sobota, 26 kwietnia 2008

O fundamentach

Będzie zarówno o fundamentach naszego domu, jak fundamentach mojego o nim myślenia. Te pierwsze zgodnie z ekspertyzą techniczną, wykonana zresztą nie na żądanie lokatorów, ale na żądanie administracji - fundamenty domu mają szczeliny, przez które przenika do wnętrza budynku wilgoć ze wszystkimi tego skutkami. Wykonawstwo niechlujne i wbrew zasadom sztuki budowlanej. Te drugie bazują na logicznym wiązaniu skutków z przyczynami - coś na kształt rozumowania, że skoro z dziury automatu wyskoczył batonik, to przedtem ktoś niechybnie musiał do innego otworu wsunąć monetę.

Z ostatnich rozmów z lokatorami wynika, że w mieszkaniach pionów narożnych w klatce pierwszej i trzeciej pojawia się grzyb. Uparcie klasyfikowany przez kolejne komisje nie jako grzyb, ale jako proste zawilgocenie. Zostawmy na razie ten spór, najwidoczniej w ADM-ie siedzą sami wybitni mykolodzy (grzyboznawcy), oczywiście specjalizujący się w rozpoznawaniu nie tego co jest, ale tego, czego nie ma. Jak to możliwe, by w mieszkaniu pełnym ludzi, ogrzewanym prawidłowo i eksploatowanym zgodnie z przeznaczeniem (czyli poza łazienką nikt w pokojach prysznica nie używa) pojawiał się grzyb czy zawilgocenie? Otóż generalnie nie jest to możliwe, gdyby nie wspomniane szczeliny w fundamentach. Publikowaliśmy już serię zdjęć z pomieszczeń znajdujących się na poziomie minus jeden, obok stanowisk garażowych, które tak hojną ręką rozdane zostały obcym. I nic, żadnej reakcji. Trudno się dziwić - w innych sytuacjach jeśli niemądremu pokażemy dowodnie, że jest niemądry najczęściej milknie. ADM dostał również serię fotek dokumentujących do czego zaniechanie odwodnienia i zaizolowania fundamentów może prowadzić. W jednym z lokali pierwszego piętra grzybek wyrósł już na suficie, ściany mu najwyraźniej nie wystarczały. Świństwo, które pojawiło się również na ścianach klatek schodowych, przy wejściach na poziomie zero, uznane zostało przez nasłanego "fachowca" także za zawilgocenie, po czym przez ekipy mistrzów pędzla zamalowane w postaci barwnych plam, które znają Państwo z codziennych wizyt we własnych domach. Gadzina wyszła znów spod tej niby "pozłoty"... No cóż, niezbadane są drogi wilgoci. Tu niestety nie można zastosować tłumaczenia, które poddane zostało innej lokatorce: tego mianowicie, że w onym mieszkaniu pierze się zbyt wiele prześcieradeł i gaci, suszących się następnie po pokojach. Nawet gdyby tak było u pani obdarowanej tym prostym wytłumaczeniem - to historia nie notuje zdarzenia, podczas którego uparci z Abramowskiego 9 suszyli by gacie na klatkach schodowych. Sugeruję nieśmiało by zatem pokrętni "tłumacze" rzeczywistości przygotowali inne wersje serwowanych nam banialuk. Poprzednie wytarły się w praniu - po czym obaliły ze wstydu. Same!

Znowu pojawiła się tajemnicza postać - weszła do kotłowni, a w kilka godzin później w naszych kranach zabrakło ciepłej wody. Kolejny geniusz hydrauliczny na dyżurze? Może tak. Oczywiście jest sobota i do poniedziałku nie ma co liczyć na naprawę. Dobra, niżej podpisany ogoli się w zimnej. A jak wygląda sytuacja z małymi dziećmi, których ci u nas dostatek?
================================================

CUD WCIELONY!!! Sobota, 26 kwietnia, ok. 22.00 - w kranach pojawiła się ciepła woda, kaloryfery ożyły. Kto wykonał właściwy telefon?

Marek Zarębski

czwartek, 24 kwietnia 2008

Zapchana klozetka - część II

Czytelnik pierwszy raz wchodzący na tę stronę ze zdziwieniem konstatuje, że pewnie nikt jej nie czyta - skoro nie ma komentarzy... Albo trwa totalne olewactwo - albo złośliwy autor nie puszcza słusznych głosów krytyki, nie chcąc zakłócać swego dobrego samopoczucia. Oświadczam jak najuroczyściej, że jest to nieprawda! Komentarze nadchodzą, tyle że na prywatnego maila i zastrzeżeniem. Nigdy nie usunąłem żadnego komentarza zgłoszonego do opublikowania. Po drugie wszystkie te, które otrzymałem z wyraźną uwagą, że są do prywatnej wiadomości (a było ich wcale niemało) omówiłem bez cytowania in extenso, słowem skwitowałem w sposób prawnie dozwolony i zwyczajowo przyklepany. Treści z maili znalazły się więc w treściach, które produkuję.

Po co takie deklaracje? Otóż nie tak dawno pisałem o podziemnym garażu i o tym, że nie jest sprzątany częściej, niż raz w roku, z reguły latem lub późną wiosną. Ktoś to podchwycił: przeczytał na moim blogu, przekazał wynajmującym, wszystko jedno, jutro zmywanie. Dzisiaj natomiast członkowie komisji, która weryfikowała usterki w naszych lokalach wywiesili stosowne zawiadomienie na wewnętrznych drzwiach garażowych, tych prowadzących na klatki schodowe. Czy mam powiedzieć, że chwała im za to, iż w ciągu JEDNEGO dnia każą usunąć parkujące auta na czas kąpieli podłogi? Nie, bowiem takie wezwanie to czysta kpina, arogancja i bufonada. Jeśli komuś zdaje się, że jest inaczej - to tkwi w błędzie po uszy. Z jednodniowym wyprzedzeniem to w tym kraju działają grupy antyterrorystyczne, nie normalni ludzie.

Sprawa druga: dotarło do kogoś, iż moje informacje o losie ochroniarzy pozbawionych toalety pochodzą od zainteresowanych. Mnie przylać się nie da - trwa więc wendetta względem ludzi pozbawionych sracza. Że niby śmieli się poskarżyć... Dzisiaj etap komiczny. Poszukiwanie jakiegoś tajnego klucza. Wiem o nim tyle, że swojego czasu rozwiercono zamek do jednego ze schowków w podziemiu, wymieniono go na inny i poprzedniej ekipie ochroniarskiej klucza nie wydano. Zdaniem ochroniarzy tę przepustkę do raju miała dzierżyć sama Pani Gajewska. Dzisiejsza ekipa kontrolna wykonała do rzeczonej demonstracyjny telefon, oświadczyła po zakończeniu rozmowy, że P. Gajewska nic nie wie, po czym zapytała: może ja wiem? Bo jeśli nie - to ochroniarze będą płacili za rozwiercenie i nowy zamek.

Teoretycznie to słuszna metoda. Po łacinie divide et impera, po polsku dziel i rządź. Niestety w opisanym przypadku chybiona. Otóż ja nic w tej sprawie nie wiem! Wybierzcie jedno z dwóch możliwych rozwiązań: albo nie ma czego dzielić, albo macaliście na oślep i nie trafiliście. Odpowiadam dalej na piśmie: mam dość rubaszno-pańszczyźnianego stylu prowadzenia rozmów, jaki Państwo stosujecie od pewnego czasu, także podczas wizyty w moim mieszkaniu, także dzisiaj względem klucza. Szczególnie dotyczy to dżentelmena (?) inicjującego rozmowę. (Facet: pusz się i strosz w innym kurniku, tu na durniów nie trafiłeś!). Nie pilnuję Państwa bałaganu, nie odpowiadam za uchybienia i zamęt, w ogóle mnie wasze bóle nie interesują, zdaje się, że płacą wam niezłe pieniądze, byście je cierpieli. Nie wiem zatem co się stało z tajemniczym kluczem. Bez wątpienia natomiast byłem świadkiem niemiłej rozmowy administratorów z ekipą ochroniarską, śmiem nawet twierdzić, że podczas jej trwania padały groźby bezprawne. I nie ochroniarze je serwowali. W związku z tym jedno pytanie na koniec: kiedy przepchacie toaletę, Drodzy Specjaliści? Bo smród coraz większy i jutrzejsze mycie niczego nie załatwi.

Marek Zarębski

środa, 23 kwietnia 2008

I wyszedł letki z zapchanej klozetki?

Polityka polityką, a pospolitość w kącie skrzeczy... Jak już pisałem od kilku tygodni w podziemiach trwa wojna. Nerwów i zwieraczy - chodzi o zapchaną toaletę, z której korzystali ochroniarze. Tak, ci od 24-godzinnych dyżurów. Ile razy dorosły człowiek normalnej budowy w ciągu doby odwiedza toaletę? Łatwo wykonać obliczenia prywatne. Tym łatwiej, że skoro toaleta zapchana, to rzeczony człowiek nie może jej odwiedzić ANI RAZU! Cóż ma więc czynić, skoro konieczność goni? Ano oszukać fizjologię - twierdzi nasza "ukochana Pani Administratorka", łaskawie zechciała nas dzisiaj odwiedzić i podzielić się swymi przemyśleniami z cierpiącymi na realne wzdęcie. Cierpiącym jakoś nie ulżyło. Ponoć zamierzają wyciąć dziurę w siatce, oddzielającej ich od najbliższych krzaków. Oj, coś mi się zdaje, że sprawa dotrze do Najjaśniejszej Telewizji. Bo jakże to tak: wolno obsrywać krzaczki ukochanej TVP z powodu nieudolności ADM?

Cóż my możemy zrobić, widząc jak administratorska świadomość kształtuje proletariacki byt? Ja przynajmniej oświadczam: cofam ciepłe przyjęcie, ongiś wyrażone dla Pani Krystyny Dominiak na tych łamach. Niczym się Pani nie różni od swych poprzedniczek. Albo inaczej: jest Pani równie arogancka i nieudolna. Chcecie Państwo siłowo remontować nasze mieszkania, a sracza przepchać nie potraficie? Notuję rzecz jasna zdarzenie jako ciekawy przyczynek do zbliżającej się publicznej dyskusji co jest komercyjne, a co komercyjnym żadną miarą być nie może. Na marginesie: nie są wam potrzebni żadni wrogowie zewnętrzni. Sami dla siebie jesteście największym wrogiem. I tak proszę trzymać - wówczas komu innemu będzie łatwiej...

Marek Zarębski

Notatniki czasów wojny

Dawno nie zajmowałem się polityką w szerszym, niż blokowe znaczeniu - ale też i prawda taka, że nieustanne manewry wykształciuchów i mikro-dupków, którzy za polityków się podają mogą być nudne, a nie jestem zwolennikiem ekscytowania się własnym odruchem wymiotnym. Był więc kąt, prace u podstaw i inne prace fizyczne. Śruba ma bowiem to do siebie, że albo jest przykręcona - albo nie jest. I nic się tu nie da zinterpretować, zaczarować czy wmówić.

Gdy zatem po kilku tygodniach niemal całkiem bez telewizji i obserwowania zmagań mistrzów dętej frazy i bałamutnego argumentu włączyłem w końcu pudełko - zdumienie moje nie miało końca. Bo okazuje się oto, że żyjemy w czasach wojny! O zapłodnienie in vitro, o miłość zadekretowaną do pedałów i innych zboczków, o uznanie czarnego za białe i odwrotnie. To oczywiście tematy zastępcze, wojenka wokół nich ma być zażarta nie dlatego, że coś tu można ugrać istotnego - ale dlatego, że niedawne wyprzedanie niepodległości Rzeczypospolitej winno roztopić się w dźwięku trąb bojowych, nawołujących do ataku na Ciemnogród, jego wojów i tabory. By stan pożądany osiągnąć reanimowano, ewentualnie odkurzono Wielkich Epok Minionych, najpierw Wałęsę Lecha. Jeden z programów telewizyjnych przedstawił go jako intelektualistę. Stop, spokojnie, jeszcze proszę bez protestów! Stanisław Michalkiewicz w felietonie objaśnił, w czym rzecz, gdyby oczywiście ktokolwiek miał wątpliwości. Otóż dzielny Lech to właśnie taki intelektualista czasów wojny. Świeżo po regeneracji w Ameryce, bieżnik jeszcze nie ostygł, a bateryjka w sterowniku nowa - więc po prostu jak znalazł. A że argumenty Lecha marne, wypowiedzi pokrętne, poziom zaś ustawiony w pionie gwałtownie umykającym w dół - nie szkodzi, wojna to wojna, nie ma co się spodziewać filozoficznych rozpraw. Wielki Elektryk pogadał krótko na tematy "ogólne", po czym pochwalił publicznie swą progeniturę i zapowiedział, by jej obecni opiekunowie z PO strzegli się, Jarosław może dużo, a nawet jeszcze więcej, niech no tylko przyjdzie ta właściwa chwila, orzeł skrzydła rozwinie niechybnie. Są co prawda głosy, że kurica nie ptica, ale kto by się tam złośliwcami przejmował, rodzinną głębię rozumów już poznaliśmy, niektórzy nawet twierdzą, że na własnej dupie...

Kto promuje i wprowadza na szklane salony Wielkich Czasów Wojny? Oczywiście dziennikarze czasów wojny: Sekielski i Morozowski, Olejnik Monika, Żakowski Jacek i grupa specjalna z Kłamliwej. Są podejrzenia, iż ci ostatni kreślą nocami plan ogólny ataku, reszta tylko rzecz całą realizuje, spijając wzamian co słodsze konfitury. Mniejsza... Żurnaliści wymienieni są tak dobrze przygotowani do nieustannych wojennych kampanii, że właściwie wojna jako taka jest im już zbędna, gdyby nawet jej nie było to wywołają, rozjarzą i zintensyfikują. I oczywiście natychmiast ostrzelają przeciwników seriami z automatów, granatników i co tam jeszcze mają w intelektualnych wojennych plecakach.

Tu aż prosi się wtrącenie: otóż różne "wynalazki czasów wojny" znane są w naszym niespokojnym kraju od lat, do prawobrzeżnej Warszawy we wrześniu 1944 roku zjechała wszak śmietanka sowieckich oficerów, wyposażonych w tak zwane wojenne żony. Twór był to nieco różny od zwykłej "ślubnej", jak przez mgłę (wczesne lata pięćdziesiąte...) sam jeszcze pamiętam, że z grubsza ciosany, mrozoodporny i nie wymagający francuskich perfum przed użyciem. Wielbiciele gatunku długie lata jeszcze twierdzili, że wspomniane damy były tak gorące, że dawanie na śniegu nie sprawiało im żadnych kłopotów, przeciwnie, było czynnością naturalną i pożądaną. Dziennikarze czasów wojny nieco przypominają tamtą zapomnianą konstrukcję - wszystko u nich bardziej rubaszne, toporne, ze skłonnością do zabawy przy solidnej szklance. No ale w okopach jak wiadomo nie ma czasu na duperele...

No więc dziennikarze czasów wojny za zezwoleństwem swych pryncypałów hasają w najlepsze, polemiki intelektualne z nimi i ich gośćmi z góry skazane na niepowodzenie, jak wojna to z siekierą, a nie argumentem. Tematów zastępczych potrafią wprowadzić mnóstwo. Na przykład materię zapłodnienia in vitro. Ponoć pasjonują sie tym damy z towarzystwa, ba, rzecz miała stać się modną i dowodzącą pełnego wyzwolenia. Ktoś zauważył, że w ferworze wojennych zapałów całkiem niepotrzebnie do sprawy wprowadzono takie postaci, jak słynny Biedroń. Ten jak wiadomo w ataku wyzwolenia totalnego promuje stosunki męsko-męskie. Gdyby moda na nie rozpowszechniła się tak, jak to sobie biedronio-podobni wyobrażają - to jasnym jest, że żadne zapłodnienia dokonywane w sposób naturalny nie będą mogły mieć miejsca, panowie zajęci zostaną inną działalnością. Jeżeli w ogóle mamy się rozmnażać, za jedno czy z przyczyn patriotycznych, czy ekonomicznych - to coś w tej sytuacji trzeba będzie uczynić. Wibratory damskie jak wiadomo opcji prokreacyjnej nie posiadają, dzieworództwo w fazie prób laboratoryjnych. No i in vitro zostało na placu boju!

Pierdoły, prawda? Nie zaprzeczam. Nigdzie nie ma ni słowa na temat przyczyn porzucenia opcji wyborów w okręgach jednomandatowych. Nikt nic nie wie o amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Co z rurą naftową pod Bałtykiem? Po co wtrącamy się do Gruzji? Czy prezydent powinien prowadzić własną politykę zagraniczna i w jakim zakresie? Dlaczego czerwoni wtrącają się w wybory biskupa u zielonych? Mnie nie pytajcie, nie wiem. Idioci rozpoczęli jakąś wojnę i jest straszny hałas bitewny

Wszystko jedno, wszystko jedno... Im strzelać kazano - to strzelają.

Marek Zarębski


sobota, 19 kwietnia 2008

Układy równowagi

Jest rzeczą oczywistą, że to, o czym pisuję na łamach swego bloga dyskutowane jest przedtem lub potem z ludźmi, którzy zadali sobie trud przeczytania moich enuncjacji. Niektórym zdaje się, że tworzę dość specyficzne realia science fiction (o ile taka sprzeczność w ogóle ma prawo istnieć...), inni sądzą, że dość dokładnie, choć w oryginalny sposób opisuję to, co wokół się dzieje i że jest moim prawem poszukiwanie prawideł, a później rozwiązań. Z tymi ostatnimi doszliśmy właśnie do wniosku, że burza w naszej kamienicy (i wokół niej) wynika z zakłócenia stanu równowagi, jaki istniał w chwili obsadzania lokatorami kolejnych mieszkań - i w założeniu urzędników miał trwać nieskończenie długo. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że tak właśnie miało być: zaczynamy mieszkać w formule, która przedtem nie istniała na terenie Warszawy, płacimy, nie narzekamy, nie zauważamy kolejno pojawiających się usterek, przyzwyczajamy się do nich. A łaskawcy zewnętrzni od czasu do czasu coś tam poprawiają, zamalowywują czy maskują w dowolny inny sposób. Biorą premie za wykonane czynności statutowe i w poczuciu jakże dobrze spełnionego obowiązku wypinają zwiędłe piersi ku orderom.

No ale wyszło inaczej... Zresztą wcale nie dlatego, że wspominani "łaskawcy" trafili na lokatorów szczególnie upierdliwych i wrednych. Stało się tak dlatego, że twórcy określonego układu po prostu błędnie ocenili jego stan równowagi. I źle wytypowali czynniki, które zmieniając się w czasie - ich błogi spokój mogły zakłócić. Dla ich pocieszenia powiem tyle, że to choroba dość powszechna, cierpieli na nią tacy wymieniani w encyklopediach "wspanialcy", jak Hitler czy Stalin. Nie? A ile lat trwała "Tysiącletnia Rzesza"? Dwanaście, proszę Państwa. Rzekomo wieczny komunizm rypnął się po siedemdziesięciu, niestety pogrobowcy żyją i dzisiaj, mają się nieźle, choć korzystają z innego już układu. Twórcy tamtych systemów mniemali, że ich dalekowzroczność nie zna granic. Pomylili się, straszą nimi dzieci, rzekomy geniusz militarny Hitlera wykpiła rosyjska zima i rosyjskiej odległości, wybitny językoznawca i odwracacz biegu rzek Josif Wissarionowicz skończył równie marnie.

Do pewnej grupki oponentów, specyficznie uzasadniających niechęć do tego, co piszę jasny apel: proszę nie namawiać mnie do systematycznej lektury "Gazety Wybiórczej", które to zajęcie jakoby ma mi naprawić połączenia mózgowe. Po prostu następnym razem będę mniej uprzejmy i powiem wprost, że szmatławcami się nie zajmuję, a talmudyczno-lewackimi łamańcami dość trudno mnie intelektualnie uwieść. Czy tym razem było wystarczająco jasno?

Marek Zarębski

sobota, 12 kwietnia 2008

DLACZEGO?

Cykl pytań zaczynających się od tytułowego "Dlaczego?" przeżył każdy, kto miał dzieci. Dlaczego to, dlaczego tamto... Takie pytania potrafią być piekielnie męczące. Stary dowcip powiada, że nieodmiennie ten cykl prześladowań rodziców kończy się ich wołaniem o syfon. "Dlaczego?" "Ponieważ Jasiu muszę czymś w ciebie rzucić..."


Wieść gminna głosi, że administracja postanowiła w tym roku wyremontować nasze mieszkania. W minionych latach wiele ogólnych zebrań lokatorów przyjęło stanowisko, że owszem, remonty tak, ale najpierw te usuwające pęknięcia fundamentów, ciągi wentylacyjne ciepłowni, cieknące dachy, odpadający tynk na klatkach schodowych, zdemolowane wejścia, śmietnik itd. Nie wymieniam dalej i precyzyjniej, poświęciliśmy temu tyle czasu, że aż szkoda gadać. To pisemnie potwierdzone stanowisko wyeksplikowane jest zresztą na stronie głównej konkurencyjnego związku "Abramowskiego 9". Mieliśmy przyjrzeć się efektom tych prac u podstaw, dotychczas przecież NIEUDANYCH - i dopiero potem zdecydować, kiedy może nastąpić wejście ekip remontowych do prywatnych mieszkań. Ludzi mroził brak fachowości remontowców, którym jak do tej pory pod światłym kierownictwem osób z Irysowej czy Kolberga nie udało się nic lub prawie nic. Nazwijmy to jasno: obsługiwali nas dyletanci i flejtuchy. Czy z tego powodu można mieć wątpliwości względem kolejnego zrywu remontowego? Jasne że można. Ja mam, kilkadziesiąt innych osób również. Dlaczego pomija się to milczeniem?


Spryciule odczekali czas jakiś i ruszyli do ataku. Kiedyś, podczas ostatniej odnotowanej próby, pojawiły się wobec nas groźby, że każdy, kto nie dostosuje swego urlopu do wymagań administracji, nie udostępni mieszkania do napraw - i tak będzie miał czynsz przywrócony do poziomu mieszkań BEZ USTEREK. Sprytna plotka, sporo osób poważnie jej się przestraszyło i żadne przywoływane opinie prawników, że tak się jednak nie da, że byle prawny aspirant wygrywa proces o nieprawne działania w cuglach - ludzi nie uspokoiły. W tym samym czasie ten i ów usłyszał półgębkiem wygłaszane rady, że skoro tegoroczny urlop już wykorzystany lub nie da się go wyraźnie wskazać może wziąć przecież lewe zwolnienie lekarskie. Nie, nie, głośno tego się nie usłyszy, instynkt samozachowawczy urzędników jednak jeszcze istnieje i podobnej rady na piśmie udzielonej próżno by szukać. Suma summarum moi sąsiedzi wolą dzisiaj siedzieć cicho, co poniektórzy wskazują remontowcom chwilę dopuszczenia ich do walących się sufitów, odpadającej glazury i pękających podłóg. Większość zapomniała co kiedyś wspólnie ustaliliśmy i jaki ma być porządek rzeczy, by dom ponownie można było uznać za komercyjny, ergo włomotać wysokie czynsze ludziom, którym od lat wmawia się, że wzięli się znikąd, a Miasto robi im w ogóle łachę, pozwalając parkować tyłki w tak wytwornej dzielnicy i w tak wspaniałym domu.


Dlaczego? Dlaczego bez końca dajemy się w pewnym zakresie robić w trąbę? Dlaczego dom nasz powoli przekształca się w slumsy, zasmarkane, niedoczyszczone, publiczne jak w poprzednich tekstach wskazuję? Kto w końcu pójdzie po ten syfon - i w kogo nim rzucić?


Marek Zarębski

piątek, 11 kwietnia 2008

Z katalogu ciekawostek przyrodniczych

Czy w ogóle takowy istniej dzisiaj? Cóż, jeśli nie istnieje - to trzeba go jak najpilniej stworzyć. Katalog jak wiadomo to lista rzeczy i zdarzeń, które uważny czytelnik po przyswojeniu informacji segreguje rozumowo - i podejmuje decyzje "Co dalej". W tym tygodniu na miejsce pierwsze awansował... brak toalety dla ochroniarzy. Od dwóch tygodni! Jak więc oni to robią? Proszę Państwa - to właśnie jest tytułowa ciekawostka przyrodnicza. Specjaliści-biolodzy z ADM-u uznali, że oni tego w ogóle nie muszą robić. A jeśli bardzo będą chcieli - to sami sobie poradzą. Nobel, po prosty Nobel!

Nie proszono mnie o to, a jednak postanowiłem porozmawiać telefonicznie z opiekunem naszej zmiany ochroniarzy z firmy "Uniwersum". Motyw: i co Pan na to? To była dość krótka rozmowa. Opiekun ma w gruncie rzeczy takie samo zdanie na temat fizjologii człowieka, jak ADM, patrz wyżej. Ciekawe - ponieważ "Uniwersum" jest zakładem pracy chronionej, zatrudnia również inwalidów, uzyskuje z państwowej kasy stosowne dotacje, kredyty itd. Uważam, iż taka postawa jest nowym, twórczym wkładem we współczesne pojmowanie świata. Jeden z sąsiadów, wyjątkowo przytomny człowiek, poradził mi podczas rozmowy na ten temat, bym zbyt intensywnie problemem się nie zajmował. Stosowniejszym - powiada - sposobem jest wyniesienie nowych specjalistów tak wysoko w górę, by lud wokół naocznie przekonał się o ich małości. A że już dzisiaj sytuacja jest wprost śmierdząca (nie mamy wokół domu ani jednego krzaka!) - to i czas otrzeźwienie niedaleki.

Na marginesie dodam w tym miejscu, że kiedy przed laty ukochani nasi urzędnicy wprowadzili do domu pierwszą zmianę ochroniarską jedynym wyposażeniem tym ludziom oferowanym było nadłamane plastikowe krzesełko w zaszczanym schowku na szczotki w podziemiu klatki pierwszej. Wszystko, co dzielni mundurowi (choć przyznaję, że tu zdania są podzielone) mają dzisiaj pochodzi od lokatorów. Kibel, ten obecnie zatkany, powstał parę miesięcy później. A i to w miejscu, w którym dopiero po postawieniu porcelany ktoś przytomnie zauważył, iż woda i wszelka inna ciecz taką ma naturę, że do góry nie płynie. Wstawiono motorek. No i motorek zdechł. Bardzo to komercyjna kamienica. Po prostu mózg w poprzek staje z zachwytu.

Marek Zarębski

wtorek, 8 kwietnia 2008

Procesy tajemne?

Czasem bywa tak, że pojedyncza informacja, dotycząca oczywiście zdarzenia incydentalnego, uruchamia rodzaj lawiny kolejnych informacji. Napisałem o rozbiciu mojego auta przez pijanego i agresywnego kierowcę. I niemal natychmiast otrzymałem informacje, że takich czy podobnych zdarzeń było już w naszym "podziemiu" więcej. Przed domem również, tu poszkodowanych jest po prostu bez liku. Wszystko wynika jak się okazuje z tego, że przekonanie lokatorów, iż mieszkamy w "Naszym Domu" dla urzędników jest błędne. Mieszkamy w ICH domu. Więc nie jest naszą sprawą komu wynajmuje się przestrzenie garażowe czy handlowe z bandą niekoniecznie trzeźwych i rozsądnych gości manewrujących po nocy amerykańskimi pojazdami o szerokości autobusu - czy burków sądzących, że groźna pijana mina zbija z pantałyku każdego potencjalnego oponenta. Z czego to wszystko wynika? Otóż według mnie z celowej i od dawna uprawianej polityki odwracania pojęć. Tak, tak, to nie żadna tam zabawa teoretyka, ale rzeczywistość! Proszę sobie odpowiedzieć na proste pytanie: kto jest suwerenem Miasta Warszawa? Obywatele Warszawy. Urzędnicy jedynie administrują dobrem im powierzonym - ale też owa administracja ma się dokonywać W IMIENIU SUWERENA, a nie zamiast niego. Jaka tymczasem jest praktyka widzi nawet dziecko. Gdy administrator chce coś wymusić na lokatorach - czeka wiernie w samochodzie od ósmej rano, oczywiście pod hasłem "Góra kazała, a ja nie chcę stracić pracy". Gdyby jednak lokator zapragnął administratora poprosić o coś, o czymś zawiadomić - to rzecz jasna telefon będzie głuchy, urzędnik zajęty, decyzja nie podjęta. To właśnie nazywam odwróceniem pojęć: chwilowy przedstawiciel ważniejszy od osoby, którą reprezentuje. Jak pijany płotu czepia się rozkazu "ZARABIAJ!" mniemając, że skoro to rozkaz na piśmie to jakikolwiek opór czy dyskusja zbędne, reszta świata ma się dostosować. Czas uzurpatorom pokazać potężną figę.


Marek Zarębski

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Z życia panny publicznej

Nie tak dawno nazwałem praktykę wynajmowania powierzchni parkingowych w garażu "minus jeden" prostytuowaniem przestrzeni naszego domu. Urzędnikom teoretycznie wszystko się zgadza: nowe bóstwo Zysk dopuszcza każdą czynność w celu odniesienie korzyści finansowej, nie istnieją żadne dodatkowe ograniczenia. Zatem równo obywatelka świadcząca "usługi agencyjne", jak administracja wynajmująca garaże komu popadnie działają zgodnie z prawem i nowym obyczajem. Co kto ma na ten temat do powiedzenia, jak to ma się do zasad współżycia społecznego lub obywatelskiego - o, to już inna bajka. Problem polega dalej na tym, że nie wszyscy są gorliwymi wyznawcami nowej religii. Jak na razie tabuny wynajmujących, a nie będących naszymi sąsiadami snują się po naszych klatkach schodowych uznając, że należy im się to jak psu buda. Moim zdaniem NIE NALEŻY, jednak klatka schodowa to przestrzeń wspólna LOKATORÓW, a nie gości. Gdyby w założeniu było inaczej nie montowano by nam domofonów, ale ustawiono w okolicach wejść wyraźne strzałki i napisy "Melina - tędy". Tym bardziej, że niektórzy obcy to po prostu zwykłe ludzkie burki. Jeden z nich rozbił ostatnio mój samochód, którym zjechałem do podziemia w celu wspomożenia sąsiada nie mogącego odpalić swego pojazdu. Powie ktoś: zdarza się. Owszem. Ale czy nawet to, że kierowca był kompletnie pijany, agresywny i uzbrojony w rotweilera bez kagańca? Procedura policyjna oczywiście wszczęta, szkody oszacowane. Tekścik zostanie przesłany na Irysową z wnioskiem o wymówienie swawolnemu Dyziowi przestrzeni parkingowej, to nie pierwszy jego pijany występ. Sugeruję zobowiązanie klienta do oddania miejsca parkingowego BEZ PLAM OLEJU, bez smrodu rozlanego wina i tony śmieci pozostawionych tam, gdzie winno być czysto.

Wiem że będzie opór i niepotrzebna korespondencja. A jednak paru osobom w tym mieście udało sie usunąć z sąsiedztwa parę agencji towarzyskich, długa to była droga, ale zakończona skuteczną egzekucją. I srogie miny pseudo-gangsterków nie pomogły. Może nie na wszystkich działają?

Marek Zarębski

środa, 2 kwietnia 2008

Mechanizmy

Wątpliwości względem jutrzejszej (3 kwietnia) wizyty komisji usterkowych wyraziło wobec mnie dokładnie 8 osób. W głosie niektórych dosłuchałem się furii, w głosie innych niepokoju, trzech rozmówców stwierdziło po prostu, że "grabią sobie tyle lat bezkarnie, więc moment, w którym potkną się solidnie - i z guzem w efekcie - wreszcie musi nadejść, kto wie czy nie teraz właśnie". Umówiliśmy się na przedyskutowanie pokłosia tych "gospodarskich wizyt". Niniejszym oświadczam też, że zgodnie z posiadanymi informacjami NIE WIEM, czemu na liście lokali wizytowanych klatki pierwszej NIE MA mieszkania obecnego przedstawiciela lokatorów, P. Mikołajewskiego. I trud dociekania dlaczego tak właśnie jest zostawiam dociekliwym. Nie wiem również czemu w chwili, w której być może dotarliśmy do największej zbiorowej potyczki administratorów z lokatorami - łamy strony internetowej konkurencji zatapia dyskusja o psach. Kontynuowana w windzie, na kartkach, gdzie jedni narzekają na psy, inni na palaczy. Wnioski z obu elokwentnych windowych wypowiedzi pozostawiam czytelnikom owego sporu do samodzielnego wyciągnięcia i rozważenia, pozostaję przy swoim, czyli zdaniu, że obsrany trawnik nie jest niczym lepszym od zasmrodzonej dymem tytoniowym windy. Informuję też, że psa nie posiadam, ale jako palaczowi nigdy nie przyszło mi do głowy palić w windzie, ponieważ to zwykłe buractwo. Natomiast zupełnie nie zgadzam się z teorią, iż palić na klatkach nie wolno, bo to część czyjegoś mieszkania. Gówno prawda! Palić na klatkach NIE NALEŻY, ponieważ to przestrzeń wspólna. Tym właśnie różni się dobre wychowanie od pańszczyźnianego terroryzmu, najczęściej uprawianego przez neofitów, którzy jeszcze wczoraj palili dwie paczki dziennie. Ponieważ jak się okazało czytają mnie od czasu do czasu także ci, którzy wynajęli miejsca w podziemnym garażu odpowiadam im, że nie wiem dlaczego ów garaż myty jest tylko raz w roku. Nie wiem również dlaczego na nowe auta na niektórych stanowiskach cieknie płynne gówno z rury, a na innych wilgoć z pękniętych fundamentów podlewa oponki. Pazerność prawnego właściciela? Brak odpowiedniego zarządzania? Wpadnijcie mili po prostu na Irysową i zapytajcie właściwych urzędników. A na razie idźcie dzieci w świat i rozsławiajcie imię bohaterskich budowlańców i gospodarzy tego obiektu, podobno "wyjątkowo komercyjnego". Ja uważam, że rodzaj "panny przechodniej", na jaki to los część naszego domu, garaż właśnie, została skazana jest odpowiedzią samą w sobie. Póki płacicie rachunki nic się nie zmieni. Jeśli przestaniecie płacić - też się nie zmieni. Jak nie zmieniało się przez sześć bodaj lat, kiedy to garaż stał tak długo pusty, póki taksówkarze nie rozkolportowali pomiędzy sobą wieści o wolnych wdziękach garażowych na Abramowskiego.


Marek Zarębski