Szczerze mówiąc podchodzę
do tego tematu jak pies do jeża – bo niby wiem co chcę powiedzieć, ale zarazem
nie mam ochoty na krzywdzenie kogoś, kto rzecz całą wykonał jako Autor.
Porządnie, uczciwie – jak to w swoim fachu czynił całe zawodowe życie.
Kilka tygodni temu
zaproszony zostałem na wernisaż. Wystawa językiem wielkoformatowych fotek
opowiadała o doli Artysty. A właściwie by być bardziej precyzyjnym: o śladach
tej doli zapisanych w sylwetkach artystów, ich twarzach i w ich gestach uwiecznionych
przez kamerę fotograficzną. Wernisaż odbył się w salach warszawskiej Akademii
Sztuk Pięknych, fotogramy były tam zresztą eksponowane od dobrego miesiąca. Nie
mam pojęcia jakie budziły wówczas zainteresowanie. W dniu poprzedzającym otwarcie
imprezy raczej żadnego. Przed rektoratem toczyło się jakieś grupowe życie, ktoś
wchodził i wychodził pozornie bez sensu, przedstawiał paniom sekretarkom
dokumenty do podstemplowania, gawędził z rektorem i ustępował przed
„fizycznymi”, którzy fotogramy mojego znajomego dźwigali jak worki kartofli i
rzucali gdzie popadnie w większej Sali. Później stawiając a to na sztalugach
(artystyczny symbol, co nie?), a to wieszając w pośpiechu na gwoździach wbitych
w ściany. Zaczęło się banalnie: pojawił się Autor i natychmiast otoczyła go
grupka starszych pań i panów. Mógłbym właściwie dopisać: takich cudaków dawno już
nie widziałem… Że co, że ja też cudak? Możliwe – dlatego stałem z boku. Pewnie
mniej uważny reporter mógłby zanotować: i miód począł lać się strumieniami…
Dzisiaj nadal nie mogę
pozbyć się uporczywej myśli: kogo właściwie interesują męki twórcze
współczesnych artystów? W porządku: ich samych na pewno. Dobra technicznie i
kompozycyjnie fotografia nobilituje niejako dodatkowo. Oto ja, artysta – i mój
gobelin. Ja uznany - i moje zniechęcenie światem. Twórca i autoironiczny uśmiech
do widza – Najważniejszy na tle odlanych w mosiądzu kopyt konia księcia
Poniatowskiego. Twarze młode i stare, niektóre rzeźbione czasem, inne jaką inną
niewidoczną ręką. Snuję się między tymi portretami, ale nie widzę żadnej Sztuki,
a tylko perfekcyjne umiejętności kolegi, z którym kiedyś zjeździłem Polskę wzdłuż
i wszerz. I on wiedział, że jako „kałamarz” nie przyniosę mu wstydu żadnym
tekstem, ja wiedziałem, że fotki będą doskonałe. Mówiłem mu o tym kilkaset razy
i jakoś nie czuję potrzeby powielania dawno wybrzmiałych zdań i opinii. Czy
autor fotogramów wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności? Nie. Był tam
zawsze. Więc nihil novi…
Przed rektoratem pulsuje
codzienne życie przyszłych Twórców. Oto Ona: z lewej krótko cięty chłopczyk, z
prawej długowłosa Wieszczka Apokalipsy. Gotyk, panie, żywy gotyk! Spodnie dla
dam obowiązkowo z krokiem w okolicach półłydek. Panowie góry od garniaków,
automatyczne krawaty na gumce, miałem kiedyś taki z tancerką i wieżą Eiffela, gratis
do dżinsów na Bazarze Różyckiego, dół to spodenki od dresu i trampki na gołe
nogi. Obejmują w pasie dupiate Muzy wykreowane makijażem na żywe trupy, wszędzie
obowiązkowe ćwieki i koturny irracjonalnej wysokości. Pożerają się wzajem oczyma,
trwa pomiędzy nimi jakiś niezrozumiały dla mnie taniec, może to szczególne
zawody… Kiedy zaczną cierpieć artystycznie i kiedy dostaną się przed obiektyw
mojego kolegi? I kiedy ja wreszcie zarobię w łeb za niezrozumienie
współczesności, piękna i artyzmu?
„Nie dokazuj, miły, nie
dokazuj, przecież nie jest z ciebie znowu taki cud…” Grechuta, podobne imprezy
opisywał poniekąd z drugiej strony barykady. Zamykam oczy i widzę jakby w zbliżeniu:
Ona z przedwcześnie pooraną zmarszczkami twarzą, w sumie ładna. Za duża bluza,
za duże robocze spodnie. On ręce drwala, waciak zwany kufajką, lekko
zaczerwieniony nochal, smutne oczy łagodnego spaniela i sterane błotem gumiaki.
To rok 1964, wystawa przodowników pracy, bezczelnie dopisują, że „socjalistycznej”.
Ale zmęczenie i smutek najprawdziwszy, aż chciałoby się złośliwie dookreślić „internacjonalistyczny”.
Czerń i biel, może raczej szarość, inna technika, w tle obowiązkowe dymiące kominy.
Ile w tym prawdy i czym różnią się te klimaty od cierpień Artystów – wolę nie
dociekać. Fotka obok po prostu bezczelniejsza - ale to wcześniejszy okres, jeszcze udawali, że realia da się zaczarować...
Nie wiem dlaczego mam
takie właśnie skojarzenia. Może dlatego, że od lat nie ufam „współczesnym
artystom”? A może to tylko skowyt profana?... JAKO PS: Nie ufam obiektom na fotkach wystawy - nie autorowi fotografii!
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz