwyżkach zbudowany nie został. Przeciwnie – jeśli tylko poluzowano śrubę w jakiejś ekonomicznej domenie ta natychmiast zaczynała kwitnąć. Resztą niechaj zajmą się bardziej biegli w przedmiocie koledzy.

Kiedyś powiadało się, że trzeba unikać eksponowania się podczas marszów i manifestacji, bo SB-cja fotografuje i pamięta. Po czym działa według schematu „Dziś pytanie, jutro odpowiedź, pojutrze wezwanie na komendę”. Obecnie rzecz cała dzięki taniej technice chyba wymknęła im się z rąk – tylu fotek agentów, świń i kablarzy od wielu lat nie widziałem.

M.Z.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Mistrzowie mechaniki siłowej


W sieci pojawia się coraz więcej głosów dotyczących tego, czym sieć jest, a czym być nie powinna. To dobrze: ponieważ i ja zauważam niebezpieczną tendencję do zamykania się grup w kręgu tych samych ludzi, z którymi na co dzień kłócę się lub zgadzam. Kręgu elektronicznym.

Nie wszystkich znamy z twarzy, gestu, sposobu reakcji na zbyt kwaśną zupę, czy dziwne zdanie współrozmówcy. Rzadko wynikają z kontaktów sieciowych jakiekolwiek związki natury personalnej, międzyludzkiej w tym najbardziej prozaicznym sensie – osobistego kontaktu. To niedobrze. Nie pamiętamy o „drobnej” możliwości, która pozostaje w innych, zewnętrznych rękach – wyłączeniu wszystkiego w diabły. Tak jak 13 grudnia 1981 wyłączono Teleranek. I pozostało nam już tylko pukanie do sąsiada, z którym do tej pory nie utrzymywaliśmy żadnych stosunków… Komórek jak młodsi nie pamiętają jeszcze nie było, sieć kablową też przecięto. I co? Ano nic. Jakoś się toczyło. Wtedy jeszcze potrafiliśmy się porozumiewać...

Kilka miesięcy temu podczas jednego z nielicznych osobistych spotkań zaproponowałem, by możliwość organizowania się w inne, niż wyłącznie sieciowe grupy odtworzyć, reanimować. I podjąć oczywiście próbę. Napisałem na ten temat kilka słów – ale zdaje się nie spotkało się to z dobrym odbiorem. Miałem nawet wrażenie, że część moich słuchaczy natychmiast poczęła kombinować co też ten Zarębski chce sobie załatwić. Inni uznali że skoro tak, to mogą już, teraz-zaraz domagać się ode mnie konkretnych świadczeń. Oba strzały niecelne. Niczego nie chcę sobie dzisiaj załatwiać! A świadczenie wobec innych być może - ale na zasadzie najpierw poznania się i dogadania, później konkretnych czynności. A te mogą nastąpić, choć przecież nie muszą… Tak czy siak moje możliwości świadczeń zewnętrznych określam ja, nie ci, którym wydaje się, że "jeśli żyje, to znaczy ma się dobrze, a nawet jeszcze lepiej". Wszędzie tam, gdzie najpierw było porozumienie, świadczenia potem - sytuację mam jasną i nikt do nikogo nie ma pretensji.

Uważam, że nadchodzi ciężka zima, po której wcale nam się nie polepszy. Widzę po ruchach urzędów i poszczególnych ich przedstawicieli, że cała para idzie w opracowanie nowych systemów dokręcania śruby, a nie porozumienia się z obywatelami. Straszą nas już wszystkim, ostatnio listonoszem. Że niby wejdzie nieproszony do domu i sprawdzi, czy mam działający telewizor i radio. Nie mam. Ale niby na jakiej zasadzie wejdzie, skoro nawet dzielnicowy, gdy nie zaproszony, musi posiadać nakaz prokuratora? I chyba nie jest to tylko dym w oczy - ponury kurdupel wrzucający do niedawna listy do europejskiej skrzynki (raj dla ulotkarzy!) zhardział ostatnio i wzywa mnie na dół po przesyłki polecone. Nie chce mu się wjeżdżać windą na któreś tam piętro. Sodoma i Gomora, panie, ruja i porubstwo!

M.Z.

niedziela, 27 listopada 2011

Portal Polacy.eu.org


Okazało się, że nadal działa moje prawo do logowania się tamże. Obiecuję, że wkrótce przestanę zeń korzystać, ostatnio wszedłem z pustej ciekawości, spodziewałem się otrzymać jedną konkretną prywatną wiadomość. Nic takiego się nie stało. Przekaz do mnie, inny przekaz, znalazł się natomiast w jednym z tekstów. Odpowiadam przeto tak:

- powody odejścia wyjaśniłem jak najlepiej umiałem. Widzę, że niektóre treści W OGÓLE NIE SĄ uwzględniane w ocenie tego co robię. W decyzji odejścia również nie. Zatem jeszcze raz i finalnie: jestem dla siebie równie ważny, jak Panowie Respondenci dla siebie samych. Kilka tygodni temu zmieniłem zdanie, dzisiaj go już nie zmienię – i sądy na mój temat nie mają tu nic do rzeczy. Brakowało Polakom.eu.org nadzoru właścicielskiego, nie żadnej cenzury. Nie podoba mi się powolny, ale stały przechył w stronę teoretyzowania rzeczy i spraw. Nie uczestniczyłem nigdy w zajęciach kółek różańcowych, nie działałem w KIK-u (okazało się później, że jakże słusznie!), nie interesują mnie opinie papieża Benedykta na temat kryzysu światowego – ponieważ dla mnie perspektywa rozmowy o tysiącleciach jest obecnie próżną stratą czasu, dzisiaj gniecie nas co innego, bardziej doraźnego.

- nie stosujcie proszę wobec mnie taniej erystyki o lesie i szyszkach, po prostu już się z wami nie zgadzam, już do was nie pasuję – i lepiej przyjmijcie to tak, niżbyśmy mieli wieść jałowe dysputy o detalach Maryni.

- tak, zdaję sobie sprawę Zenonie z ostracyzmu, jaki wobec mnie zastosujesz. To trochę smutne. Ale zepnę się w sobie – i spróbuję całość przeżyć. Dla jasności: NIGDY nie byłeś osobą przeze mnie atakowaną, wyżej ceniłem Twoją spontaniczność i szczerość, niż wysublimowany styl wypowiedzi. Prywatnie: trzeba trzech minut, by nie tykając treści i intencji poprawić styl. Nie zaryzykowałeś, Twój wybór, nic tu do dodania. Ale widzisz, jakby to powiedzieć: ja siebie też lubię. Myślę, że rozumiesz, prawda?

Zatem żegnajcie, zostaję w tym miejscu, gdzie właśnie mnie znaleźliście. I tutaj będziecie moimi gośćmi – jeśli zechcecie.

M.Z.

Źródło lustracji: paulina804.blog.onet.pl

PS - czyli właściwie odpowiedź na sugestie, które napłynęły nieoficjalną drogą, ot, choćby na prywatnego maila z prośbą o nie włączanie listów do rozmowy sieciowej. W porządku - nikogo i niczego nie cytuję. Chcę jednak powiedzieć, że wolność słowa jako tolerancja DLA WSZYSTKIEGO, co bliźni chce wybrzdąkać na forum ogólnym jest pojęciem mi nieznanym. I co gorsza opartym na stosowanym od wielu lat w Polsce zamieszaniu semantycznym - mnie chodzi o to, że tolerować to nie znaczy akceptować i podziwiać. I broń Boże nie komentować! Zatem nie postuluję, by moich oponentów zlinczować, pozbawić strun głosowych lub klawiatury. Postuluję natomiast, by sami sobie wyznaczyli jakieś zaciszne miejsce, w którym będą mogli bredzić do woli i bezkarnie. Ciekawi mnie tylko co uczynią, gdy przyjdę tam na chwilę i wyrażę swoją głęboką dezaprobatę?

piątek, 25 listopada 2011

Z cyklu: rozmowy


Nie mam pojęcia ile z nich odbyłem w ostatnich dziesięciu tylko latach, pewnie bardzo dużo. Większość to sieczka, niektóre „jak cię mogę”. Inne ważne. Ale ta hierarchia czasem się zmienia. Kiedy przypadkiem rzucam okiem na działający telewizor i widzę tam rzeczniczkę którejś z prokurator, taka arogancka malowana lala – przypomina mi się dialog sprzed lat, później zapomniany, dzisiaj odświeżony.

