środa, 30 stycznia 2013

JA, WARSZAWIAK NAPIĘTNOWANY - czyli o wszechmocy lokalnego "systemu"



Jak to po lekturze kilku ostatnich wpisów widać dowodnie – jako Polacy wojujemy ze sobą na różnych płaszczyznach. A gdy tylko można – „wyświadczamy” sobie najrozmaitsze świństwa. Ot tak, dla zasady, albo by pokazać „kto tu rządzi”. Niżej historyjka o drobiazgu. O nienawiści do ludzi, których los umieścił kiedyś w Warszawie, miejscu ich urodzenia, a później pobytu. Z tego powodu są najwyraźniej winni. Czemu winni? A bo to ma jakieś znaczenie? Winni, godni odtrącenia - i kropka!

Czy któremukolwiek z moich Czytelników przyszło by do głowy, by na przykład samochód mieszkańca Krakowa czy Ełku podrapać ostrym gwoździem? Nie wpuścić jego ogłoszenia do miejscowego portalu, podstawić nogę albo napluć do zupy? Z całą pewnością NIE! Ale to może dlatego, że mam do czynienia z normalnymi ludźmi... W drugą stronę - albo powiedzmy precyzyjniej "obok" - to już tak łatwo nie jest. Niżej krótka historyjka. To zdarzyło się naprawdę.

Otóż postanowiłem wyprowadzić się z mojego miasta. Do Ełku. Z różnych powodów – a wszystkie niczym złym nie podszyte. Należało więc pomyśleć o zamianie mieszkania. Jak dotrzeć do potencjalnie zainteresowanych podobną zamianą? To proste: publikując stosowne ogłoszenie w portalu ełckim. Jest taki i ma adres http://ogloszenia.infoserwiselk.pl  Wypełniłem przeto odpowiedni formularz, na którym wpisałem treść ogłoszenia. Tę oto:
  
„…Powierzchnia 82,5 m kw. Trzy śliczne, ustawne pokoje dobrze doświetlone i izolowane, budownictwo 2000 r. podziemny garaż, winda, ochrona, dwie toalety, garderoba. Dom z ochroną, podziemnym garażem. Niedaleko stacji metra Wilanowska, wokół wszystkie udogodnienia. Acha, mieszkanie jest w standardzie europejskim, nie gierkowskim - stąd TRZY pokoje, a nie pięć klitek. Zamienię na mniejsze ok. 60 m kw. W EŁKU!!!, szczegóły zamiany do uzgodnienia w kontakcie osobistym. Mieszkanie NIE JEST ZADŁUŻONE, w ofercie nie kryją się żadne podstępy czy zasadzki! Poważnym gwarantuję spokojną i rzeczową rozmowę. Proszę też o wstępne sformułowanie co mają Państwo wzamian do zaoferowania, być może później nastąpi dalsze uszczegółowienie, być może nie ma co się trudzić. Oferuję do zamiany towar wyjątkowej jakości i klasy, wątpię, by na dzisiejszym Mokotowie znalazł ktoś lepszą lokalizację. Pzdr!...”

Regulamin portalu (przeczytałem uważnie, a jakże!) wyraźnie mówi, że każde ogłoszenie jest moderowane, a treść ukazuje się mniej więcej po 24 – 48 godzinach. Czekam. 24, 36, 48 – nic. Piszę zatem do opiekunów strony maila. Oto jego treść in extenso:

„…Szanowni! Kilkadziesiąt godzin temu zamieściłem na stosownym formularzu ogłoszenie dotyczące zamiany mieszkania w Warszawie na mieszkanie w Ełku. W moim przekonaniu zawodowego dziennikarza ogłoszenie spełnia wszystkie zasady regulaminu prócz jednej: dowolności w publikowaniu przez Państwa wybranych inseratów. Chcecie - to puścicie. Nie chcecie - nie puścicie. No i nie puściliście. Chcę zapytać: dlaczego? Czyżby w tym portalu istniał aż taki nadmiar podobnych ofert? Jestem osobą istniejącą realnie, przedstawiam się pełnym imieniem i nazwiskiem, nie wprowadziłem do treści swojej oferty niczego obraźliwego czy niezgodnego z prawem i zwyczajem domeny publicznej. Będę zatem wdzięczny za wyjaśnienie co się stało…”

Odpowiedź, pisownia oryginalna:

„…Ogłoszenia weryfikuje "system" , dodatkowo sprawdzane są pezez moderatora.
Najczęstrze przyczyny odrzucenia opisane są w regulaminie: kategoria, powtarzanie, błędy w treści etc.

Każdego dnia odrzucanych jest wiele ogłoszeń i nie mamy czasu, aby przyczyny każdej takiej sytuacji śledzić indywidualnie. Tym bardziej, że podobnych zapytań otrzymujemy bardzo wiele, a praca moderatora serwisu "ogłoszenia" jest pracą dodatkową, wykonywaną bezpłatnie.

Z poważaniem,
J. Zambrzycki…”

Wkurzyłem się! Naprawdę. Dawno nie czytałem podobnych banialuk, nadto podpisanych pełnym nazwiskiem. Odpisałem tak:

„… Wie Pan co: ponieważ po wycofaniu poprzedniego, zdaniem Pana błędnego (bo jak inaczej odczytać te "męki", które Pan do mnie przesłał?) ogłoszenia usiłowałem przesłać inne, prostsze. Też nie weszło. Co się dzieje? Pana zdaniem, wolontariusza, a więc faceta "co to nie musi się starać, bo pracuje za darmo" nie należy publikować ofert warszawiaków? A jeśli tak: to jest Pan rasistą, ksenofobem czy cenzorem? A propos: cała korespondencja archiwizowana. Wkrótce jako część szerszego opisu wejdzie na portal o zasięgu ogólnopolskim. Na bazie prawa, które stanowi, że cała korespondencja należy tak do nadawcy JAK ODBIORCY. Z nazwiskami, proszę Szanownego! Gratuluję! Z pozycji nieznanego urzędnika do ogólnopolskiego obiegu...”

Uff… - i tyle. Żadnej odpowiedzi ani reakcji nie było. Nie mam prawa dać ogłoszenia na witrynie p. Zambrzyckiego. Inni mają – ja nie mam. Pan Zambrzycki jest Mistrzem. Ortografii, stylistyki, lokalnej polityki. Nikt mu nie podskoczy. Przeto opisuję rzecz całą już bez komentarza. Nie no, nie całkiem… Przypomniało mi się bowiem powiedzenie Napoleona: o tym mianowicie, że niektórych ludzi warto wynieść jak najwyżej.

Po to, by reszta mogła zobaczyć ich małość…


M.Z.

PS. Już po opublikowaniu całości okazało się, że miałem do czynienia nie z żadnym tam "honorowym cenzorem" czy anonimowym urzędnikiem, ale SAMYM WŁAŚCICIELEM PORTALU. Moje gratulacje, Panie Właścicielu! Trzeba resztę tego poza-ełckiego świata wziąć za mordę i pokazać kto tam rządzi!

Źródło fotki: http://www.google.pl/imgres?um=1&hl=pl&sa=N&tbo=d&biw=1280&bih=709&tbm=isch&tbnid=MNxM1nPGoeevKM:&imgrefurl=http://m.onet.pl/nauka/4987947,detal.html&docid=5TDyPkHUesktEM&imgurl=http://ocdn.eu/images/pulscms/Nzc7MDMsMjA4LDAsMCwx/9fa78e9b8c4294112b0ac15e3a38f586.jpg&w=520&h=779&ei=cDYJUZHPH8Kr4ATo5IFA&zoom=1&ved=1t:3588,r:52,s:0,i:246&iact=rc&dur=9986&sig=108022946922180065072&page=3&tbnh=187&tbnw=121&start=44&ndsp=29&tx=82&ty=178

Coś się stało





Zniknął z sieci Nowy Ekran. Sprzedali, obalili w drodze pełzającego zamachu, zniszczyli bo lubią niszczyć? Nie wiem. Coś się pod tamtą przykrywką działo niedobrego od dość dawna. Pisałem o odpowiedzialności redaktora naczelnego, kiedyś nawet składałem propozycje rozsądnych rozwiązań. W zamian obietnice kontynuacji rozmowy – ale bez kontynuacji. Czyli jak zwykle: pogadałeś sobie facet, a teraz do budy! Dla oceny zdarzenia ze zniknięciem za mało prawdziwych, weryfikowalnych informacji.

 Mnóstwo ludzi zostało po prostu zrobionych w konia – i to za każdym, kto w jakikolwiek sposób przyłożył rękę w złej intencji do tej operacji będzie się już ciągnęło ZAWSZE. Nie wiem czy zdają sobie z tego sprawę. Tymczasem rozbitkowie zdołali się już otrząsnąć z pierwszego szoku. Gromadzą się i porozumiewają, mają pomysły i wolę ich zrealizowania (http://www.legion-polska.h2.pl/wp/asadow/2013/01/29/191_no-i-lezy-nowy-ekran.html)  Powodzenia! Sporo dobrych piór, uważnych obserwatorów. I niestety stała „artystka, której wolno więcej” Circ. Zatem płyńcie – tradycyjnie beze mnie. Spieprzyłaś już Artystko tyle spraw, że jedna więcej bez znaczenia. Co mówię na wypadek gdyby ponownie ktoś chciał zapytać pod jakim nickiem tam działam. Pod żadnym.

Portal Polacy.eu przedrukowuje mój tekst „Żarło, żarło, aż zdechło”. Mufti: byłbym wdzięczny na przyszłość o uprzednie zawiadomienie mnie o tym, ostatnio nie zgadzamy się w paru sprawach, stąd ta ostrożność. Możliwa dyskusja, czy inna forma rozmowy oczywiście u mnie, moderuję, ale nie niszczę wpisów i nie „znikam”. Zaś problem, który zacząłeś omawiać (czy wszystkiemu winni żydzi?) starałem się pokonać w KILKU WPISACH, nie tylko tym jednym.

W najbliższym czasie wpis o rasizmie (a może tylko ostracyzmie?), jaki Polacy stosują wobec innych Polaków. Jak cudza wredność powoduje, że musiałem zawiesić realizację kilku ważnych dla mnie życiowych planów. Będzie ze szczegółami – a co, raz kozie śmierć!...

M.Z.

Adres pierwotny rysunku:  https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSGUqiaI7VfFhn_VuznZQNapHW4TDkPeG8BgQmxa3yar-Ij2SzlDA

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Poczet "żniwiarzy" polskich?




W polecanym poprzednim wpisem tekście Tad-a9 jeden z elementów szczególnie utkwił mi w pamięci. To przeciwstawienie żydowskiego poszukiwania tożsamości współczesnych Polaków w mentalności pańszczyźnianej przy jednoczesnym zaprzeczaniu, jakoby ubeccy czy stalinowscy protoplaści poszukiwaczy i współczesnych „gwiazd” mieli na nie jakikolwiek wpływ. Tad9 jasno stawia pytanie: jak można ględzić o czymś, co zostało zakończone jakieś 150 lat wcześniej (pańszczyzna) i stanowczo odmawiać poważnej rozmowy na temat ludzi, z którymi obecni celebryci mają jeszcze do czynienia – w końcu nie wszystkie te stare dziady przeniosły się na drugą stronę lustra.

Nie ujmując niczego takiemu postawieniu sprawy – nawet poważna publicystyka z konieczności winna posługiwać się pewnym uogólnieniem, skrótem myślowym. Pod lupą widać jednak dodatkowe półtony i półcienie problemu. Uwaga: w sumie trafnie ujętego problemu…

Jak to już wyjaśniałem także w poprzednich swoich tekstach pojęcie „pańszczyźniany” nie ma ścisłego związku z wsią czy pracą na roli. Ta robocza nazwa dotyczy także części urzędników, barwnej menażerii dozorców, milicjantów i sb-ków, obiboków, niestety również dziennikarzy, właścicieli prywatnych biznesików, wszelkiej maści prezesów, dyrektorów, doradców i inżynierów. Podkreślam: CZĘŚCI, nie wszystkich. Rzecz w określonej strukturze umysłowej, dość dobrze opisuje ją powiedzonko powszechnie używane „z chama pan – a i tak cham”. Ale rzecz też w pewnej sytuacji, która jak katalizator albo zainicjowała pewien proces „chemiczny”, albo wyraźnie go przyspieszyła. W Polsce pierwszych lat po II wojnie światowej to wejście na  nasz teren sowietów. Wprowadzone przez nich prawa i zasady działania starannie rozwijane przez wszystkie następne lata, tworzenie klik pochodzenia czy przynależności, selekcja negatywna czy w końcu świadoma likwidacja pozostałości polskiej substancji narodowej i państwowej – to jest środowisko, w którym dokonują się nasze „procesy chemiczne”. W ich następstwie nie tylko zatarte zostały naturalne podziały czasu minionego (na przykład metafizyczna własność czy jak najbardziej realne pochodzenie), ale przede wszystkim wprowadzono kompletnie nowe. Ponieważ w danym momencie masa narodowej substancji jest mniej więcej określona - aby lepiej miał ktoś kto inny musi ekonomicznie dostać w skórę. Lub jak kto woli „trzeba ukraść cudze”, a następnie zalegalizować w majestacie jakiegoś pretekstu czy doraźnie wydanego zbójeckiego prawa. Okradzeni nie maja prawa głosu. Tad9 ironizuje, że na tej zasadzie Wawel mógłby zostać uznany za mienie poniemieckie, w końcu Hans Frank spędził tam kilka lat całkiem legalnie w świetle niemieckiego prawa.

 Co się zaś proweniencji i zależności osobistych tyczy niemal wszyscy współcześni celebryci pochodzenia żydowskiego doskonale wiedzą o swoich korzeniach, natomiast starannie dbają o to, by nie była to wiedza powszechnie dostępna. Starają się to osiągnąć wmawiając otoczeniu, iż każdy żyje na własny rachunek i rodzice czy dziadkowie nie mają tu nic do rzeczy. Dopiero po jakimś czasie ujawnia się logiczny fałsz takiej postawy: na przykład w chwili, w której Polaków zaczyna się na siłę przyszywać do zależności pańszczyźnianych sprzed minimum 150 lat, ale już potomków Żydów, milicjantów i ubeków starannie separuje od związków z własnymi rodzicami. Najczęściej nadal żyjącymi i mającymi się co najmniej świetnie… Tak, tak, proszę Państwa: dwie „resortowe” emeryturki po minimum 3 tysiące każda dla „starszych”, własnościowe mieszkanko pozyskane „po Niemcach” – i można uwierzyć, że socjalizm ma i ludzkie oblicze. A ręka, która się przeciw niemu wyciąga winna być po cyrankiewiczowsku odrąbana…

Ile jest takich przypadków? Jak może rozrastać się sieć, pajęczyna podobnych zależności? Ta świadomość budzi po prostu lęk. Prawdopodobnie każdy analizując najbliższe otoczenie jest w stanie wskazać podobne przypadki. A wskazując dojdzie też do wniosku, że bez ujawnienia nie metryk, ale ksiąg wieczystych i hipotek można się dokopać do rzeczy po prostu strasznych. Stąd histeryczna, konwulsyjna obrona przed takimi zabiegami, stąd kolejne „grube kreski” i rozgrzeszenia dla tez, iż „pierwszy milion trzeba obowiązkowo ukraść”. I zaraz potem wyjaśnienie: luuuudzie, nie ma czym się martwić, wszyscy jesteśmy złodziejami! I każdy Polak ma w sobie coś z Żyda…”

Na pewno?

M.Z.

Rys. buntskrzata.blogspot.com


sobota, 26 stycznia 2013

Prawdziwe złote żniwa



W styczniu tego roku w Salonie24 ukazał się ABSOLUTNIE ZNAKOMITY tekst blogera tad9. Oryginał tutaj: http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/481556,nie-wstydz-sie-swojego-komucha

To syntetyczne, precyzyjnie napisane i skonstruowane rozliczenie z przeszłością pewnych poczynań czerwonej hałastry, komunistycznych i post-komunistycznych grabieżców tkwiących dzisiaj w najgłębszych pokładach organizmu zwanego Polską.

 POLECAM – wręcz uważam, że przeczytanie tego tekstu jest OBOWIĄZKIEM współczesnego inteligenta. Przy okazji materiał ten zdaje się niżej podpisanemu najcięższym ciosem zadanym autorom bzdur w rodzaju „Złotych żniw” Grossa czy - per analogiam - innych nawoływań do poszukiwania przyczyn obecnego upadku Ojczyzny w materii wyłącznie polskich wad narodowych. Tak, okres „złotych żniw” istniał naprawdę. Tyle że nie wskazani grabili, ofiarami również nie okazali się promowani. Wiec kto, od kogo i za co winien domagać się finansowego i moralnego zadośćuczynienia? Przeczytajcie sami. WARTO!!!

M.Z.

czwartek, 24 stycznia 2013

ŻARŁO, ŻARŁO - AŻ ZDECHŁO...



O co się ostatnio spieraliśmy? W istocie o prawo do krytyki świata wokół, nawet z jego „antysemickimi” (co niesłuszne!) wskazaniami. Rzecz stała się dokładnie w momencie, w którym na rynku ukazała się książka Ziemkiewicza „Myśli nowoczesnego endeka” i kiedy na kilku portalach, które miałem zwyczaj odwiedzać wylegli jak spod ziemi propagatorzy tezy, iż win za współczesność nie wolno szukać w pierwiastkach żydowskiego zarządzania Polską, ale w samych Polakach. Aż prosi się dodać w tym miejscu, że kłania się michalkiewiczowskie "nieistnienie jest najwyraźniej wyższą formą obecności".

Ziemkiewicz napisał coś, co po raz kolejny dowiodło, że jest bystrym obserwatorem i z całą pewnością odpowiadało by mu miejsce czołowego publicysty prawicy, ale też że nie ma też pojęcia o tym, jak politykę uprawiać. Ta bowiem ze swej natury nie może poprzestawać na syntezie żalów i pretensji do świata, choćby i najsłuszniejszych – ale WINNA WSKAZYWAĆ KIERUNKI DZIAŁANIA I SPOSOBY ROZWIĄZYWANIA PROBLEMÓW.

