sobota, 10 stycznia 2015

PANNA DEMOKRACJA I TAKIE TAM REFLEKSJE...



Demokracja, demokracja… Bardzo delikatnie, ale poruszałem ten wątek w poprzednich wpisach, oczywiście wyrażając swój zdecydowanie negatywny stosunek do tej pozornej formy rządów, czy ogólniej: sprawowania władzy. Reakcja do przewidzenia: głos zabierają ci, którzy niewiele maja do powiedzenia o czymkolwiek, ale już o świętej krowie demokratycznej owszem. Wiedzą, że jest najwspanialej. Pytam na początku czy najedli się szaleju – czy naoglądali za dużo amerykańskich filmów. No i wtedy zaczyna się jazda…

Okazuje się, że prawdziwym przedmiotem kultu jest demokracja typu zachodniego, zwłaszcza model amerykański z okręgami jednomandatowymi, systemem dwupartyjnym, bezpośrednimi wyborami prezydenta itp. Transmitowanie tego mitu na polski grunt, nawet w porównaniach, idzie już opornie. Owszem, mamy bezpośrednie wybory prezydenckie, czekają nas w tym roku – ale okręgi jednomandatowe praktycznie nie istnieją. Oczywiście nie wybieramy żadnych szeryfów, żadnych sędziów, ba, jako się już uprzednio rzekło na większość bezpośrednio nas obsługujących samorządowców i ich urzędników nie mamy kompletnie żadnego wpływu. Partie zwycięskie w systemie d”Hondta (a tylko ten u nas obowiązuje) biorą praktycznie wszystko – co oznacza, że rządzą nami w bezpośrednim kontakcie ludzie znani od lat i od lat jak najfatalniej oceniani. Czy możemy coś demokratycznego z tym uczynić? Absolutnie NIE!

Przy bliższym oglądzie nasza „wspaniale demokratyczna” rzeczywistość okazuje się być  ustrojem wielopoziomowym. I tylko ten podstawowy, związany z wrzuceniem jakiejś kartki do ciemnej skrzynki da się z grubsza mianować quasi-demokratycznym. W wyniku tych nie zawsze jasnych i uczciwych czynności wybiera się i konstytuuje władza jawna.

Reszta skryta jest co najmniej w cieniu. Większość specjalistów ów cień określa mianem NADWŁADZY. Obywatel oddając głos na tę czy inną partię najczęściej nie ma w ogóle świadomości, że nie istnieją żadne narzędzia, dzięki którym już następnego dnia nowy wybraniec wytłumaczy się z czegokolwiek swojemu wyborcy. Praktycznie ów wyborca równy jest honorowemu krwiodawcy: oddał ćwiartkę czerwonego płynu, zjadł czekoladkę, więc wio do domu, żadnych dalszych odpowiedzi czy wyjaśnień nie przewidziano. Dziwią kogoś egzotyczne, pozornie nigdy nie przewidywane sojusze międzypartyjne? No cóż, szanowny elektoracie, wczoraj byłeś nam potrzebny, dzisiaj proszę nie zadawać kłopotliwych pytań, odpowiedzi i tak nie będzie. Jesteśmy bardzo zajęci: wszak trzeba poobsadzać stołki przynoszące naszym znajomym prawdziwe pieniądze. Gdzie? W spółkach Skarbu Państwa, w zarządach, radach, miastach i gminach. Wszędzie, gdzie tylko się da – bo jak powiadał klasyk „raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”. Tak, wiem, młodsi nie pamiętają. Więc może czas zacząć słuchać starszych?

Rzeczywista władza wkrótce po wyborach przenosi się na poziom inny, instytucjonalny. To świat, w którym rządzą banki, media, sądy, organizacje pozarządowe i rzekomo samorządowe. Mianowani przez świeżo „wybranych” polityków dowódcy tych instytucji nie mają już nic wspólnego z demokracją, ich władztwo nie pochodzi z wyboru, ale zwykłego, właściwie mafijnego nadania. Tego nie przeczytacie w żadnej gazecie, nie usłyszycie w żadnym radio, czy stacji telewizyjnej. Media utrzymują, że ich rolą jest informowanie. Znacznie dosadniej, ale też bardziej prawdziwie wyrażał się o tym ktoś o przydomku Ojciec Narodów i Słoneczko Wolności: Józef Stalin. Za jedyną rację bytu mediów uznał ich organizatorską rolę – we wskazywaniu kierunków propagandowego natarcia, zmiany i kształtowania postaw, wreszcie i po prostu zwykłej indoktrynacji. Jeden z blogerów, Bogusław Jeznach (Neon24) problemy z sytuacją mediów opisuje  tak:

„…Innym rodzajem instytucji, do których przeniosła się realna nadwładza polityczna są media. Dziś to media i ich decydenci są w stanie wpływać na opinię publiczną i sterować nią w dowolnym kierunku: z jednych ludzi zrobić „moralne autorytety”, a z drugich „sprzedajne kanalie”. O tym, że media o wiele bardziej manipulują niż informują wie bodaj każdy, ale najlepiej ten, kto się z nimi zetknął od wewnątrz…”

Mylę się? Jak w  takim razie spoglądacie na informację, że oto Polakom statystycznie znowu się polepszyło? Wzrosła płaca przeciętna. Wszyscy kochamy panią premier. Już dzisiaj wiadomo kto zostanie po raz kolejny naszym prezydentem. Jest tak dobrze, że nic tylko położyć się na wznak i bić piętami w dupę, przepraszam za kolokwializm…

Jan Marek Chodakowski, zresztą autentyczny amerykański profesor, w jednym ze swoich wykładów w Polsce powiada, że tutaj, na miejscu, jest więcej do zrobienia, niż uczyniliśmy kiedykolwiek ograniczając się do narzekania na resztę świata. Dlaczego nie mówimy o naszych prawach naturalnych i dlaczego dalej w rzekomym „państwie prawa” OBOWIĄZUJĄ KLASYCZNIE KOMUNISTYCZNE PRZEPISY? Dlaczego w najbliższym otoczeniu dalej tolerujemy durniów, marnotrawimy czas na polemiki z nimi – miast każdą głupotę natychmiast zaskarżać do sądów i skargę w razie niepowodzenia przeprowadzając przez wszystkie instancje, ze Strasbourgiem włącznie – skoro już istnieje taka możliwość? Czemu zbiorowo nie domagamy się realizacji tych obietnic, które grupom ludzkim składano, niestety później się tego wypierając? Mamy zbyt mało świadków, nie chce nam się, czekamy na rycerza na białym koniu?

W 2007 roku napisałem w odpowiedzi na pismo pochodzące z Biura Polityki Lokalowej (sprawa sprawiedliwego wykupu naszych mieszkań), że świat to nie jest betonowy, niewzruszalny twór tożsamy z życzeniem respondentki. Jej opinia padnie pewnego dnia jak padły ustalenia Jałty i Teheranu. Nawet smród po tych bzdetach nie pozostanie – to dodaję dzisiaj. I co? Co wrażliwsi sąsiedzi obrazili się, ruszyłem parlamentarnymi słowy ich sacrum niewolnika. Reszta zamilkła, zresztą wodzona za nos przez gościa, którego dzisiaj mogę śmiało nazwać współczesnym szczurołapem, wyprowadzającym gryzonie z miasta rzekomo cudowną muzyką „spokoju i rozwagi”. OK., szkodnicy wyprowadzeni. Szczurołap zniknął. I co: poddajecie się? Dożynanie nie jest takie straszne, zwłaszcza gdy dożynają wszystkich wokół?

No cóż: niezły zestaw tematów do przemyślenia. Nowy rok dopiero się zaczął – może skończy się lepiej, niż poprzedni?

M.Z.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tak, tak, a świstak siedzi i zawija... Niby dlaczego ty akurat masz mieć lepiej?

M.Z. pisze...

Powinienem cię za takie dictum po prostu olać i wyrzucić na zbitą mordę. A nie zrobię tego z jednej przyczyny: w podtekście tkwi przekonanie, że skoro państwo zrobiło przed laty dobrze tobie, to dalej może powstrzymać się od łaskawości, mnie dobrze być już nie musi. Tak to sobie wykombinowałaś/wykombinowałeś, prawda? Tobie wykup z 90 procentowym rabatem, może spółdzielcze za złotówkę - mnie kicha z grochem, co? Rozumiem, jesteś dziecko lepszego Pana Boga. Z powodu wdzięku i bezpretensjonalności, urody, ukrytych talentów? Założę się, że nie. Że z całości felietonu łapiesz to tylko, co jesteś w stanie jakoś pojąć, nie do końca, ale kto tam będzie pytał o szczegóły. Byłaś/byłeś w szkole na lekcjach czytania ze zrozumieniem? Jeśli nie - to uzupełnij edukację i wpadnij za jakiś czas, wtedy może pogadamy...