Wówczas ktoś wspomniał o prawnikach, a przynajmniej tej ich części, do której zapisała się (a może została zapisana?) niejaka Weronika Marczuk-Pazura. Postać niezwykle popularna, a ostatnio też znana z kroniki kryminalnej, dział „uniewinnieni od zarzutów”. Kariera? Podobno zaczynała od prężenia się na rurze. W jakimś barze, może nocnej knajpie. Tak, królowa nocy, to dobre określenie dla wykonawczyń tego zawodu. Przyznaję, że nie bardzo wiem skąd owa popularność, ostatnio dość rzadko bywam w nocnych barach. Przeoczyłem tedy nawet jej premierowy występ u Morozowskiego i Sekielskiego, choć udało mi się nieco później nadrobić niedopatrzenie. Wtedy obaj panowie w uprawianiu nachalnej propagandy przebili samego mistrza Urbana – co jeszcze niedawno wydawało się absolutnie niemożliwe. A jednak…

No więc Pani Kręcipupa (to ten zawód rurowy) dostała się do TV (gdzieś ten program na You Tube pewnie jeszcze jest) tylko z tej przyczyny, iż koledzy wpłacili do prokuratury sporą kasę, prokurator zwolnił „damę” z twardej odsiadki, a dwaj propagandowi hunwejbini postanowili niedawną aresztantkę wykorzystać do pokazania jaki to agent Tomek był paskudny i oszukańczy, ergo postawienia tezy „zlikwidować CBA”. Zlikwidowano nieco później – ale to inna bajka.

No i w tym programie z ust wzmiankowanej padło sformułowanie, że agent Tomek był namolny, ale ona się nie dała, bo nie miesza życia osobistego z zawodowym. Piękna deklaracja! Tylko czemu przypomina mi się fragment klasycznego już filmu „Kabaret”, gdzie w pewnym momencie konferansjer deklaruje zgromadzonej publice, że damska orkiestra to wyłącznie dziewice – a kto nie wierzy może osobiście sprawdzić?

I teraz zbitka kilku obrazów, tak mi się dzisiaj porobiło: pobity przez policję podczas Marszu Niepodległości skazany przez jakąś panią sędzinę, wystąpienia malowanej plastikowej lali, daję słowo, że wytłumaczy wszystko, działanie proszku OMO też, pani Kręcipupa, była posłanka Sawicka (brrrr…), niebacznie uległa presji poetyckich wzruszeń Asnyka, zresztą recytowanych przez nią osobiście. I ten piekielny agent Tomek, z jednej strony gigant sztuki uwodzenia, z drugiej ofiara, którą żądny sensacji tłum gotów był osobiście łamać kołem, ćwiartować i wywieszać resztki na murach miasta. Za co? No na przykład za niedotrzymywanie obietnic…

Więc nie ma racji Łysiak twierdzący, że diabeł ma postać małego grubaska z odstającymi uszami. Współczesny diabeł to raczej diablica. Osiągnęła już to, o czym jej bratu tylko się śniło: przekonała gawiedź, że diabły jako takie w ogóle nie istnieją!

Publika wyje z radości! Albo doprowadza się do takiego stanu, jak w czasach, kiedy wyświetlano serial o Isaurze i Leonciu – ambasada brazylijska tonęła ponoć w listach, by tę Isaurę jednak obdarzyć wolnością, porządna jest i „się jej należy”. Dzisiaj mamy inne seriale, sztuka propagandy posunęła się dalej, podkorowo wmawiają nam, że gdy zadzwoni windykator to czyśmy winni czy niewinni – lepiej się z nim dogadać. Tak na wszelki wypadek… Spłacać? Jasne, spłacać, jak najbardziej. W razie niewinności w niebie nam zwrócą….

Coś mam do kobiet? Ludzie, opanujcie się! Bo będę musiał przyznać się, że nieustającą skłonność...

M. Z.

Ilustracja: tapeciarnia.pl

czwartek, 24 listopada 2011

Słowo się rzekło – kobyłka u płota?


To jest tekst, którym pożegnałem się z portalem Polacy. Drugi raz... Pewna swołocz zdenerwowała mnie już tak, że... Ludzie piszący do Polaków są mili, porządni, mądrzy i ciekawi. Niestety jak się okazuje różnice w podejściu do swobody wypowiedzi podzieliły nas już nieodwołalnie. Ja otóż nie uważam, że w imię źle pojętej demokracji każdemu wolno wejść wszędzie, zachować się po bydlęcemu, nabełkotać, nasmrodzić i wyjść jakby nigdy nic.

Zatem - analiza tekstu o tytule wymienionym niżej. Oryginał kursywą – poniżej moje komentarze.

Czas oszustow!

Mit o demokracji

Oszusci swiadomi jak i ci bez swiadomosci
Oszusci swiadomi jak i ci bez swiadomosci sa warci tego samego.
Oni z uporem maniaka beda mieszac w naszych umyslach, ale tak zebysmy
nie mogli zrozumiec o co naprawde chodzi. Przedstawiane przez nich fakty, ktore sa znane wszystkim, nie sluza innym celom jak potrzebe ukazania, jacy oni sa madrzy i ze tylko oni potrafia naprawic swiat. Ta naprawa trwa juz bardzo dlugo, a my widzimy jak oni sa madrzy. Warto przy tym zauwazyc, ze
gdy ktos zacznie konstruowac cos przydatnego spoleczenstwu, oni niczym szarancza, zlatuja sie, zeby zniszczyc taka idee.



Ja: - pokrętny styl, prawda? Tu nie chcę się pastwić nad składnią zdania, fakty są po prostu faktami. Kropka! No dobrze, kolokwialnie można rzec, iż w skrajnym przypadku SŁUŻĄ POTRZEBIE UKAZANIA - ale nie „służą potrzebę ukazania”. Piszę to z pewnym drżeniem, nie daj Boże okażę się za mądry dla opisywanego autora – tymczasem ta „mądrość” to nic innego jak nauki wyniesione ze szkoły podstawowej. Chyba że ktoś wyniósł stamtąd jedynie paczkę kredy i nową gąbkę do tablicy… Merytorycznie też niezbyt jasno: zaczyna się od powołania do życia dwóch nowych kategorii, oszustów świadomych i nieświadomych. To jak autor nas przekonuje pracowita grupa: z uporem maniaka miesza w cudzych umysłach. Nie śpi, nie pije – dla mieszania żyje. Po co? Po to, by nikt nie mógł zrozumieć o co chodzi. To jest – sądzę – wykręt. Kręcenie dla kręcenia w przyrodzie występuje raczej rzadko, może i w ogóle.

Po drugiej stronie barykady ci, którzy coś konstruują. Zapewne taki spokojny, słowiański narodek, niezbyt mądry, ale pracowity. Gdy coś zrobi to natychmiast jest to przydatne społeczeństwu, krętaczom również. Przedstawiciel tej pozytywnej grupy wraca z pola, może z piwa z kolegami – i konstruuje. Ciekawa typologia, ciekawe ujęcie problemu… Bo chcąc poważnie zanalizować tok myślenia naszego Pulitzera trzeba by zadać w tym miejscu pytanie: a co z tym oszustem nieświadomym, jak widać występującym w ilościach porównywalnych z szarańczą? To oszust matrymonialny? Nie da rady, tu trzeba mnóstwo woli i jeszcze więcej wysiłku. Oszust bankowy? Też nie. Oszust ideologiczny? Nie, na pewno nie, toż to masa pracy i myślowego trudu, doprawdy trudno założyć, że obydwie te czynności dokonywały się bezwiednie, nieświadomie. Zostawmy jałowe poszukiwania. Może kto inny potrafił wytłumaczyć to jaśniej, może u innego autora występuje ta dziwna kategoria? Szukam i nie znajduję. Leninowski pożyteczny idiota to przecież zupełnie inna klasa. Raczej podobna bezmyślnym i inercyjnym, niż złowrogim i pokrętnym. Więc już tylko wezwanie: cny autorze WIĘCEJ ŚWIATŁA!! Bo myśl ciemna i pokrętna.

„…Moj przyklad z zadluzaniem sie w bankach prywatnych, storpedowany przez wlasciciela art. pod ktorym zamiescilem swoja wypowiedz,moze jedynie swiadczyc o osobniku, gdyz poruszony przeze mnie temat ukazuje problem Polski, Europy. Temat dla znawcow oszustw politycznych, ukazuje jak to politycy omineli zakaz zapozyczania sie w swoim banku centralnym..”



Ja: - O czym ten gość opowiada? Kto i co storpedował? Chłopie: miałeś jakieś spotkanie z widmem niemieckiego U-boota na Bałtyku? Wysłał złowrogie cygaro w kierunku twojego kajaka? A może to chodzi o to, że twórca tej frazy chciał błysnąć, a tu nikt błysku nie zauważył? Nie chciał się pochylić nad głęboką treścią?


„… Nie wiem czy swiadomie, czy nie, ale osobnik, ktory w swej elokwencji wysmiewal to, przestawia mi sie jako wrog wszelkich rozwiazan sluzacych Polsce.
Ciagle powtarzanie wad systemow, bez ukazywania drog prowadzacych do wyeleminowania tych wad spowodowalo, ze spoleczenstwo polskie w swym zmanipulowanym obrazie faktow, jest gotowe do rzucenia sie pod kola, tego pedzacego pociagu…”



Ja: - Tu wątek nieco bardziej skomplikowanej erystyki. Sformułowanej zresztą w skądś znanym mi stylu. Szukam, szukam – i już wiem! To poetyka partyjnych sekretarzy wychodzących z jakiejś sesji kabaretowej. Czasem ich na takowe zapraszano. Powiadali wtedy: kpić to potrafią, dróg wyjścia nie wskazują! To jak z taki towarzyszami można socjalizm budować? No fakt - nie można. Później w prywatnych rozmowach satyrycy odgryzali się: to niby ja mam im w egzekutywie majstrować i coś tam w dupie naprawiać? A dalej jazda! Mnie wystarczy wyśmiać, wykpić! W wyżej przywołanej frazie występuje jednak poważne oskarżenie. Chodzi o to, że zdaniem autora ten, który nie buduje dróg, nie wskazuje wyjścia winien jest zbiorowego samobójstwa reszty narodu. Oszzz ty! Groza! Półgębkiem dopowiadam: ale jakże zgrabnie i dramatycznie przedstawiona. „Społeczeństwo w swym zmanipulowanym obrazie faktów gotowe jest do rzucenia się pod koła…” To jest poezja! Tylko dlaczego zaraz przypomina mi się jedyny wiersz, który w życiu napisałem, zresztą do szkolnego kabaretu, więc z niecną intencją? Brzmiało jakoś tak, że niby samotność moja jest tak wielka, jak smutek pustej paczki zapałek bezdusznie porzuconej wśród obojętnej czerni deszczowego asfaltu. Też mocno, prawda?



„…Wracajac do czasow PRLu, to tez nie byly takie prawdy o ktorych opisuja te sukinsyny…”



Ja: - Szczery z ciebie chłoptaś, miły autorku. Do bulu… Pozwól wszakże, bym w tym miejscu zastosował stary indiański wybieg: po prostu cię oleję.



…Jezeli taki wyksztalciuch, jeszcze nic do dzisiaj nie osiagnol, to znaczy ze jest zwyklym glupcem, ktorego nie nalezy sluchac! Dodam tylko do tego, ze w czasach PRLu mielismy multum ciekawych ludzi, jak artystow, poetow, a kultura spoleczenstwa przedstawiala wiecej wartosci niz dzisiaj, co mozna zaliczyc na poczet tych komunistycznych wyksztalciuchow i to nie tylko, ktorzy dorwali sie do wladzy…”



Ja: - I znów homo sovieticus pobrzmiewa… To właśnie oni w tych zamierzchłych czasach ukuli powiedzonko, że człek ma taki los, na jaki zasłużył. Znaczy się – nie wpisał się gdzie trzeba to i talonu na malucha nie otrzymał. Ot i prosty dureń. Jak słuchać durnia? Nie wolno. Skąd więc patrzącemu w przyszłość autorowi tego pasztetu takie coś wyszło w piśmie? Zwieracze nie wytrzymały? W każdym razie koleżko – śmierdzi.

Ciekawa jest natomiast druga część deklaracji. „Multum ciekawych ludzi…” Chciałbym zobaczyć prywatną listę autora. Gierek z tym swoim „Pomożecie?” był ciekawy? A jeśli poeci, artyści – to którzy? Wajda z „Lotną”? Ważyk? Kawalec? Noblistka Szymborska z erupcją miłości do stalinizmu?


„…Moim skromnym marzeniem jest, zebys TY Polaku zaczol myslec swoim rozumem, ktory spowoduje to, ze zaczniesz inaczej pojmowac te prawdy Tobie opisywane.
Nie zapominaj przy tym, ze kiedys, gdy bylo zle, potrafilismy ustalic zrodlo
zla i uzgodnic potrzebe naprawy. 20 postulatow, ktore kiedys potrafilismy
wspolnie ustalic i przedstawic rzadzacym, swiadczy o naszej lojalnosci wobec siebie. Dzisiaj trudno o ustalenie chociazby 1 postulatu, gdyz do rozmow na temty sluzace Polsce, przylatuja prywaciarze ze swoimi manipulacjami. No ale jak takich nie sluchac, skoro to cale talatajstwo przedstawia nam swoje doktoraty i medale. Oni sami siebie chwala, nagradzaja, odznaczaja, ale zadnej madrosci w tym nie widac. Co w tym jest znamiennego? Musisz ich sluchac i dawac wiare! W innych przypadkach, oni ustala prawo!

Moze cos trzeba zmienic? …”



Ja: - Zamurowało mnie! Tak po prostu i na amen. W życiu nie słyszałem takiego bełkotu! Już za samo to – jakaś chyba nagroda? Ale jak uczcić idiotyzm w tak skondensowanej formie? O, mam pomysł: Sevres pod Paryżem! Duży słój, mądrala do środka, na wierzchu etykietka: „Myśliciel Bolesny”. No siedź tam spokojnie, co się wiercisz, wycieczka szkolna chce dokładnie obejrzeć!

M.Z.
Źródło ilustracji: perswazjawsprzedazy.pl

wtorek, 22 listopada 2011

Część druga północnych opowieści: Prawda zawstydzona



Aż chciałoby się zacząć trawestacją cudzego tekstu: „nie je, nie pije i nie daje mleka. Prawda - na odkrycie czeka…” W oryginale było o otchłani. U mnie będzie o Prawdzie. O ile ją mocno złapię.

Jak prawdę odkrywać? Pośród tłumów, w walce „o”, w sporach, dyskusjach i myślowych potyczkach. Trzeba na to czasu, fury pieniędzy, sporego zaangażowania i bezkompromisowości. Kto temu podoła? Czysty umysł, czy czyste serce? Jakie narzędzia myślowe? W terenie, czy w zaciszu domowej „pracowni”? Prawda to przyjaciółka lewaków czy narodowców i prawicy?

Można też odkrywać… w laboratorium. Na jakimś skrawku terenu, gdzie drogie i pożądane jest przedmiotem działania małych, ale zdeterminowanych grup ludzkich. Pilnie obserwując z zewnątrz, nie wchodząc w jednostkowe zależności, chłodno oceniając i słuchając zawsze obu stron mikro-sporów. Odkrycia i wnioski: bardzo szybko okazuje się, że co wywiedziemy w naszym laboratorium ma zastosowanie do większych grup ludzkich.

Moja opinia, a więc moja prawda o lewactwie jest taka, że to współczesna zaraza, nigdy nie działająca na rzecz państwa, w którym przyszło jej żyć i działać. Ojczyzną lewactwa był zawsze jakiś inny kraj, kiedyś Rosja sowiecka, dzisiaj Unia. Lewacy starszej daty tęsknią za gierkowszczyzną – bo wtedy było im najlepiej, tam mają prapoczątek ich gigantyczne emerytury, wszystko jedno czy „resortowe”, czy podkręcone kilkoma lewymi etatami przed przejściem w stan spoczynku. Młodzi kojarzą się bardziej z wolnością ćpania, pieprzenia bez sensu i z byle kim – które to niby luksusy ma im dojście do władzy starszych lewaków gwarantować. Za co to wszystko? A tak po prostu: za istnienie, za bycie przeciwwagą dla patriotów, za spełnianie życzeń zagranicznych sponsorów. Ukręcą im, lewakom łeb w pierwszej kolejności? Może i tak – ale to przecież będzie jutro. Dzisiaj jest tak fajnie i tęczowo-kolorowo…

Lewactwa namnożyło się co niemiara! Są wszędzie, w każdym wieku, włażą do każdego sklepu, mądrzą się, atakują, pierniczą głupoty…

Czy lewacy mają poglądy, rodziny i znajomych? Ależ tak! Co więcej od paru lat zauważam, że żadnego z tych elementów się nie wstydzą, przeciwnie, rozprawiają o własnym zboczeniu jak najnaturalniej. Dobrze mówię: zboczeniu, nic innego nie ma tu zastosowania, garść gotowych kalek myślowych i fragmenty Marksa, Hegla i Stalina trudno nazwać poglądami. Zero skrępowania, a ostatnio nawet wręcz oczekiwanie na jakiś atak, na jakąś dezaprobatę – której rzecz jasna natychmiast się przeciwstawiają. Z reguły gotowym, przećwiczonym tekstem: „wiesz, faszyzm nie może przejść, jego prawicowa macierz też nie…” Jak się takiemu durniowi rozsądnie i logicznie sprzeciwić? Tłumacząc spokojnie, że faszyzm i lewicowość to wszak rodzeństwo, z jednej matki Róży, najpewniej Luksemburg, nic z prawicą nie mają wspólnego? Mnie tam jeden sposób od razu przychodzi na myśl – lać w pysk i patrzeć czy równo puchnie. Tu oczywiście jest problem, nie wszyscy chcą lać, bo takie mają pokojowe natury, czasem też można trafić nie na lewaka, ale na lewaczkę – i znów rozterka. No bo jednak bić kobietę, to nie ta kultura… Nawet gdy ma wredny pysk, jest zasuszona, albo wyposażona we włochate nogi i ponure pyszczydło… A propos: pewna moja znajoma ukuła na takiego stwora definicję: PASZCZUR. Albo BAZYL.

Mazury przed zimą… Zupełnie przypadkowo wszedłem na rodzaj internetowej gazety pewnej damy znanej z Salonu24 jako Voit. Traktuje o tym również poprzedni tekst. Zasłużona ta lewaczka osiadła czas jakiś temu w miejscowości Wojnowo niedaleko Rucianego-Nidy, trochę pokwękała jak to lewacy mają w zwyczaju, opisała nawet swe męki jako pomoc kuchenna – po czym raźno wzięła się za opisywanie okolicy i ludzkich spraw tam się dokonujących. Ktoś kasę jednak wywalił… Jakoś to trwało kilka miesięcy, znosili ją, bo jaki wybór, jak śpiewał Stuhr senior „Śpiewać każdy może – trochę lepiej lub trochę gorzej”. W okolicy wszakże pojawili się inni amatorzy opisywania realiów. I zaczęło ostro dymić! Z tych innych blogów wynika ni mniej ni więcej to, że dawna Voit jest w spokojnej mieścinie i przyległych wsiach tak ceniona, jak grypa hiszpanka, dżuma i cholera razem wzięte. Że kłamie, pomija, widzi czego nie było i nie zauważa co stało się naprawdę, manipuluje i stara zrobić wszystko, by wejść na jaki urzędowy stolec, to jest stały dochód, rzecz dzisiaj nie bez znaczenia. Pięknie – niech hasa ile wlezie, jak była durnowata, tak durnowatą pozostała, problem dążenia do stałego źródła dochodu jestem w stanie zrozumieć. Może nie tymi metodami – ale rozumiem… Problem pojawił się w chwili, w której jak twierdzi inny komentator mazurskiej okolicy policja zatrzymała damę za kółkiem „pod wpływem”. Wieść ma być potwierdzona oglądem policyjnych kronik i zapisków. Nie wiem jak było, mój instynkt byłego zawodowca podpowiada mi, że w takich sprawach lepiej rzecz pięć razy sprawdzić, niż nie uczynić tego i iść lewaczce prosto pod nóż. Czyli narazić się na z góry przegrany proces sądowy. Czy facet, który tę wieść pierwszy podał na swoim blogu uczynił słusznie? Czas pokaże. On swoje wie i pewnie nie musi tego mówić zaraz. Ja wiem natomiast, że przyjaciel Voit, były poseł Celiński, przywalił kiedyś w Warszawie w jakiś element osłony drogi, zwiał z miejsca zdarzenia, by po kilkunastu godzinach pojawić się na miejscowym komisariacie ze śpiewką, że to nie on, ale ta oto doprowadzona pani, dzisiaj trzeźwa jak gwizdek. I dacie wiarę – gliniarze łyknęli gawędę! No w każdym razie tak chyba było, skoro lewaczysko biega po świeżym powietrzu i z tego co wiem konsekwencji nijakich nie poniósł…

Zatem: odporna to rasa lewackich "panów", oj odporna!

A gdzie tu prawda? Wyszła. Podobno mocno zawstydzona.

M.Z.

PS. Po kilku tygodniach ciszy wreszcie lawina wejść na dwa teksty poświęcone gminie Ruciane-Nida. Tak, obserwuję co tam się dzieje od dawna. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że od tak dawna, iż im się nie śniło. W drugiej połowie lat 80-tych gmina żyła "aferą" kradzionych kaloryferów, chodziło o wyrzucenie ze stanowiska kogoś, kto się komuś innemu, nominalnie mocniejszemu, naraził. Wkrótce okazało się w co dawne suwalskie (tak Ruciane było wtedy przypisane - do Suwałk) gra i że owe kaloryfery to była tylko taka mała przygrywka, zresztą fałszywa. Chodziło bowiem o tereny, które dzisiaj prywatnym właścicielom przynoszą spore zyski. Może nawet jeszcze większe zyski... Mniejsza. Potem były inne afery i aferki, zlikwidowano szkołę w Wygrynach, była pani wójt sprzedała wszystkie posiadane przez się działki, miejscowe sesje samorządowe odbywały się pod nadzorem policji, kręcili się po urzędach byli prokuratorzy z nie do końca jasną przeszłością. Jeszcze dalej ja przynajmniej na jakiś czas miałem dość, w końcu okazało się, że w gminie tubę propagandową prowadzi znana lewaczka z ksywą Voit. A manewry związane z władzą z roku na rok stają się coraz bardziej prymitywne, głupie i pozbawione nawet "polotu" dawnych pierwszych partyjnych sekretarzy. Myślę, że to jest okropne. To jest wręcz niewyobrażalne, by do władzy zostawali wyniesieni tacy ludzie, jacy właśnie minęli przed gminnym referendum, których to referendum ma intencję usunąć, wszystkie te sekretarki, rozrabiaczki, praczki, sraczki i licho wie kto jeszcze. Teren, który mógłby kwitnąć turystycznie przez cały bity rok wpada w czarną dziurę, mało patrzeć, aż znajdzie się jaki Uzdrowiciel, który to wszystko wykupi, nie wiem, może na zasadzie zwrotu dziwnego mienia, może na innej - i towarzystwo rozgoni na cztery wiatry. Kilku osobom zapewne stanie się krzywda, w bandzie durniów zawsze znajdzie się paru normalnych. Reszty nie żałuję - właśnie dlatego, że jest tak nieskończenie żałosna, mała, bez wyobraźni, ze złodziejskimi charakterami i nieprzepartą wolą bogacenia się na tym, co do nich nie należy.
W małej gminie istnieją TRZY strony internetowe poświęcone sprawom miejscowej społeczności. Ta najwulgarniej nazwana publikuje teksty być może kontrowersyjne, ale na najwyższym poziomie. UWAGA! Miejscowym najwyższym poziomie. Dawny miejscowy zawodowiec pisze coś, czym ja osobiście wcale bym się nie chwalił. Nad tekstami się pracuje, nie puszcza jak złazi z klawiatury, dziennikarza obowiązuje poprawny język polski, nawet gdy chce powiedzieć "kurwa"! A lewaczka zajmuje się wyłącznie arbitralnym jątrzeniem i podgrzewaniem kociołka. Jej jedynej wprost nie lubię.
Chcecie wpadać i do mnie? Wpadajcie do woli.
M.Z.

czwartek, 17 listopada 2011

Fortuna czym się tuczy? A może: toczy…?


Najpierw szalała w Salonie24 jako Voit. Szczerze mówiąc nieco dzisiaj żałuję, że obnażaniu pisywanych przez tę autorkę bzdur poświęciłem tyle czasu i atramentu. Z drugiej jednak strony aż tak bardzo mi tego nie szkoda: w końcu wyniosła się het, na… Mazury. I już jako Anna G. założyła coś, co nosi nazwę Obserwator Piski. Ogłosiła w nim całkowitą nieprzekupność, transparentność działań i uczciwość w opisywaniu rzeczy i zdarzeń. Wątpiłem w prawdziwość tej deklaracji. Tym bardziej, że niemal dokładnie tego dnia, w którym ukazało się pierwsze wydanie Obserwatora pojawili się takoż ludzie opisujący niedoskonałość działania ”pani redaktorki”. Niektórzy twierdzili wręcz, że krótki wzrok to nie tylko kwestia wady wrodzonej, raczej pewnego kłopotliwego nałogu, nazwijmy go delikatnie „syndromem smakosza”.


Dzisiaj przeczytałem informację: kontrola policyjna wykazała we krwi zatrzymanej 1 promil alkoholu. I pomyślałem, że nie będę się pastwił nad ofiarą nowymi słowy, przywołam po prostu tekst, jaki zamieściłem w Salonie 24 w roku 2010. Oto on:

Północna wyrzutnia pancerfaustów

Notka opublikowana 10.09
- Dzisiaj prezes Kaczyński złożył kwiaty pod krzyżem na Krakowskim. Nie mam pojęcia, dlaczego uparł się, żeby kłaść wieńce w miejscu pracy swojego brata, ale mogę sobie wyobrazić, co by było, gdyby Polacy poszli za jego przykładem. Panu Kaczyńskiemu chodzi rzecz jasna o błysk fleszy, ale robi i z siebie, i ze swojego brata idiotów.

Ależ oczywiście: panu Kaczyńskiemu chodzi o błysk fleszy! Że też na to nie wpadłem, do licha! Podoba mi się ta subtelna różnorodność podejścia do kwestii składania wieńców w miejscu pracy zmarłych. O tym niżej, po kolejnym cytacie. Tu tylko małe pytanko: od kiedy i na jakiej zasadzie Voit stanowi sąd konkursowy, który rozstrzyga kto jest idiotą, a kto nie jest? Dobra, rozumiem, nie ma żadnego sądu. Więc jest autorytetem? I z mocy swej duchowej władzy rozsądza co i jak?

Ta sama notka z 10.09
- W całej tej szopie najbardziej żal mi rodzin ofiar spod Smoleńska. Zawsze staram się wyobrazić sobie siebie na ich miejscu - mój mąż czy brat nie żyje, na jego grobie uprawiane są jakieś chochole tańce, a on sam traktowany jest jak śmieć i wykorzystywany do jakiś rozgrywek, na które za życia pewnie by się nie zgodził. Do tego z moim zdaniem, moim bólem i moją żałobą nikt się nie liczy. To jest zwyczajnie i po ludzku obrzydliwe chamstwo.

A gdzie tak naprawdę są najtrwalsze groby naszych bliskich? W naszej pamięci, w naszych głowach, a więc i myślach. Jak by to okrutnie nie zabrzmiało – możemy je przenieść, te groby, wszędzie tam, gdzie nam się to zamarzy. Możemy ich miejsce oznaczyć krzyżem. Jak zrobiono to z grobem Nieznanego Żołnierza. Jeśli to prawda - grób Prezydenta jest na Krakowskim Przedmieściu. Pod tym znanym krzyżem. Bo tak chcą ludzie i kropka. Więc kto uprawiał tam chochole tańce? Kto miejsce owo potraktował jak śmietnisko i wykorzystał do najbardziej satanistycznych, chamskich, wulgarnych i po prostu paskudnych rozrywek? Tak, twoi Voit duchowi współplemieńcy, twoje obiekty uwielbienia albo tylko pełnej akceptacji, wszystkie te Tarasy, Niemce, Parapety i reszta. I jaki wymyślili punkt kulminacyjny? Szczanie na modlących się? Okrzyk „Pokaż cycki”? No to gratuluję. To i tak nie najgorsze z tego co tam wyprawiali. Ale jeśli podoba się – mam problem. Mianowicie nie śmiem wznieść tego okrzyku tu i teraz. Pokaż cycki… A na cholerę mi to?

Kiedyś było też tak:
...I wolałabym (...) żeby w końcu zaczęto patrzeć na historię w sposób obiektywny, żeby przestano tłoczyć naszym dzieciom do głów, ze powstanie warszawskie miało sens, a victoria wiedeńska była wielka wygraną Polaków. Skoro już jesteśmy w tej Europie, przestańmy wreszcie śpiewać o tym, jak to „Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił”, tudzież o tym, że „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. OK - to było, pamiętajmy, ale dajmy już temu spokój. Zacznijmy żyć. Tak normalnie...

Więc jak ma być naprawdę? To znaczy – jak powinno być normalnie, prawidłowo i obiektywnie? Może nam Niemiec dzieci germanić? Należy Powstańców uznać za zbrodniczą bandę działającą wbrew polsko-niemieckim interesom? W sprawie śpiewów nie bardzo wiem co powiedzieć – może sama Voit podpowie mi co ludzie powinni intonować. Międzynarodówkę? Niechaj zawsze będzie słońce? Odę do radości? Ten fragment, powiem wprost, że świadczący o wyjątkowej durnocie autorki stał się sztandarową bzdurą nie tylko dla mnie, parę innych osób także zwróciło nań uwagę.

15 września o „zbrodniach” kościelnych. I nawet bym to olał, narzekanie jak na północną placówkę normalne i niczym się nie wyróżniające. W duchu „wkładam rękę do kieszeni – a tam biskup”. „Otwieram lodówkę – a tam kanonik”. Słowem banialuki w propagandowym guście z lat 50-tych. Zaciekawiło mnie tylko jedno – te nieustanne sugestie o znajomych po ministerstwach i centralnych urzędach, te wciąż powtarzane informacje o koneksjach i związkach. „Zadzwoniłam, zawiadomiłam, wyjaśniłam…” Słowem: bójcie się ludzie, ze mną zadrzeć to jak popełnić samobójstwo na raty. Kobito, do licha kobito: czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że powodując podobne odczucia prosisz się o nienawiść?

A dzisiaj, 16 września, kolejna notka, problem ustawiony już w drugim akapicie: …Na Saloonie dwie reakcje - pełen entuzjazm i skrajna rozpacz…
Czyli: Voit równa się entuzjazm. Taki na przykład Castillon, że nie wymienię licznej reszty delikatnie powiadając niezadowolonej z tego rozwiązania względem krzyża – rozpacz. Prawdziwi Europejczycy optymistyczni, weseli i zadowoleni. Tu jasno – tam ciemno. Bo tak najłatwiej wbija się w podświadomość. Prawda, cała prawda i gówno prawda? Wiec która to „prawda”? I dalej mamy:
…Zadziwia mnie jeszcze jedno - dowiedziałam się z saloonowych notek, że społeczeństwo krzyża chciało i zamach odbył się wbrew woli tegoż „społeczeństwa”. Ciekawe jest to, jak łatwo niewielka grupa społeczna utożsamia się ze społeczeństwem. Jak wyjątkowo łatwo to przychodzi… Najwyraźniej społeczeństwo to owa nieliczna stosunkowo garstka, która popierała szopkę na Krakowskim. Ci pozostali zostali wyrzuceni poza nawias…

Więc powiadasz Voit , że czegoś tam dowiedziałaś się z salonowych notek? Nie widziałaś niczego w sprawozdaniach TV, nie słyszałaś niczego w programach radiowych, należysz do tej „przeważającej” grupy, która krzyża nie chciała… I nie zauważyłaś oczywiście tych ludzi, którzy tam przychodzili, w liczbie oczywiście nieadekwatnej do Twoich wyobrażeń i nie pasującej do rozważań – więc przemilczanej? Należysz do tej „licznej” grupy, która nie popierała szopki, a przez mniejszość została wyrzucona poza nawias? Zapytam tak trochę podstępnie: nie za wcześnie jeszcze na takie lewackie (i nie tylko lewackie) podchody? Nie za szybka aby ta radość?


Na koniec sprawa tytułu notki. Pierwsza wersja była zmałpowaniem kogoś poważnego, kto przestrzegał przed „złotoustymi łajdakami”. Ale potem pomyślałem sobie, że to jednak za daleko, że niekoniecznie muszę być aż tak dosadny. Została więc „Północna wyrzutnia pancerfaustów”. Nie do końca to zręczne i logiczne – ale niechaj już będzie. Ma w sobie blogerka-pancerna pięść dokładnie tyle wdzięku, bezpretensjonalności, mądrości i celnego pióra co pancerfaust. Ale też lewactwo sięga do różnych planów ludzkiego myślenia. W różny sposób. To reprezentowane przez placówkę mazurską strzela zza tarczy rzekomo macierzyńskiej troski, czy pozornie spokojnego rozważania rzeczy nie do rozważenia. No i oczywiście wywiadów z politykami, którzy lewą ręką pozdrawiają przedstawicieli zastępczej klasy robotniczej, czyli wszelkiej maści zboków, drugą ganią pedofilię w kościele. Porażająca wschodnia logika.

M.Z.

środa, 16 listopada 2011

Pora to sobie powiedzieć jasno


Od czasu do czasu jak niedźwiedź z jamy wyłażę sprzed komputera i włączam dowolny program TV. Wracam biegiem. Trzęsą mi się ręce, kurczy żołądek. To co się dzieje na ekranie przekracza wszystko, co widziałem za komuny w latach 60-tych, 70-tych i 80-tych. Bezczelność manipulacji na niewyobrażalnym poziomie! Hucpa, odwracanie pojęć, kłamstwa, chamstwo, ruja i porubstwo. Kilkanaście minut temu: Kuczyński i Wildstein zaproszeni do TVN24 dyskutują o „ostatnich bandyckich zajściach”. Jeden z prowadzących ma sraczkę słowną: wydało mu się, że też jest gościem, że może wypowiadać się na równi z pozostałymi. Więc bredzi: żona nie mogła wrócić samochodem z dziećmi od teściowej. On się zatem domaga, on żąda by zlać, spałować, zdelegalizować… Kogo? Najlepiej wszystkich przechodniów, innych ludzi, drzewa, jezdnie, trawniki. Panu redachtorowi przeszkadzają właśnie ludzie. On chciałby spokoju, łagodności, pewnie nieskażonego prawicowością środowiska.

Wildstein mówi o filmach z sieci. Kuczyński z pogardą: aleś sobie dobrał źródła, toż to Gazeta Polska! Wildstein nieśmiało protestuje. Widać nie wpadł na pomysł, by odpalić, że Wyborcza też źródłem być nie może. Albo: a czemu twoje zdanie niemoto przedmówcza z góry lepsze od mojego? Niemrawa to obrona, ale też zakrzykują, nie dają dokończyć żadnego zdania. Napisać nowe prawo, natychmiast, zaraz, już! Jakie nowe prawo? To, które powie jasno: władza mianuje, dozwala i stempluje. Pewnie chodzi o to, że deklaracja „jestem pedałem” upoważnia do obnoszenia swego nieszczęścia w godzinach szczytu po Marszałkowskiej. Inni won, do podziemia, do kruchty, w kanały!

Bywaliśmy już w kanałach, gówniani redaktorzy. Poprzednie pokolenia prosto z kanałowych włazów jechały albo na wypoczynek do Łambinowic (wtedy Lamsdorf), albo wkrótce potem w przeciwnym kierunku, tym wschodnim. Może wtedy przyjdą „wasi”. I wiecie co się stanie? Jak powiadają klasyczni ruscy dysydenci (http://www.cosmolearning.com/documentaries/yuri-bezmenov-interview-soviet-subversion-of-the-free-world-press-1984/ ) zostaniecie zutylizowani w pierwszej kolejności. Nie nacieszycie się długo tym „swoim”...

Trzeba to sobie powiedzieć jasno: na szklanym ekranie mamy wrogów. Obraz kontrolny na fotce też pewnie kłamie. W radiu mamy nieprzyjaciół. Większość prasy to gadzinówki. Poziom presji narasta. Niektórych już złamał, wielu innych złamie lada moment. Gdzieś zostaną niepokorni. Tylko w nich nadzieja – choć łatwo już nie jest, a będzie gorzej.

M.Z.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Marsz z pewnego oddalenia


Zatrzymano ponad 200 osób. Skazano po przyznaniu się do winy 3 osoby, kary niewielkie, co przy rozgrzaniu odpowiednich instancji mówi samo za siebie. Pozostali oskarżeni nie przyznają się do winy, to kilkanaście osób. Więc zgodnie w polskim prawem póki im nie udowodniono czegoś są NIEWINNI. Zakładając oszczędnie (tylko zakładając!) że w Marszu uczestniczyło 30 tysięcy osób (moim zdaniem ponad 40 tysięcy!) – 99,8 procenta maszerujących zmienioną trasą, bez opieki opancerzonych psów, za to w towarzystwie wielu prowokatorów BYŁO DLA MIASTA GRUPĄ ABSOLUTNIE BEZPIECZNĄ!! Co warszawski Ratusz na to? Zemści się za własną nieudolność podwyżką czynszów, czy opłat za przejazdy? Lepiej uzbroi strażników miejskich? Może… Problem polega wszakże na tym, że i u nich strach walczy o lepsze z pazernością. Więc pewnie ufundują nieudacznikom kilka dodatkowych fotoradarów…

Oto pierwszy powód, dla którego władze Warszawy winny czuć się źle. To znaczy: odpowiadają ZA TO, CO SIĘ STAŁO. Fatalnie winni czuć się również policyjni dowódcy – ich działania prowokacyjne na terenie stolicy i poza nią spaliły na panewce. Ile kosztowała jazda tajniaków za autokarami na przykład do Opola albo Lublina? I po jaką jasną cholerę w okolicach północy pilnowano uczestników jak przesyłki ze złotem? Spodziewano się, że zawładną uśpionymi wsiami, czy że ukradną batoniki ze stacji benzynowych, na których się zatrzymywano?

Jeżeli tak – to kury wam szczać prowadzać, panowie policyjni generałowie! Zmarnowaliście mnóstwo publicznego grosza. Mam nadzieję, że ktoś was za to rozliczy. Dzisiaj straszycie ludzi tym, że użyjecie również fotografii opublikowanych w Internecie. Pięknie, bardzo pięknie! Ale czy zdajecie sobie sprawę z tego, że tak gadając będziecie musieli pozamykać „swoich” i że zarazem ujawniliście resztki tej agentury, jaką posiadacie? I że cała ta praca prowadzona potężnym kosztem pod hasłem „Polub ludową milicję” nadaje się dzisiaj do wzięcia za uszy i rozbicia o kant doopy?

Oczywiście wiem, że osobiście niewiele mogę, że to nie ja będę rozliczał, nie ja piętnował formalnie. Ale wiem też, że każdy z was ma swojego śmiertelnego wroga – a ten tylko czeka, aż wam się noga powinie. Co właśnie się stało…

Rząd, opozycja… Jakże jasno dzisiaj widać kto, po co i z kim gra w jednej drużynie. Czym to swoim zwyczajem przykryjecie?

Problem internetowych koniunkturalistów: separować, olewać, nie czytać. Dość już pogadanek o tym, jak przechytrzyć lewacką prasę i parszywe telewizje. Dość gadania, że niby to nie wolno stwarzać okazji do prowokacji – agenciaki jeśli będą chciały to sprowokują cygańskie wesele, nie wiecie o tym? A jeśli nie trafią przypadkiem na takie – to sami je zmajstrują. Po czym sami się połapią, spałują, sfilmują, pozamykają na parę chwil i napiszą wstrząsający raport: wykrywalność wzrosła o 100 procent! Tymczasem Polak ma prawo legalnie wyjść na ulicę, bo to są jego święta, jego ulice i jego Ojczyzna!

Fot. Mufti Turbanator

sobota, 12 listopada 2011

Destruktorzy czy dywersanci II?



Odcinek pierwszy tych dywagacji zamieściłem niedawno, łatwo go znaleźć. I napisałem tam: „…do boju ruszyły „Zjednoczone Siły Rozsądku i Przebiegłości”. W Nowym Ekranie możemy oto przeczytać, że Marsz to impreza lokalna o niezwykle małym zasięgu. Jego uczestnicy w majestacie prawa dostaną lanie od pedałów i Niemców…”. Jak łatwo się domyślić polemizowałem z tekstem Coryllusa. Podtrzymuję zarzuty. A nawet je zwielokrotniam.

Z mojego arbitralnego rozeznania wynika, że to rzekomo lokalne święto zdołało zgromadzić nie mniej, jak 40 tysięcy osób. Konia z rzędem temu, który w ostatnich latach zgromadził większą publikę! I choć organizatorzy podjęli ogromny trud niekoniecznie właściwie ulokowany – to rzecz cała udała się, ponieważ wiara przyszła, bo chciała przyjść. Dokładnie tego właśnie dnia, w listopadzie, a nie w sierpniu czy lipcu. Utopistom i prostym idiotom jeszcze raz polecam pod rozwagę: jeżeli nie wiecie co powiedzieć w przedmiocie pozycjonowania świąt narodowych to uprzejmie was powiadamiam, że zajęły się tym już inne siły. Dawno temu. Wam pozostaje już tylko nie „pyszczyć” po próżnicy.

Inna ważna rzecz: dawno nie widziałem tylu ludzi młodych! Marsz składał się głównie z młodych, pozostałe przedziały wiekowe były li tylko tłem. Dzieje się coś, o czym przeciwnicy nie pomyśleli – patriotyzm i pro-polskie manifestowane uczucia rozlewają się tam, gdzie chciano do tej pory widzieć wyłącznie kiboli, stadionowych chuliganów, zadymiarzy. Nic na to nie poradzicie, salonowcy i marni zaklinacze realiów. Możecie wysyłać do medialnego boju Blumsztajnów i licho wie kogo jeszcze – jednak nie mają boskiej siły stwarzania światów. Przeto żyjecie w ułudzie i fikcji, co mam nadzieję odbije wam się ponura czkawką. Właściwie już wam się zaczęło czkać…

Niemcy… Jeden z filmików, zresztą autorstwa ekipy TV Nowego Ekranu i tamże wyemitowany pokazuje jak uzbrojeni w pały i zamaskowani Teutoni spieprzają do kawiarni Nowy Wspaniały Świat. Najwyraźniej ktoś ich „zrobił w bambuko” i nie poinformował do końca z czym w Warszawie mogą się spotkać. Czy wybili przedtem choć jedną szybę? Nie wiem, nie jestem zainteresowany skuteczną ich działalnością, moim zdaniem Helmutów należało wyłapać co do sztuki już na rogatkach, zaraz po wjeździe do miasta. No ale widać komuś byli potrzebni – pewnie po to, by zrealizować z góry podjęty plan…


Prowokacje. Wieczorne wydania dzienników TV wszelkiej maści kłamliwych szczekaczek pełne fotek płonącego samochodu TVN. To zresztą dziwna sprawa, Nowy Ekran pokazuje, że rzekomi ”manifestanci” zdołali najpierw dotrzeć do odsuwanych drzwi bocznych samochodu, czyli tam, gdzie winna znajdować się najcenniejsza aparatura transmisyjna. I proszę sobie wyobrazić, że w ogóle ich to nie zainteresowało! Jakby zlecenie było precyzyjne: podpalić przedział kierowcy! No to podpalili… Pełen spontan, prawda? I gdyby nie inne źródła informacji, choćby te NowoEkranowe, w świat poszła by mocno chroma wieść, że to szaleni i rozmodleni staruszkowie. Albo inni faszyści… A to proszę Państwa klasyczni prowokatorzy. Choć przyznaję, że nie mieli napisane na ubraniach „Menda”…

Dalej to ja mam już dość nazywanie mnie faszystą. Zwłaszcza, że wycierają sobie mną mordy ludzie, którym w te mordy miałbym ochotę wyłącznie napluć. Szedłem grzecznie, nie rzucałem kamieniami, nie nawoływałem do żadnej zbrodni, uśmiechałem się do innych, bo i oni uśmiechali się do mnie. To jest do jasnej cholery faszyzm? W takim razie proszę propagandystów kolportujących podobne ploty, by natychmiast zaczęli się leczyć. Może jeszcze jest szansa choćby na zatrzymanie postępującego zidiocenia…

Później rozmowa, że jednak źle się stało, że to zniszczenia i dewastacja. To w połowie prawda. Zawsze boli mnie trochę serce, gdy widzę płonący samochód, moją manię motoryzacyjną oczywiście znają Państwo, nie muszę jak sądzę niczego dalej tłumaczyć. Nikt jednak w tym zamęcie nie zauważył faktu, iż publicznie pokazano ludziom, że TAK TEŻ MOŻNA. Że gniew może być kulawo, bo kulawo, ale jednak ekstremalnie wyrażony. Autor tej prowokacji zdaje się źle obliczył jej efekt. Mówi się trudno – nie jestem ucieszony, gdy takim dupkom się wiedzie.

Napisałem w poprzednim tekście „…Nie chodzi o to, by się nie bać. Chodzi o to, by strach przełamać…” Osobiście uczestniczyłem we wczorajszym Marszu. Szedłem wewnątrz kolumny, na jej obrzeżach, rozmawiałem z wieloma osobami. Było karnie w sensie formowania pewnego szyku, było uprzejmie i było CAŁKOWICIE BEZPIECZNIE. Szli ludzie młodzi, starsi, szły dzieci, wyżej napisałem, że przewaga młodości była znakomicie widoczna. To PRAWDA. Nie miałem czego przełamywać, a strachu to już w ogóle…

Czy zatem mamy czekać, aż przekaziory oprzytomnieją i zaczną łaskawie sprawozdawać prawdę? Bo to zdaje się sugerować w kolejnym tekście Coryllus. Tekst poświęcony imprezie, na której autora rzecz jasna nie było. Bo może gdyby zechciał swoją ulubioną „elektryczną kolejką ruszyć tyłek z podwarszawskiego gniazda” – zeznawał by inaczej? Nie wiem. Pewien natomiast jestem tego, że idąc ze znanymi sobie ludźmi, choćby i z dziećmi – nie poczuł by ani razu żadnego zagrożenia. Jeżeli zatem dzisiaj lub jutro przełamując tradycyjne milczenie odpowie mi, że powinienem czytać ze zrozumieniem (jak odpowiada WIĘKSZOŚCI OPONENTÓW) odpalę, że parę rzeczy rozumiałem wcześniej od niego, na tych lekcjach bywałem ile trzeba, a z drugiej strony demencja starcza jeszcze mnie nie dopadła. Na lipiec czy sierpień niczego przenosić NIE WOLNO: tradycja to też wartość!

M.Z.
Foto: MUFTI TURBANATOR

poniedziałek, 7 listopada 2011

Kapral Dorn podżega do wojny?



Zaczęło się od wpisu w Salonie24 pt. „ATAK RAKIETOWY POTRZEBNY OD ZARAZ”. Szalony sam z siebie czy po testowaniu napitku z szalejem? To jest pytanie, które po lekturze tytułu nasuwa się jako pierwsze. Po pierwszym czytaniu całości wrażenie mija. W jakimś sensie to chłodna analiza tego, co zrobić można, a co zrobić się zdaniem Dorna powinno. Niestety po drugim czytaniu wraca sztywność włosów zjeżonych kompletnie i w całości – z innego powodu. Więc o życiu ludzkim można tak rozmawiać? Tak miliony przesuwać, gubić w atomowej pożodze i zamieniać w popiół?

Początek godny Hitchcocka: „…Iran bliski jest realizacji swojego programu atomowego, a Izrael ze wsparciem USA i Wlk. Brytanii poważnie rozważa prewencyjne powietrzne i rakietowe uderzenie na Iran, niczyjej uwagi w Polsce, jak mi się zdaje, nie przyciągają. Najzupełniej niesłusznie. W polskim interesie jest, by prewencyjne uderzenia na Iran nastąpiło raczej szybciej niż później. A poniżej krótkie uzasadnienie tej opinii, która dla miłujących pokój Polaków może się wydawać szokująca…”
I uzasadnienie tej paraliżującej teorii: byłem w Komisji Zdrowia, przeniosłem się do Obrony Narodowej, doszedłem do wniosku… Lubi szokować, prawda? Z tematyki leczenia do tematyki zabijania. Rozwój czy uwstecznienie? Zostawmy, nie jestem psychiatrą, żaden mój wniosek nie nabędzie siły poważnej diagnozy. Znajduje się tu wszakże element, na który szczególnie jestem uczulony – reminiscencja z lat ponoć minionych, czyli z lat komuny. Podpadnięty poseł czy minister nie bał się definitywnego oderżnięcia tyłka od stołka. Obowiązywała przecież zasada, że gdy się spieprzy turystykę, to idzie do przemysłu węglowego. Porażka tamże – i do handlu detalicznego. Nie udało się: dramat, pozostała już tylko placówka zagraniczna. Może jakaś ambasada, może biuro handlowe… W każdym razie krzyż pluszowy, a i zesłanie dobrze płatne. Wicie-rozumicie: wrócicie jak przyschnie. I wracali. Podobnie jak Dorn, oficjalnie żywcem pogrzebany – wraca uprzednio „dochodząc do wniosków”. Skąd ten pozornie szczwany sześćdziesięciolatek tak dobrze to zna? Zgłupiał czy gra na całego? Źle czy dobrze byle po nazwisku? A może to po prostu takie sowieckie rozpoznanie bojem?
„…Pokój na Dalekim Wschodzie niebezpiecznie przypomina pokój w Europie przed 1914 rokiem. Nie sądzę jednak ( i tu znów nie jestem osamotniony), by do takiego konfliktu doszło w czasie krótszym niż 10-15 lat. Inaczej rzecz się ma z zarzewiem wojny, którym jest atomowy program irański. To kwestia roku, dwóch, najdalej pięciu lat…”

Diagnoza jak diagnoza. Czytałem mądrzejsze i znam głupsze. Ta jednak jest wyjątkowa. Zbudowano bowiem na niej kompletne dalsze dywagacje, co rusz przetykane opiniami właściwie skądś znanymi: „…Izrael musi dokonać uderzenia prewencyjnego… USA muszą go wesprzeć – to także rzecz oczywista…”. Skąd pan to wie, panie Ludwiku? Nie widzi pan co się tam, w tej Ameryce właśnie wyprawia? Kowboje mają dosyć. Indianie też. Latynosi mają dosyć. Wszelkie inne mniejszości, prócz rzecz jasna tej wybranej – też mają dosyć. Właściwie pies czuje się zmęczony – ogon zbyt intensywnie nim machał w ostatnich latach. A przy okazji kradł ile wlezie, oszukiwał i doprowadził do dramatów w setkach tysięcy rodzin pozbawionych dachu nad głową. Myśli pan, że z nudów pojadą do Teheranu? Amerykańskie babcie też?

No i Polska, ta ziemia jakże według Dorna spragniona jego jasnej wizji i krystalicznego dążenia. Dlaczego Polacy powinni sobie życzyć szybkiego uderzenia na Iran? Słuchajcie ludkowie: bo tak Dornowi wyszło na bazie diabolicznego myślenia o przebiegłości, jaką należy zaszczepić ludziom i polskiemu rządowi! Mówi wprost: „…jak mawiali starożytni Grecy, „Ateny wzywaj, ale i głową ruszaj”. Polska powinna wysłać jasny sygnał, że jest za jak najszybszym prewencyjnym uderzeniem na Iran i tak będzie działać w polityce międzynarodowej. Powinna też dać jasno do zrozumienia, że będzie przeciwna prewencyjnemu uderzeniu na Iran, jeśli nastąpi ono po przekroczeniu „masy krytycznej” wspieranego przez Niemcy i Francję procesu modernizacji sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej…”

Pyszne, prawda? Ale cokolwiek byście nie powiedzieli – przede wszystkim koszerne. Tak, polityka jest także sztuką udawania, stwarzania pozorów. Tym razem jednak w swojej propozycji Dorn przebija nieboszczyka Schopenhauera tak z pięć długości. Dzisiaj macie zachwycać się tym – jutro wrzeszczeć na to BE! Już wiecie dlaczego. A jeśli nie wiecie – to morda w kubeł. Talmudyczne myślenie i erystyczna interpretacja… Brawo! Osiągnięcie genetyki: k…wa skrzyżowana z helikopterem, lata w miasto!

Jest tam jeszcze parę uwag o polskiej przestrzeni powietrznej. Nie warto czytać – nawet puszczające latawce dzieci mają w tej materii więcej do powiedzenia. Zdaje mi się zresztą, że to w ogóle nie o to chodzi. Miał autor puścić głośnego bąka i zbadać co zgromadzeni na to – rozkaz wykonał. Smród jak się patrzy! I w tym smrodzie porażająca dezynwoltura: i co z tego, że zginą miliony ludzi? I co po tym, że doradca każe Polakom pakować się we wstrętną moralnie aferę bez sensu dzisiaj – fizycznie może jutro? „…Polska obrona powietrzna i przeciwrakietowa prawie nie istnieje (poza 48 F-16). A to oznacza, że nie będziemy w stanie skutecznie przeciwstawić się naruszaniu naszej przestrzeni powietrznej…”

Na Salonie24 sporo komentarzy. Wymienisz element pochodzenia autora wpisu – ban. Powiesz coś o talmudycznym myśleniu – wynocha. Ktoś tam nieśmiało napomina, że te słynne polskie F-16 żeby nie wiem jak się starały - przed rakietami Iskander rozmieszczonymi pod Kaliningradem i tak nikogo nie obronią. Ban! Wije się i kręci były pan słynnej Saby jak rozdeptywana dżdżownica. Mamy wierzyć: trzeba napaść na Iran, bo wkrótce każą nam chodzić w turbanach. Przylecą niedobrzy na latających perskich dywanach – i zniewolą do imentu. Gewałt, gewałt!

Klasa polityczna… Tak, taką mamy i z jej pomysłami musimy się liczyć. Efekciarstwo w gruncie rzecz służące ośmieszaniu śmiałego myślenia, badanie co na banialukę ludzie powiedzą, może jest gdzieś jakaś szczelina, w którą niezagospodarowany „trzeci bliźniak (tak go naprawdę kiedyś nazywano!) odkryje i zechce się wcisnąć. Jeden z blogerów w swoim komentarzu już w Nowym Ekranie wspomina o „Szpitalu na peryferiach” i doktorze Sztrosmajerze. Czy masz Szanowny na myśli uwagę o głupocie, gołębicy i fruwaniu?

M.Z.

wtorek, 1 listopada 2011

Czy godzi pytac się o cuda?


Polski samolot, awaryjne lądowanie, w pierwszej fazie peany pochwalne na cześć służb naziemnych. A potem wstrząsająca dla tych, którzy potrafią patrzeć, migawka: mistrz pilotażu w akcji. Lądowanie jak w książce dla grzecznych dziewczynek, wspaniałe, pokazowe. Będą już zawsze pokazywać w szkołach pilotażu na całym świecie. Ten człowiek OSOBIŚCIE URATOWAŁ ŻYCIE PONAD DWÓCH SETEK LUDZI!

Ale nadchodzi i refleksja, wraz z napływającymi informacjami:
.”… zastanawiam się tylko dlaczego nie wyszły wszystkie golenie podwozia. Ten typ samolotu wyposażony jest w dwa systemy hydrauliczne oraz jeden system pneumatyczny wykorzystywany w przypadku awarii. Taka sytuacja zdarza się niezwykle rzadko…”. To Jakub Cichocki, kapitan Boeinga 737-800 linii Ryanair. Dodatek mój: w chwili awaryjnego lądowania ŻADNA goleń podwozia nie była wychylona. I słusznie, tak właśnie robi się podczas siadania na brzuchu. Widzieliśmy tylko wysunięte klapy, zwiększenie siły nośnej płata, mniejsza prędkość podejścia do lądowania. Zaś w akcji działający ster kierunku. Nie pozwolił maszynie zejść z pasa. Ktoś to wszystko trzymał pewną ręką.

I później: awaria centralnego systemu hydraulicznego zgłaszana pół godziny po starcie z amerykańskiego Newark. Do powrotu pewnie 400 kilometrów. Do Polski kilka tysięcy. Co powoduje, że tak doświadczony pilot decyduje się na lot nad Atlantykiem w sytuacji, w której w każdej chwili może stracić sterowność? Wszak centralny układ hydrauliczny to także stery… A może nie? Może w tym modelu maszyny co innego zasila podwozie i klapy, co innego ster wysokości i kierunku?

Ja, profan trochę tylko zorientowany mam dwa pytania:

1. Co spowodowało, że pilot wiedząc o usterce i meldując o niej amerykańskiej kontroli naziemnej zdecydował się pokonać Atlantyk?
2. Kiedy poznamy PEŁNĄ LISTĘ PASAŻERÓW?

Bo cuda proszę Państwa zdarzają się niezmiernie rzadko. A za lotniczymi cudami stoją ostatnio zdaje się ludzie, prawda?

M.Z.

Fot. Peter Andrews Reuters

Oczywistości – wersja dla dorosłych


W obieg weszła rozmowa o politykach i dziennikarzach – nie rozwiążą ani nie objaśnią żadnego naszego problemu, ponieważ sami dla siebie i otoczenia są największym problemem. Myśl jest tak porażająco prosta, że leży na środku stołu od lat – ale nikt nie chce jej zauważyć. Dowód? Proszę bardzo: niemiecka ekipa ekspedycyjna, która ma rozganiać legalną polską demonstrację związaną z radością odzyskania niepodległości kilkadziesiąt lat wcześniej.

Szef każdej szanującej się opozycji natychmiast zwołał by konferencję prasową i powiedział: mamy dość szczucia na nas sąsiadów, rozgłaszamy na cały świat, że polski rząd przyzwala na istnienie i funkcjonowanie organizacji, które domagają się obcej interwencji w wewnętrzne sprawy dumnego narodu.

Niestety nic takiego nie nastąpiło i nie nastąpi. Geniusz szefa opozycji okazał się szatami króla – nie ma go jak nie było królewskich majtek, nie istnieje, bo najpewniej nigdy nie istniał. Szef opozycji zachował się jak zwykły dupek. Usłużni żurnaliści twierdzą natomiast, że pod brakiem tego głosu kryje się głębia przemyśleń i postanowień powodujących milczenie. Nie wiem dlaczego, ale natychmiast przypomina mi się radziecki dowcip drukowany w Krokodylu: na brzegu głębokiego, ale prawie pustego basenu stoi facet. Krzyczy do kolegi prężącego się kilkadziesiąt metrów wyżej na wieży do skoków: skacz, nie bój się, tu płytko! Twierdzę zatem, że obydwie wzmiankowane grupy są już takim problemem dla siebie i innych, iż pora powiedzieć wszystkim: panom już dziękujemy, autostrady czekają, do łopat!

Mam już dość słuchania o geniuszu tego pana, jego kłopotach z wewnętrzną opozycją utożsamianą przez pewnego młodego prawnika o wyglądzie rasowego kujona i onanisty. A propos: ile jeszcze lat ten rzekomo opozycyjny picuś-glancuś „będzie robił” za młodego? Nie czas wyrosnąć z krótkich majtek? Nie pora na powiedzenie sobie, że zajmowanie się tą szkolnie śmieszną postacią odwraca uwagę od rzeczy i zjawisk o niepomiernie większej skali?

Wiewiórki… Albo jak kto woli krety. Źle napisano podanie do Bufetowej o zezwolenie na zgromadzenie. Jakiś dureń-maturzysta popełnił podobno kilka błędów, w tym ortograficzne. No to ja bym gnoja wziął za wsiarz i wywalił na zbitą mordę! Natychmiast! Ale jest też inny aspekt tego zjawiska. Da się sformułować w pytaniu: ilu jeszcze agentów i destruktorów pracuje po prawej stronie sceny? Jak często będziemy chodzić na barykady podejrzewając, iż nasi dowódcy są oszustami? I dlaczego w ogóle mamy dłużej tolerować agenturę – widząc jak przebrana w słuszne stroje destabilizuje, osłabia i czyni powolniejszym wszystko?

Recepty: natychmiastowa delegalizacja i penalizacja organizacji, której choćby jeden członek uczestniczył w atakowaniu legalnego marszu. Aresztować i zutylizować nakład każdej gazety, która ośmieli się pochwalić agresję na Polaków, wspomagać ją, uzasadniać. Wszyscy agresywni, przyjezdni do nas na 11 listopada Niemcy do pierdla, podobno lubią męsko-męskie sztuki, więzienna wiara ucieszy się z takiego prezentu – a jako wiernemu elektoratowi PO coś im się należy, prawda? Tu jednak UWAGA: "antyfaszysta roku", kameruński "poeta rewolucyjny" Simon Mol okazał się osobnikiem zarażającym wirusem HIV. Przez co nie ma żadnej pewności, że inni "antyfaszyści, zwłaszcza ci sprowadzani i promowani przez stowarzyszenie "Nigdy Więcej" nie mają podobnie.

M.Z.