Wszystkie te spory w zaczarowany sposób krążą wokół definicji nadzwyczaj trudnych, z nieostrymi brzegami i płynnymi granicami. Wokół ustaleń, które nie istnieją, a może nawet istnieć nie powinny. W istocie chodzi o NARÓD. O matematyczne, precyzyjne nazwanie co jest narodem - a co nim nie jest. Wielu próbowało – wszyscy zęby potracili. Mało ludzi nawet bywałych w materii narodowych tekstów fundamentalnych potrafi zbliżyć się do tego problemu i przyczyna jest tu naprawdę prosta. Leży na wierzchu – ale nikt nie chce zobaczyć CO LEŻY. Otóż w doktrynie nacjonalistycznej takich działań po prostu się nie prowadzi! Naród to wartość, nie opis. Ba, wartość najwyższa!

W tym miejscu wypada mi polecić tekst blogera niejednokrotnie już  na NE zmieszanego z błotem – ale też blogera piszącego prawdę o tym problemie. Jest tutaj: http://mediologia.pl.nowyekran.pl/post/86626,ziemkiewicz-polski-puzadysta  Proszę zwrócić uwagę na ten fragment:

„… Co było podstawą myśli politycznej endecji? Pojęcie Narodu – ale i tu tkwi paradoks – w doktrynie nacjonalistycznej nie ma miejsca na poznawczy stosunek do narodu. Naród jest to pojęcie nie należące do opisu świata, lecz do hierarchii wartości, wartości zaś się nie poznaje, lecz przeżywa. Naród jest wartością najwyższą, nie wymagająca żadnych uzasadnień. Tak rozumiana zasada narodu jako absolutu, wartości najwyższej nie wymagającej żadnych uzasadnień jest fundamentem nacjonalistycznej wizji świata. Zwracam uwagę, że nacjonalizm z definicji – w swej fazie początkowej – wchodził w nieuchronna konfrontacje z katolicyzmem, dla którego wartością najwyższą jest Bóg…”

Zostawmy Ziemkiewicza i Piotra Piętaka, autora wyżej przywołanego fragmentu. W codziennej praktyce funkcjonowania platform dyskusyjnych związanych bezpośrednio z polityką mało jest specjalistów, którzy są w stanie unieść ciężar dyskusji związanych z tymi problemami. I nie żeby żarliwości im brakło! Raczej solidnych podstaw lektury oryginałów i pewnej wiedzy natury filozoficznej. W przedmiocie rozważań o cechach i przywarach narodowych nie wystarczy wejść na skrzynkę po jabłkach i zacząć wykrzykiwać „Uspokójcie się, nie czas szukać wad u żydów, lepiej poszukajcie ich u siebie!” Tacy „specjaliści” rychło przekonują się, że pełno wokół ludzi z twardymi pięściami, a błąd, jaki popełniają jest praktycznie nie do odrobienia. Upadają blogi, upadają portale i nie ma znaczenia, że „to porządni ludzie, napracowali się w przeszłości wiele…” I co z tego? Publika, dyskutanci biegli w świecie ikon (też było o tym wczoraj) traktują ich jedną z nich: prowokator, fałszywiec. Pisałem o tym wczoraj i przedwczoraj, nie widzę sensu wiecznego powtarzania się. Dzisiaj wracam do sprawy po to, by ją zakończyć. Mam też inne cele i zainteresowania, niż wyłącznie walka z uparciuchami.

M.Z.


środa, 23 stycznia 2013

Post-pańszczyźniane polemiki



W swoim ostatnim tekście zawarłem taki oto passus:

„…Czy to są sprawy proste i jednoznaczne? W żadnym wypadku. Ich złożoność da się dostrzec powyżej pewnego poziomu myślowego, być może na bazie doświadczeń życiowych, te zaś jak wiadomo są bardziej związane z wiekiem, niż intensywnością przeżywania. Edukacja humanistyczna? Przyda się, choćby po to, by w tekście polemisty dostrzec takie ewidentne banialuki, jak powoływanie się na platońską jaskinię (widzimy tylko cienie rzeczy) i natychmiastowe oświadczanie, że oto interlokutor wie jak było naprawdę i zaraz nam powie. Te błędy popełnia się bardzo łatwo – ale większość ich nie widzi. W nosie mają Platona, część w ogóle nie zna gościa. Większość woli zamknąć swe refleksje w prostym schemacie: wszystkiemu winni są żydzi! Tak na marginesie: są winni. Czy wszystkiemu? O, tu można by dyskutować. I to długo. Czy taka dyskusja zacznie się zaraz po stwierdzeniu, że oto mamy do czynienia z myśleniem schematycznym i prostackim? Raczej wątpię. Schematyczny prostak będzie się bronił wszystkimi sposobami przed umieszczeniem go w tej właśnie przegródce. Wojna gotowa. Śmiertelna wojna, bez jeńców – mniej umysłowo elastyczni i wykształceni nie mają przecież nic do stracenia. Zatem rzeczą człowieka mądrego jest NIE WYWOŁYWANIE PODOBNYCH WOJEN. Chcą winić za wszystko żydów – niech winią. W znacznej części przecież się nie mylą. A do ich niedoskonałości bez marnotrawienia zapału należy dotrzeć inną drogą. Tak się bowiem złej czy dobrej, ale energii ludzkiej nie kiełzna… „

I zgłosił się do mnie, na prywatnego maila, facet zastrzegający sobie anonimowość z taką oto pretensją, że rozmywam problem nie usprawiedliwionych ataków na społeczność żydowską, dopuszczając tym samym do wzrostu agresji, nietolerancji – i takich tam jeszcze… Stanowczo zaprzeczam! Nie wystarczy drogi panie naczytać się współczesnych podręczników manipulacji, nie wystarczy oddawać się lekturze wyłącznie Wyborczej. To wbrew pozorom nie są szerokie horyzonty, ale po prostu talmudyczna zaściankowość! Więc z łaski swojej nie zachodź mnie polemisto od ogonkowej strony, tym razem tak łatwo ci nie pójdzie! Pisząc co pisałem nie produkowałem poważnego, naukowego opracowania socjologicznego – ale „popełniałem” kolejny felieton, ze wszystkimi jego uwarunkowaniami. Tak czy siak - ni słowa nie cofam! Z powodu przyjętej formy, konwencji nie znalazły się tam takie stwierdzenia, jak to że współczesna cywilizacja powoli staje się cywilizacją symboli, haseł, ikon, dokładnie takich, jakie masz na ekranie swojego komputera. W ikonach zamyka się umysł uczniów. Dorośli pracują z nimi na co dzień, nie mają innego wyjścia. Symbolika rysunkowa dla wielu sfer działań ludzkich staje się  jedynie obowiązującą, nikt nie zawraca sobie głowy podawaniem skomplikowanych niejednokrotnie podstaw takiego stanu rzeczy. Nie znamy swoich języków – ale możemy gadać, spierać się na bazie uniwersalnego kodu. Proszę to teraz wpisać w paradygmat działania tych, którzy niejako automatycznie widząc mizerię swojego życia krzyczą „To wina żydów!” Wysyłają w świat taką ikonkę - bo tego ich nauczono. Takiej właśnie mowy. Ta ikonka dokładnie pasuje do stanu ich wiedzy i uczuć, nie piszę „refleksji”, bo nic prawdziwego o tym nie wiem. I jeśli teraz naprzeciwko takiej ekipy staje facet, który w pewien sposób niezgodnie z doświadczeniem przeciwników zmienia im sens symbolu – ruszają do ataku. Kto tu głupszy? Kto bredzi?

Wspomniałem też o innym niż współczesne wykształceniu humanistycznym. Dzisiaj na dźwięk tych słów wielu dostaje drgawek: przecież humanista to rodzaj pasożyta społecznego, coś mu się tam w głowie roi, więc przeszkadza, zakłóca ustalony porządek rzeczy. To prawda. Obowiązkiem humanisty jest takie właśnie zakłócanie. W podstawie – ponieważ osobnik tego typu ma znacznie więcej obowiązków, jest to oczywiście temat na inną bajkę, nie w tym tekście. Niestety tak się składa, że nie twórcy ikonek, nie inżynierowie, ale właśnie humaniści dostrzegli, że największym kapitałem ludzkim nie jest dzisiaj prosta umiejętność wymiany koła samochodowego, ale wiedza zdeponowana w człowieku. Skłonność do stałego poszerzania tego obszaru i co ważniejsze – korzystania zeń. W opisywanej sytuacji zabrakło tej wiedzy po obu stronach sporu. Poszły w ruch sztachety. Niestety winię za to tego, który zaczął – bez humanistycznej refleksji co też może stać się potem, czy w odpowiedzi. A odpowiedź na pytanie czy portal dyskusyjny tak naprawdę jest czymś nowym, bytem przedtem nie istniejącym - czy formą jakiegoś mini-przedsiębiorstwa zostawiam na inną rozmowę. Chyba będzie konieczna...

M.Z.

wtorek, 22 stycznia 2013

PAŃSZCZYŹNIANI



Problem, o którym w różnych gronach rozmawiamy od bardzo dawna, a ostatnio bardzo się kłócimy: co się z tym narodem porobiło… Co się stało i dlaczego, że w głównym nurcie pisanych protestów w ekonomii wszystkiemu winni żydzi, w polityce, edukacji, medycynie i bankowości agenci, pewnie też żydowscy agenci? Prawda to czy fałsz? A w związku z tym: czy reszcie wolno w tej sytuacji kraść, oszukiwać, nie uczyć się, głupieć i menelić z każdym dniem coraz bardziej?

Dobra, przekonująca odpowiedź to pewnie kilka – kilkanaście prac doktorskich. Pełna i prawdziwa – parę opasłych tomów napisanych wiele lat po nas, z odpowiedniej perspektywy badawczej. A jednak dzisiaj trzeba na skrótowo sformułowane wyżej pytania co najmniej skrótowo odpowiedzieć. Niżej postaram się to uczynić. Z duszą na ramieniu – straty znajomych w ostatnich czasach były znacząco duże i zostało niewielu. Ale niech tam…

W pewnym sensie podążam tropem diagnoz Ziemkiewicza, zastępując jednak pojęcie „polactwo” mianem „pańszczyźniani”. Nie iżbym miał intencję powoływania do życia opozycji „szlachetny dwór – najgorsi pańszczyźniani chłopi”, tym razem rzecz w tym, iż nie istnieje nazwa precyzyjnie i jak w łacińskiej typologii wskazująca na grupę ze ściśle określonymi jej cechami. Pańszczyźniany to równo ten ze wsi, jak i z miasta. Czasem urzędnik, czasem dozorca, czasem fabryczny brygadzista. Odważny do współbraci w biedzie, pokorny wobec pana, który a to w mordę może przylać, a to do anzla wsadzić - a w ogóle decyduje o tym, co z pańszczyźnianym będzie jutro i pojutrze.

Pańszczyźniani ze swą mentalnością drobnych złodziejaszków, leni i obiboków istnieli od zawsze i pewnie we wszystkich europejskich krajach. Mentalność osobnika, który otrzymując grabie i polecenie usunięcia jesiennych liści z trawnika kombinuje nie jak by tu wykonać pracę szybko i skutecznie, tylko jak podgrandzić owe grabie i do czego mu się przydadzą w przyszłości - jest bez przynależności państwowej. Wynika raczej z lat doświadczeń warstwy żyjącej z tej czy innej przyczyny gdzieś pod przykrywką, nieoficjalnie i „pod spodem”. Po prostu każda zbiorowość zawiera w sobie elementy patologiczne, o tyle silne genetycznie, że otrzaskane z degeneracją czy tylko wyjątkowo trudnymi warunkami życiowymi. Pełne uwolnienie tych sił nastąpiło wraz z wejściem tu sowietów i z wprowadzeniem przez nich swoistego systemu rządów ciemnoty i turańszczyzny. Polityka na poziomie państwowym okazała się kolonialna, nikt nie dbał o jakieś tam potrzeby czy aspiracje ludzi z terenu zdobytego, opozycję stłamszono albo wymordowano, dawne struktury państwowe i administracyjne rozbito. Pozostał system wartości – ale system bez ludzi nie istnieje, zatem wzięto się rychło za ludzi, którzy owe wartości reprezentowali i kultywowali. Tak, żydzi mieli w tym swój znakomity udział, byli warstwą, którą batiuszka Stalin zainstalował tu w charakterze nadzorców – stąd pyskowanie dzisiaj, że w sumie to nie było ich tak wielu, że w machinie zbrodni mieli swój udział także Polacy jest BEZ SENSU. Formalnie w dzisiejszej Polsce Sejm i Senat to ledwie kilkaset osób – a skutki ich działań ponosi pozostałe kilkadziesiąt milionów. Tak rozmawiając niczego się nie wyjaśni, ani nawet prawidłowo nie nazwie.

Pańszczyźniani po roku 1944 poczęli awansować. W pewnym sensie trudno dziwić się ich uwiedzeniu. Doktryna sowiecka zakładała, że najgorliwszymi obrońcami systemu staną się ci, którzy przez ów system zostali wyniesieni albo z dołów społecznych, albo wręcz kręgów kryminalnych. W pierwszym etapie awans możliwy był oczywiście tylko do pewnego poziomu – wyżej tkwili wspominani już zainstalowani tu przez sowietów nadzorcy pochodzenia żydowskiego. Działający zresztą dość przebiegle, jak to wynika z odtajnionych dokumentów pozostawanie w cieniu, przyjmowania nazwisk o polskim brzemieniu, czy formalne prowadzenie rządów z tylnego siedzenia był STAŁĄ zasadą postępowania. Stąd dzisiaj aż tyle nieporozumień i otwarta furtka dla twierdzeń, iż żydzi byli w aparacie przemocy tylko jednym z elementów, niewiele procentowo znaczącym. Pierwsza część jest oczywiście prawdziwa: byli TYLKO JEDNYM Z ELEMENTÓW. Niestety też byli elementem WIODĄCYM, kierowniczym. A więc zdecydowanie ZNACZĄCYM.

Historia minionych 69 lat instalowania w Polsce systemu cywilizacji jawnie turańskiej jest tak bogata, że jakakolwiek felietonowa synteza zdaje się rzeczą nieprzyzwoitą. Polityczne i społeczne meandry wszystkich ośrodków władzy przynosiły narodowi polskiemu pasmo nieszczęść – ale też edukowały Polaków, doprowadzając w sumie do narastającej fali ostrych protestów, z powstaniem pierwszej Solidarności na czele. A jednak w ostatnim dwudziestoleciu ubiegłego wieku uporano się i z tym. Najpierw stan wojenny, potem manewry fałszywej transformacji, dominująca rola „doradców” nie dość, że pochodzenia żydowskiego to i politycznej proweniencji trzonu partii komunistycznych – i mamy dzisiaj co mamy. Ta nie do zniesienia sytuacja budzi coraz większy opór. Jawne okradanie zbiorowości, forowanie tylko określonych grup, podporządkowywanie Polaków siłom zewnętrznym, wreszcie widoczny także w stolicy głęboki kryzys ekonomiczno-cywilizacyjny – i oto rośnie fala niezadowolenia, którą współcześni władcy MUSZĄ skanalizować, ponieważ na końcu protestu zawsze tkwi wizja sznura, a stosowana od lat „inżynieria społeczna” wcale w praktyce nie dowiodła, że najspokojniejszy z europejskich narodów zawsze i w każdej sytuacji nisko schyli głowę.

+  +  +

Sieć… Jako jedna z metod wspomnianej wyżej kanalizacji nastrojów. Pojawiają się portale sterowane i pozornie niezależne, we wszystkich zaś pojawiają się w odpowiednio zadaniowani agenci wpływu. Teoretycznie jakoś to wszystko daje się opanować. Prawdziwi władcy tej krainy nie szczędzą pieniędzy na przekupstwo, na łapówki intelektualne w postaci zezwoleń na druk, zaproszeń na spotkania i konferencje, wreszcie pozornej zgody na „wejście w obieg”. Równolegle pojawiają się coraz dziwniejsze konstrukcje intelektualne, z którymi nie bardzo wiadomo jak merytorycznie wojować. Skrzywione filozoficznie, prostacko antykościelne w niektórych wątkach i szczególnie rozbudowane, aż do granic przesady, w innych. Ale później przychodzi dzień 11 listopada – i na ulicach coraz więcej osób, kontrakcje policyjno-prowokatorskie coraz ostrzejsze. Lecą kule, jeszcze gumowe, ale z broni przystosowanej też i do ołowiu. Władza już widzi, że coś jest nie tak, że do obrony muru trzeba wezwać wszystkich jawnych, tajnych i dwupłciowych „ochotników”. Nasila się akcja bezpośrednia na niższych szczeblach władzuszek administracyjnych, w teren wychodzą osobnicy, których wiedza i zachowanie bardziej predystynują ich do ukrywania się po lasach, niż pracy z ludźmi. Względem sądów i szeroko pojętego tak zwanego systemu sprawiedliwości nikt nie ma już najmniejszych złudzeń. Ożywa jak przedwieczny wampir masowy samobójca. Sieć o tym wszystkim mówi, ale już co gorliwsi zmuszani są w sumie do szukania azylu politycznego w Norwegii.

                                                   + + +   

 Czy to są sprawy proste i jednoznaczne? W żadnym wypadku. Ich złożoność da się dostrzec powyżej pewnego poziomu myślowego, być może na bazie doświadczeń życiowych, te zaś jak wiadomo są bardziej związane z wiekiem, niż intensywnością przeżywania. Edukacja humanistyczna? Przyda się, choćby po to, by w tekście polemisty dostrzec takie ewidentne banialuki, jak powoływanie się na platońską jaskinię (widzimy tylko cienie rzeczy) i natychmiastowe oświadczanie, że oto interlokutor wie jak było naprawdę i zaraz nam powie. Te błędy popełnia się bardzo łatwo – ale większość ich nie widzi. W nosie mają Platona, część w ogóle nie zna gościa. Większość woli zamknąć swe refleksje w prostym schemacie: wszystkiemu winni są żydzi! Tak na marginesie: są winni. Czy wszystkiemu? O, tu można by dyskutować. I to długo. Czy taka dyskusja zacznie się zaraz po stwierdzeniu, że oto mamy do czynienia z myśleniem schematycznym i prostackim? Raczej wątpię. Schematyczny prostak będzie się bronił wszystkimi sposobami przed umieszczeniem go w tej właśnie przegródce. Wojna gotowa. Śmiertelna wojna, bez jeńców – mniej umysłowo elastyczni i wykształceni nie mają przecież nic do stracenia. Zatem rzeczą człowieka mądrego jest NIE WYWOŁYWANIE PODOBNYCH WOJEN. Chcą winić za wszystko żydów – niech winią. W znacznej części przecież się nie mylą. A do ich niedoskonałości bez marnotrawienia zapału należy dotrzeć inną drogą. Tak się bowiem złej czy dobrej, ale energii ludzkiej nie kiełzna…

Tymczasem aniśmy się obejrzeli, gdy w obieg kulturowo-administracyjny weszło kolejne pokolenie post-komuszków. Dzieci to mało powiedziane – bo dzisiaj także wnuki. Pisałem już o tym trzy lata temu, dwa lata temu i później. Niewiele osób zwróciło na to uwagę, większość uznała, że ich to nie dotyczy, oni tego widzieć nie muszą. I gdyby nie pewna dezynwoltura i nieostrożność sędziego Igora Podkładki (czy jakoś tak), jak się okazało potomka solidnego rodu milicyjno-ubeckiego – problem drzemał by w ukryciu dalej. Dzisiaj – choć nadal nie wiadomo JAK – wiadomo przynajmniej, że coś z tym fantem trzeba zrobić. Kolejne pokolenie czerwonych dynastii zabrało się bowiem za sądzenie spraw, od których z przyzwoitości, ale też pewnego poczucia bezpieczeństwa powinno trzymać się jak najdalej. Nic z tego! Co to oznacza? Ano to tylko, że ci ludzie już teraz czują się nadzwyczaj pewnie. Nikt im nic nie może zrobić, gówniarzowi nawet nie da się majątku odebrać, na rzeczy i przywileje ma pokrycie w sędziowskich mocowaniach i apanażach. Jest pewien, że osiągnął swoistą nieśmiertelność. Czy aby na pewno?

Jak to się stało, że naród może i nie najwybitniejszy (bo jestem przeciwnikiem wywyższania się nad inne narody), ale na pewno waleczny, zdolny, z piękną historią, myślicielami o uznanej międzynarodowej sławie (np. Feliks Koneczny) i wielkimi przed laty politykami spsiał tak bardzo, dał się zagonić do kąta i zdemoralizował? Sam z siebie tak uczynił? Jak to możliwe, że pełnienie roli posła czy senatora postrzegane jest nie jako cztery lata katorżniczej pracy dla współobywateli, ale okazja do finansowego ustawienia się na resztę życia? Co powoduje, że naprawdę zamożne firmy, choćby telekomunikacyjne, akceptują reklamy oparte o postać zbrodniarza Lenina, czy intelektualnego pustaka znanego z zatykania narodowej flagi w psie gówna? No cóż, nie da się tego wytłumaczyć inaczej, jak międzypokoleniową obecnością w każdej strukturze decyzyjnej towarzysza Szmaciaka i jego licznego potomstwa. Gdzie nie spojrzeć – w ich życiorysach zawsze to samo. „Resort”, partia, koteria starozakonna, służby specjalne, współudział w czymś wysoce paskudnym… Po prostu rozlało się i nikt nie wie gdzie granice wycieku. Jest po części tak, iż operacja teoretycznie może usunąć nowotwór – pozostaje tylko pytanie, czy chirurgiczne manipulacje w okolicach serca i mózgu pacjenta nie okażą się zbyt pełne możliwych powikłań?

Skąd akurat dzisiaj i dlaczego tak ostro? Ponieważ doszliśmy do punktu, w którym być może i szlachetne intencje takich osób, jak niektórzy pisujący w Polakach.eu.org i wzywający do auto-spowiedzi i samobiczowania w niezauważalny sposób połączyły się z nurtem argumentowania od lat wskazywanym przez salon skupiony wokół proroków mniejszych i większych Wiodącego Tytułu Prasowego - jako jedyny właściwy nurt. Nie dzielić, nie zrażać, nie obwiniać innych bez końca (a kiedy koniec?), szukać skaz charakteru u siebie, a nie u narzuconych siłą osobników, „odczepić się od generała”… Z ich języka na polski: siedzieć cicho i nie marudzić, niektórzy ludzie muszą się bogacić, kraść w ciszy i poczuciu bezpieczeństwa, pilnować zagrabionego, jeździć do brukselskiej centrali i bezkarnie inkasować jurgielt od obcych panów. Reszta to już taka karma, taki los…

 Naprawdę?

M.Z.

Fot. cyklista.wordpress.com

CD tutaj:  http://mcastillon.blogspot.com/search?q=Pa%C5%84szczy%C5%BAniani+2



poniedziałek, 21 stycznia 2013

KIBIC Z DALA...




Najgorszą rzeczą, jaka może się przydarzyć dowolnej sferze ludzkiej działalności jest wejście na ten obszar tak zwanych "zawodowców" - pośredników. To znaczy: oficjalne wejście, w końcu wszelkiej maści kibice kręcili się od zawsze tak w handlu końmi przed wojną, jak samochodami w czasach współczesnych. Niestety jedynym efektem ich działań jest spsienie rynku i wzrost cen dowolnego towaru. W kolejnym planie brutalizacja obrotu przedmiotami, a nie żadne tam cywilizowanie handlu, jak to się powszechnie twierdzi.

Od lat zajmuję się samochodami. Ujeżdżam je i zmieniam. Czyli kupuję i sprzedaję. Dla manii – nie zarobku, ten od lat odszedł w zapomnienie. A zaczynałem w epoce, w której twór taki, jak komis samochodowy nie był znany. Na giełdzie czy przed domem właściciela spotykało się dwóch facetów, oglądali, kopali w oponki albo słuchali silnika, później dogadywali się lub i nie. Cena była jaka była – czyli jeśli największy cenowy rozpustnik albo dusigrosz spotkał się z akceptacją właściciela to transakcja była zawierana i nic komu do tego. Dzisiaj obaj ci panowie muszą jeszcze utrzymać dobrze oświetlony plac komisu, jego ochronę i wikt, tudzież opierunek dla właściciela i pracowników. Innymi słowy sprzedawca dostanie mniej, kupujący zapłaci dużo więcej. Jaki w tym interes stron? Teoretycznie żaden. W praktyce jednak komis to nie klasyczny komis, ale punkt skupu, temu, który chce się pozbyć auta płaci od razu żywą gotówkę. Gównianą – ale realną. Kupujący też wydaje się być szczęśliwy. Oto uwierzył, iż nabywa auto z gwarancją, ma w umowie stempelek i nie płaci nic Urzędowi Skarbowemu. W rzeczywistości ów stempelek niczego nikomu nie gwarantuje, a za zaoszczędzenie 200 złotych na opłatach trzeba dopłacić dwa tysiące w cenie finalnej. Brawo! Skutki księżycowej ekonomii ćwiczymy jako naród od 1944 roku. Niektórym jak widać szczepionka przyjęła się na dobre.

Wyroby samochodopodobne… Innymi słowy przyczepy kempingowe. Przed wieloma laty to była najtańsza forma spędzania urlopu. Poważnie! Właściciele skrawka pola nie solili potężnych cen za postawienie tam czegoś, holowników do mieszkalnego pudła było mało, pośrednicy jeszcze się nie urodzili. Dzisiaj jest dokładnie inaczej. Wyjazd z normalną przyczepą dla 4 osób na licencjonowany kemping to wydatek porównywalny z ceną kwatery w
sąsiedniej wsi, autko nawet mocne wychla podczas holowania ze trzy-cztery litry paliwa więcej, hak do podczepienia domku parę stów – a sam domek na kółkach (bez podtekstów!) możliwy do kupienia w 95 procentach u pośrednika, ten musi pokryć choćby koszty placu, na którym trzymał przez cały rok było nie było sezonowy towar. No i mamy zabawę: pudło o zgniłej podłodze przykrytej dla niepoznaki nową wykładziną dywanową za 50 zł zamiast kosztować 2,5 tysiąca raptem zyskuje na wartości i kosztuje 7 tysięcy. Brać frajerzy, brać, wielka przedsezonowa obniżka, dzisiaj tylko 6950 zł! Czy budka ze zdjęcia jest taka właśnie? Mniemam że nie. Ale z drugiej strony nigdy nie wiadomo...

Jak już moi znajomi i przyjaciele wiedzą zamierzam zamienić  obecnie zajmowane mieszkanie na inne. Nie będę w tym miejscu informował dlaczego – ale powiem tyle, że rzecz jest prosta, bez podtekstów i pułapek. Najchętniej spotkał bym się z kimś, kto chce mieć to co ja mam – i dokonał zamiany. Ale nie, tak prosto w neo-PRL-u być nie może! Po serii ogłoszeń najpierw wyniosłe milczenie (a niech skurczymiś namięknie!), później dziwne pytania: w jakiej odległości od muszli klozetowej znajduje się umywalka? Jakiej marki jest terakota w  przedpokoju? Czy można w salonie wybić dodatkowe okno? Wkrótce wychodzi szydło z worka: oto napadły mnie agencje obrotu nieruchomościami. Czyli kolejni pośrednicy. Stosują metodę z czasów mej młodości. Da się to opisać w krótkiej historyjce: do Iksa telefonuje nieznajomy i mówi: - Tu telekomunikacja, sprawdzamy jakość połączeń, u pana coś nam nie pasuje. Jaką ma pan długość sznura łączącego słuchawkę z aparatem? - Półtora metra z kawałkiem… - O, to w sam raz wystarczy, żebyś się powiesił, ty cholero!

Gdybym chama nie posłał do wszystkich diabłów to pewnie otrzymał bym propozycję dopłacenia do interesu, bo cham musi z czegoś żyć. Tymczasem jest tak, że jeśli już o dopłatach mówimy, to dopłaca raczej ten, który ma rzecz mniejszą i mniej wartą -  temu, który wystawia ofertę rzeczy droższej. Pośrednik liczy na to wszakże, że w moim wieku to już sami idioci i demencjusze, więc może się jeszcze raz mu uda…

I jak to wszystko syntetycznie ująć w zgrabne łacińsko-podobne powiedzenie? KIBIC Z DALA, NIECH SIĘ NIE WP…ERDALA ??!!

M.Z.

Fot główne:  dzienniklodzki.pl

sobota, 19 stycznia 2013

Nowy Ekran za progiem bankructwa - w Polakach burza



To fakt – po okresie wzlotów i zachwytów okazało się, że król jest nagi. Z publikowanych raportów nie bardzo wynika co się stało i dlaczego tak, a nie inaczej. Dlaczego nie było kasy dla najętych administratorów, a była dla kogoś tam innego. Forsowano określone nazwiska, ale nikt nie pisnął w przedmiocie usprawiedliwienia tych czynności. Nie ma informacji kto ile dostawał i za co. Jest za to wczorajsze wezwanie, by wpłacać na coś bliżej nieokreślonego, bez ustalenia praw wpłacających. Pocałujta w d… wójta! Tak to i ja mogę ogłosić, że od jutra mam blog zamknięty, dwa złote za wejście. Nie promuję tu nikogo poza sobą, dużo za pisanie nie biorę, reklamiarstwa nie uprawiam – więc niby sprawa czysta.

Poważnie to dzieje się coś niedobrego z osobami zarządzającymi różnymi przedsięwzięciami medialnymi. Innymi słowy jak to od dawna piszę: coś jest nie tak z polskimi wydawcami. I tłumaczenia p. Opary, właściciela NE że on nie wiedział, że on przyzwyczajony do prawa australijskiego można o kant stołu rozbić. Na przykład jednym krótkim „jak nie potrafisz nie pchaj się na afisz”. Ale nie to jest najgorsze. Za sprawą „oparowych” pieniędzy ktoś jednak cały ten czas sławy zażywał i wypłaty brał. Dzisiaj pieczeniarze nabrali wody w gęby i nie dają głosu ani-ani. Niektórzy jak Łazarz przejdą pewnie do tytułów papierowych, którymi dowodzą takie tuzy intelektu, jak po wielokroć tu krytykowany Piński, przepisywacz o mentalności szeregowego pracownika PAP-u. Reszta pewnie jakoś sobie radę da, gdzieś w kwartalniku, albo większym przedsiębiorstwie „na odcinku PR-u”. Pozostanie niesmak i głośnie wrzaski, że „oto umarło ostatnie niezależne medium w Polsce”. Gówno prawda!

Tymczasem w Polakach.eu dalej spór kto ma odejść, a kto niewinny, to spór zainicjowany tekstem właściciela portalu. Jak to już wielu osobom mówiłem: zły strzał z tekstem pierwotnym, zła obrona racji, w efekcie będzie pewnie kilka odejść, zapiekła i odkładająca się złość i dalsze memłanie tych samych treści we własnym kłótliwym gronie. To nie byłoby jeszcze takie złe, gdybyśmy mogli jutro czy pojutrze spotkać się osobiście i przegadać pewną strategię dalszych czynności. Podejrzewam wszakże, że to akurat nie jest możliwe, bractwo rozrzucone po całej zimowej Polsce, nie da się zgromadzenia zadekretować. Więc zostawmy na razie te zgromadzeniowe pomysły. Tak, zabierałam i ja głos w przedmiotowej sprawie, można to sprawdzić, wpisy długaśne, stąd w tym miejscu chwila milczenia. Niewiele to wszystko dało. Z dorosłymi (albo takimi, którzy wierzą w swoją nieomylną dorosłość) ludźmi sprawa jest trudna. Uważają, że mogą iść w dowolną stronę, dowolne rzeczy wyczyniać, a konsekwencje i tak poniesie kto inny. Prawda jest taka: drugi raz w krótkim czasie (mniej niż rok) otrzymałem przekaz, że coś oto ma zdążać w „tym” kierunku, a nie w „tamtym”. Też coś mi się wewnętrznie buntuje. Tyle że ja mam swojego mcastillona czyli tę stronę… Inni nie.

Wniosek? Prosty: jeżeli ktokolwiek grał na atomizację członków internetowych portali to może swojemu przełożonemu zameldować „Rozkaz wykonano!” Zanim „pojedynki” odbudują co zawalone – upłynie przynajmniej rok. Kupa czasu, panowie, kupa czasu!...

M.Z.

Fot. blog.pracuj.pl

wtorek, 15 stycznia 2013

Suplement do poprzedniego felietonu



Tekst zamieszczony wcześniej jak widzę wzbudził nieoczekiwanie duże zainteresowanie. Tym razem chodzi mi o cenzurę klasyczną w kształcie, lokujemy ją na ogół na Mysiej w Warszawie. Tam się w istocie mieściła. Mysia to synonim komunistycznej cenzury, przemocy nad myślą i słowem. Szeregowy dziennikarz podlegał oczywiście cenzurze z fotki, ale w drugim planie, najpierw kontrolował go kierownik działu, później naczelny, szczebli kontrolnych bywało wiele, czasem ostro wtrącał się do zabawy „aktyw partyjny”. 

Komunistyczna cenzura wychowywała ponoć niewolników. A przynajmniej starała się, co jak wiadomo do końca nie wyszło. Niemniej jednak kiedy w księdze tzw. zapisów znalazło się słowo Katyń – wszyscy wiedzieli, że o Katyniu pisać nie wolno i kropka. I nikt nie pisał. Nie dlatego, że ludzie byli tchórzami – ale dlatego, że wszystkie szczeble tkwiące nad szeregowcem zachowywały się niezwykle ostrożnie. Nie chciały popełnić partyjnie karanego głupstwa – i w życiu niczego zakazanego by nie puściły do druku. Motywy, o które pyta Mufti w dalszej części dyskusji na Polakach.eu.org? Pieczeniarstwo, służalczy charakter, żądza kariery, chęć odegrania się za coś na kimś, wreszcie betonowa konstrukcja rozumku – możliwości jest tyle, że trzeba by to opisywać godzinami. Tak czy siak podział był prostszy, niż dzisiaj: po jednej stronie byli „oni”, po drugiej cała reszta. Sztuka czytania miedzy wierszami rozwinięta była do granic doskonałości, a cenzorom niekiedy słabły charaktery, marniała uwaga i tak dalej. Stąd już w roku 1971 jeden z kabaretów zaczynał opis poprzedniej zimy od skądinąd metaforycznie słusznych słów, iż „zima była tak ciężka, że lud trzeszczał”. Pardon: lód. I to prawda i tamto prawda. Publika wyła z ukontentowania, a dyżurujący na pokazie cenzor udawał, że nie wie o co chodzi.

Niestety później już tak zabawnie nie bywało. Prosta przemoc zamieniona została na bardziej wyrafinowane operacje socjotechniczne, części obywateli zoperowano mózgi bez świadomości zainteresowanych, że poddani zostali jakiemukolwiek zabiegowi. To co kiedyś było wrogie stało się „swoje”. Prostak ze świętym obrazkiem w klapie bezkarnie zajął się wzmacnianiem lewej nogi, poodwracano pojęcia i donosiciel cierpieć począł bardziej od ofiary, w prasie dominował jąkała, o którym Herbert mówił wprost, że to intelektualny oszust. Dziennikarze angażowani do różnych tytułów prasowych nie mieli co prawda na głowie Mysiej – ale wirus Mysiej rozpanoszył się w główkach proroków mniejszych i większych tak skutecznie, że dzisiaj pedał to nie pedał, ale wesołek, urżnięcie sobie klejnotów rodzinnych wprost prowadzi do Sejmu, gdzie pewien entomolog pluje jadem jak nie przymierzając kobra, jest taka specjalistka od plucia właśnie. I tak największy dziennikarski dureń, nota bene o wyglądzie rasowego debila, pisze książkę o Smoleńsku nie mając chyba nawet pewności czy to przypadkiem nie w Kazachstanie, inni kombinują jak by tu zaistnieć wyraźniej opowiadaniem o chęci zgwałcenia jakiej Ukrainki, czy wetknięciem flagi w psie gówno. Bywalcy specjalnie się nie dziwią: SELEKCJA NEGATYWNA (a tylko taka istnieje w Polsce) zrobiła swoje i działa dalej w najlepsze. Dziennikarskie rzekome tuzy nadal nie mają nic nikomu do powiedzenia, z obrzydzeniem jeżdżą w teren i z odrazą słuchają co ludzi boli czy interesuje. Radary Janosika z Ministerstwa Finansów wpisano do budżetu jako najlepsze polskie fabryki gotówki i natychmiast paru „specjalistów motoryzacyjnych” pochwaliło dzielny rząd za innowacyjne pomysły ratowania dziury w całym. Ąż prosi się zapytać idiotów o co tu w ogóle chodzi – pal sześć dziura, przecież NIE MA CAŁEGO!

Typuję więc, że już wkrótce w tabloidach pojawi się odwieczny cykl porad jak uprawiać seks na śniegu, jak bardzo pożywny jest szczaw z przydrożnego rowu i dlaczego poważnie chorym ludziom należy kłaść pod głowę grubą poduszkę. Tygodniki zajmą się preparowaniem reportaży z Hawajów, na które wybrał się pewien nieznany senior po podpisaniu tak zwanej odwróconej hipoteki. Z moich ulubionych Mazur nadejdzie zapewne już niebawem materiał o szczęśliwej właścicielce pensjonatu, do którego zjeżdża się kwiat najspokojniejszych i delikatnych turystów zza granicy. Spod Hamburga i z Kaliningradu – rzecz jasna…

Tylko proszę Państwa ktoś za te banialuki płaci! I NIESTETY DALEJ SĄ TO WYDAWCY!

M.Z.

Moim zdaniem...



Dzisiaj dzień szczególny: w Polakach.eu.org ukazał się tekst Zenka Jaszczuka Pt. „Z dobrego domu”, w którym autor wyraża swą wątpliwość względem informacji o śmierci dwójki dość młodych ludzi w Sanoku. To znana sprawa: jakoby gangster otoczony w mieszkaniu przez policję strzelił najpierw do swojej dziewczyny, potem do siebie. I Zenek właściwie twierdzi, że owo sformułowanie, a dalej epatowanie czytelników szczegółami tej śmierci dziwnie przypomina coś, co dawno obleciało Polskę wcale dla niej niczym ważnym nie będąc, to jest historię śmierci małej Madzi. 

A co ważniejsze: opisujący wszystko „dziennikarze” łżą jak psy, dowodnie wykazując, że nie uprawiają żadnego tam zawodu polegającemu na prawdziwym informowaniu publiki, ale szczególny rodzaj pisemnej prostytucji. Są po prostu „piórami do wynajęcia”…

Pod tekstem oczywiście dyskusja komentarzowa. Ale zacznijmy od początku: oczywiście masz Drogi Zenku pełną rację! To jest jakieś tam peryferyjne nieszczęście, które natychmiast mainstream wykorzystuje do zamienienia wszystkiego w gęsty dym, który można już ludziom puścić prosto w oczy. Oczywiście mainstream to nie jest jakieś jednorodne, fizyczne ciało (choć i z nich, tych ciał się składa), raczej wola przekazania publice określonego komunikatu, im bardziej zagmatwany i niejasny tym lepiej, chodzi przecież nie o informowanie, a określone powodowanie, manipulowanie.

 „Zajmijcie swoje małe łebki omawianiem wizji dwóch ciał ze splecionymi dłońmi i dymiącego pistoletu – a nie na przykład kolejną podwyżką, lewym przepisem czy jakąś nie daj Boże anty-państwową działalnością!”

I w tym momencie pojawił się komentarz, który pozwolę sobie  przywołać, jego autorem jest Mufti. „…Szkoda że Marek Zarębski już tu nie pisuje. On dosyć dobrze widzi te sprawy, od środka. Powiedział kiedyś coś w rodzaju, że "to nie jest kryzys dziennikarstwa, tylko wydawców…". Jako wywołany do tablicy czuje się w pewnym sensie zobowiązany odpowiedzieć. I ta odpowiedź brzmi tak: masz rację, Szanowny Mufti, przyznając mi rację! Wspomniany wyżej mainstream i wydawcy to jedna banda, en bloc i w całej Polsce! Winien zatem nie dziennikarz jak miecz ścinający głowę, ale ręka, która nim powoduje…

No dobra, powie ktoś, ale twierdzenie, że oto jednego dnia do wszystkich autorów tych prasowych notatek zatelefonował Tajemniczy Demiurg i kazał napisać co dalej napisali jest BREDNIĄ! Otóż Szanowny Potencjalny Oponencie: nie ma potrzeby, by Demiurg wykonywał aż tyle telefonów. Wystarczy jeden, może najwyżej dwa. Na przykład do Wiodącego Tytułu Prasowego (nazwa za Marcinem Brixenem) i jakiegoś tytułu z ogromnej palety posiadanej przez niemieckiego wydawcę. A pełno tego w Polsce, kto nie wierzy niechaj sprawdzi… Reszta dokona się sama. Żaden niewolnik prasowy z dziennikarską legitymacją ani śmie pomyśleć „jak to było naprawdę”, tabloidy podrzucą parę tytułów w rodzaju „Uciekli w śmierć” albo „Julia z Sanoka, Romeo z tartaku” – i będzie git, pięknie. Socjolog docent Fizdejko rozpocznie cykl wykładów dla opóźnionych (myślowo) studentów pod tytułem „ Stracona szansa córki z dobrego domu”, antyterroryści dostaną premię, z której zrobią zrzutkę na igłę i nici dla tego komandosa, który przeskakując ogrodzenie „rozdarł se futerko na dupie”. Do telewizji zaprosi się Jerzego Dziewulskiego, który wygłosi spicz o szkodliwości posiadania broni, a specjaliści kryminalni odkryją, że ten inny trup, którego znaleźli niedaleko mieszkania samobójców to sprawka samobójcy płci męskiej z Sanoka, dwóch topielców spod Tczewa pewnie też. Tak w każdym razie zeznali podczas sekcji, co prawda zrobiono ją w stalinowski sposób po północy, ale sędzia Zawleczka ty razem postanowił nie interweniować…

Proszę Państwa: to że mamy dziennikarzy idiotów to dla mnie przynajmniej żadna nowina. Zawsze tak było. Ale nie ci „klienci” są problemem współczesnej prasy, radia i telewizji. Kryzys ich móżdżków jest tak stały, że właściwie nie ma sensu mówić o jakimkolwiek kryzysie. To są wspomniane wyżej miecze. Idiotą jest wszakże ten, który chce je wszystkie zebrać i przetopić na przykład na pługi. Winni są bowiem ci, którzy wyznaczają kierunki, którzy wychowują współczesnych niewolników medialnych, którzy nagradzają wyłącznie klony własnych chorych umysłów. Winna jest ręka powodująca mieczem. Powtórzę raz jeszcze: WINNI SĄ WYDAWCY! Właściciele tytułów, płatnicy dziennikarskich pensji, manipulatorzy rozdający zezwolenia i koncesje.

I dzisiaj moim zdaniem tego się nie da zreformować. Chyba że wszyscy WON! Tak długo jak dla tępych wydawniczych łbów będzie się w prasie i wszelkiej maści publikatorach liczył wyłącznie geszeft i zysk, a nie ciekawa zdaniem Mackiewicza prawda – tej bandy nie da się zmienić ani na milimetr.

M.Z.

piątek, 11 stycznia 2013

Uroki sieciowych "związków miłosnych"




 Napisała do mnie pani, która jak się okazało poleciła mój tekst do Nowego Ekranu w jednym ze swoich komentarzy – i która, z jej to słów wynika, ma istotne zastrzeżenia do tytułowych sieciowych związków. W sensie: wymuszanych związków. A ponoć pojawiły się wobec niej takie próby…

Więc po pierwsze cieszę się z tego napisania – bo jak to z moich opisów rzeczywistości wynika (mam na myśli tylko opisy ostatniego miesiąca) damy rzadko interesują się swoim sieciowym potomstwem, czyli tekstami albo komentarzami. W związku z czym jedną z nich już stąd wyrugowałem. Ostatnia respondentka wszakże życzy sobie, bym powiedział co sądzę na temat prób zwabienia jej do zainicjowania korespondencji prywatnej z kimś, kogo nieco zjechała, by nie powiedzieć kolokwialnie obsobaczyła.

Serdecznie odradzam! Jeżeli ochrzan był zdaniem Pani słuszny, wiązał się z dość jak Pani powiada swawolną działalnością jednego z nowoekranowych blogerów – to na co komu takie kłopoty, strata czasu, a być może inne dolegliwości? Przepisywacze (tak Pani określiła swego oponenta) z natury są złośliwi, ale też zakochani w sobie, podobnie jak słynna „stajnia Pińskich” w NE uważają, że najwyższą formą dziennikarzenia jest rzekome „informowanie”, czyli przepisywanie z innych źródeł, zaś wyczucie czasu i proporcji to jakieś pseudointeligenckie rozhowory bez sensu i potrzeby. Tak uważam ja, Marek Zarębski. Co uczyni Pani – wolna wola i skrzypce…

Proszę też o zważenie, że nie mówi tego wszystkiego ktoś, kto występuje pod jakimś nickiem czy inną ksywą. W tym miejscu pisuję ujawniając prawdziwe dane w nagłówku bloga, fotka mniej więcej aktualna, a nie pożyczona od syna czy kuzyna. I powiem szczerze, że z powodu osobistego kontaktowania się z dawnymi moimi respondentami miałem na początku sporo kłopotów, później się jakby rozjaśniło, nie zawsze dzisiaj się ze sobą zgadzamy, ale w sumie naprawdę cieszę się, że kilku dobrych znajomych mi przybyło, a nie wrogo okopało w jakichś nieznanych szańcach. Zatem: warto było! Negatyw tylko taki, że odrzuceni zdecydowanie już do przyjaciół się nie zaliczają, dobrze, że choć nie szkodzą specjalnie, ze szkodnikami zawsze pełne utrapienie i strata czasu.

Tak miałem w Salonie24, tak w Nowym Ekranie, tak w Polakach.eu.org Dzisiaj pisując wyłącznie tutaj, u siebie, nie mam już podobnych stresów. Czasem oczywiście korci mnie, by wejść w jakąś dyskusję i przywalić temu lub owemu – ale w końcu wszystko da się załatwić także tutaj, na miejscu, a nie na jakiejś nieznanej mi płaszczyźnie. Kontakty bezpośrednie okazały się o tyle owocne, że widząc „żywego”, jego miny, argumenty czy gestykulację nabieramy przekonania, iż najlepsza nawet literatura, jaką dany osobnik wytwarza własnymi tekstami wokół siebie to ”mały Pikuś” względem realu. Rzeczywistość jest bogatsza, lepsza, powiem nawet, że wręcz wspanialsza. Albo odwrotnie: pokazuje dowodnie, do bólu, jakim kto jest chamem i prostakiem, nawet jeśli ładnie mówi po polsku i pisuje logicznie poukładane teksty. Decyzje więc są pełniejsze, po prostu łatwiej jest głęboko odetchnąć i powiedzieć sobie ”Dobrze uczyniłem”. Czy dopuszczam pomyłki? Dopuszczam, a jakże! Nie ma nieomylnych!

Zatem porada taka: ujawniać mogę, ale nie muszę. Reszta to już indywidualny wybór. Zaś za polecanie moich tekstów WIELKIE DZIĘKI!!

M.Z.

czwartek, 10 stycznia 2013

Rewolucje w sieci




Ledwo przyschła nieco sprawa sporu w Polakach.eu.org (czasowo – bo merytorycznie nie odpuszczam), ledwie przewaliła się nader oszczędna korespondencja związana z Nowym Ekranem – a tu już „na mieście inne ważne są treście”… To znaczy: właściciele i gospodarze rozmaitych portali i witryn zaczęli dostrzegać coś, co ja u siebie uprawiam od początku, czyli właściwą proporcję pomiędzy wolnością słowa, a obowiązkami i przywilejami Mistrzów Ceremonii, czyli autorów tego wszystkiego. Krótko: wolność słowa to nie wolność bredzenia, obrażania i chamskiego zachowywania się w cudzym domu. Późno? Prawda, późno – ale i tak lepiej, że teraz, niż gdyby w ogóle…

W Ekranie wyszła przy okazji jeszcze jedna sprawa, kiedyś powszechnie znana, później powszechnie przemilczana – mołojecka sława. Spora grupa blogerów pisze po to, by trwać uparcie na czołowych miejscach. Taka sama nie patrzy na to, co napisała, ale ile jest komentarzy pod spodem. Albo ilu ma zwolenników na fej-zbuku… Oczywiście świat ma prawo być „różnisty”, ludzie też – na szczęście u mnie nigdy tego nie było, więc i podobnych stresów brak. Nie przemawiam do milionów, raczej staram się jak najstaranniej ubrać własne myśli we własne słowa, jeśli komuś się spodoba, albo go poruszy to wspaniale. Jeśli nie – mówi się trudno i pisze się dalej. Z tym wszakże zastrzeżeniem, iż uwagi należy analizować, nie wszystkie z założenia są głupie, a Czytelnik ma prawo domagać się jeszcze większej jasności myśli… No to analizuję i jak trzeba ulepszam.

Mam też kilku bliższych i dalszych znajomych, którzy widząc mocne ruchy w sieci postanowili je jakoś, w pewnym zakresie, okiełznać. Założyli własne portale i od wielu miesięcy usiłują na tym zarobić choćby minimalne pieniądze. Niektórzy z nich prosili mnie w początkach swej działalności o uwagi dotyczące merytorycznej opieki na sprawą, dostali co chcieli – ale nie uwierzyli zdaje się w ani jedno słowo. Ich produkty grzęzną, wyraźnie widać, że towarzystwo „nie ma pana”, hasa jak popadnie, od rolnictwa przez elementy betonowe do polityki fiskalnej i żywnościowej. A reklama nawet gdy się pojawi to taka nie wiadomo skąd wzięta i po co w danym miejscu zamieszczona. Miłośnicy amerykańskiej muzyki country rzadko kiedy są inwestorami budowlanymi, więc reklamowy przekaz o tej treści do nich adresowany to czyste nieporozumienie.

A jak to powinno być?

Dzisiaj reprezentowanie wyłącznie firm dających do magazynu reklamy do niczego nie prowadzi. Tylko prawda jest ciekawa – tak, tak, Cat-Mackiewicz miał rację jak cholera! Bez treści prawdziwych i opisujących REALNE kłopoty standardowego założonego odbiorcy magazyn nie umrze – on się po prostu nigdy nie narodzi, nikt go nie kupi, nikt go nie przeczyta. Zespół MUSI o tym wiedzieć. Zespół MUSI MIEĆ PANA i czystą, jasno sprecyzowaną linię programową – inaczej wszystko będzie mieleniem mordą trawy. Bezsensownym, kosztownym dla właściciela mozołem. Zakończonym klęską…

Misja… Bez odrobiny misji weź się za kopanie rowów, układanie kabli, byleby nie wydawanie czegokolwiek. ALE UWAGA! Szaleńcy czynią z misji jedyny powód działania. Rozsądni starają się wyważyć proporcje misji i komercji. Rzadko komu się udaje – ale to się zdarza naprawdę i jest jedyną rzeczą, w którą warto wierzyć.

Forma: to nieprawda, że ludzie chcą czytać wyłącznie krótkie kawałki, że wszystko jest cywilizacją komiksu i głośnego okrzyku, który ma wyrażać uniwersalnie wszystko. Ludzie chcą też bogato ilustrowanego reportażu, dobrej publicystyki, wyjaśnienia im dlaczego coś się dzieje tak, jak się dzieje i co uczynić, by działo się inaczej. Jeśli tabloidy przyciągają uwagę i pieniądze już stroną tytułową – to co stoi na przeszkodzie, by wziąć od nich ten pomysł i nasycić go daleko głębszą treścią? Co uniemożliwia dobre skomponowanie materiału dziennikarskiego na kolumnie (stronie) tak, by nie można było od niego oczu oderwać? Brak wprawy i wspomniany wyżej brak pana?

Radio wspomagające rzekomo portal… Magnes dla młodych, wszystko teoretycznie w nim można powiedzieć, bo mało kto zastanawia się PO CO? Najlepsze przeboje, jakaś Ameryka, jakieś wyimaginowane pasje, kowbojski kapelusz – i będzie dobrze? GUZIK PRAWDA!!! Niczego nie będzie. Co najwyżej zagubiony reklamodawca, dla którego w dziale promocji pracuje taki sam leming, jak ten z radia czy portalu. Czyli fikcja do fikcji o jakiejś bzdurze… Sprzedaż produktu po tych zabiegach ani drgnie, towarzystwo wzajemnej adoracji wkrótce straci dla nowego bytu zainteresowanie, w końcu produkuje kit by go korzystnie sprzedawać, a nie mnożyć wokół niego koszty, wrócimy do punktu startu. I od nowa Polska ludowa…

Sponsorzy, ogłoszenia, wsparcie reklamowe? Wokół kręci się tylu mądrych ludzi… Ten pracował dla wielkich kompanii reklamowych, tamta coś wie i może kiedyś powie. Ale który/która oprócz gadania pokaże, że tak można i w miejscu X, na portalu? Żadne. Żadne tyłka nie ruszy, to chore, tamto ma inne zajęcia. Więc na co ich porady i wskazówki?

To wszystko oparte jest na realnie istniejących rozmowach i doświadczeniach. Nie chcę nikomu robić krzywdy – na razie nie wymieniam konkretnych adresów, przekaże najpierw te uwagi zainteresowanym. Pomoże – dobrze. Nie pomoże – też dobrze, kolekcjonuje ostatnio wrogów na pęczki…

M.Z.