piątek, 9 listopada 2007

Kilo prawdy, szczypta propagandy

Ponieważ zbliża się rocznicowa data 11 listopada, czyli Święta Odzyskania Niepodległości – wypada słów kilka i na ten temat powiedzieć. W świadomości Polaków tylko nieco starszych od wielbicieli Dody i Wiśniewskiego fakt odradzania się w roku 1918 Polski niepodległej lata całe starannie był zacierany, pamięć podpowiada, że biało czerwone flagi w tym dniu to był czyn dysydencki, podobnie jak składanie kwiatów przed Pomnikiem Nieznanego Żołnierza. Odpowiednie służby działały sprawnie, choć ich członkowie tłumaczą się dzisiaj zapewne jak niedoszły minister Boni, że „co prawda palili, ale się nie zaciągali” - przez co krzywda nikomu się nie stała. Jak było tak było, na szczęście minęło. Dzisiaj częściej toczy się dyskusja o tym co tak naprawdę w dniu 11 listopada nastąpiło i jakie to miało znaczenie.

Otóż powiedzieć sobie trzeba szczerze, że 11 listopada dokonano jedynie symbolicznego przekazania władzy - dowództwa nad wojskiem polskim Józefowi Piłsudskiemu. Uczyniła to Rada Regencyjna, twór, o którym mało kto wie, że w ogóle istniał – a istniał przecież już ponad rok, bo od września roku 1917. Przekazanie miało moc prawną z tej przyczyny, że wcześniej, 7 października 1918 roku Rada Regencyjna ogłosiła niepodległość Polski, zaś 12 października 1918 pozbawiła dowództwa nad siłami zbrojnymi generała gubernatora Beselera. Ta spora mieszanka dat wielce historycznych dowodzi, że dbano wtedy o formalną poprawność czynów państwowotwórczych – by nikt nigdy nie mógł powiedzieć, że czegoś dokonano nieformalnie, zatem nie ma ów czyn mocy obowiązującej. 14 listopada 1918 r. Rada ostatnim dekretem przekazuje władzę w nowej Polsce Józefowi Piłsudskiemu – i samorozwiązuje się. 22 listopada Piłsudski przyjmuje tytuł Naczelnika Państwa.

Jak z powyższego dowodnie widać 11 listopada to data bardziej symboliczna, zdecydowanie ważniejsza dla wojska, niż reszty obywateli. A jednak przyjęła się jako dzień wyjątkowy i innych od innych, legiony współcześnie wykształconych politologów powiedzą, iż o propagandę dbano już wówczas i realia nie miały tu nic do rzeczy. W pewnym sensie to prawda. W tym miejscu chciałbym jednak zwrócić uwagę Czytelników na fakt, że jak z powyższego opisu wynika dbano jednak na początku ubiegłego stulecia o należytą staranność w dochowaniu procedur, nikt się przed szereg nie wyrywał i nie dawał bliźnim więcej, niż posiadał. Zupełnie inaczej dzieje się dzisiaj. 13 grudnia ma zostać podpisany Traktat Reformujący, jak się eufemistycznie nazywa obecnie nową konstytucję Unii Europejskiej. Setki osób już to pisało, warto jednak napisać po raz sto pierwszy – Polska traci swą suwerenność na rzecz tworu większego, z własnym systemem prawnym, który ma być nadrzędny w stosunku do polskiego. Wbrew polskiej Konstytucji? Ano wbrew. Zabrakło ogólnokrajowego referendum. Ale takimi drobiazgami współczesne władze państwowe zdają się nie zaprzątać sobie głowy, stan ducha i organizacji rodaków jest taki, że na ulice nikt nie wyjdzie, w końcu to nie podwyżka cen mięsa czy serów. Wypada więc tylko zapytać w jakiż to propagandowy sposób to szalbierstwo zostanie sprzedane gawiedzi. Czy będzie się dalej akcentowało nieograniczoną możliwość pracy na irlandzkim zmywaku? A może gwarancję przejeżdżania granicy z łaskawym tylko machnięciem ręki w miejsce okazywania paszportu czy dowodu osobistego? Dla mnie ciekawym jest i to w jaki sposób datę 13 grudnia, datę jak wiadomo wprowadzenie niekonstytucyjnego stanu wojennego roku 1981, oddzieli się od czegoś, co zdaniem autorów tego czynu ma być radosne w założeniu. Czy na przykład jakiś sprytny propagandzista nie uzna, że tworzenie chłopskich kolejek w celu pobrania unijnych pieniędzy jest wystarczającą gwarancją, że przynajmniej ta część narodu zajmie się innymi działaniami, niż potencjalne protesty?

Kilo prawdy jest takie, że władza robi co chce – czyli nihil novi sub sole. Szczypta propagandy głosi, że czyni tak wyłącznie dla naszego dobra. A kto by nie chciał mieć lepiej – tego we dwa kije...

Marek Zarębski

Brak komentarzy: