środa, 23 kwietnia 2008

Notatniki czasów wojny

Dawno nie zajmowałem się polityką w szerszym, niż blokowe znaczeniu - ale też i prawda taka, że nieustanne manewry wykształciuchów i mikro-dupków, którzy za polityków się podają mogą być nudne, a nie jestem zwolennikiem ekscytowania się własnym odruchem wymiotnym. Był więc kąt, prace u podstaw i inne prace fizyczne. Śruba ma bowiem to do siebie, że albo jest przykręcona - albo nie jest. I nic się tu nie da zinterpretować, zaczarować czy wmówić.

Gdy zatem po kilku tygodniach niemal całkiem bez telewizji i obserwowania zmagań mistrzów dętej frazy i bałamutnego argumentu włączyłem w końcu pudełko - zdumienie moje nie miało końca. Bo okazuje się oto, że żyjemy w czasach wojny! O zapłodnienie in vitro, o miłość zadekretowaną do pedałów i innych zboczków, o uznanie czarnego za białe i odwrotnie. To oczywiście tematy zastępcze, wojenka wokół nich ma być zażarta nie dlatego, że coś tu można ugrać istotnego - ale dlatego, że niedawne wyprzedanie niepodległości Rzeczypospolitej winno roztopić się w dźwięku trąb bojowych, nawołujących do ataku na Ciemnogród, jego wojów i tabory. By stan pożądany osiągnąć reanimowano, ewentualnie odkurzono Wielkich Epok Minionych, najpierw Wałęsę Lecha. Jeden z programów telewizyjnych przedstawił go jako intelektualistę. Stop, spokojnie, jeszcze proszę bez protestów! Stanisław Michalkiewicz w felietonie objaśnił, w czym rzecz, gdyby oczywiście ktokolwiek miał wątpliwości. Otóż dzielny Lech to właśnie taki intelektualista czasów wojny. Świeżo po regeneracji w Ameryce, bieżnik jeszcze nie ostygł, a bateryjka w sterowniku nowa - więc po prostu jak znalazł. A że argumenty Lecha marne, wypowiedzi pokrętne, poziom zaś ustawiony w pionie gwałtownie umykającym w dół - nie szkodzi, wojna to wojna, nie ma co się spodziewać filozoficznych rozpraw. Wielki Elektryk pogadał krótko na tematy "ogólne", po czym pochwalił publicznie swą progeniturę i zapowiedział, by jej obecni opiekunowie z PO strzegli się, Jarosław może dużo, a nawet jeszcze więcej, niech no tylko przyjdzie ta właściwa chwila, orzeł skrzydła rozwinie niechybnie. Są co prawda głosy, że kurica nie ptica, ale kto by się tam złośliwcami przejmował, rodzinną głębię rozumów już poznaliśmy, niektórzy nawet twierdzą, że na własnej dupie...

Kto promuje i wprowadza na szklane salony Wielkich Czasów Wojny? Oczywiście dziennikarze czasów wojny: Sekielski i Morozowski, Olejnik Monika, Żakowski Jacek i grupa specjalna z Kłamliwej. Są podejrzenia, iż ci ostatni kreślą nocami plan ogólny ataku, reszta tylko rzecz całą realizuje, spijając wzamian co słodsze konfitury. Mniejsza... Żurnaliści wymienieni są tak dobrze przygotowani do nieustannych wojennych kampanii, że właściwie wojna jako taka jest im już zbędna, gdyby nawet jej nie było to wywołają, rozjarzą i zintensyfikują. I oczywiście natychmiast ostrzelają przeciwników seriami z automatów, granatników i co tam jeszcze mają w intelektualnych wojennych plecakach.

Tu aż prosi się wtrącenie: otóż różne "wynalazki czasów wojny" znane są w naszym niespokojnym kraju od lat, do prawobrzeżnej Warszawy we wrześniu 1944 roku zjechała wszak śmietanka sowieckich oficerów, wyposażonych w tak zwane wojenne żony. Twór był to nieco różny od zwykłej "ślubnej", jak przez mgłę (wczesne lata pięćdziesiąte...) sam jeszcze pamiętam, że z grubsza ciosany, mrozoodporny i nie wymagający francuskich perfum przed użyciem. Wielbiciele gatunku długie lata jeszcze twierdzili, że wspomniane damy były tak gorące, że dawanie na śniegu nie sprawiało im żadnych kłopotów, przeciwnie, było czynnością naturalną i pożądaną. Dziennikarze czasów wojny nieco przypominają tamtą zapomnianą konstrukcję - wszystko u nich bardziej rubaszne, toporne, ze skłonnością do zabawy przy solidnej szklance. No ale w okopach jak wiadomo nie ma czasu na duperele...

No więc dziennikarze czasów wojny za zezwoleństwem swych pryncypałów hasają w najlepsze, polemiki intelektualne z nimi i ich gośćmi z góry skazane na niepowodzenie, jak wojna to z siekierą, a nie argumentem. Tematów zastępczych potrafią wprowadzić mnóstwo. Na przykład materię zapłodnienia in vitro. Ponoć pasjonują sie tym damy z towarzystwa, ba, rzecz miała stać się modną i dowodzącą pełnego wyzwolenia. Ktoś zauważył, że w ferworze wojennych zapałów całkiem niepotrzebnie do sprawy wprowadzono takie postaci, jak słynny Biedroń. Ten jak wiadomo w ataku wyzwolenia totalnego promuje stosunki męsko-męskie. Gdyby moda na nie rozpowszechniła się tak, jak to sobie biedronio-podobni wyobrażają - to jasnym jest, że żadne zapłodnienia dokonywane w sposób naturalny nie będą mogły mieć miejsca, panowie zajęci zostaną inną działalnością. Jeżeli w ogóle mamy się rozmnażać, za jedno czy z przyczyn patriotycznych, czy ekonomicznych - to coś w tej sytuacji trzeba będzie uczynić. Wibratory damskie jak wiadomo opcji prokreacyjnej nie posiadają, dzieworództwo w fazie prób laboratoryjnych. No i in vitro zostało na placu boju!

Pierdoły, prawda? Nie zaprzeczam. Nigdzie nie ma ni słowa na temat przyczyn porzucenia opcji wyborów w okręgach jednomandatowych. Nikt nic nie wie o amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Co z rurą naftową pod Bałtykiem? Po co wtrącamy się do Gruzji? Czy prezydent powinien prowadzić własną politykę zagraniczna i w jakim zakresie? Dlaczego czerwoni wtrącają się w wybory biskupa u zielonych? Mnie nie pytajcie, nie wiem. Idioci rozpoczęli jakąś wojnę i jest straszny hałas bitewny

Wszystko jedno, wszystko jedno... Im strzelać kazano - to strzelają.

Marek Zarębski


Brak komentarzy: