Kiedy w styczniu tego roku pisałem
tekst „Pańszczyźniani” nawet mi w głowie nie postało, że będzie to absolutny
rekordzista tej strony. I że przy całej jego popularności otrzymam tak
proporcjonalnie mało komentarzy… Trudno. Jest jak jest i nie ma co grymasić.
Okazało się przy tym, iż kluczowe dla
Czytelników było pytanie postawione już na początku: czy reszcie Polaków w
obliczu masowej obecności w polityce, prasie i we wszelkich innych publikatorach
żydów wolno w tej sytuacji kraść, oszukiwać, nie uczyć się, głupieć i menelić z
każdym dniem coraz bardziej?
Najpierw
więc zapytano mnie czemu to niby zwalam pełną odpowiedź na przyszłe pokolenia i
nie wykazuję szczególnej chęci do napisania czegoś większego i syntetycznego?
Tu sprawa jest prosta: nie jestem ani historykiem, ani politologiem, ba, nawet
nie naukowcem dowolnej dyscypliny. Zatem porywanie się na coś, co wymaga
stosownego warsztatu badacza było by prostą arogancją. Że niby ulegają jej
liczni moi koledzy, a praca pewnego ogrodnika zaowocowała już tym, ze powstają
spore objętościowo dywagacje dotyczące cywilizacji polskiej czy polskiej racji
stanu? Cóż – niechaj powstają. W końcu błędy i braki, na przykład filozoficzne,
obciążają autorów takich prac, nie środowiska, w których się rozchodzą nieco
siłowo. Tak, tak, Mili Państwo: rozprawki K. Wojtasa wpełzają coraz szerzej na
łamy internetowych portali nie dlatego, że „lud tak chciał”, ale dlatego, że
autor i jego wierni akolici byli w stanie wywrzeć odpowiednią presję na
właściciela tego czy innego portalu. Przy wielu protestach! Na razie jednak nie
widzę w tym nic złego – ludzie doskonalą się i uczą. Może tak będzie i w tym
przypadku – choć początek był zgoła żałosny…
Wracając
do rzeczy: nie mam ambicji pisania większych całości poświęconych relacjom
polsko-żydowskim, czy zajmowania się psieniem polskiej substancji narodowej. Obydwa
te obszary to materia wysoce gnilna, moim zdaniem wymagająca interwencji albo
doskonałego fachowca, albo wielkiego desperata. Tymczasem ja przez wiele lat
poruszając się zawodowo po całym niemal kraju W ZUPEŁNIE INNYM CELU byłem tylko
podglądaczem, nieśmiałym obserwatorem, niektóre swoje obserwacje przelewałem
wiele lat później na papier. Po części
dlatego, że los zmusił mnie do
pracowania na koniec życia zawodowego najpierw dla projektantów budowlanych
(finał dramatyczny), czy opisywania przewag elementów kanalizacji betonowej nad
plastikową. Co przywołuję nie w postaci „smętnych żalów”, ale dlatego, iż
wróciłem do starych obserwacji mając serdecznie dość tych właśnie pańszczyźnianych
durniów, którzy w myśl obowiązującej w Polsce zasady stawali się moimi szefami
i pracodawcami. A nie było współdziałać
z nimi łatwo – oj nie było…
Czy
więc ktoś o usposobieniu felietonisty jest w stanie podpatrzeć coś, co stanie
się dobrym wyznacznikiem obu przywołanych wyżej problemów, to jest stosunków
polsko-żydowskich i menelizacji Polaków? Uważam, że w tej formie, którą stosuję
– TAK. Miałem bowiem to szczęście (a może nieszczęście?), że z powodu wieku
bezpośrednio obserwowałem jakże charakterystyczny dla Polski rok 1968 – a
„pańszczyźnianych” w akcji obserwowałem całe zawodowe i prywatne życie. Trochę
się więc tych obserwacji nazbierało – problemem pozostaje jak ubrać je zgrabnie
i prawdziwie w słowa.
W poprzednim tekście
napisałem, że „pańszczyźniani” wzięli się stąd, iż nie istnieje nazwa
precyzyjnie i jak w łacińskiej typologii wskazująca na grupę ze ściśle
określonymi jej cechami. Pańszczyźniany to równo ten ze wsi, jak i z miasta.
Czasem urzędnik, czasem dozorca, czasem fabryczny brygadzista. Odważny do
współbraci w biedzie, pokorny wobec pana, który a to w mordę może przylać, a to
do anzla wsadzić - a w ogóle decyduje o tym, co z pańszczyźnianym będzie jutro
i pojutrze. Dzisiaj mogę dodać, że to także pewien dyrektor poważnego biura, za
komuny ministerialny urzędnik „najwyższe rangi”, który kompletnie nie pojmował,
że od czasów jego świetności upłynęło sporo lat – i zasady kradzieży „w
majestacie”, czy przymuszania podwładnych do niekorzystnych dla nich czynności
finansowych też są już nieco inne. Omal nie stałem się przyczyną śmiertelnego
zejścia tego osobnika, kiedy pewnego
dnia naiwnie oznajmiłem mu, że potrafię organizowaną właśnie jakąś bzdurną
konferencję zaaranżować w turystycznej miejscowości nad jeziorem, z przejazdem
dwoma autokarami i pełną obsługą informatyczną TANIEJ, niż on to czyni pod
Warszawą, w psiejącym ośrodku o wątpliwej reputacji. Okazało się, że tym samym
podważyłem zasadność najmowania do pomocy rodziny tego osobnika w komplecie,
pomocy dodam sowicie opłacanej choćby z kredytu bankowego, który doradzono mi
wziąć prywatnie, byle tylko usatysfakcjonować Samego Wodza. No i zapluł się
biedaczek tak mocno, że omal nie zszedł…
Tradycja swawolnego
balowania na koszt reszty współobywateli ma u nas długą tradycję, w tekście „Gry
i zabawy elit” (http://mcastillon.blogspot.com/2011/06/gry-i-zabawy-elit.html)
opisywałem jak to bywało w Wielkopolsce. Dzisiaj nadal można policzyć ile to
wszystko kosztowało i skonstatować, że niezwykle bogaty musiał być to kraj, w
którym złodziejstwo wewnętrzne i zewnętrzne na taką skalę miało miejsce wtedy i
trwa do dzisiaj. A nadal jest coś, o co buldogi pod dywanem prowadzą śmiertelny
bój… Wszyscy ci wielbiciele wspólnej własności bogacili się powoli, ale
skutecznie do 1989 roku. Potem tama względnego umiarkowania pękła i dzisiaj to
wszystko na większą skalę robi się bez specjalnej żenady. Wiadomo ile kosztuje
ustawa, ile kosztuje „odrolniczenie” działki i ile da się wyszarpać nawet na
najgłębszej prowincji z dopłat unijnych na budowę dróg i obwodnic. Zegarki
ministra od dróg to przy tych skalach mały pikuś, nie ma właściwie o czym
gadać.
Skoro jednak przy
złodziejstwie instytucjonalnym jesteśmy – zapytał mnie ktoś kiedyś jak to
możliwe, by wymiar sprawiedliwości nie dobrał się do tyłków sprawców. Jedyne co
dzisiaj w sobie mogę odnaleźć to irracjonalną pewność, że przyczyna jest prosta
– za komuny ktoś na to zezwalał, dzisiaj bez zezwolenia prawdziwych władców
również niewiele dało by się zrobić. Nie wspominam o takim drobiazgu jak ten,
że rozróby w ramach jednej bandy są surowo zakazane i nie mają prawa mieć
miejsca. A jeśli czasem coś się zdarzy, coś wyjdzie spod tego dywanu na
publiczny widok – to sprawcy nie są karani za czyny naganne, ale za ujawnienie
fragmentu całości, która ujawniona być nie powinna. Pańszczyźniani doskonale o
tym wiedzą. I o tym jeszcze, że skala, na jaką coś im tam dozwolono jest ściśle
kontrolowana, a prawdziwi zwrotniczy nie mogą ponieść najmniejszego uszczerbku
w swych interesach. Tak czy siak: z drobnych złodziejaszków przysłowiowych
grabi awansowali na znacznie poważniejszych „ludzi interesu”.
Co z takimi ludźmi – i z
tymi, którzy ich działania cały czas tolerowali – można zbudować lub
najzwyczajniej zniszczyć? Otóż moim zdaniem zbudować NIC. Zniszczyć BARDZO
WIELE. Wymuszone trwanie sztucznych instytucji czy organizacji w pierwszym,
powierzchownie obserwowanym planie teoretycznie niewielu osobom szkodziło.
Niestety w drugim, tym fundamentalnym – szkodziło wszystkim wciągniętym w
orbitę spraw i działań tych idiotów. Dzisiaj już nie obserwuję ich kolejnych
dokonań, choć śmiało mogę napisać, że zaangażowali w organizowanie swoich urojonych
światów dwa kolejne pokolenia. Zaraza rozlała się i żaden tak zwany wolny rynek
nie jest w stanie tego procesu przerwać, a już na pewno naprawić. Zatem droga
terapii to nie perswazja – ale raczej kij i zdecydowane działania.
„Pańszczyźniani ze swą
mentalnością drobnych złodziejaszków, leni i obiboków istnieli od zawsze i
pewnie we wszystkich europejskich krajach…” Po pierwsze żadne to pocieszenie.
Po drugie jak staram się to opisać – skala zjawiska nieporównywalna jest z
większością współczesnych państw europejskich. Nawet tych
post-socjalistycznych. Po trzecie w końcu ilość najwyższych stanowisk
obsadzonych przez złodziejską bandę jest tak przerażająca, że właściwie nie będąc
histerykiem winienem zacząć krzyczeć „Zbliża się koniec świata!” Ciemnota i
turańszczyzna panuje wszechwładnie, polityka na poziomie państwowym jest typowo
kolonialna, zaś system wartości rozbija się powoli, ale piekielnie skutecznie,
choćby tą pedalską tęczą na warszawskim Palcu Zbawiciela. Co się wyrabia w
Zamku Ujazdowskim, odbudowanym przecież za wspólne, nie dewiancie pieniądze –
nie będę opowiadał, każdy może sobie sprawdzić w sieci. Co śmieszniejsze jako
wykonawcę zaangażowano wcale nie żyda, ale Włocha. Choć tu się gryzę w język:
przecież nie wiem kto jego szanowną mamusią…
Napisałem w poprzednim
odcinku: jak to się stało, że naród może i nie najwybitniejszy (bo jestem
przeciwnikiem wywyższania się nad inne narody), ale na pewno waleczny, zdolny,
z piękną historią, myślicielami o uznanej międzynarodowej sławie (np. Feliks
Koneczny) i wielkimi przed laty politykami spsiał tak bardzo, dał się zagonić
do kąta i zdemoralizował? No cóż, stało się. Stąd dzisiaj skupianie się
wyłącznie na tym ile szkód przyniosły działania tego czy owego pseudo-polityka
czy bankiera pochodzenia żydowskiego jest zajęciem może i barwnym – ale przecież
nie tłumaczącym całości problemów, z jakimi musimy się borykać dzisiaj i
zapewne uporać w przyszłości. Na razie jest tak, jak to opisywałem w poprzednim
felietonie: firmy telekomunikacyjne najpierw akceptują reklamy oparte o postać
zbrodniarza Lenina, czy intelektualnego pustaka znanego z zatykania narodowej
flagi w psie gówna, później te banialuki zastępują wytatuowaną damą o przepitym
głosie, która już wprost powiada, że „limity należy pierdolić”. Świetnie!
Wspaniale! I jak odważnie… Wiec dzisiaj nie wystarczy na szkolnym zebraniu ściągnąć
spodenek i pokazać tyłek, prostactwo wyszło już ze szkół – trzeba jeszcze
złożyć kwiaty pod pedalską tęczą, albo pierdolić bez ogródek na plakacie. Kto
to wszystko wymyślił? Żydzi? Czy po prostu zwykłe ponure gnoje bez krzty rozumu
i pojęcia o czymkolwiek? A może pomiędzy jednymi i drugimi są jakieś związki?
„Po prostu
rozlało się i nikt nie wie gdzie granice wycieku”. I co, jest tu może ktoś, kto
powie, że jest inaczej? Uspokoi zgromadzonych „Nic się nie stało, Polacy, nic się
nie stało!”? A nawet jeśli znajdzie się taki śmiałek – to jaki jego zdaniem kolejny
krok pańszczyźnianych w materii duraczenia bliźnich?
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz