wtorek, 20 stycznia 2015

MROŹNY CIEPŁY STYCZEŃ



Zajmowałem się ostatnio rozmowami z ludźmi, którzy podobnie jak ja sam mieszkają w domach naszego typu: komercyjnych, czyli przede wszystkim cholerycznie drogich dla najemców. I wyszło z wora kilka „kwiatków”, które co prawda omawialiśmy, ale dawno temu i dość pobieżnie. Pora do tych spraw wrócić.

Wiele osób, sam do nich należę, od lat usilnie stara się zamienić mieszkanie, z którego na przykład dzieci wyleciały już w świat na mniejsze, czytaj mniej kosztowne. Są i tacy, którym rodziny z powodów naturalnych zmniejszyły się dramatycznie – czas robi swoje i na końcu każdej drogi życia jest po prostu umieranie. Dzisiaj te grupy nie widzą sensu utrzymywania drogiej substancji mieszkalnej – skądinąd niezbędnej młodym rodzinom, nie wspominam już o wielodzietnych. Przez czternaście lat pobytu na „łaskawym garnuszku Miasta” bardzo dosadnie doświadczyłem czym owa „łaskawość” jest w istocie i do czego prowadzi. Urzędnicy nami administrujący mają się oczywiście świetnie, wypasione pobory niejednemu wystarczyły do wybudowanie swojego „dworku” gdzieś pod miastem, czy takiego wyposażenia własnościowego mieszkania, o jakim przysłowiowym Carringtonom się nie śniło. Nam, czynszowym komercyjnym, opowiada się pierdoły o niemożności zmiany przepisów, czy realizacji umów stale podnoszących koszta nie do wytrzymania. Tak, to kolos na glinianych nogach – niestety wbrew prawom fizyki trwa w najlepsze, widać taka to już polska specyfika.

Mylę się i przesadzam? W najmniejszym stopniu NIE! Tajemnicą poliszynela jest to, że w każdym podobnym domu narasta liczba lokatorów nie radzących sobie z systematycznymi płatnościami. Piramida długów ma to do siebie, że przy obecnym stanie rynku pracy przypomina tzw. krzywą Laffera: po przekroczeniu pewnego punktu wykresu wbrew najintensywniejszym staraniom dłużnika proces narastania długu jest czymś nieodwracalnym. Bo niby jak przy emeryturze niespełna tysiączłotowej można pokrywać miesięczne koszta sięgające dwóch tysięcy i likwidować zarazem dług sięgający poziomu kilkudziesięciu tysięcy? Czy opowiadam w tym miejscu bajki? Zdecydowanie nie. Podobni opisowi ludzie żyją pomiędzy nami. Ale nie chwalą się niczym – ubóstwo i długi zawsze były rzeczami wstydliwymi. Dzisiaj też.

Co w tej sytuacji? W co grają urzędnicy udając, że najpierw zamiany lokali były niemożliwe, później realne, ale pod warunkiem znalezienia chętnego? Najprostszą radą dla władz dzielnicy czy miasta był by postulat natychmiastowego zorganizowania biura, które podobnymi problemami zajęło by się w intensywny sposób. Bo nie wystarczy na jakichś drzwiach przybić tabliczki informującej, że jeśli zamiany to właśnie tutaj – po czym pierdzieć w stołki i nie robić literalnie NIC. Z mojego rozeznania wynika, że tak jest nie tylko na Mokotowie, ale też w innych dzielnicach, gdzie stoją podobne do naszego domy i gdzie problemy są dokładnie te same. Przy czym ludzie z Żoliborza twierdzą, że skądinąd życzliwy burmistrz nawet swojego czasu chciał potrzebującym pomagać – ale surowo mu tego zakazano, przenosząc wszystkie decyzje do Biura Polityki Lokalowej. I tu znów jesteśmy w dobrze rozpoznanym środowisku: szefowa tego biura to właśnie pani, która w 2007 roku radziła moim sąsiadom, by lepiej siedzieli cicho, czynsze można podnieść nawet do 52 złotych za metr kwadratowy, tyle damie wyszło z… ja wiem, może z wróżb?

Jak to wszystko wygląda statystycznie u nas? Smutno. Prawie 20 procent lokatorów zalega z czynszami, po prostu  nie wyrabiają już z rosnącymi kosztami życia i obsługi zajmowanych mieszkań. Jeżeli podobnie rzecz ma się w innych dzielnicach – to oznacza, że prawie setka mieszkań czeka na swoich właściwych najemców. To znaczy takich, dla których te koszty dzisiaj były by do zniesienie. Przy założeniu, że pewnego dnia musi nastąpić urealnienie płaconych co miesiąc kwot. To powinna być obniżka o minimum 50 procent, dokładniejsze wyliczenia (np. na stronie „Warszawiak na swoim”) pokazują, że gdyby przestano w administracjach szastać cudzymi pieniędzmi i wzięto się ostro do roboty – to sprawiedliwy czynsz mógłby być na poziomie 4 – 4.50 zł za metr kwadratowy. I nadal miasto do nikogo by nie dopłacało (jak kłamie dzisiaj), a dorośli ludzie mogli by wreszcie sami pojechać raz w roku na tygodniowy urlop i wysłać dzieci na kolonie. Co dzisiaj jest oczywiście dla niektórych możliwe – ale prowadząc kiedyś nieco dokładniejsze rozeznanie mogę powiedzieć tyle, że owszem, takie jednostki ludzkie istnieją naprawdę – ale albo nie mają dzieci w ogóle, albo poziom ich zarobków kompletnie dyskwalifikuje ich do zajmowania lokali było nie było komunalnych.

No więc w ciepłym styczniu dostałem kilka ofert zamiany. Po dokładniejszym rozpoznaniu warunków okazało się, że ten ciepły zimowy miesiąc jest co najmniej arktyczny (tak mnie zmroziło) – kto normalny przeprowadza się do kamienicy, w której z powodu zaniechań remontowych odpadła połowa balkonów, a woda z dachu leci nie rynną, ale w szerokiej szczelinie obok rynny?

M.Z.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

To jest po prostu nieprawdopodobne co Pan opowiada. Nikt się jeszcze tym nie zajął? Nikt nikomu kota sądownie nie popędził? Przecież wspominał Pan o jakimś stowarzyszeniu, które miało się zająć waszymi sprawami, już nie pamiętam w którym to było miesiącu, ale na pewno u Pana. I co się z tym dzieje?

M.Z. pisze...

Rozumiem, ze jest Pani/Pan nowa/nowy? My już nieco przywykliśmy do tego, że rzeczy i sprawy, o których filozofom się nie śniło istnieją realnie tuż obok, ba, określone systemy po wielokroć tu opisywane siedzą w naszych kieszeniach i działają jak solidna pompa ssąca. Upewniam Czytelników co do jednego: przywołuję rzeczy prawdziwe, w tym felietonie i w każdym innym poświęconym mojemu domowi. Brednie szefowej Biura Polityki Lokalowej z roku 2007 można przeczytać w tekście "Błądzenie mocarstw i mocarzy", wystarczy na mojej stronie uruchomić przeglądarkę.

A dlaczego tak się dzieje? Powiem tak: to, co cechuje koalicję rządzącą i podległy jej aparat administracyjny to niezwykła pogarda dla losu przeciętnego Polaka. Przejawia się ona w mnożeniu nigdy nie dotrzymywanych obietnic, w zmasowanej propagandzie o własnej wszechmocy i znaczeniu, straszeniu ludzi sądami i komornikami, w polityce opozycją,czy zwykłym mąceniu w głowach. Tak było z podwyższeniem wieku emerytalnego do 67 roku życia, podwyżkami podatków, czy kradzieżą części oszczędności emerytalnych. Żadna z tych decyzji nie miała na celu poprawy standardu życia przeciętnego Polaka. Ich efektem jest gospodarczy zastój, obniżone poczucie bezpieczeństwa w każdej formie, wytwarzanie poczucia tymczasowości - nawet w tak incydentalnych sprawach, jak niemożność prostego zameldowania w zajmowanym lokalu własnego dziecka. Tak, tak, to sprawa autentyczna, nie żadna tam urban legend o co mnie ostatnio posądzano przy innym tekście. Gdybyśmy teraz każdą taką wątpliwą rzecz ciągnęli do sądu - to proszę zgadnąć ile lat winien żyć powód by doczekać sprawiedliwego wyroku wobec pozwanego?

Anonimowy pisze...

Czytam i czytam, wynika, że w administracjach i ZGN-ach same potwory. Naprawdę tak widzisz tych ludzi? Ani jednego dobrego przykładu?

M.Z. pisze...

Właściwie mógłbym powiedzieć, że to celna uwaga i takież pytanie. Wymaga nieco szerszej odpowiedzi. Otóż generalnie nie uważam ich wszystkich za potwory - choć zdarzają się i tacy/takie. Znaczna część ludzi tam pracujących wykonuje swoje zajęcia solidnie. Szwankuje kontakt z "żywym". Całkowicie wadliwy jest system szkoleń (bo bez wątpienia takowe są prowadzone), który powoduje, że oto pewnego dnia administratorzy wszystkich dzielnic zaczynają mówić jednym językiem. Jakąś chorą, pozbawiona większego sensu i rozeznania w świecie konstrukcją. Zaczynają się identycznie zachowywać. Głównym celem tego wszystkiego jest umniejszenie partnera kontaktu, przestraszenie go, zbicie z pantałyku, uczynienie nieskończenie małym i bezradnym. Zaczyna się śpiew, w którym od nas, lokatorów, wymaga się, lokatorom się niemal rozkazuje, zakazuje i zabrania - kompletnie nie pamiętając, że to właśnie nasze pieniądze są podstawą ich niemałych uposażeń. Słabsze charaktery wchodzą w buty Władców, którymi rzecz jasna nigdy nie byli i nie będą. I jeżeli teraz ten stan się utrwali - to już tylko bida, zero kontaktu, zero prawdziwej transmisji danych, zero wymiany informacji o potrzebach, usterkach, sugestiach itd. Lokator staje się dojną krową, która ma niczego nie wymagać i koniecznie milczeć. Już nie pamiętają, że ów lokator to człek żywy, wyposażony często w większą wiedzę od administracyjnego durnia, odporny na prymitywne ataki i twierdzenia, wreszcie ktoś zdeterminowany i potrafiący przyczynić swojemu prześladowcy sporo kłopotów. Już z tej choćby przyczyny, że szemrane, ale zyskowne interesiki niektórych uwielbiają ciszę - nagłośnione stają się często powodem do publicznego postawienia poważnych oskarżeń.

Tak, opisywałem kontakty z takimi osobnikami, to byli ludzie przekonani w jakiś cudowny sposób o własnej wyższości, wszechwiedzy i Bóg wie jakich uprawnieniach. Mentalne gnoje. Ale prawdą jest i to, że rozmawiałem z ludźmi absolutnie normalnymi. Siadaliśmy przy kawie i wymienialiśmy poglądy bez konieczności zgadzania się z interlokutorem. Widziałem, że co najmniej część moich argumentów trafiała, widziałem właściwe, ludzkie reakcje. Dzisiaj zatem ani nie stawiam tezy, że wszyscy tam są potworami - ani nie mam ochoty jej rozwijać. Niektórzy są. Inni nie są. Czy teraz jaśniej?