sobota, 23 listopada 2013

Tzw. rekonstrukcja rządu - widziane z USA



Oryginał tutaj: http://slepamanka.neon24.pl/post/102067,tzw-rekonstrukcja-rzadu-widziane-z-usa Gorąco polecam ten tekst - jest moim zdaniem uderzająco prostym i trafnym ujęciem istoty tego, co się u nas dzieje. Przedruk za zgodą autorki, tytuł  oryginalny.
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Celem (i powodem) tej nagłej i niespodziewanej rekonstrukcji rządu było wykrycie przez prawdziwych władców PRL, że obecni notable z ich nadania okradają ich z pieniędzy, które im się należały w postaci przetargów i łapówek.

 Sprawa rekonstrukcji rządu zainteresowałam się wyłącznie ze względu, jak to komentuje tzw. prasa prawicowa. Komentarze na temat rekonstrukcji rządu Tuska wyraźnie pokazują, że ona też jest sterowana z góry. Oczywiście jest tam więcej informacji  krytycznych wobec premiera Tuska i jego rządu, ale wszystko jest tam w pewnych granicach, których nie wolno im przekraczać. Czyli jak w socjalizmie jest to krytyka konstruktywna.

Kiedy przeglądam portal wpolityce.pl, kierowany przez młodych, gniewnych dziennikarzy uważających się za prawicowców, podobnie jak PiS, odnosi się wrażenie,  że za tymi wszystkimi zmianami stoi sam premier Tusk i ze on jest odpowiedzialny za wszystkie błędy sprośne, nawet niebu obrzydłe.

Tymczasem każdy średnio rozgarnięty uczeń szkoły podstawowej wie, że premier Tusk nie ma nic do gadania i że został on wynajęty do pełnienia funkcji premiera za konkretna kwotę i różne przywileje, a za to ma spełniać wszystkie życzenia konkretnych grup rzeczywistej władzy, bo nie sądzę, by dziennikarze z wpolityce nie wiedzieli, gdzie jest prawdziwy ciężar władzy.  Ujawnianie tej rzeczywistej władzy mają zakazane i jak widać się do tego zakazu ściśle stosują. Maja za zadanie duraczyć zdezorientowanych i nastawionych patriotycznie i niepodległościowo młodych Polaków, że jak Tusk odejdzie, to będzie lepiej.

Ja natomiast oczekiwałabym od tychże dziennikarzy pokazania prawdziwych mechanizmów rządzących PRL-em, a nie bicia po twarzy Tuska i jego ministrów.  Np. chciałabym się dowiedzieć w jaki sposób redakcja „wsieci” dotarła do zdjęć zadowolonego premiera Tuska w Smoleńsku, a nie pastwienie się na skończonym juz premierze. Nie wierzę tutaj w przypadek. Z  tych wszystkich tzw. prawicowych  portali się tego nie dowiemy i nie ma na co liczyć. A rzeczywista władza wymienia Tuskowi ludzi w ministerstwach i jemu to wszystko wisi, gdyż i tak ma zapewnione apanaże do końca swoich dni. Z portalu wpolityce nie dowiemy się że trwa walka o władzę wśród szajki, która stała za okrągłym stołem i która rządzi do tej pory, gdyż nie została ujawniona i opisana przez żadnego dziennikarza śledczego. Próbę taka podjął Wojciech Sumliński i wiemy jak skończył.

W dzisiejszym PRL-u tylko osoby, które otarły się o okrągły stół, lub byli jego uczestnikami, mogą liczyć się w grze o pozory władzy. Osoby te reprezentują dzisiaj PiS, PO, PSL, SLD. Dopóki nie złamie się tego monopolu, nie ma co liczyć na żadne zmiany w interesie polskiej racji stanu.  W sprawie przyjęcia Polski do UE wszystkie te partyjki zachwalały nam nowy kołchoz, oczywiście w swoim wyłącznym interesie.

Myślę że celem obecnej rekonstrukcji rządu i nagłe wykrycie wielkich afer korupcyjnych jest to, że zwolnieni ludzie starali się przyjmować łapówki poza wiedzą rzeczywistych władców PRL. Kiedy się rzeczywiści władcy naszych okrągłostołowych marionetek zorientowali , że ktoś ich okrada na przetargach, uderzyli bez pardonu i ostrzeżenia. Tych, którzy wzięli zdecydowanie za dużo czeka być może samobójstwo bez udziału osób trzecich, o ile dotrzymają omerty. Wydawało im się, że mogą okradać tych, dzięki którym mogli kraść. Dla pozostałych złodziei jest to ostrzeżenie, co prawda jeszcze nie w postaci samobójstwa bez udziału osób trzecich, ale kto wie, ile wykryje audyt biegłych rewidentów z gangu rządzącego Polska. W sprawach finansowych miedzy gangami rządzącymi Polską panuje zgoda. Nie po to wynajęliśmy was za ministrów, byście nas okradali. Płacimy wam przyzwoite ministerialne pensje i nie ważcie się nas okradać. Osobiście premier Tusk wie, że bez przestrzegania tej zasady nie mógłby być premierem tej pokracznej odsłony PRL. 

Przywołał M.Z.

piątek, 22 listopada 2013

PAŃSZCZYŹNIANI 2



Kiedy w styczniu tego roku pisałem tekst „Pańszczyźniani” nawet mi w głowie nie postało, że będzie to absolutny rekordzista tej strony. I że przy całej jego popularności otrzymam tak proporcjonalnie mało komentarzy… Trudno. Jest jak jest i nie ma co grymasić. Okazało się  przy tym, iż kluczowe dla Czytelników było pytanie postawione już na początku: czy reszcie Polaków w obliczu masowej obecności w polityce, prasie i we wszelkich innych publikatorach żydów wolno w tej sytuacji kraść, oszukiwać, nie uczyć się, głupieć i menelić z każdym dniem coraz bardziej?

Najpierw więc zapytano mnie czemu to niby zwalam pełną odpowiedź na przyszłe pokolenia i nie wykazuję szczególnej chęci do napisania czegoś większego i syntetycznego? Tu sprawa jest prosta: nie jestem ani historykiem, ani politologiem, ba, nawet nie naukowcem dowolnej dyscypliny. Zatem porywanie się na coś, co wymaga stosownego warsztatu badacza było by prostą arogancją. Że niby ulegają jej liczni moi koledzy, a praca pewnego ogrodnika zaowocowała już tym, ze powstają spore objętościowo dywagacje dotyczące cywilizacji polskiej czy polskiej racji stanu? Cóż – niechaj powstają. W końcu błędy i braki, na przykład filozoficzne, obciążają autorów takich prac, nie środowiska, w których się rozchodzą nieco siłowo. Tak, tak, Mili Państwo: rozprawki K. Wojtasa wpełzają coraz szerzej na łamy internetowych portali nie dlatego, że „lud tak chciał”, ale dlatego, że autor i jego wierni akolici byli w stanie wywrzeć odpowiednią presję na właściciela tego czy innego portalu. Przy wielu protestach! Na razie jednak nie widzę w tym nic złego – ludzie doskonalą się i uczą. Może tak będzie i w tym przypadku – choć początek był zgoła żałosny…

Wracając do rzeczy: nie mam ambicji pisania większych całości poświęconych relacjom polsko-żydowskim, czy zajmowania się psieniem polskiej substancji narodowej. Obydwa te obszary to materia wysoce gnilna, moim zdaniem wymagająca interwencji albo doskonałego fachowca, albo wielkiego desperata. Tymczasem ja przez wiele lat poruszając się zawodowo po całym niemal kraju W ZUPEŁNIE INNYM CELU byłem tylko podglądaczem, nieśmiałym obserwatorem, niektóre swoje obserwacje przelewałem wiele lat później  na papier. Po części dlatego, że los zmusił  mnie do pracowania na koniec życia zawodowego najpierw dla projektantów budowlanych (finał dramatyczny), czy opisywania przewag elementów kanalizacji betonowej nad plastikową. Co przywołuję nie w postaci „smętnych żalów”, ale dlatego, iż wróciłem do starych obserwacji mając serdecznie dość tych właśnie pańszczyźnianych durniów, którzy w myśl obowiązującej w Polsce zasady stawali się moimi szefami i  pracodawcami. A nie było współdziałać z nimi łatwo – oj nie było…

Czy więc ktoś o usposobieniu felietonisty jest w stanie podpatrzeć coś, co stanie się dobrym wyznacznikiem obu przywołanych wyżej problemów, to jest stosunków polsko-żydowskich i menelizacji Polaków? Uważam, że w tej formie, którą stosuję – TAK. Miałem bowiem to szczęście (a może nieszczęście?), że z powodu wieku bezpośrednio obserwowałem jakże charakterystyczny dla Polski rok 1968 – a „pańszczyźnianych” w akcji obserwowałem całe zawodowe i prywatne życie. Trochę się więc tych obserwacji nazbierało – problemem pozostaje jak ubrać je zgrabnie i prawdziwie w słowa.

W poprzednim tekście napisałem, że „pańszczyźniani” wzięli się stąd, iż nie istnieje nazwa precyzyjnie i jak w łacińskiej typologii wskazująca na grupę ze ściśle określonymi jej cechami. Pańszczyźniany to równo ten ze wsi, jak i z miasta. Czasem urzędnik, czasem dozorca, czasem fabryczny brygadzista. Odważny do współbraci w biedzie, pokorny wobec pana, który a to w mordę może przylać, a to do anzla wsadzić - a w ogóle decyduje o tym, co z pańszczyźnianym będzie jutro i pojutrze. Dzisiaj mogę dodać, że to także pewien dyrektor poważnego biura, za komuny ministerialny urzędnik „najwyższe rangi”, który kompletnie nie pojmował, że od czasów jego świetności upłynęło sporo lat – i zasady kradzieży „w majestacie”, czy przymuszania podwładnych do niekorzystnych dla nich czynności finansowych też są już nieco inne. Omal nie stałem się przyczyną śmiertelnego zejścia tego  osobnika, kiedy pewnego dnia naiwnie oznajmiłem mu, że potrafię organizowaną właśnie jakąś bzdurną konferencję zaaranżować w turystycznej miejscowości nad jeziorem, z przejazdem dwoma autokarami i pełną obsługą informatyczną TANIEJ, niż on to czyni pod Warszawą, w psiejącym ośrodku o wątpliwej reputacji. Okazało się, że tym samym podważyłem zasadność najmowania do pomocy rodziny tego osobnika w komplecie, pomocy dodam sowicie opłacanej choćby z kredytu bankowego, który doradzono mi wziąć prywatnie, byle tylko usatysfakcjonować Samego Wodza. No i zapluł się biedaczek tak mocno, że omal nie zszedł…

Tradycja swawolnego balowania na koszt reszty współobywateli ma u nas długą tradycję, w tekście „Gry i zabawy elit” (http://mcastillon.blogspot.com/2011/06/gry-i-zabawy-elit.html) opisywałem jak to bywało w Wielkopolsce. Dzisiaj nadal można policzyć ile to wszystko kosztowało i skonstatować, że niezwykle bogaty musiał być to kraj, w którym złodziejstwo wewnętrzne i zewnętrzne na taką skalę miało miejsce wtedy i trwa do dzisiaj. A nadal jest coś, o co buldogi pod dywanem prowadzą śmiertelny bój… Wszyscy ci wielbiciele wspólnej własności bogacili się powoli, ale skutecznie do 1989 roku. Potem tama względnego umiarkowania pękła i dzisiaj to wszystko na większą skalę robi się bez specjalnej żenady. Wiadomo ile kosztuje ustawa, ile kosztuje „odrolniczenie” działki i ile da się wyszarpać nawet na najgłębszej prowincji z dopłat unijnych na budowę dróg i obwodnic. Zegarki ministra od dróg to przy tych skalach mały pikuś, nie ma właściwie o czym gadać.

Skoro jednak przy złodziejstwie instytucjonalnym jesteśmy – zapytał mnie ktoś kiedyś jak to możliwe, by wymiar sprawiedliwości nie dobrał się do tyłków sprawców. Jedyne co dzisiaj w sobie mogę odnaleźć to irracjonalną pewność, że przyczyna jest prosta – za komuny ktoś na to zezwalał, dzisiaj bez zezwolenia prawdziwych władców również niewiele dało by się zrobić. Nie wspominam o takim drobiazgu jak ten, że rozróby w ramach jednej bandy są surowo zakazane i nie mają prawa mieć miejsca. A jeśli czasem coś się zdarzy, coś wyjdzie spod tego dywanu na publiczny widok – to sprawcy nie są karani za czyny naganne, ale za ujawnienie fragmentu całości, która ujawniona być nie powinna. Pańszczyźniani doskonale o tym wiedzą. I o tym jeszcze, że skala, na jaką coś im tam dozwolono jest ściśle kontrolowana, a prawdziwi zwrotniczy nie mogą ponieść najmniejszego uszczerbku w swych interesach. Tak czy siak: z drobnych złodziejaszków przysłowiowych grabi awansowali na znacznie poważniejszych „ludzi interesu”.

Co z takimi ludźmi – i z tymi, którzy ich działania cały czas tolerowali – można zbudować lub najzwyczajniej zniszczyć? Otóż moim zdaniem zbudować NIC. Zniszczyć BARDZO WIELE. Wymuszone trwanie sztucznych instytucji czy organizacji w pierwszym, powierzchownie obserwowanym planie teoretycznie niewielu osobom szkodziło. Niestety w drugim, tym fundamentalnym – szkodziło wszystkim wciągniętym w orbitę spraw i działań tych idiotów. Dzisiaj już nie obserwuję ich kolejnych dokonań, choć śmiało mogę napisać, że zaangażowali w organizowanie swoich urojonych światów dwa kolejne pokolenia. Zaraza rozlała się i żaden tak zwany wolny rynek nie jest w stanie tego procesu przerwać, a już na pewno naprawić. Zatem droga terapii to nie perswazja – ale raczej kij i zdecydowane działania.

„Pańszczyźniani ze swą mentalnością drobnych złodziejaszków, leni i obiboków istnieli od zawsze i pewnie we wszystkich europejskich krajach…” Po pierwsze żadne to pocieszenie. Po drugie jak staram się to opisać – skala zjawiska nieporównywalna jest z większością współczesnych państw europejskich. Nawet tych post-socjalistycznych. Po trzecie w końcu ilość najwyższych stanowisk obsadzonych przez złodziejską bandę jest tak przerażająca, że właściwie nie będąc histerykiem winienem zacząć krzyczeć „Zbliża się koniec świata!” Ciemnota i turańszczyzna panuje wszechwładnie, polityka na poziomie państwowym jest typowo kolonialna, zaś system wartości rozbija się powoli, ale piekielnie skutecznie, choćby tą pedalską tęczą na warszawskim Palcu Zbawiciela. Co się wyrabia w Zamku Ujazdowskim, odbudowanym przecież za wspólne, nie dewiancie pieniądze – nie będę opowiadał, każdy może sobie sprawdzić w sieci. Co śmieszniejsze jako wykonawcę zaangażowano wcale nie żyda, ale Włocha. Choć tu się gryzę w język: przecież nie wiem kto jego szanowną mamusią…

Napisałem w poprzednim odcinku: jak to się stało, że naród może i nie najwybitniejszy (bo jestem przeciwnikiem wywyższania się nad inne narody), ale na pewno waleczny, zdolny, z piękną historią, myślicielami o uznanej międzynarodowej sławie (np. Feliks Koneczny) i wielkimi przed laty politykami spsiał tak bardzo, dał się zagonić do kąta i zdemoralizował? No cóż, stało się. Stąd dzisiaj skupianie się wyłącznie na tym ile szkód przyniosły działania tego czy owego pseudo-polityka czy bankiera pochodzenia żydowskiego jest zajęciem może i barwnym – ale przecież nie tłumaczącym całości problemów, z jakimi musimy się borykać dzisiaj i zapewne uporać w przyszłości. Na razie jest tak, jak to opisywałem w poprzednim felietonie: firmy telekomunikacyjne najpierw akceptują reklamy oparte o postać zbrodniarza Lenina, czy intelektualnego pustaka znanego z zatykania narodowej flagi w psie gówna, później te banialuki zastępują wytatuowaną damą o przepitym głosie, która już wprost powiada, że „limity należy pierdolić”. Świetnie! Wspaniale! I jak odważnie… Wiec dzisiaj nie wystarczy na szkolnym zebraniu ściągnąć spodenek i pokazać tyłek, prostactwo wyszło już ze szkół – trzeba jeszcze złożyć kwiaty pod pedalską tęczą, albo pierdolić bez ogródek na plakacie. Kto to wszystko wymyślił? Żydzi? Czy po prostu zwykłe ponure gnoje bez krzty rozumu i pojęcia o czymkolwiek? A może pomiędzy jednymi i drugimi są jakieś związki?

„Po prostu rozlało się i nikt nie wie gdzie granice wycieku”. I co, jest tu może ktoś, kto powie, że jest inaczej? Uspokoi zgromadzonych „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!”? A nawet jeśli znajdzie się taki śmiałek – to jaki jego zdaniem kolejny krok pańszczyźnianych w materii duraczenia bliźnich?

