poniedziałek, 4 lutego 2013

Z-MARTWYCH-Wstanie?



Najpierw powinienem napisać to: każdy ma swojego gryzia, co go moli (a może to trzeba inaczej zapisać?). To znaczy sieciową postać, fizyczną osobę, sytuację, której obawia się jak diabeł święconej wody. Nie jestem tu wyjątkiem. Najbardziej boję się stanów niedo-określoności: gdy nie wiem z kim rozmawiam, nie wiem o czym i nie wiem czemu to wszystko ma służyć. Niedawno na skutek kłótni dworskiej zniknął z naszych ekraników Nowy Ekran. Dzisiaj jest w sieci ponownie, jakby nic się nie stało. Jest tam co prawda tłumaczenie R. Opary – ale jak już rzecz definiowałem w poprzednich tekstach o tej sprawie - po zupacku mętne i wykrętne. W Polakach.eu z jednej strony manieryzm, z drugiej wola konkretu. Pierwsze śmieszy, drugie cieszy…

Są już ponownie w nowym wyświetleniu NE postaci dobre, bardzo dobre, średnio dobre i zupełnie kiepskie. Co mówię na podstawie arbitralnej oceny ich tekstów. Na własny użytek mam prawo dokonywać takich podziałów – i publikować ich wyniki na prywatnym blogu. No więc z niepokojem odnotowuję, że z Legionu Św. Ekspedyta (poważnie coś takiego powstało!) sfrunęła do NE Pastereczka Circ. Postać dla mnie tak obrzydliwa, że właściwie nie ma co się dalej gimnastykować w podobnym towarzystwie. Jest gość bredzący kiedyś o Syrii, paru specjalistów-nibyekonomistów i garstka zwykłych, nie napuszonych blogerów. Czytam ich z przyjemnością, sam uważam się za „zwykłego” i wyrażone na piśmie różne lęki i obawy takich ludzi przyjmuję z pełnym zrozumieniem. A względem tych „bredzących” tyle mam do powiedzenia, że się nie dziwię – konia kują, więc na dźwięk młota żabki też się muszą zlecieć. Tak mają w genach zapisane…

Co dla innych portali oznacza powrót NE? Konieczność zdecydowanego podniesienia poziomu i jasności wypowiedzi. Ba, nawet wyraźniejsze sprofilowanie tego, co ich właściciele chcą osiągnąć. Tu myślę nie tylko o Polakach.eu ale też paru innych stronach. Z jedną z nich znowu mam ostatnio kłopot, od dłuższego czasu chcę coś przekazać jej właścicielowi – ale jeszcze żadna z tych operacji nie udała mi się do końca. Facet cały czas mami się przekonaniem, że cokolwiek dobrego (ale i darmowego!) zrobię dla idiotów, przez co podniosę rangę idiotyzmów do poziomu minimum normalności. Niedoczekanie!

U Polaków.eu propozycja stworzenia działu, który ja nazywam wprost „Jak przeżyć”. To dobry kierunek myślenia! Mówiłem o podobnych treściach od zawsze – to znaczy w Polakach.eu od chwili, w której zacząłem jakąś tam swoją aktywność. Temu miały służyć prywatne kontakty i spotkania, nie wszystko da się wyeksplikować w sieci czy na konkretnym portalu. Tak, tak, służby czuwają! Latem ubiegłego roku niewiele brakowało by do takiego poważnego spotkania doszło, niestety nie udało się, właściciel miejsca, w którym mieliśmy to wszystko obgadać w szczegółach prawdopodobnie z niskich, pijackich powodów został zamordowany. Pisałem o tym w opowiastce o Ikarze, kto zechce znajdzie u mnie na stronie. Czy więc dać sobie spokój? Zdecydowanie NIE! Wielu z nas jak się okazało ma różne praktyczne umiejętności, praktyczną wiedzę nie podlegającą interpretacji (Zenek Jaszczuk zna się na miodzie, ja na mechanice samochodowej i rynku prasowym, są pomiędzy nami osoby z wiedzą farmaceutyczną, prawną, informatyczną). Z maleńkich odprysków można złożyć mniej czy bardziej udatny większy kawałek. Na razie zabrakło nie tyle może woli, co zagrały typowo polskie cechy: nadmierny indywidualizm czy chęć pokazania się od strony umiejętności przywódczych. Te ostatnie zamierają stopniowo, żegnam je bez żalu, jak pożegnałem teorię Cywilizacji Polskiej i jej autora. Bez żalu – ale też i bez wiecznego wzdychania „Jaka szkoda!”. Dzisiaj ważniejsze okazują się skuteczne sposoby leczenia przeziębień, niż dywagacje na temat zaratustrianizmu czy panslawizmu. Kiedy w roku 2012 podróżowaliśmy „Pod Ule” albo nad Wiznę okazało się, że w pierwszym wypadku mamy znakomitego kierowcę-babę, w drugim równie znakomitą i dociekliwą reporterkę – o czym obie panie zdawały się nic nie wiedzieć, albo wiedzieć mało. Z tych drobiazgów w połączeniu z innymi da się już coś ulepić. Przynajmniej na początek…

Więc może ta nadchodząca wiosna okaże się lepsza dla spełnionych nadziei, niż poprzednia?

M.Z.

Fot. http://www.google.pl/imgres?um=1&hl=pl&client=firefox-a&sa=N&tbo=d&rls=org.mozilla:pl:official&biw=1280&bih=709&tbm=isch&tbnid=fCy9ULc6WgotTM:&imgrefurl=http://www.garnek.pl/aolsza/4030318/idzie-wiosna&docid=uz8BpwIRB9K-WM&imgurl=http://x.garnek.pl/ga4126/1f3e30a4707ceba4030318a3/idzie_wiosna.jpg&w=640&h=480&ei=QowPUdm_KcmOswbZioD4Bg&zoom=1&ved=1t:3588,r:61,s:0,i:287&iact=rc&dur=5388&sig=108022946922180065072&page=4&tbnh=180&tbnw=259&start=56&ndsp=20&tx=41&ty=168

12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nie wiem czy to się mieści w ramach tego nowego działu w Polakach - ale zdaje się mówiłeś coś kiedyś o rodzaju szkółki dziennikarskiej. Albo jakichś kursów doskonalących wypowiedzi pisemne, polemiki czy nawet kłótnie internetowe. Coś zamierzasz z tym zrobić naprawdę, czy tylko to było takie gadanie?

M.Z. pisze...

Odpowiedź w dwóch "kawałkach".

Taki naprawdę był zamiar. Ale nie chodziło o klasyczną szkołę z ławkami - raczej o specyficzny rodzaj warsztatów doskonalących pewne umiejętności, czy może nawet potencje. I tak jak przez telefon nie da się zrobić dziecka - tak niektórych czynności warsztatowych nie da się przećwiczyć inaczej, jak w terenie i podczas osobistego kontaktu. To była zdaje się główna przyczyna, że całość nie odpaliła w kształcie pierwotnego zamiaru. Potencjalni kandydaci rozproszeni po całej Polsce, niektórzy przysyłali swoje teksty, ja jakoś tam je redagowałem i wskazywałem na mielizny – ale rychło okazało się, że do tekstu objętości strony maszynopisu standard (1800 znaków ze spacjami) muszę pisać dziesięć razy więcej komentarzy i wyjaśnień. Bez sensu, prawda? Przy czym co gorsza większość autorów wszystko, co im mówiłem traktowała jako świetną zabawę i miejsce do kolejnej dyskusji.

M.Z. pisze...

A byli też i tacy, dzisiaj znani nawet z cyklu książek, którzy uznali, że w ten oto sposób mają do dyspozycji darmowego korektora. Przy czym i oni nie pojmowali różnicy między klasyczną korektą, a redakcją, czyli czymś, co sięga w tekst nieporównanie głębiej. Więc siedziałem nad cudzymi, często prostackimi „utworami”, gładziłem styl i język, a kiedy wszystko wyglądało już jako tako – dowiadywałem się, że cała robota na darmo, ponieważ autor uznał, że lepiej będzie jeśli czytelnicy poznają go w oryginale, zaś „korektę” w stopce swojej ksiązki może przypisać nie faktycznemu jej wykonawcy, czyli mnie, ale jakiejś kompletnie nieznanej panience. Albo koledze od wspólnych interesów. OK., rozumiem, uwodzenie albo wspólne przedsięwzięcia biznesowe to trudne sprawy, niestety zbrzydziło mnie to i jakieś dwa lata temu postanowiłem, że niczego nie robię za darmo i bez stosownej umowy zabezpieczającej moje prawa.

