poniedziałek, 19 listopada 2007

Skojarzenia

W materii tzw. blogów rozkwit owej sztuki zdaje się faktem niezaprzeczalnym, niżej podpisany stanowi nieskończenie maleńką część tej współczesnej całości. Pisują nieznani geniusze, zapoznani poeci, politycy, frustraci, emeryci i dyslektycy umysłowi. Słowem WSZYSCY. Wszelkie zatem próby ogarnięcia tej twórczej lawiny z góry skazane są na niepowodzenie, bractwo mniej czy bardziej utalentowanych ( a czasem w ogóle nie utalentowanych, za to całkowicie dyspozycyjnych!) jest niesamowicie płodne. I omawia oraz komentuje właściwie wszystko, co jest na świecie do omówienia i skomentowania. Z reguły pod mniej czy bardziej zdobną nazwą czyli nickiem. Czy reagując na treści zamieszczane przez Puchatego Kotka, Kiciulę, Zołzę, czy jakiegoś innego szamana blogowego można przekroczyć granice dobrego smaku – oraz prawa? Zdania do tej pory były mocno podzielone, większość uważała jednak, że wirtualny Jasio nie może w żaden sposób obrazić wirtualnego Stasia, ponieważ obraza również z natury swej byłaby wirtualna, zatem nie realna. A kodeksy jak do tej pory zajmują się przestępstwami realnymi. Chciałoby się powiedzieć „namacalnymi” – ale to mało zręczne w wypadku gwałtu i zupełnie bez sensu w wypadku dajmy na to pomówienia...

Lewacka maniera ogarniania swym prawnym komentarzem coraz większych obszarów ludzkiej działalności („demokracja demokracją, ale ktoś tym burdelem musi zarządzać” - powiadali towarzysze czekiści i ich następcy) bardzo szybko dotknęła współczesne środki komunikowania się, internet do takich przecież należy. I natychmiast wielbiciele drukowania na swych piżamkach wizerunku brodatego zboczeńca oraz mordercy Che Guevary postanowili skodyfikować po swojemu to, co w sieci się dzieje. Nie było by to możliwe bez przedsięwzięcia odpowiedniej kampanii „ideologicznej”, najlepiej przy wykorzystaniu telewizji i innych nośnych mediów. Sygnał do ataku popłynął oczywiście z Francji, lewactwo jak wiadomo ma tam swoje liczne gniazda i stale pracuje „naukowo” nad bezkrwawym, ale skutecznym rozszerzeniem lewackiej rewolucji na cały świat. Ale, ale! By nie wychodzić poza konwencję niniejszego felietonu posłużę się tu tekstem jednego z bloggerów, pisujących do „Salonu 24”. Jego tekst najlepiej oddaje sens tego, o czym wyżej mówię.

„...Przejechałem się przed chwilą z nudów po kanałach i po paru kliknięciach pilotem dosłownie zdębiałem, a włos mi się zjeżył... Otóż na francuskim, polskojęzycznym, lewackim programie "Planète" był jakiś drapieżny reportaż, jak to zawsze u nich, i tym razem był na temat wirtualnych światów i ich znaczenia dla realnego świata. Okazuje się, że w największym z tych wirtualnych światów, nazywa się on chyba "Second Life", dokonano gwałtu. Wstrząsające - jedna wirtualna postać zgwałciła drugą wirtualną postać! Czy ktoś sobie potrafi wyobrazić coś potworniejszego?

Oczywiście wystąpił jakiś dość młody mędrek, zapluwając się dosłownie na temat, jakim to potwornym urazem, w realu, grozi zgwałcenie naszej wirtualnej postaci - w którą przecież włożyliśmy tyle serca i pracy! - przez wirtualną postać kogoś innego...” (TRIARIUS, „Kontrola myśli to już nie problem... Nowy Wspaniały Świat wita!”)

Tak się składa, że i ja ów program oglądałem – a odczucia po tej chwili grozy mam dokładnie jak wyżej cytowany autor. Tu wszakże dodać należy, iż dalsza część wywodu na temat kodyfikowania i penalizowania zachowań w świecie wirtualnym prowadzi do wniosku, że lada dzień wszczepią nam po chipie, który będzie kontrolował zachowania i reakcje osobnicze. Na dajmy na to widok dwóch pedałów. Albo nielubianego premiera w dwuznacznej sytuacji. Sygnały z tych urządzeń będą rzecz jasna przekazywane do odpowiedniego komputerowego analizatora, który wyznaczy karę za złe reakcje – lub odstąpi od jej wymierzenia. Lewactwo jak rozumiem chciałoby pełnić rolę administratora tej komputerowej „maszyny sprawiedliwości”. Co by sprawy nie zagadać na śmierć – zainteresowanych odsyłam do lektury oryginału. Mnie w tym miejscu rzecz kojarzy się z czymś niesamowicie groźnym – nie od rzeczy będzie przypomnieć Czytelnikom, że w Szwecji już dzisiaj formalnie nie istnieją pojęcia „ojciec” czy „matka”. Jako seksistowskie zastąpione zostały przez „opiekun A” i „opiekun B”. Przyznają Państwo, że całkiem jak w Zoo, dajmy na to pośród stada wilków? Cóż, psiejemy z dnia na dzień...

Oczywiście Szwecja natychmiast skojarzyła mi się z pewnym blondaskiem w przyciasnym blezerku z telewizyjnej reklamy banku Nordea. Bez taty, bez mamy, za to z wielką nadzieją, że będzie idiota żył za czterdzieści lat w swym małym papierowym domku, pośród obrzydliwie nudnych mebli Ikei i z babą, która każe mówić do siebie „Osobniku A”. W tej sytuacji fakt, iż młodzianek z rozpaczy zostanie pewnie pedałem dziwi jakby trochę mniej. Nic to! Najważniejsze, by głosował za socjalistami!

Czy myśląc w ten sposób popełniłem przestępstwo myśli? Zapewne... Obawiam się, że w tej sytuacji trzeba będzie osadzić mnie na pewien czas w jakim miejscu odosobnienia. Realnym miejscu. I co, lewacy – ów dosadny realizm nie budzi w was żadnego sprzeciwu? No cóż, wiedziałem, że łżecie jak psy...

Marek Zarębski

Brak komentarzy: