Demokracja, demokracja… Bardzo delikatnie, ale
poruszałem ten wątek w poprzednich wpisach, oczywiście wyrażając swój
zdecydowanie negatywny stosunek do tej pozornej formy rządów, czy ogólniej: sprawowania
władzy. Reakcja do przewidzenia: głos zabierają ci, którzy niewiele maja do
powiedzenia o czymkolwiek, ale już o świętej krowie demokratycznej owszem. Wiedzą,
że jest najwspanialej. Pytam na początku czy najedli się szaleju – czy naoglądali
za dużo amerykańskich filmów. No i wtedy zaczyna się jazda…
Okazuje się, że prawdziwym
przedmiotem kultu jest demokracja typu zachodniego, zwłaszcza model amerykański
z okręgami jednomandatowymi, systemem dwupartyjnym, bezpośrednimi wyborami
prezydenta itp. Transmitowanie tego mitu na polski grunt, nawet w porównaniach,
idzie już opornie. Owszem, mamy bezpośrednie wybory prezydenckie, czekają nas w
tym roku – ale okręgi jednomandatowe praktycznie nie istnieją. Oczywiście nie
wybieramy żadnych szeryfów, żadnych sędziów, ba, jako się już uprzednio rzekło
na większość bezpośrednio nas obsługujących samorządowców i ich urzędników nie
mamy kompletnie żadnego wpływu. Partie zwycięskie w systemie d”Hondta (a tylko ten
u nas obowiązuje) biorą praktycznie wszystko – co oznacza, że rządzą nami w bezpośrednim
kontakcie ludzie znani od lat i od lat jak najfatalniej oceniani. Czy możemy coś
demokratycznego z tym uczynić? Absolutnie NIE!
Przy bliższym oglądzie nasza
„wspaniale demokratyczna” rzeczywistość okazuje się być ustrojem wielopoziomowym. I tylko ten
podstawowy, związany z wrzuceniem jakiejś kartki do ciemnej skrzynki da się z
grubsza mianować quasi-demokratycznym. W wyniku tych nie zawsze jasnych i
uczciwych czynności wybiera się i konstytuuje władza jawna.
Reszta skryta jest co
najmniej w cieniu. Większość specjalistów ów cień określa mianem NADWŁADZY. Obywatel
oddając głos na tę czy inną partię najczęściej nie ma w ogóle świadomości, że
nie istnieją żadne narzędzia, dzięki którym już następnego dnia nowy wybraniec
wytłumaczy się z czegokolwiek swojemu wyborcy. Praktycznie ów wyborca równy
jest honorowemu krwiodawcy: oddał ćwiartkę czerwonego płynu, zjadł czekoladkę,
więc wio do domu, żadnych dalszych odpowiedzi czy wyjaśnień nie przewidziano. Dziwią
kogoś egzotyczne, pozornie nigdy nie przewidywane sojusze międzypartyjne? No
cóż, szanowny elektoracie, wczoraj byłeś nam potrzebny, dzisiaj proszę nie
zadawać kłopotliwych pytań, odpowiedzi i tak nie będzie. Jesteśmy bardzo zajęci:
wszak trzeba poobsadzać stołki przynoszące naszym znajomym prawdziwe pieniądze.
Gdzie? W spółkach Skarbu Państwa, w zarządach, radach, miastach i gminach. Wszędzie,
gdzie tylko się da – bo jak powiadał klasyk „raz zdobytej władzy nie oddamy
nigdy”. Tak, wiem, młodsi nie pamiętają. Więc może czas zacząć słuchać
starszych?
Rzeczywista władza wkrótce
po wyborach przenosi się na poziom inny, instytucjonalny. To świat, w którym
rządzą banki, media, sądy, organizacje pozarządowe i rzekomo samorządowe. Mianowani
przez świeżo „wybranych” polityków dowódcy tych instytucji nie mają już nic
wspólnego z demokracją, ich władztwo nie pochodzi z wyboru, ale zwykłego,
właściwie mafijnego nadania. Tego nie przeczytacie w żadnej gazecie, nie
usłyszycie w żadnym radio, czy stacji telewizyjnej. Media utrzymują, że ich
rolą jest informowanie. Znacznie dosadniej, ale też bardziej prawdziwie wyrażał
się o tym ktoś o przydomku Ojciec Narodów i Słoneczko Wolności: Józef Stalin. Za
jedyną rację bytu mediów uznał ich organizatorską rolę – we wskazywaniu kierunków
propagandowego natarcia, zmiany i kształtowania postaw, wreszcie i po prostu
zwykłej indoktrynacji. Jeden z blogerów, Bogusław Jeznach (Neon24) problemy z
sytuacją mediów opisuje tak:
„…Innym rodzajem instytucji, do których przeniosła
się realna nadwładza polityczna są media. Dziś to media i ich decydenci są w
stanie wpływać na opinię publiczną i sterować nią w dowolnym kierunku: z
jednych ludzi zrobić „moralne autorytety”, a z drugich „sprzedajne kanalie”. O
tym, że media o wiele bardziej manipulują niż informują wie bodaj każdy, ale
najlepiej ten, kto się z nimi zetknął od wewnątrz…”
Mylę się? Jak w takim razie spoglądacie na informację, że oto
Polakom statystycznie znowu się polepszyło? Wzrosła płaca przeciętna. Wszyscy
kochamy panią premier. Już dzisiaj wiadomo kto zostanie po raz kolejny naszym
prezydentem. Jest tak dobrze, że nic tylko położyć się na wznak i bić piętami w
dupę, przepraszam za kolokwializm…
Jan Marek Chodakowski,
zresztą autentyczny amerykański profesor, w jednym ze swoich wykładów w Polsce
powiada, że tutaj, na miejscu, jest więcej do zrobienia, niż uczyniliśmy kiedykolwiek
ograniczając się do narzekania na resztę świata. Dlaczego nie mówimy o naszych
prawach naturalnych i dlaczego dalej w rzekomym „państwie prawa” OBOWIĄZUJĄ
KLASYCZNIE KOMUNISTYCZNE PRZEPISY? Dlaczego w najbliższym otoczeniu dalej
tolerujemy durniów, marnotrawimy czas na polemiki z nimi – miast każdą głupotę
natychmiast zaskarżać do sądów i skargę w razie niepowodzenia przeprowadzając
przez wszystkie instancje, ze Strasbourgiem włącznie – skoro już istnieje taka
możliwość? Czemu zbiorowo nie domagamy się realizacji tych obietnic, które
grupom ludzkim składano, niestety później się tego wypierając? Mamy zbyt mało
świadków, nie chce nam się, czekamy na rycerza na białym koniu?
W 2007 roku napisałem w
odpowiedzi na pismo pochodzące z Biura Polityki Lokalowej (sprawa
sprawiedliwego wykupu naszych mieszkań), że świat to nie jest betonowy,
niewzruszalny twór tożsamy z życzeniem respondentki. Jej opinia padnie pewnego dnia
jak padły ustalenia Jałty i Teheranu. Nawet smród po tych bzdetach nie
pozostanie – to dodaję dzisiaj. I co? Co wrażliwsi sąsiedzi obrazili się,
ruszyłem parlamentarnymi słowy ich sacrum niewolnika. Reszta zamilkła, zresztą
wodzona za nos przez gościa, którego dzisiaj mogę śmiało nazwać współczesnym
szczurołapem, wyprowadzającym gryzonie z miasta rzekomo cudowną muzyką „spokoju
i rozwagi”. OK., szkodnicy wyprowadzeni. Szczurołap zniknął. I co: poddajecie
się? Dożynanie nie jest takie straszne, zwłaszcza gdy dożynają wszystkich
wokół?
No cóż: niezły zestaw
tematów do przemyślenia. Nowy rok dopiero się zaczął – może skończy się lepiej,
niż poprzedni?
M.Z.
2 komentarze:
Tak, tak, a świstak siedzi i zawija... Niby dlaczego ty akurat masz mieć lepiej?
Powinienem cię za takie dictum po prostu olać i wyrzucić na zbitą mordę. A nie zrobię tego z jednej przyczyny: w podtekście tkwi przekonanie, że skoro państwo zrobiło przed laty dobrze tobie, to dalej może powstrzymać się od łaskawości, mnie dobrze być już nie musi. Tak to sobie wykombinowałaś/wykombinowałeś, prawda? Tobie wykup z 90 procentowym rabatem, może spółdzielcze za złotówkę - mnie kicha z grochem, co? Rozumiem, jesteś dziecko lepszego Pana Boga. Z powodu wdzięku i bezpretensjonalności, urody, ukrytych talentów? Założę się, że nie. Że z całości felietonu łapiesz to tylko, co jesteś w stanie jakoś pojąć, nie do końca, ale kto tam będzie pytał o szczegóły. Byłaś/byłeś w szkole na lekcjach czytania ze zrozumieniem? Jeśli nie - to uzupełnij edukację i wpadnij za jakiś czas, wtedy może pogadamy...
Prześlij komentarz