Dzisiaj zatem mogę i chcę zaproponować właśnie coś na kształt warsztatów terenowych. Jednorazowo dla maksimum dwóch-trzech osób. Generalnie chodzi o to, by w efekcie działań, które mam już opracowane powstał klasyczny reportaż terenowy, czyli rzecz, której nie uświadczysz w żadnym portalu. Wymagało by to wstępnego, kilkugodzinnego spotkania osobistego, dalej wspólnego wyjazdu z podziałem ról (ty gadasz z tym, ty z tamtym, ty gromadzisz dostępną publicznie dokumentację sprawy, ja we wszystkim dyskretnie, ale skutecznie pomagam, Franio robi zdjęcia), dalej ustalenia kto i co pisze i jak z tego skleić spójną i zgrabną całość o charakterze reportażowym. Celem warsztatów jest pokazanie, że może powstać tekst o jasnej dla zainteresowanych autorów strukturze, że można w tym tekście złapać dynamikę wydarzeń, nie wstydzić się później produktu i myśleć jakby tu następny tekst o tym charakterze napisać samodzielnie. Ważne: pod wspólnym dziełem podpisani byliby jako autorzy wszyscy prócz mnie. Zastrzegam sobie jednak prawo do dopisku mówiącego o tym, że całość powstała w oparciu o pomoc niejakiego Zarębskiego. Uważam dalej, że taki tekst można by opublikować w co najmniej w trzech poważnych portalach. Ich wybór pozostawiam zainteresowanym Autorom.

Hurrrraaa, to jedziemy z tym koksem! Powoli, powoli, szanowni uczniowie: a kto pokryje koszta? W tej chwili na przykład mam ciekawy temat niedaleko Olecka, chodzi o tzw. farmy wiatrowe i problem szkodliwości (albo nieszkodliwości) wiatraków dla okolicznych mieszkańców. Także o aspekty finansowe, piekielnie niejasne i pogmatwane. Są zlokalizowani rozmówcy, było publiczne spotkanie tej sprawie poświęcone, są zróżnicowane strony sporu, jest pewna dynamika zdarzeń. W sam raz robota na dwie-trzy osoby, nie liczę siebie. Dwa – dwa i pół dnia. Koszty to paliwo, jedzenie, jeden tani nocleg i ileś tam telefonów ustalających spotkania. Moja robota nie kosztuje nic, pierwszy wyjazd jest od tej strony całkowicie darmowy. Ale, Mili, cała reszta to 500 – 550 złotych – i ani mi się śni płacić z własnej kieszeni za cudzą naukę!

Dalej są chętni? To proszę o kontakt, dogadujemy szczegóły i jedziemy. Na głowę „ucznia” wychodzi 160-200 zł, minimum DWIE osoby, nie jedna – bo przy jednej dojedziemy na miejsce, ale nie będziemy mieli za co wrócić. Wygodny środek transportu zapewniam. PKS-em się nie da, rozmówcy rozlokowani są w różnych miejscach, teren wiejski i co się oszczędzi na paliwie to straci z naddatkiem na dodatkowym noclegu. I niestety uprzedzam, że to na początku jest ciężka, stresująca praca, może zrodzić spory, a nawet kłótnie. Tak, to wszystko minie bez śladu – mam nadzieję, że zadowolenie z efektu takiego działania pozostanie na długo.

M.Z.

Anonimowy pisze...

Dlaczego wiatraki? Przecież tamta okolica to dziesiątki lat małych elektrowni wodnych. Czemu nie o tym?

M.Z. pisze...

Bo „tego” już praktycznie nie ma. Urządzenia techniczne mają swój czas życia, nawet najlepiej wykonane kiedyś wymagają remontu, wymiany części i tak dalej. Jeszcze w połowie lat 80-tych niektóre z tych detali można było zamówić w elbląskim Zamechu. Dzisiaj Norwegowie, którzy przejęli zakład, mówi się, że na zasadzie wrogiego przejęcia, zwalniają ludzi i zawieszają produkcję. Jej trwanie możliwe już tylko w samej Norwegii – ale w końcu po to wrogo przejmuje się konkurencję, by ją utopić, prawda? Z tego co wiem na ciekach wodnych zmieniła się też ich przepustowość, inne są szlaki komunikacyjne, inne przesyłowe linie energetyczne. W zamian nowa moda, właśnie te wiatraki. Fabrycznie nowe? A skądże! Większość to stare trupy po rekonstrukcji, sporo produkcji chińskiej z lat, kiedy „chińczyk” znaczyło „badziewie jednorazowego użytku”. Takie przynajmniej mam w tej chwili informacje. I chciałem się podjąć tego tematu po to, by je albo uwypuklić, albo zdementować. A przede wszystkim ustalić kto, co, za ile i po co. Grupa kilkuosobowa tym lepsza, że możemy nadziać się na niejedną minę, naprawdę wszystko trzeba sprawdzać po wielokroć i dokładnie. A potem „sprzedać” w jak najatrakcyjniejszej formie. Kupa roboty jednym słowem!

Anonimowy pisze...

Mistrzu pióra: zwiezlej i na polacy.eu(tfu-na-psa-sasiada-urok).org.
Dobre pomysly musza byc ogloszone, rozpropagowane. Jesli cos o wspólpracy, solidarnosci, spóldzielczosci napiszesz to kresowiec powiesi to na SS a ja na ciemnogrodzie i okaze sie ze Twój pomysl wróci do Ciebie z daleka, jak mój neologizm "demokratura" juz sie przyjal na forach i daje luidziom do myslenia.
Do dorabiania czesci do turbin wodnych pusc wici, moze znajdzie sie warsztat co to zrobi w Poslce a jak nie, to w USA dorobia wsio co chcesz a wysylka juz nie jest taka droga jak kiedys... pozdrówka z Santiagówka

M.Z. pisze...

Ależ mnie wbijasz w próżność! Nie, nie ma obawy, nie jestem próżny... Ale za dobre słowo dziękuję. Do rzeczy: aby Ci sensownie odpowiedzieć musiał bym pisać epopeję. Skrócę to i zapytam: dlaczego coś, co udaje się na całym świecie nie udaje się w Polsce? I znów - pełna odpowiedź to kilka tomów. Każde skrócenie tego "poematu" to ominięcie wielu istotnych szczegółów. Z MEW-ami (Małymi Elektrowniami Wodnymi) jest tak, że znam, a może lepiej znałem sprawę wyłącznie z terenu Mazur. Na Mazurach nie ma Mazurów. Niemal wszystko to ludność napływowa. Na Mazurach nie ma nieszczęśliwych, są sprzeczne ze sobą interesy. Wszystko, co jeszcze niedawno działało (lata 80-te ubiegłego wieku) poniszczono, wyeksploatowano, kropka. Na każdym potencjalnym przedsiębiorcy siedzi po kilku urzędników rozmaitych służb. I jak taki ktoś ma startować w wyścigu na 100 metrów? Ubrany w płaszcz, ciągnący na linie za sobą paru darmozjadów z rozmaitych Inspekcji, Izb Skarbowych, gminy i województwa, w czarnych wizytowych butach? Tym ludziom nawet nie można zarzucać, ze przed zawodami zbyt mało trenowali, bo tu żaden trening nie pomoże...

Dobra, mam nadzieję, że powstanie w końcu coś, co ten teren w reportażowy sposób choćby po części opisze, taka propozycja nauk czy warsztatów już została sformułowana i ogłoszona. Na początek dla tego forum, tego portalu. Stąd w tej chwili nie chcę "wystrzelać" wszystkich argumentów. POZDRAWIAM!

Anonimowy pisze...

Zaciekawiłeś mnie tym o czym piszesz. Może zainteresujesz się moim blogiem.

M.Z. pisze...

Twoim blogiem? To znaczy konkretnie: którym blogiem, poproszę adres na maila z.marek@autograf.pl

Anonimowy pisze...

A propos fragmentu o Syrii: piszesz, ze jakiś gość o nich "bredzi". Który - bo ja znam spore opracowania Bogusława Jeznacha. I w żaden sposób nie jestem w stanie przyjąć, ze ten autor o czymkolwiek bredzi. Więc jak to jest?

M.Z. pisze...

Bogusław Jeznach to jeden z najlepszych autorów NE, tak w zakresie informacji, publicystyki, jak tekstów muzycznych. Naprawdę wysoko Go cenię. Zatem oczywiście moja UWAGA NIE DOTYCZY TEGO AUTORA! Miałem na myśli wątpliwego teoretyka Zalewskiego - czy jakoś tak. Z tego co wiem działa ów Zalewski uparcie u Ekspedyta. Może ktoś się wreszcie połapie i mętnego gościa zmarginalizuje? Tyle że to znów nie moja sprawa, nie pisuję do Ekspedyta...

M.Z. pisze...

R. Zaleski, to o tego gościa mi chodziło...