M.Z.

BŁOTNISTE ŚCIEŻKI



Szczerze mówiąc temat został wywołany przez kogo innego, oryginał można znaleźć tutaj: http://3obieg.pl/getto Powiem od razu, że generalnie zgadzam się z tezami Macieja Rysiewicza: takimi działaniami, jak przez Autora opisane normalnych ludzi próbuje się zepchnąć do getta. Od siebie dodał bym jednak: tylko tych, którzy dadzą się zepchnąć! Nie każda próba wprowadzenia dewiacji może być bowiem udana. Ta akurat nie jest.

W czym rzecz? Ano w tym, że bodaj najbardziej wulgarna, choć mało utalentowana postać sztucznego polskiego pół-światka muzycznego, Agnieszka Chylińska, sprzedała swój wytatuowany (tylko w telewizji) wizerunek reklamie pewnej sieci komórkowej. I twierdzi na plakacie wprost, "Pierdol limity!”. Ponieważ mam nieco wyobraźni i pamięci odtwarzam sobie zachrypnięty, męsko-pijacki głos tej „damy” - zestawiam to wszystko z wizerunkiem ciała pokrytego jakimiś koszmarnymi „sznytami i dziargami” – i nic mnie już nie dziwi! To jest ta poetyka portowych zaklętych kręgów, w których szansonistka tkwi dokładnie od początku swej porąbanej kariery. Czy sieć komórkowa odniesie za sprawą tej pani sukces? Wątpię. I właściwie należało by w tym miejscu skończyć wywód – gdyby nie inna prawidłowość.

Otóż Chylińska zajęła się już nie tylko reklamowaniem przenośnych lokalizatorów osobistych, marzeniu SB epoki stanu wojennego (za takie „coś” uważam współczesne komórki), ale reklamuje też w telewizjach ubezpieczenia życiowe i zdrowotne. I to jest dopiero paranoja! Bo oto ktoś o aparycji jak dla mnie menela płci podobno żeńskiej twierdzi na ekranach, że „poleca maluczkim dbałość o swoją rodzinę”! BOMBA! Tak się bowiem składa, że sporo lat spędziłem w jednej z warszawskich dzielnic zamieszkałych przez archetypy pani Chylińskiej. I powiem szczerze, że gdyby jakaś samica stamtąd, może i mniej „zdolna” wokalnie, ale na pewno ładniejsza zaczęła by pijackim głosem przemowę „Koleś, ty się ubezpiecz tu i tu, dbaj o rodzinę…” – to czekał bym tylko kiedy za równowartość taniego wina owocowego marki „Okieńcie” (tak się to prawidłowo dla okolicy wymawiało) zaproponuje mi odstąpienie siebie lub swojej młodszej siostry na jakieś umowne pół godziny. Wtedy musiał bym umrzeć! Dzisiaj nie wiem czy z obrzydzenia, czy innych względów – ale nagła śmierć czekała by mnie na pewno.

Kto, z kim, kiedy i za ile umówił się, by forsować w  miejsce Powiatowego czy Wojewódzkiego takie coś, jak rzeczona „dama”? Zapewne mocny człowiek, wejść do reklam w tiwi nie jest łatwo, trzeba mieć wielkie chody i kontakty. Jeszcze nie tak dawno wiadomo było, że budżet reklamowy tylko czterech największych operatorów telefonii mobilnej znacznie przekracza budżet całego ministerstwa obrony narodowej. Jest o co powojować, nie? Bardziej jednak interesuje mnie co sądzi o współrodakach ten, który z ramienia towarzystw ubezpieczeniowych i sieci komórkowy suflowane mu przez agencje reklamowe pomysły akceptuje? Za kogo uważa swoich obecnych i przyszłych klientów? Jak opisuje coś, co w ich żargonie nazywa się targetem?

Zapewne to kolejny „młody zdolny, po praktyce w Ameryce”. Już ich kiedyś spotykałem. Tam nie mogli porozumieć się ni z miejscowymi, ni z Murzynami, ni z Meksykami, wyrzucili za brak efektów na zbitą mordę – wracał do Polski, deklarował zagraniczny staż i rządził tubylcami. Olśniewał amerykańskimi pomysłami, myśleniem i nie standaryzowanymi w Europie procedurami. Nikt go nie mógł złapać za rękę, że niby prosty dureń, że wyprzedaje coś, co w oryginale nazywa się bull shit. Więc i Chylińska na plakatach i ekranach…

M.Z.

poniedziałek, 18 listopada 2013

MIĘKKIE PODBRZUSZA



Obszary najszybciej reagujące na sytuację rynkową, domeny człowieczej działalności, w których najwyraźniej widać sukces lub klęskę… Miękkimi podbrzuszami Warszawy Anno 2013 jest rynek mieszkaniowy, samochodowy i rekreacyjny. Wszystko stoi – a nadto chwieje się i pewnie lada dzień zacznie walić.

„O czym ty gadasz jeśli dźwig budowlany to jeden z częstszych elementów krajobrazu?” Zgadza się, widać tych dźwigów sporo. Tyle że dzisiaj kilkudziesięciotysięczna nadwyżka pustych mieszkań, które czekają na klienta nie jest czymś normalnym. Publika nie ma kasy, drodzy deweloperzy! Coraz mniej „słoików” ma ochotę na trzydziestoletnie kredyty bankowe o wygórowanym oprocentowaniu i zbójeckiej marży. Nie zarabiają zresztą
wystarczająco, by uzyskać tzw. „zdolność kredytową” dla podobnych skoków w przepaść… Coś się jeszcze rusza w materii biurowców, na przykład w okolicy, w której mieszkam – ale to złuda, pozór. Kraj kolonialny, za taki wzorem profesora Witolda Kieżuna dzisiejszą Polskę uważam, zawsze będzie dbał o wygodę nadzorców, budował dla nich kolejne szklane klatki, gdzie jeden rzut oka ober-majstra wystarczy, by zlustrować kto pracuje wydajnie, a kto się obija. To nie przesądza ani o rozwoju gospodarki, ani o stanie państwa. Przeciwnie: im więcej tych pomników szalonego korporacjonizmu tym gorzej w okolicznych domach. A przede wszystkim biedniej. Oczywiście nadal świetnie ma się grupa cwaniaków, którzy prócz jednego lokalu kwaterunkowego mają jeszcze trzy-cztery własnościowe. Nie dość, że można udawać hinduskiego nababa, to jeszcze nieźle żyć z wynajmu nadwyżek lokalowych – ale strefy tych nietykalnych zdają się kurczyć. Spadają ceny wynajmu, puszczenie mieszkania do zarobkowania trwa miesiącami, nikt jak przed laty nie płaci już za to w dolarach, pewnie dlatego, ze poczciwego „zielonego” dawno wyprzedził w wartości frank szwajcarski… Więc trzeba brać się do roboty – a tu prócz wrodzonego czy nabytego cwaniactwa kompetencje i umiejętności zerowe. Idzie epoka lodowcowa.

No tak – powie ktoś – bo Państwo nic nie robi… Nic bardziej mylnego. Po pierwsze państwo grabi w najlepsze i dokręca śrubę najmocniej jak potrafi. Po drugie dla narkozy posługuje się najbardziej kłamliwą gołą panną z pewnego parszywego domu: Statystyką. Statystycznie mamy się coraz lepiej. Dla nielicznej grupy beneficjentów państwowego nadzorowania jest to prawda: mają się nieźle, premie nie spadły, a konfitury choć podobno wysychają jednak nie wyschły do końca. Reszta ma ssać paluchy. Jak zapłakane – to słone. A to już pierwszy powód do przyjęcia na Titanicu. Jeszcze tylko pół litra i podobno można zaczynać zabawę…

Rynek samochodowy, na którym czasem jeszcze gram i który obserwuję od ponad trzydziestu lat spsiał tak bardzo, że nawet rodzinno-wioskowe klany z zachodniej Polski spuszczają z tonu. Zapewne nie tak dawno jeszcze nie przypuszczali, że nie wystarczy przestać siać, orać czy układać w cudzych domach kafelki, by zaraz z powodu importu motoryzacyjnego złomu z Niemiec zostać zbiorowymi milionerami. A jednak pospolitość zaskrzeczała w kątach wcześniej, niż ich zaprzyjaźnieni „analitycy” to przewidzieli. Publika nie ma już kasy! No i ruszył przemysł kręcenia liczników, spawania psiej budy do części z przyczep przemysłowych, manewrów z dokumentami i aroganckimi zachowaniami wobec „miękkich” klientów. Umarli starzy poeci oszustwa i „bałachu”, ich miejsce zajęli nasterydowani gnoje z umysłowymi bejsbolami w rękach: „nie masz tyle kasiory ila ja chcę – to spadaj dziadu, wracaj se te 400 kilometrów z powrotem…” To też wkrótce pęknie: pożyczone pieniądze kiedyś trzeba jednak oddać, już wprawni wierzyciele o to zadbają.

W turystyce również posucha, raz z powodu pory roku, dwa lokalnie różnej głupoty „hotelarzy” ostatniego pokolenia. Właściciele pensjonacików w górach okazali się wcale nie takimi dusigroszami, jak to się powszechnie powiadało jeszcze kilka lat temu. Stosują system obniżek, rabatów, kuszą saunami i bezpłatnymi
pakietami innych usług dla pań i panów – nad morzem i nad jeziorami tego jeszcze nie ma. Kto by się zresztą z deskami na dachu wybierał do Kołobrzegu czy Giżycka… Trochę niesłusznie, w tym ostatnim mieście i zjechać z górki da się i pobiegać bez tłumów. Niestety nie urodziła się jeszcze Tradycja, nawet nie wiadomo, czy przy tym uporze „gospodarstw agroturystycznych” ktokolwiek ma szansę zajść w ciążę, co dopiero mówić o donoszeniu potomstwa. Więc warszawiak jak ja kombinuje: jechać 500 kilometrów tam gdzie taniej, czy tylko 250 kilometrów tam, gdzie upierają się  przy cenach letnich? I najczęściej wybiera siedzenie na tyłku. 

W końcu śnieg przyjdzie i do nas…


M.Z.

piątek, 15 listopada 2013

DYLEMATY



 Szczerze mówiąc podchodzę do tego tematu jak pies do jeża – bo niby wiem co chcę powiedzieć, ale zarazem nie mam ochoty na krzywdzenie kogoś, kto rzecz całą wykonał jako Autor. Porządnie, uczciwie – jak to w swoim fachu czynił całe zawodowe życie.

Kilka tygodni temu zaproszony zostałem na wernisaż. Wystawa językiem wielkoformatowych fotek opowiadała o doli Artysty. A właściwie by być bardziej precyzyjnym: o śladach tej doli zapisanych w sylwetkach artystów, ich twarzach i w ich gestach uwiecznionych przez kamerę fotograficzną. Wernisaż odbył się w salach warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, fotogramy były tam zresztą eksponowane od dobrego miesiąca. Nie mam pojęcia jakie budziły wówczas zainteresowanie. W dniu poprzedzającym otwarcie imprezy raczej żadnego. Przed rektoratem toczyło się jakieś grupowe życie, ktoś wchodził i wychodził pozornie bez sensu, przedstawiał paniom sekretarkom dokumenty do podstemplowania, gawędził z rektorem i ustępował przed „fizycznymi”, którzy fotogramy mojego znajomego dźwigali jak worki kartofli i rzucali gdzie popadnie w większej Sali. Później stawiając a to na sztalugach (artystyczny symbol, co nie?), a to wieszając w pośpiechu na gwoździach wbitych w ściany. Zaczęło się banalnie: pojawił się Autor i natychmiast otoczyła go grupka starszych pań i panów. Mógłbym właściwie dopisać: takich cudaków dawno już nie widziałem… Że co, że ja też cudak? Możliwe – dlatego stałem z boku. Pewnie mniej uważny reporter mógłby zanotować: i miód począł lać się strumieniami…

Dzisiaj nadal nie mogę pozbyć się uporczywej myśli: kogo właściwie interesują męki twórcze współczesnych artystów? W porządku: ich samych na pewno. Dobra technicznie i kompozycyjnie fotografia nobilituje niejako dodatkowo. Oto ja, artysta – i mój gobelin. Ja uznany - i moje zniechęcenie światem. Twórca i autoironiczny uśmiech do widza – Najważniejszy na tle odlanych w mosiądzu kopyt konia księcia Poniatowskiego. Twarze młode i stare, niektóre rzeźbione czasem, inne jaką inną niewidoczną ręką. Snuję się między tymi portretami, ale nie widzę żadnej Sztuki, a tylko perfekcyjne umiejętności kolegi, z którym kiedyś zjeździłem Polskę wzdłuż i wszerz. I on wiedział, że jako „kałamarz” nie przyniosę mu wstydu żadnym tekstem, ja wiedziałem, że fotki będą doskonałe. Mówiłem mu o tym kilkaset razy i jakoś nie czuję potrzeby powielania dawno wybrzmiałych zdań i opinii. Czy autor fotogramów wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności? Nie. Był tam zawsze. Więc nihil novi…

Przed rektoratem pulsuje codzienne życie przyszłych Twórców. Oto Ona: z lewej krótko cięty chłopczyk, z prawej długowłosa Wieszczka Apokalipsy. Gotyk, panie, żywy gotyk! Spodnie dla dam obowiązkowo z krokiem w okolicach półłydek. Panowie góry od garniaków, automatyczne krawaty na gumce, miałem kiedyś taki z tancerką i wieżą Eiffela, gratis do dżinsów na Bazarze Różyckiego, dół to spodenki od dresu i trampki na gołe nogi. Obejmują w pasie dupiate Muzy wykreowane makijażem na żywe trupy, wszędzie obowiązkowe ćwieki i koturny irracjonalnej wysokości. Pożerają się wzajem oczyma, trwa pomiędzy nimi jakiś niezrozumiały dla mnie taniec, może to szczególne zawody… Kiedy zaczną cierpieć artystycznie i kiedy dostaną się przed obiektyw mojego kolegi? I kiedy ja wreszcie zarobię w łeb za niezrozumienie współczesności, piękna i artyzmu?

„Nie dokazuj, miły, nie dokazuj, przecież nie jest z ciebie znowu taki cud…” Grechuta, podobne imprezy opisywał poniekąd z drugiej strony barykady. Zamykam oczy i widzę jakby w zbliżeniu: Ona z przedwcześnie pooraną zmarszczkami twarzą, w sumie ładna. Za duża bluza, za duże robocze spodnie. On ręce drwala, waciak zwany kufajką, lekko zaczerwieniony nochal, smutne oczy łagodnego spaniela i sterane błotem gumiaki. To rok 1964, wystawa przodowników pracy, bezczelnie dopisują, że „socjalistycznej”. Ale zmęczenie i smutek najprawdziwszy, aż chciałoby się złośliwie dookreślić „internacjonalistyczny”. Czerń i biel, może raczej szarość, inna technika, w tle obowiązkowe dymiące kominy. Ile w tym prawdy i czym różnią się te klimaty od cierpień Artystów – wolę nie dociekać. Fotka obok po prostu bezczelniejsza - ale to wcześniejszy okres, jeszcze udawali, że realia da się zaczarować...

Nie wiem dlaczego mam takie właśnie skojarzenia. Może dlatego, że od lat nie ufam „współczesnym artystom”? A może to tylko skowyt profana?... JAKO PS: Nie ufam obiektom na fotkach wystawy - nie autorowi fotografii!

M.Z.

czwartek, 14 listopada 2013

DWA ŚWIATY



Jeden realny, żyjemy w nim na co dzień, przedzieramy się przez głupotę kolejnych szczebli tzw. „władzy”, robimy jakieś zakupy, podróżujemy metrem i oszczędniej ledwo za grosze zatankowanym samochodem. Wokół ludzie mądrzy i głupi, coś tam rozumiejący i niczego nie dostrzegający. Normalka. Kiedy na mailową skrzynkę trafia ogłoszenie „Już dzisiaj zaplanuj urlop 2014” uśmiecham się gorzko – czy ten idiota  nie zdaje sobie sprawy, że w tym kraju nie da się planować z takim wyprzedzeniem?

Drugi świat to telewizyjno-radiowy matrix. Poszukują sprawców podpalenia budki pod ruską ambasadą. Padają wyrazy oburzenia, jakiś profesor z Torunia głośno wycofuje się z komitetu poparcia Marszu Niepodległości. Minister odpowiedzialny za porządek pod ambasadami nie poczuwa się do winy, jego kumpel premier oświadcza, że koleżki nie zdymisjonuje. Coraz więcej głosów deprecjonujących prawo Polaków do maszerowania gdziekolwiek. Podstarzała cyganicha składa kwiaty pod spaloną tęczą pedałów i lesbijek. W mainstreamie wyrazy poparcia, orgazmiczne deklaracje i obietnice za moje pieniądze: tęczę odbudujemy!

Kiedy za komuny szyby robiły się „niebieskie od telewizorów”, a publika demonstracyjnie wychodziła na spacer lub choć wyrzucić śmieci – nikt nie miał wątpliwości, że dzieje się tak, bo „prasa kłamie” a TV bałamuci. Dzisiaj nieco się to pokomplikowalo. Siadają wygodnie i łykają każde gówno rozlane na minimum 40 calach plazmy czy ciekłego kryształu. To jeszcze nie boli, do dzisiaj nie wymyślono transmisji smrodu. Nawet gdybym założył prawicowy portal i ogłosił, że nie stosuję cenzury – natychmiast zleci się masa agenciaków, prowokatorów i lewackiej swołoczy. Będą mieli mnóstwo idiotyzmów do oznajmienia. Skąd się to bractwo bierze? Gdzie ich hodują, a  potem przechowują w jakiejś mentalnej zamrażarce?

Popadam w coraz głębsze chorowanie – bo już nie dziwię się, że istnieją obok siebie te dwa światy. I nawet z tym całym matrixem nie chce mi się wojować, to daremny trud, nawet wyrwany chwast odrasta jak Feniks wstaje z popiołów.

Zamykam niniejszym cykl marszowy, nie będzie kolejnych relacji, te dodatkowo  nadesłane powielają uwagi poprzedników. Gdzie minister Sienkiewicz będzie poszukiwał podpalaczy i prowokatorów? Komendy dzielnicowe nadeślą mu listę ich dokonań, a on je ujawni? Wątpię. Bo jeśli awansował tak wysoko, to znaczy że jest i mierny i wierny. Więc jak powiadał poeta: powinność swej służby dawno zrozumiał.

M.Z.

środa, 13 listopada 2013

CIEKAWOSTKI MARSZOWE - WEWNĄTRZ KOLUMNY


W dniu 2013-11-12 23:03:07 mój kumpel Jurek Burski (jurek@agatstudio.waw.pl) napisał:


 Informacja z pierwszej ręki (z mojej ręki). Byłem tam do końca i
 wszystko widziałem. Chcesz - publikuj...


 Chcę. Wpuszczam na stronę bez zmian.

Byłem pod Rotundą za 10 piętnasta. Paweł W. (kolega grafik)
z dwoma znajomymi już czekał. Poszliśmy prawą pierzeją Marszałkowskiej, jakby pod prąd. Obok 3 wielkie plansze i flagi ONR. Młodzież skanduje: "Chłopak, dziewczyna normalna rodzina". Przyłączamy się. 


Las biało-czerwonych flag. Lekki wiatr porusza je dość aktywnie. Pochód startuje i wolno zmierza do MDM. Po prawej na chodniku widzę grupy identycznie ubrane w czarne kurtki. Wszyscy mają je takie same z niewielkim emblematem chyba 4F z tyłu na barku. Wszyscy mają kominiarki, ale twarze jeszcze odsłonięte. To zapewne policjanci wmieszani jakby w tłum. Nie mają flag. Ci z flagami skandują: "Gdzie macie flagi?" Czasami wybuchają petardy, płoną purpurowe pochodnie. Jest jeszcze widno. Przy Hożej, która jest zagrodzona, nagle grupa w czarnych kurtkach dostaje się za ogrodzenie i biegnie w kierunku Sadowej (obecnie Ks. Skorupki). Potem dowiedziałem się, że była tam awantura pod siedzibą "antyfaszystów". Na budynku policjanci z kamerą filmowali to, co się działo na dole. Z góry podobno na dół leciały butelki. Ktoś został pokaleczony, a nawet ranny. To pierwsza prowokacja. 

Drugą pierzeją jechał powoli równo z pochodem potężny samochód ciężarowy z podniesionymi bokami plandeki. Wielkie głośniki podawały tekst do skandowania. Piotrek Staruchowicz świetnie panował na wielotysięcznym tłumem. Było: "Bóg, Honor i Ojczyzna", "Chwała Bohaterom", "Czerwoną hołotę raz sierpem raz młotem", "Tylko idiota głosuje na Palikota". Nie wszystko zapamiętałem. Hymn z 4 zwrotkami był śpiewany kilkukrotnie. Dowędrowaliśmy tak do Goworka i pochód na pół godziny utknął. Z samochodu padło hasło: "Koniec z pirotechniką". Huk posłusznie milknie. 

Ruszamy z górki. Po drodze na teren ambasady rosyjskiej poleciały petardy i race. Najbliżej tej akcji znowu ci w czarnych kurtkach. Byłem 50 m od tego miejsca. Tam spalono budkę strażniczą policjanta. Policji w kaskach tam nie widziałem. Z Goworka pochód skręcił w Belwederską i znowu utknął. Przedziera się przez tłum karetka pogotowia. Udało jej się. Za chwilę tą samą drogą wraca. W pamięci utrwala się piękny duży transparent o treści: "EU macht frei" i "Europeische Konzentrations Lager". Masa flag i transparentów ze wszystkich regionów i województw w Polsce. Przed wejściem do ambasady od Belwederskiej przynajmniej setka policjantów z tarczami i w białych kaskach. Szliśmy spokojnie, wszyscy bez wyjątków zachowywali powagę. Hasła były nadal skandowane. Policjanci od dołu Belwederskiej usiłowali się przedostać pod górę. Nie dało rady. Tłum był zbyt gęsty.

Jeszcze na Goworka przyłączyliśmy się z Pawłem do wielkiej polskiej flagi, którą nieśliśmy poziomo. Miała ze 20 m długości i ok 4 szerokości. Doszliśmy spokojnie do Agrykoli i zaczęliśmy schodzić do parku Agrykola. Udało mi się dostać w pobliże sceny. Szef prawicy Winnicki ogłaszał początkowo informacje o znalezionych przedmiotach. Były portfele, dowody osobiste, telefony komórkowe. Potem wszystkich powitał i przedstawił "oficjeli". Kilku mówców zabrało głos. Świetnie mówił poseł Zawisza, poseł Krzysztof Bosak, Winnicki i jeszcze kilku innych. Ochotnicza straż pochodu została nagrodzona długimi oklaskami. Na koniec przemówienie wygłosił przyjaciel z Węgier. Szef tamtejszej partii narodowej (3 partia na Węgrzech). Mówił wspaniale odwołując się kilkukrotnie do tradycyjnej przyjaźni polsko-węgierskiej. Zrobiła się 21. 7 godzin byłem na nogach. Mam 65 lat. Odczułem to dość silnie jako znużenie. Dotarłem jakoś do autobusu 141 na Wisłostradzie i dotarłem do domu. Radio i inne media wygadują głupoty o tym Marszu Niepodległości. Policja zamiast pracować sama inspirowała awantury między sobą - żeby zdezawuować i zdyskredytować Ruch Narodowy. Niech żyje Polska Niezależna!!!

Jerzy Burski
*********
Przywołał: M.Z.


wtorek, 12 listopada 2013

CIEKAWOSTKI MARSZOWE - BEZ MARSZU

Ciekawa fotka zrobiona w ciekawej chwili: proszę uważnie przyjrzeć się zdjęciu i zestawić jego treść z wczorajszymi informacjami (a może lepiej: siłowymi sugestiami) rzekomo niezależnych lub rzekomo publicznych telewizji. Komentarz wzięty z blogowej rozmowy tu zamieszczonej: http://zbigniew1108.neon24.pl/post/101542,hanba-bez-watpienia-czyja-tez-bez-watpienia
 
A propos palenia tęczy - we wpisie blogera Wojciechowskiego pt.wojna w Warszawie,PIS w Krakowie komentator Sempervivus wkleił ARCYCIEKAWE zdjęcie - DOWÓD ŻE KIEDY ZACZĘŁA PŁONĄĆ na placu była policja, nie było uczestników marszu ---
ciekawe co w związku z tym, jeśli chodzi o odszkodowanie za zniszczoną tęczę ( 64 tys.zł.)

*******************
No cóż, wniosek z tego taki, że prowokacje też trzeba umieć majstrować. A i tak milicyjne niedojdy nigdy nie będą do końca pewne kto, kiedy i z jakiego miejsca zrobi fotkę. Coraz dowodniej widać intencje rozkazodawców - manipulatorów...

M.Z.

POMPUJĄ ILE WLEZIE!


Czy to, co zdarzyło się wczoraj w Warszawie trzeba komentować? TRZEBA!!! Wirtualny telewizyjny matrix zadziałał według rozdzielnika. Niezależne telewizje niezależnie pokazały banialukę, bzdurę. Zrobiono wszystko, by zatrzeć proporcje, detalom przydać rangę, a zdarzeniom ważnym odebrać sens. I przyznam się szczerze, że długo biedziłem się nad tym jak to wszystko ująć, opisać i przedstawić. Póki nie przeczytałem tekstu, który przywołuję niżej, oryginał znajduje się tutaj: http://normalny.neon24.pl/post/101529,pompowac-to-oni-potrafia-nawet-patriotyzm  Nic dodać nic ująć. Za zgodą autora zamieszczam zatem doskonałą moim zdaniem wykładnię tego co działo się na ulicach i obok nich. Przeczytajcie proszę, naprawdę warto!
************************************

Pompować to oni potrafią. Nawet patriotyzm.

Przez cały rok zszywają, sprzątają, zamiatają. I za to chcą choć jeden dzień "uczciwie" poświętować w spokoju. Gdyby nie ci wredni, wiecznie niezadowoleni ...

                Bronisław Komorowski powiedział o sobie, że ON zszywa to co inni prują i ... niewiele się pomylił. Faktycznie, za co się nie weźmie, to zszywa razem. Inni chcą lustrować, dekomunizować, pogonić postkomunę z wszelkich decyzyjnych miejsc w państwie a on mozolnie ich obsadza, gdzie się tylko da.  Zszywa RAZEM  wszelkiej maści bolszewików, komuchów, kapusiów, agentów, koncesjonowanych opozycjonistów ... - co najlepiej pokazał w samym Pałacu Prezydenckim i w innych instytucjach z nim współpracujących. Wszędzie tam dokładnie widać, jak to wszystko jest szyte... grubymi nićmi. Tak więc ma rację prezydent co do tych "innych", którzy prują dywan, pod który on zamiata własną nieudolność i zwykłe partactwo, także szkodliwe dla państwa działania swoich współpracowników.. Ci inni zrywają również ... zasłonę milczenia wobec kłamstwa smoleńskiego, zdzierają ... maskę zakłamania i obłudy całemu środowisku skupionemu obecnie wokół obu najwyższych urzędów w państwie.

          W tej sytuacji można jedynie się zastanawiać, które powiedzenie jest bardziej adekwatne - patrząc na obawy prezydenta i premiera. Czy: "Głodnemu chleb na myśli", czy: "Na złodzieju czapka gore" ... bo i autorom tych przemówień o zszywaniu tego co inni prują, również przydałoby się zedrzeć maskę - tym bardziej, że dają upust swojej obłudzie, nie tylko takimi słowami, ale i udawaną ogromną radością z obchodzenia naszego polskiego Święta Niepodległości - przecież jakby tylko mogli, to ten dzień wykreśliliby z kalendarza a sami by poszli, razem z Cioskiem, Bonim i Olbrychskim oraz oczywiście z kagiebistami, uczcić wypędzenie Polaków z Kremla - spędzając miło czas przy Rachmaninowie, zamiast patrzeć na tych nieudaczników, gromadzących się nie wiadomo po co, jak bezwolne bydło, na placu Józefa Piłsudskiego. Fałsz i obłuda, aż bijąca ze słów głównego aktora tego "Spektaklu na placu, ujawniła się w całej okazałości w momencie, w którym dziękował on zgromadzonym "tłumom", "ludowi Stolicy", dzieciom, młodzieży i starcom, za ich "spontaniczne" przybycie na plac i za późniejszy udział w "Marszu ku Niepodległej". A już tylko w kategoriach bezczelności i obłudy należy patrzeć na słowa: "Pomaszerujmy razem, z całymi rodzinami podziwiajmy grupy rekonstrukcyjne ..." Jak trzeba być naiwnym, by sądzić, że Polacy zapomną mu nagradzanie swojego pupilka i współpracownika, człowieka, który ściągnął do Warszawy, przed dwoma laty, niemieckich bandytów, którzy napadali właśnie na te grupy rekonstrukcyjne i na innych Polaków, idących ulicami w dniu swojego Święta Niepodległości, tgeż tylko dlatego, że nieśli flagi i inne patriotyczne akcesoria! Przecież, tak samo nikt mu nie zapomni nagradzania - zanim jeszcze został prezydentem - kagiebistów, za okradanie ofiar tragedii smoleńskiej, za niszczenie, fałszowanie, ukrywanie dowodów.  Również nie wolno zapomnieć, jak wygłaszał kłamstwa na temat przebiegu poprzednich Marszów Niepodległości, jak chwalił prowokacyjne a czasami wprost bandyckie zachowania policji, która potrafiła nawet strzelać z broni gładkolufowej, do rodziców idących z dziećmi w Marszu Niepodległości!!!  Te swoje obłudne stanowisko, Bronisław Komorowski wykorzystał później w projektach ustaw, ograniczających Polakom wolność słowa i zgromadzeń!

Jak instrumentalnie, obóz rządowo/prezydencki potraktował, kolejny już raz, zbliżające się obchody Święta Niepodległości, świadczył tok przygotowań, których wcale nie można tłumaczyć głównie zapewnieniem spokoju uczestnikom Szczyty Klimatycznego. Niby już na nic nie ma pieniędzy a wcześniej wydano setki milionów złotych na "zbroje" i inny sprzęt dla oddziałów "prewencji", to ostatnio dochodziły szczątkowe informacje o kolejnych zakupach, LRAD-ów i innego sprzętu, także do inwigilacji. Ale Tusk nie byłby Tuskiem, Komorowski - Komorowskim a Platforma - Platformą, by przy okazji tak wielkich publicznych wydatków, nie uszczknąć "trochę" z naszych pieniędzy na jakiś lans, na propagandę swojego prywatnego wizerunku ... Tym razem za cel postawiono stopniowe - w miarę zbliżania się daty 11 listopada - pompowanie nastrojów świąteczno/patriotycznych, z własnymi osobami w tle.

W jednej z pierwszych akcji, hojnością - oczywiście nie za swoje pieniądze - popisała się, na metr głęboko przekopana i przesiana, Ewa Kopacz, uroczyście ogłaszając w Sejmie początek "spontanicznego" rozsyłania "darmowych" kartek pocztowych.

"Zapraszamy do udziału w ogólnopolskiej akcji społecznej "Mamy Niepodległą!". Akcja polega na bezpłatnym wysyłaniu przez obywateli Rzeczypospolitej okolicznościowych życzeń - w postaci tradycyjnej drukowanej kartki pocztowej oraz w formie e-kartki i neokartki - do bliskich i znajomych z okazji Narodowego Święta Niepodległości obchodzonego w dniu 11 listopada. Akcję objęła patronatem honorowym Pani Marszałek Sejmu RP Ewa Kopacz.

Autorami projektów kartek są wybitni polscy artyści graficy: Piotr Młodożeniec, Andrzej Pągowski i Józef Wilkoń.
Ambasadorami akcji są Daniel Olbrychski, Emilian Kamiński, Grażyna Wolszczak, Anna Cieślak, Mateusz Damięcki, Artur Andrus, Paweł Fajdek i Piotr Małachowski.
Pomysłodawcą i autorem koncepcji akcji jest Artur Matys – Kierownik Działu Promocji i Komunikacji Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku."
muzeumpilsudski.pl/dzialalnosc/mamy-niepodlegla/o-akcji

Jak z tego widać, pomysłową na pierwszy rzut oka - choć kosztowną i niewiele przynoszącą -  akcję rozsyłania okolicznościowych kartek świątecznych, objęła swoim patronatem nie tylko para prezydencka, ale i grono znanych osób spoza polityki ... tylko że część z nich znana jest nie tylko z ostrej krytyki prawicowej opozycji, ale także z wypaczania naszej polskiej historii, wyśmiewania naszej tradycji, naszej wiary. Wśród nich - i to na czele -  znalazł się psychicznie chory z nienawiści do wszystkiego co polskie a miłujący bezgranicznie ruskich kagiebistów - w tym Putina - Daniel Olbrychski. On, z okazji, co prawda nie jego, ale naszego święta, nie omieszkał nas Polaków, opluć, obiecując, że ON nam, tej ciemnocie, co to śpiewa: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie", wspaniałomyślnie też wyśle te kartki. Cóż innego można powiedzieć takiemu ruskiemu pieskowi, jak nie: Won! Do Budy Ruskiej, gdzieś pod Kremlem! - RAZEM z tymi kartkami! Przy okazji będzie miał blisko, by oddawać się swojemu ulubionemu zajęciu, lizaniu stóp ruskim oligarchom, jak wtedy gdy lizał im d... rok temu, czcząc 4 listopada,  razem ze Stanisławem Cioskiem i Michałem Bonim, antypolskie rosyjskie święto wypędzenia Polaków z Kremla w 1612 roku!!! Wtedy, po zakończeniu uroczystości, Daniel Olbrychski i Michał Boni tchórzliwie uciekali przed kamerami, a Stanisław Ciosek dał upust swojej pogardzie wobec Polaków i na pytanie: Jak mu się podobało takie świętowanie razem z przedstawicielami GAZPROMU i czy mu nie przeszkadza takie antypolskie święto? odpowiedział stekiem wyzwisk i pluciem, dowodząc jednoznacznie czyim człowiekiem był i jest nadal: "Bzdury, głupoty! Polskie kompleksy, z których trzeba się leczyć! Do lekarza ... do psyciatry ..."
Warto zobaczyć tych pupilków i ekspertów obecnej, służalczej wobec Kremla, władzy:
www.youtube.com/watch

"4 listopada listopada w Filharmonii Narodowej w Warszawie odbył się jedyny w Polsce koncert inaugurujący światowe tournée poświęcone twórczości Siergieja Rachmaninowa. Sponsorem tego wydarzenia były firmy Gazprom i EuRoPol GAZ. Tak się przypadkiem złożyło, że nasza złośliwa osa przelatywała akurat w okolicy Filharmonii i z ciekawości wpadła na salę koncertową.Jednak zatrzymała się ze zdziwienia gdy na scenę wszedł Daniel Olbrychski i przed koncertem i wygłosił laudację na rzecz Gazpromu, dziękując firmie za bycie mecenasem polskiej kultury."

wpolityce.pl/artykuly/40102-osa-nadaje-144-wybitny-aktor-dziekuje-gazpromowi-kolejny-przypadek-lemingozy-zlosliwej

Czyż potrzebny jest bardziej wymowny dowód na to, komu naprawdę służą ludzie pełniący obecnie najwyższe funkcje, skoro wynajmują takie tuby propagandowe? Od razu mamy odpowiedź na pytanie, czy mają oni moralne prawo stać na czele obchodów polskiego Święta Niepodległości a przede wszystkim, czy mają jakiekolwiek predyspozycje by nas Polaków uczyć patriotyzmu i pouczać, jak mamy świętować odzyskanie niepodległości przez naszą Ojczyznę!

A przecież to nie był jedyny cyrk, jaki nam zafundowała władza, przygotowując się do starcia z Polakami. Kolejną odsłoną był spęd znanych sportowców w Pałacu Prezydenckim, by - jak w poprzednim roku - pokazywać, jak się robi kotyliony i kokardy narodowe. Aż przykro był patrzeć, gdy ci ludzie, wyglądający na poważnych, dorosłych, zasłużeni w sporcie, wydawałoby się ambitni, włażą władzy w ten sposób w ..., udając nieposiadających się ze szczęścia na widok Pary Prezydenckiej i z powodu nowonabytych umiejętności sklejania papierków.
www.fakt.pl/prezydent-zaprosil-do-palacu-prezydenckiego-dzieci-i-sportowcow,artykuly,428205,1.html

Robertowi Korzeniowskiemu można się nie dziwić, bo on już dawno temu zamienił olimpijskie złoto na reżimowe srebrniki ...
normalny.neon24.pl/post/100102,po-ponadstandardowi-oszusci
... ale reszcie sportowców? Naprawdę nie wiedzą, kogo wzięli za nauczycieli?

lubczasopismo.salon24.pl/moja.idea.Polska/post/250045,wpadka-prezydenta-z-kotylionami
Nie wiedzą, że to "specjaliści" od indonezyjskich kotylionów?

    Kolejnym chwytem propagandowym PR-owców obecnej władzy była próba "wyciągnięcia za uszy" Bronisława Komorowskiego, postawienia go na piedestał tak wysoko, by "głupi lud kupił", jego wielkość, "powszechnie uznawany"  autorytet, czy wręcz mir ... a może nawet uwielbienie dla jego intelektu?. Wykorzystano do tego coś, co i owszem, podziwiamy przy okazji każdego święta państwowego, ale jednocześnie traktujemy jako coś najzupełniej normalnego. A chodzi o orkiestrę wojskową, obecną podczas wielu uroczystości. Oto dwa dni temu, gorliwa dziennikarka "dorwała" dyrygenta tejże orkiestry - bo niby taka zainteresowana jest tajnikami sztuki muzycznej w tak dużym składzie i w tak trudnych warunkach, w jakich przychodzi im grać. Jednak cały czas drążyła problem, jak żołnierze reagują na widok prezydenta, jak wielkim to dla nich jest przeżyciem widok prezydenta tak blisko, czy nie trzęsą im się ręce z tremy. Z takim to podbijaniem bębenka, mieliśmy w mediach do czynienia, już od wielu dni i na różne sposoby. Wykorzystywano przy tym typowe Gadające Głowy pokroju, Paradowskiej, Wołka, Passenta, Blumsztajna, czy nienawidzącego całym sobą, nie tylko PiS-u i Kaczyńskich, ale wszystkich normalnych Polaków, Waldemara Kuczyńskiego. Dzisiaj tak go poniosło, że o 8:30 rano, punktualnie, gdy Bronisław Komorowski miał złożyć wieniec pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego na Krakowskim Przedmieściu, napisał na Twitterze: "Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy". No, jeśli wśród tych "MY" widzi on siebie, to należy jemu natychmiast odpowiedzieć, że bezczelnie skłamał - jak to typowy antypolski bolszewik! Dlatego, na resztę swego nędznego życia, powinien sobie zapamiętać inne słowa:
Jeszcze Polska nie zginęła chociaż WY żyjecie, WY czerwone sprzedajne, komunistyczne świnie, wypasione na naszym nieszczęściu!
Później, pod wieczór, ten komuch, uważający siebie, za współczesnego Dzierżyńskiego lub Berię, widząc co się dzieje w Warszawie, zaapelował do swoich mocodawców:
"Jeżeli policja pozwoli na kontynuację tej zadymy i bluzgi na Agrykoli to rozwiązanie okaże się"rozwiązaniem" i blamażem ratusza oraz policji Gdybym był ministrem spraw wewnętrznych noc Pan Winnicki i paru innych spędziliby na dołku."

Takich jak on - czy kiedyś Szymborska - tęskniących za czasami Stalina, jest więcej. Wciąż żyją – i się mają bardzo dobrze. Szczególnie widać to było na jednym z pomnikowych przystanków tego "Marszu Kunie POdległej", kiedy w nagrodę za całoroczne opluwanie PiS-u i Kaczyńskich u boku prezydenta - tak jak i w poprzednim roku - pojawił się "Misio" Kamiński. A oprócz niego, prawie codzienne wylewanie jadu nienawiści na Polaków, na Kościół, na związkowców ..., docenił pan prezydent, zapraszając także Jana Filipa Libickiego. Czym sobie zasłużyli z kolei Giertychowie na takie samo wyróżnienie, to niech sami się przyznają – a jak nie powiedzą, to i tak niedługo się okaże.

Z kolei ile warte są słowa Bronisława Komorowskiego jako prezydenta nawołującego do zgody, do jedności, do wspólnego świętowania, najlepiej świadczy jego mowa końcowa pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego, kiedy to podziękował rodzinie Marszałka za obecność, ale nie zauważył, że kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy ludzi rozpoczyna już za chwilę inny marsz, swój Marsz Niepodległości! Jakoś zabrakło dobrej woli, by pozdrowić tamtych, nawet tylko za pośrednictwem mediów, życząc choćby spokojnego, radosnego świętowania ... Czyżby zrozumiał, że atrapa, kosztująca nas podatników wiele milionów złotych, a którą zorganizowano tylko po to by zaspokoić jego ambicje, by sztucznie nadmuchać jego autorytet, wyszłaby wyjątkowo śmiesznie, postawiona przy prawdziwym Marszu Niepodległości, gdzie obywatele za własne pieniądze świętują rocznicę odzyskania niepodległośći przez swoją Ojczyznę?

A może Bronisław Komorowski, weźmie przykład z tamtych tysięcy normalnych ludzi i sam wyłoży kilka swoich milionów na własną promocję? Wtedy nie tylko mógłby zyskać na autorytecie, ale i może więcej polskich dzieci dostałoby w szkołach obiady – zamiast tylko darmowego oglądania Renault FT-17, które im zafundował, znowu nie za swoje ...

AUTOR: bloger 1normalnyczlowiek

Przywołał: M.Z.

piątek, 8 listopada 2013

ODCIENIE MAŁOŚCI



Opisywanie problemów ekonomicznych uwarunkowań tego, co się dzisiaj w Polsce dzieje oznacza natychmiastową gniewną reakcję przedstawicieli co najmniej pięciu szkół ekonomicznych. I większość komentarzy będzie zapewne zaczynała się od słów „Ty durniu…”

A jednak czasem mnie ponosi - jak parę dni temu. Początek listopada 2013,supermarket Tesco, olej Oliver, czyli coś, co się użyć już daje, choć nie jest z najwyższej półki. Cena 6,50 za butelkę. W moim osiedlowym sklepiku 9,65. Paliwo: Statoil w obrębie parkingu supermarketowego, litr benzyny 95 w automacie 5,27. Orlen na Rzymowskiego: 5,76. Zagraniczne sieciówki tańsze – ale my mamy popierać wszystko co polskie, tak? Proszę bardzo – ale dopiero wtedy, gdy polscy prywatni sklepikarze czy ajenci stacji benzynowych zrozumieją, że zarabiać owszem, można, grabić nie wypada. Inaczej mam was wszystkich w nosie, rozumiecie? I guzik mnie obchodzą relacje pomiędzy zarządcami, właścicielami i podwykonawcami. Człowiek-klient ma prawo myśleć i działać  ekonomicznie, kropka.

W sieci ponownie wysyp materiałów o spodziewanym podatku katastralnym. Napisane marnie już w założeniu: bo co to znaczy „spodziewany”? To tak jakby już nie było wyjścia, nic, tylko czekać w bezruchu, a potem płakać i płacić. A to nieprawda! Straszenie dużym bólem ma zresztą swoje inne, manipulanckie oblicze. Otóż mało kto zauważył, że manewr z podniesieniem rzekomej wartości nieruchomości – co jest istotą katastralnego – został JUŻ wykonany. Na przykład w dzielnicy Mokotów. Pisałem o tym: pewnego dnia okazało się, że właśnie jesteśmy w innej „strefie”. I BACH czynsze w górę! Podstęp się udał, mało kto w ogóle pojmował w czym rzecz – a dzielnicowi „władcy” dodatkowy dochód jednak uzyskali. Wali się, cieknie, pękają fundamenty, połowa domów ma lewych mieszkańców – ale batiuszka Stalin czy jakiś inny Ważny pomazał linie palcem po mapie – i już jesteśmy w strefie luksusu. Nie wspominam tu o dowcipie z systematycznym podnoszeniem czynszów mieszkaniowych, to jest stosowane od lat i niemały udział mają w tych sprawkach lokalni samorządowcy. Ot, samorządnie zgłosili chęć szybszego dojenia swoich mieszkańców – więc ratusz łaskawie się zgodził…

Kto  idzie na Marsz, kto nie idzie, jak się zachowywać, co mieć ze sobą, czego raczej nie… Mnie właściwie ciekawi tylko jedno: wejdą w wąwóz ulicy Agrykola czy nie wejdą? Bo naiwnych przestrzegam od wielu miesięcy, patrzą na mnie cielęcymi oczkami i nie  bardzo ich to wszystko obchodzi. Mniejsza… Ale nie właźcie tam pod żadnym pozorem!

I Smoleńsk, nie zajmowałem się tym właściwie wcale, uważając, iż inni robią to szybciej i może lepiej. Ponieważ jednak co jakiś czas spotykam gościa, który tę sprawę śledzi, wie wszystko i oczywiście nie ma najmniejszej wątpliwości jak było naprawdę - odpowiem mu teraz pośrednio. Otóż jeden z internautów opisał rzecz całą tak:

„…1)~volt :  Dobrze napisane więc wklejam. "Tu w Anglii nie mogli zrozumieć, o co mi chodzi z tą polską demokracją, więc im opowiedziałem taką bajeczkę: Wyobraźcie sobie, że Rosjanie podczas II wojny mordują skrytobójczo kilkadziesiąt tysięcy waszych jeńców, nie przyznają się do tego i zwalają winę na Niemców. Po latach prawda wychodzi na jaw, a królowa, wraz z całym sztabem generalnym, szefem Banku Anglii, szefami najważniejszych instytucji państwowych i arcybiskupem Canterbury leci w rocznicę tego mordu do Rosji, żeby uczcić pamięć pomordowanych brytyjskich żołnierzy. Tam samolot królowej rozbija się w niewyjaśnionych okolicznościach. Rząd nie tylko nie podaje się do dymisji, ale powierza śledztwo Rosjanom, którzy ogłaszają, że do sterów dorwała się królowa wraz z naczelnym dowódcą lotnictwa i po pijaku rozbili samolot. Rząd angielski potwierdza tą wersję, BBC i Reuter w komentarzach przypominają ogólnie przedtem znana lekkomyślność i pychę królowej oraz jej zamiłowanie do ginu, wytykają angielskim pilotom nieudolność i braki w wyszkoleniu, ubolewają nad degrengoladą moralną rodziny królewskiej i pijaństwem w silach zbrojnych, a w lotnictwie w szczególności, ale jednocześnie Parlament rekomenduje ministra obrony narodowej do Izby Lordów, a premier składa wniosek o awansowanie szefa Intelligence Service na generała dywizji itd. Nie ma najmniejszego znaczenia, że w sprowadzonej do GB, a zaplombowanej przez Rosjan trumnie królowa ma trzy nogi i jest ubrana we frak i męskie kalesony (niektóre tabloidy nawet nawołują z tego powodu do odmówienia królowej prawa do godziwego pochowku i sugerują, ze królowa miała skrywane inklinacje transseksualne), niektóre ofiary maja po dwie cudze wątroby zamiast jednej własnej, inne kupę śmieci w brzuchu... Nieważne, że cały teren katastrofy zaorano i pokryto betonowymi płytami, ślady zatarto, drzewa wycięto w pień, a wrak samolotu zniszczono i umyto, a na dodatek Rosjanie odmawiają jego zwrotu. Rząd angielski jest tym wszystkim zachwycony, wysyła w świat komunikaty o znacznej poprawie stosunków z Rosja, katastrofę nazywa punktem zwrotnym tych stosunków i nowym otwarciem na dialog z narodem rosyjskim i potwierdza oficjalnie przy każdej okazji, że winę ponosi pijana królowa z trzema nogami. Przez dwa tygodnie nikt ze mną nie rozmawiał, wszyscy się odsuwali, jak od zadżumionego. Po dwóch tygodniach, jeden z Anglików mnie przeprosił. Powiedział, że myśleli, że jestem chory psychicznie i mnie izolowali. Ale zapytali innego Polaka, który im potwierdził to, co mówiłem, a jeszcze inny sprawdził sobie w internecie hasło Katyń i Smoleńsk. Stwierdzili, że nie mieli pojęcia, że coś takiego jest w Europie możliwe. To tyle odnośnie rosyjskich "ekspertów" w mediach. Ładnie ta wasza Polska od Tuska wygląda. Z perspektywy angielskiej niczym rosyjski bantustan." Jak się czujecie lemingi?...”

I co, znawco: dalej będziesz bredził jak przedtem? Ilu ludzi musi cię obśmiać, wydrwić, wyszydzić – byś zaczął myśleć?

Na gorąco: M.Z.

piątek, 1 listopada 2013

STOIMY

1 listopada, około godziny 10.15, teoretyczny dojazd do warszawskiego Cmentarza Północnego. Mniej więcej 8 kilometrów wcześniej, jeszcze na Wisłostradzie... Stoimy... Tak zwyczajnie i po prostu. Metr, dwa do przodu, hamulec, stop. W paśmie CB kilku dowcipnisiów doradza: "trzeba było wyjechać nad ranem, nie mielibyście teraz kłopotów". Może to i racja, tyle że nie ma u nas tradycji nocnych startów do zmarłych bliskich. Po półtorej godziny mam dość, za stalowymi barierami wypatruję fragment pasa środkowego, na którym udaje się zawrócić. Z powrotem już pusto. Odwiedzę Ich jutro, może pojutrze, gdy się nieco rozluźni na trasach dojazdowych i przycmentarnych parkingach.

W tym roku piękna pogoda. Korek też raczej spokojny, bez agresji i zdenerwowania. No cóż, sami wybraliśmy ten dzień na próbę odwiedzenia cmentarzy, mamy co mamy, czym tu się irytować... W eterze CB smok-miluś gdzieś spod Marek (mówi o tym jakby mieszkał bęcwał co najmniej w Paryżu) gromi przez mikrofon: "Chciało wam się obchodzić jakąś tam śmierć, to teraz macie za swoje..." Bzdura, durnowaty i pokraczny umysłowo "mobilku": chciało nam się pomilczeć o ich życiu minionym, ja co prawda wracam i zrobię to dzisiaj w domu, ale ty dalej pozostaniesz niedoukiem. Małej szerokości i pancernych drzew!

M.Z.