środa, 28 stycznia 2015

DROBIAZGI - OSTATNIMI CZASY...



…dzieją się rzeczy moim zdaniem dziwne. Ostrzegała mnie niedawno osoba, której całkiem dobrowolnie oddałem na pewien czas prawo do administrowania stroną (co czyniła wręcz doskonale i bezkonfliktowo!) – że oto zadziwia ją ilość wejść na teksty dawne, głównie z roku 2007. Czy przypadkiem - pyta - ktoś nie chce odgrzać starego kotleta umarłego sporu? To możliwe.

Stare felietony ustawiały jednak zasadę, dla której tu jestem i dla której piszę co piszę. Po ośmiu bez mała latach – nie zmienił bym w tych deklaracjach ANI SŁOWA! Nadal jestem przekonany, że durniów rozpoznałem właściwie i takoż wyszydziłem. Dawnych sprzymierzeńców nieco ubyło, czas robi swoje – za to pojawili się nowi. Jest w porządku. Przy założeniu, że nie ma ludzi, których kochają wszyscy…



Kolejna rzecz drażniąca: w różnych swoich działaniach spotkałem się ostatnio z taką postawą, że chcąc coś zmieniać należy najpierw zapytać ludzi, których owa zmiana będzie dotyczyła, czy zgadzają się na egzekucję. Czeska, hrabalowska  Partia Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa… To jest horrendum! Żaden znany światu skazaniec nie zgadzał się w głębi duszy na obcięcie łba, tak jest ten świat skonstruowany i basta! A jednak niektórych trzeba eliminować, może nie poprzez dekapitację, ale równie bolesną operację oderżnięcia dupska od stołka. Bez narkozy. Więc w imię czego miałbym milczeć wierząc, że mam rację i że tę rację należy po prostu wykrzyczeć?


Rozmawiam z ludźmi, którym tłumaczę, że dawno, dawno temu przystępowaliśmy do przetargów, w wyniku których mieszkamy gdzie mieszkamy w przekonaniu, że słowne deklaracje wszystkich urzędników, którzy nas obsługiwali były takie, iż po pięciu latach te wadliwe mieszkania z cholernie drogim czynszem będą do wykupu. Czy ma pan dowód na piśmie? – pytają malkontenci. Nie mam, bo nikt nie ma. Ale czy do cholery świadectwo kilkuset osób, które potwierdzają te publicznie dawane im obietnice nie mają już znaczenia? Przecież to są dowody sądowe! Czy taka „duperela”, jak gromadzenie podpisów lokatorów deklarujących wolę wykupu swojego lokalu zrodziły się wyłącznie w chorych głowach bez podpowiedzi urzędniczej? Ludzie – gdzie my żyjemy? 


Jest więc jak w telewizji: kilku gładko uczesanych młodzianków i ze dwie „luksusowe dziennikarki” mają nas przekonać, że nieważny jest bunt w kraju prawie wszystkich grup zawodowych. Że nieistotny protest przeciwko prowadzonej od lat wyprzedaży przez rządzących majątku wspólnego. To normalne – powiadają. Jazda na angielski zmywak to „awans cywilizacyjny” młodzieży i nikomu nie wolno negować osiągnięć tych, którzy do tego doprowadzili. Naprawdę, proszę durniów? Liczy się, jaki humor miał dziś Władimir Putin i co na jego temat ma do powiedzenia jakiś Kowal. To jest informacja ważna - a to, że na poczcie straci pracę parę tysięcy ludzi to drobiazg niewart wspomnienia.  



Na koniec coś, co mnie cieszy. Radość wzbudzają mianowicie publiczne doniesienia, że to właśnie polscy biurokraci będą uczyli ukraińskich banderowców jak „robić demokrację” i że korpus nauczycielski to Kowal, Kwaśniewski i Sikorski. Zapowiada się, że historia szykuje banderowcom srogą zemstę!



M.Z.

piątek, 23 stycznia 2015

UWAGA! UWAGA! WAŻNE!!



Szanowni Czytelnicy! Od pewnego czasu opisuję tu sprawy dziejące się tak naprawdę w obszarze działania podstawowej jednostki samorządowej, jaką jest gmina. Na przykład Gmina Mokotów. Kilka tygodni temu na tej stronie pojawił się opis sytuacji, w której jakoby nie można urealnić cen za wynajem przestrzeni garażowych w naszym domu – ponieważ na przeszkodzie stoją bliżej nieznane mi wskazówki Ratusza. Okazało się podczas telewizyjnej debaty przedwyborczej Sasin – Gronkiewicz Waltz, że ówcześnie urzędująca pani prezydent nie ma pojęcia ani o tych stawkach, ani o zasadzie, na której je naliczono.

W swoich tekstach po wielokroć stawiałem tezę, że ten zamęt prowadzi wprost do niezwykłego marnotrawstwa: oto bowiem przestrzenie parkingowe naszego domu mają tak zaporową cenę, że nie ma chętnych do jej uiszczania. A gdyby pobierano tylko 50 zł od stanowiska – strata by po prostu nie istniała… Można więc domniemywać, że podobne manewry dokonane zostały wobec lokatorów w chwili ustalania poziomu czynszów. I że najwyższa pora coś z tym fantem uczynić.

Jak? Niżej przedstawiam swój wstęp do pomysłu Pana Mariana Małkowskiego ze Stowarzyszenia „Warszawiak na swoim” – i tekst projektu sformułowanego przez M. Małkowskiego. Sugeruje i proszę: przeczytajcie uważnie!
------- ------ ------- ------- -------

Pragniemy przedstawić niżej koncepcję powołanie instytucji Rzecznika Praw Lokatorów - i zestaw zasad obowiązujących osobę piastującą to stanowisko. Doświadczenia naszej obywatelskiej działalności prowadzonej przez wiele osób w ciągu wielu minionych lat dowiodły, że istnieje we współczesnym świecie obywateli RP nie będących właścicielami zajmowanych nieruchomości obszerna płaszczyzna nasilających się konfliktów, niejasności prawnych, arbitralnych rozstrzygnięć i złych decyzji. Nie ma naszym zdaniem możliwości zdefiniowania w jednym zdaniu granic tych niejasności i nieporozumień. Nie istnieje również funkcja arbitra samorządowego, który rozstrzyganiem możliwych do wystąpienia konfliktów zajął by się w poważny instytucjonalnie sposób. Stąd naszą intencją jest odwołanie się do podstawowych zasad samorządu terytorialnego, określonego w  Europejskiej Karcie Samorządu Lokalnego, która jest międzynarodową konwencją, ratyfikowaną i podpisaną przez Polskę. Stwierdza ona, że „samorząd terytorialny oznacza prawo i zdolność społeczności lokalnej, w granicach określonych prawem, do kierowania i zarządzania zasadniczą częścią spraw publicznych na ich własną odpowiedzialność i w interesie ich mieszkańców”.

Podstawowym powodem, dla którego postulujemy powołanie funkcji Rzecznika Praw Lokatorów stała się niestety potwierdzona przez tysiące osób obserwacja, iż współczesne działania władz samorządowych i rządowych dotyczące praw lokatorów (a nie właścicieli!) POWOLI, LECZ SKUTECZNIE STAJĄ W JASKRAWEJ SPRZECZNOŚCI Z ZASADAMI SAMORZĄDNOŚCI LOKALNEJ. Ta bowiem wprost i jasno powiada, że winna obowiązywać zasada subsydiarności (pomocniczości) organów publicznych wobec samorządów lokalnych. Potwierdza to Konstytucja RP, gdzie powiedziane jest wprost, iż podstawową zasadą, na której ma się opierać podział odpowiedzialności poszczególnych organów władzy publicznej jest zasada umożliwienia szczeblom podstawowym samorządu podejmowania decyzji niezależnych - w ramach obowiązującego w państwie prawa. 
Zatem gmina ma się zajmować tym, czego pojedynczy człowiek wraz z rodziną nie może wykonać. Powiat powinien być traktowany jako pomocniczy w stosunku do gminy, a województwo w stosunku do powiatu. Uważamy, że ta zasada skomplikowała się w ciągu lat minionych. Stąd rozwikłanie tych problemów w zakresie lokali miejskich czy komunalnych postulujemy przenieść do kompetencji Rzecznika Praw Lokatorów.

Baza zebranych informacji i doświadczeń opisanych przez naszych członków stanowi dzisiaj ogromny materiał, na podstawie którego sformułowane zostały niżej przedstawione zasady działania Rzecznika Praw Lokatorów. Publicystyczne wskazywanie niedoskonałości działań administracji państwowej wobec lokatorów okazało się mało skuteczne prawnie. Piętnowanie złych działań jest co prawda nośne czytelniczo – ale rzadko znajduje transmisję na zmianę decyzji, czy wskazywanie sprawców i odpowiedzialnych. A dalej na zmianę obowiązujących przepisów prawnych, naszym zdanie stojących w jaskrawej sprzeczności ze wszystkimi wyżej wymienionymi zasadami samorządności i prawa III RP. Najbardziej znamiennym dowodem na słuszność tego stwierdzenia jest rosnąca gwałtownie liczna osób bezdomnych, pozbawionych jakichkolwiek szans na godne życie, czy wyjście z opresji często niezawinionej.  Uważamy, że obecne działania samorządów lokalnych, sparaliżowanych niewłaściwie stosowaną zasadą podległości, stanowią istotna przeszkodę w rozwiązywaniu palących problemów lokatorów jako takich – a często również przestrzeni publicznej, w której poruszają się już nie tylko Lokatorzy, ale też wszyscy Obywatele.


USTAWA
 o Rzeczniku Praw Lokatorów

Art. 1. 1. Ustanawia się Rzecznika Praw Lokatorów.
 2. Rzecznik Praw Lokatorów, zwany dalej "Rzecznikiem", stoi na straży wolności i praw człowieka i obywatela określonych w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej w szczególności Art. 50 i Art. 75 oraz w innych aktach normatywnych, w tym również na straży realizacji zasady równego traktowania.
3. W sprawach o ochronę wolności i praw człowieka i obywatela Rzecznik bada, czy wskutek działania lub zaniechania organów, organizacji i instytucji, obowiązanych do przestrzegania i realizacji tych wolności i praw, nie nastąpiło naruszenie prawa, a także zasad współżycia i sprawiedliwości społecznej.
Art. 2. Rzecznikiem może być obywatel polski wyróżniający doświadczeniem zawodowym oraz wysokim autorytetem ze względu na swe walory moralne i wrażliwość społeczną.

Art. 3. 1. Rzecznika powołuje Sejm za zgodą Senatu na wniosek Marszałka Sejmu albo grupy 35 posłów.
 2. Szczegółowy tryb zgłaszania kandydatów na Rzecznika Praw Lokatorów określa uchwała Sejmu.
 3. Uchwałę Sejmu o powołaniu Rzecznika Marszałek Sejmu przesyła niezwłocznie Marszałkowi Senatu.
 4. Senat podejmuje uchwałę w sprawie wyrażenia zgody na powołanie Rzecznika w ciągu miesiąca od dnia przekazania Senatowi uchwały Sejmu, o której mowa w ust. 3. Niepodjęcie uchwały przez Senat w ciągu miesiąca oznacza wyrażenie zgody.
 5. Jeżeli Senat odmawia wyrażenia zgody na powołanie Rzecznika, Sejm powołuje na stanowisko Rzecznika inną osobę. Przepisy ust. 1-4 stosuje się odpowiednio.

Art. 4. Przed przystąpieniem do wykonywania obowiązków Rzecznik składa przed Sejmem następujące ślubowanie:
 "Ślubuję uroczyście, że przy wykonywaniu powierzonych mi obowiązków Rzecznika Praw Lokatorów dochowam wierności Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, będę strzec wolności i praw człowieka i obywatela, kierując się przepisami prawa oraz zasadami współżycia społecznego i sprawiedliwości. Ślubuję, że powierzone mi obowiązki wypełniać będę bezstronnie, z najwyższą sumiennością i starannością, że będę strzec godności powierzonego mi stanowiska oraz dochowam tajemnicy prawnie chronionej.".
 Ślubowanie może być złożone z dodaniem zdania "Tak mi dopomóż Bóg".

Art. 5. 1. Kadencja Rzecznika trwa pięć lat, licząc od dnia złożenia ślubowania przed Sejmem.
 2. Ta sama osoba nie może być Rzecznikiem więcej niż przez dwie kadencje.

Art. 6. Po zaprzestaniu wykonywania obowiązków Rzecznik ma prawo powrócić na stanowisko zajmowane poprzednio albo otrzymać stanowisko równorzędne poprzednio zajmowanemu, jeżeli nie ma przeszkód prawnych.

Art. 7. 1. Sejm odwołuje Rzecznika przed upływem okresu, na jaki został powołany, jeżeli:
 1) zrzekł się wykonywania obowiązków,
 2) stał się trwale niezdolny do pełnienia obowiązków na skutek choroby, ułomności lub upadku sił - stwierdzonych orzeczeniem lekarskim,
 3) złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne, stwierdzone prawomocnym orzeczeniem sądu.
 2. Sejm odwołuje Rzecznika przed upływem okresu, na jaki został powołany, również jeżeli Rzecznik sprzeniewierzył się złożonemu ślubowaniu.
 3. Sejm podejmuje uchwałę w sprawie odwołania Rzecznika, w przypadku określonym w ust. 1 pkt 1, na wniosek Marszałka Sejmu.
 4. Sejm podejmuje uchwałę w sprawie odwołania Rzecznika, w przypadkach określonych w ust. 1 pkt 2 oraz w ust. 2, na wniosek Marszałka Sejmu lub grupy co najmniej 35 posłów, większością co najmniej 3/5 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.

Art. 8. 1. Rzecznik podejmuje czynności przewidziane w ustawie, jeżeli poweźmie wiadomość wskazującą na naruszenie wolności i praw człowieka i obywatela, w tym zasady równego traktowania.
 2. Rzecznik może być stroną w postępowaniu miedzy obywatelami a urzędami państwowymi i samorządowymi.

Art. 9. Podjęcie czynności przez Rzecznika następuje:
 1) na wniosek obywateli lub ich organizacji,
 2) na wniosek organów samorządów,
3) z własnej inicjatywy.

Art. 10. Wniosek kierowany do Rzecznika jest wolny od opłat, nie wymaga zachowania szczególnej formy, lecz powinien zawierać oznaczenie wnioskodawcy oraz osoby, której wolności i praw sprawa dotyczy, a także określać przedmiot sprawy.

Art. 11. 1. Rzecznik po zapoznaniu się z każdym skierowanym do niego wnioskiem może:
 1) podjąć sprawę,
 2) poprzestać na wskazaniu wnioskodawcy przysługujących mu środków działania,
 3) przekazać sprawę według właściwości,
 4) nie podjąć sprawy
 - zawiadamiając o tym wnioskodawcę i osobę, której sprawa dotyczy.
 2. W zakresie realizacji zasady równego traktowania między podmiotami prywatnymi Rzecznik może podjąć działania, o których mowa w ust. 1 pkt 2.

Art. 12. Podejmując sprawę Rzecznik może:
 1) samodzielnie prowadzić postępowanie wyjaśniające,
 2) zwrócić się o zbadanie sprawy lub jej części do właściwych organów, w szczególności organów nadzoru, prokuratury, kontroli państwowej, zawodowej lub społecznej,
 3) zwrócić się do Sejmu o zlecenie Najwyższej Izbie Kontroli przeprowadzenia kontroli dla zbadania określonej sprawy lub jej części.

Art. 13. 1. Prowadząc postępowanie, o którym mowa w Art. 12 pkt 1, Rzecznik ma prawo:
 1) zbadać, nawet bez uprzedzenia, każdą sprawę na miejscu,
 2) żądać złożenia wyjaśnień, przedstawienia akt każdej sprawy prowadzonej przez naczelne i centralne organy administracji państwowej, organy administracji rządowej, organy organizacji spółdzielczych, społecznych, zawodowych i społeczno-zawodowych oraz organy jednostek organizacyjnych posiadających osobowość prawną, a także organy jednostek samorządu terytorialnego i samorządowych jednostek organizacyjnych,
 3) żądać przedłożenia informacji o stanie sprawy prowadzonej przez sądy, a także prokuraturę i inne organy ścigania oraz żądać do wglądu w Biurze Rzecznika Praw Lokatora akt sądowych i prokuratorskich oraz akt innych organów ścigania po zakończeniu postępowania i zapadnięciu rozstrzygnięcia,
 4) zlecać sporządzanie ekspertyz i opinii.
2. W sprawach stanowiących informację niejawną o klauzuli tajności "tajne" lub "ściśle tajne" udzielanie informacji lub umożliwianie Rzecznikowi wglądu do akt następuje na zasadach i w trybie określonych w przepisach o ochronie informacji niejawnych.
 3. Rzecznik odmawia ujawnienia nazwiska i innych danych osobowych skarżącego, w tym także wobec organów władzy publicznej, jeżeli uzna to za niezbędne dla ochrony wolności, praw i interesów jednostki.

Art. 14. Po zbadaniu sprawy Rzecznik może:
 1) wyjaśnić wnioskodawcy, że nie stwierdził naruszenia wolności i praw człowieka i obywatela,
 2) skierować wystąpienie do organu, organizacji lub instytucji, w których działalności stwierdził naruszenie wolności i praw człowieka i obywatela; wystąpienie takie nie może naruszać niezawisłości sędziowskiej,
 3) zwrócić się do organu nadrzędnego nad jednostką, o której mowa w pkt 2, z wnioskiem o zastosowanie środków przewidzianych w przepisach prawa,
 4) żądać wszczęcia postępowania w sprawach cywilnych, jak również wziąć udział w każdym toczącym się już postępowaniu - na prawach przysługujących prokuratorowi,
 5) żądać wszczęcia przez uprawnionego oskarżyciela postępowania przygotowawczego w sprawach o przestępstwa ścigane z urzędu,
 6) zwrócić się o wszczęcie postępowania administracyjnego, wnosić skargi do sądu administracyjnego, a także uczestniczyć w tych postępowaniach - na prawach przysługujących prokuratorowi,
 7) wystąpić z wnioskiem o ukaranie, a także o uchylenie prawomocnego rozstrzygnięcia w postępowaniu w sprawach o wykroczenia, na zasadach i w trybie określonych w odrębnych przepisach,
 8) wnieść kasację lub rewizję nadzwyczajną od prawomocnego orzeczenia, na zasadach i w trybie określonych w odrębnych przepisach.

Art. 15. 1. W wystąpieniu, o którym mowa w Art. 14 pkt 2, Rzecznik formułuje opinie i wnioski co do sposobu załatwiania sprawy, a także może żądać wszczęcia postępowania dyscyplinarnego lub zastosowania sankcji służbowych.
 2. Organ, organizacja lub instytucja, do których zostało skierowane wystąpienie, obowiązane są bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w terminie 30 dni, poinformować Rzecznika o podjętych działaniach lub zajętym stanowisku. W wypadku gdy Rzecznik nie podziela tego stanowiska, może zwrócić się do właściwej jednostki nadrzędnej o podjęcie odpowiednich działań.

Art. 16. 1. W związku z rozpatrywanymi sprawami Rzecznik może przedstawiać właściwym organom, organizacjom i instytucjom oceny i wnioski zmierzające do zapewnienia skutecznej ochrony wolności i praw człowieka i obywatela i usprawnienia trybu załatwiania ich spraw.
 2. Rzecznik może również:
 1) występować do właściwych organów z wnioskami o podjęcie inicjatywy ustawodawczej bądź o wydanie lub zmianę innych aktów prawnych w sprawach dotyczących wolności i praw człowieka i obywatela,
 2) występować do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskami w sprawach, o których mowa w Art. 188 Konstytucji,
 3) zgłosić udział w postępowaniu przed Trybunałem Konstytucyjnym w sprawach skarg konstytucyjnych i brać udział w tym postępowaniu,
 4) występować z wnioskami do Sądu Najwyższego o podjęcie uchwały mającej na celu wyjaśnienie przepisów prawnych budzących wątpliwości w praktyce lub których stosowanie wywołało rozbieżności w orzecznictwie.

Art. 17. 1. Organ, organizacja lub instytucja, do których zwróci się Rzecznik, obowiązane są z nim współdziałać i udzielać mu pomocy, a w szczególności:
 1) zapewniać dostęp do akt i dokumentów na zasadach określonych w Art. 13,
 2) udzielać Rzecznikowi żądanych przez niego informacji i wyjaśnień,
 3) udzielać wyjaśnień dotyczących podstawy faktycznej i prawnej swoich rozstrzygnięć,
 4) ustosunkowywać się do ogólnych ocen, uwag i opinii Rzecznika.
 2. Rzecznik może określić termin, w jakim powinny być dokonane czynności, o których mowa w ust. 1.

Art. 17. Rzecznik współdziała ze stowarzyszeniami, ruchami obywatelskimi, innymi dobrowolnymi zrzeszeniami i fundacjami oraz z zagranicznymi i międzynarodowymi organami i organizacjami na rzecz ochrony wolności i praw człowieka i obywatela, także w zakresie równego traktowania.

.

Art. 18. Rzecznik może przetwarzać wszelkie informacje, w tym dane osobowe, o których mowa w Art. 27 ust. 1 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2002 r. Nr 101, poz. 926, z późn. zm.2)), niezbędne do realizacji swoich ustawowych zadań.

Art. 19. Przepisy ustawy dotyczące ochrony wolności i praw człowieka i obywatela stosuje się również odpowiednio do:
  1) osób prawnych i jednostek organizacyjnych nie będących osobami prawnymi, którym ustawa przyznaje zdolność prawną - w zakresie określonym w przepisach ustawy z dnia 3 grudnia 2010 r. o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania (Dz. U. Nr 254, poz. 1700).

Art. 20. 1. Rzecznik corocznie informuje Sejm i Senat o swojej działalności oraz o stanie przestrzegania wolności i praw człowieka i obywatela, w tym przekazuje:
 1) informację o prowadzonej działalności w obszarze równego traktowania oraz jej wynikach,
 2) informację o przestrzeganiu zasady równego traktowania w Rzeczypospolitej Polskiej, przygotowaną w szczególności na podstawie badań, o których mowa w Art. 18 pkt 2,
 3) wnioski oraz rekomendacje dotyczące działań, które należy podjąć w celu zapewnienia przestrzegania zasady równego traktowania.
 2. Informacja Rzecznika podawana jest do wiadomości publicznej.
 3. Rzecznik może przedkładać Sejmowi i Senatowi określone sprawy wynikające z jego działalności.
 4. Rzecznik na wniosek Marszałka Sejmu przedstawia informację lub podejmuje czynności w określonych sprawach.

Art. 21. 1. Rzecznik wykonuje swoje zadania przy pomocy Biura Rzecznika Praw Lokatorów
 2. Rzecznik nadaje, w drodze zarządzenia, statut, który określa zadania i organizację Biura.
 3. Rzecznik może powołać nie więcej niż trzech zastępców Rzecznika. Rzecznik odwołuje zastępców Rzecznika.
 4. Rzecznik określa zakres zadań zastępcy (zastępców) Rzecznika.
 5. Do zastępców Rzecznika oraz pracowników Biura Rzecznika Praw Lokatorów stosuje się odpowiednio przepisy o pracownikach urzędów państwowych.

Art. 22. Wydatki związane z funkcjonowaniem Rzecznika Praw Lokatora pokrywane są z budżetu państwa.

Art. 23. Rzecznik, za zgodą Sejmu, może ustanowić swoich pełnomocników terenowych.
----------------------------------------------
Napisał i przywoływał M.Z.


wtorek, 20 stycznia 2015

MROŹNY CIEPŁY STYCZEŃ



Zajmowałem się ostatnio rozmowami z ludźmi, którzy podobnie jak ja sam mieszkają w domach naszego typu: komercyjnych, czyli przede wszystkim cholerycznie drogich dla najemców. I wyszło z wora kilka „kwiatków”, które co prawda omawialiśmy, ale dawno temu i dość pobieżnie. Pora do tych spraw wrócić.

Wiele osób, sam do nich należę, od lat usilnie stara się zamienić mieszkanie, z którego na przykład dzieci wyleciały już w świat na mniejsze, czytaj mniej kosztowne. Są i tacy, którym rodziny z powodów naturalnych zmniejszyły się dramatycznie – czas robi swoje i na końcu każdej drogi życia jest po prostu umieranie. Dzisiaj te grupy nie widzą sensu utrzymywania drogiej substancji mieszkalnej – skądinąd niezbędnej młodym rodzinom, nie wspominam już o wielodzietnych. Przez czternaście lat pobytu na „łaskawym garnuszku Miasta” bardzo dosadnie doświadczyłem czym owa „łaskawość” jest w istocie i do czego prowadzi. Urzędnicy nami administrujący mają się oczywiście świetnie, wypasione pobory niejednemu wystarczyły do wybudowanie swojego „dworku” gdzieś pod miastem, czy takiego wyposażenia własnościowego mieszkania, o jakim przysłowiowym Carringtonom się nie śniło. Nam, czynszowym komercyjnym, opowiada się pierdoły o niemożności zmiany przepisów, czy realizacji umów stale podnoszących koszta nie do wytrzymania. Tak, to kolos na glinianych nogach – niestety wbrew prawom fizyki trwa w najlepsze, widać taka to już polska specyfika.

Mylę się i przesadzam? W najmniejszym stopniu NIE! Tajemnicą poliszynela jest to, że w każdym podobnym domu narasta liczba lokatorów nie radzących sobie z systematycznymi płatnościami. Piramida długów ma to do siebie, że przy obecnym stanie rynku pracy przypomina tzw. krzywą Laffera: po przekroczeniu pewnego punktu wykresu wbrew najintensywniejszym staraniom dłużnika proces narastania długu jest czymś nieodwracalnym. Bo niby jak przy emeryturze niespełna tysiączłotowej można pokrywać miesięczne koszta sięgające dwóch tysięcy i likwidować zarazem dług sięgający poziomu kilkudziesięciu tysięcy? Czy opowiadam w tym miejscu bajki? Zdecydowanie nie. Podobni opisowi ludzie żyją pomiędzy nami. Ale nie chwalą się niczym – ubóstwo i długi zawsze były rzeczami wstydliwymi. Dzisiaj też.

Co w tej sytuacji? W co grają urzędnicy udając, że najpierw zamiany lokali były niemożliwe, później realne, ale pod warunkiem znalezienia chętnego? Najprostszą radą dla władz dzielnicy czy miasta był by postulat natychmiastowego zorganizowania biura, które podobnymi problemami zajęło by się w intensywny sposób. Bo nie wystarczy na jakichś drzwiach przybić tabliczki informującej, że jeśli zamiany to właśnie tutaj – po czym pierdzieć w stołki i nie robić literalnie NIC. Z mojego rozeznania wynika, że tak jest nie tylko na Mokotowie, ale też w innych dzielnicach, gdzie stoją podobne do naszego domy i gdzie problemy są dokładnie te same. Przy czym ludzie z Żoliborza twierdzą, że skądinąd życzliwy burmistrz nawet swojego czasu chciał potrzebującym pomagać – ale surowo mu tego zakazano, przenosząc wszystkie decyzje do Biura Polityki Lokalowej. I tu znów jesteśmy w dobrze rozpoznanym środowisku: szefowa tego biura to właśnie pani, która w 2007 roku radziła moim sąsiadom, by lepiej siedzieli cicho, czynsze można podnieść nawet do 52 złotych za metr kwadratowy, tyle damie wyszło z… ja wiem, może z wróżb?

Jak to wszystko wygląda statystycznie u nas? Smutno. Prawie 20 procent lokatorów zalega z czynszami, po prostu  nie wyrabiają już z rosnącymi kosztami życia i obsługi zajmowanych mieszkań. Jeżeli podobnie rzecz ma się w innych dzielnicach – to oznacza, że prawie setka mieszkań czeka na swoich właściwych najemców. To znaczy takich, dla których te koszty dzisiaj były by do zniesienie. Przy założeniu, że pewnego dnia musi nastąpić urealnienie płaconych co miesiąc kwot. To powinna być obniżka o minimum 50 procent, dokładniejsze wyliczenia (np. na stronie „Warszawiak na swoim”) pokazują, że gdyby przestano w administracjach szastać cudzymi pieniędzmi i wzięto się ostro do roboty – to sprawiedliwy czynsz mógłby być na poziomie 4 – 4.50 zł za metr kwadratowy. I nadal miasto do nikogo by nie dopłacało (jak kłamie dzisiaj), a dorośli ludzie mogli by wreszcie sami pojechać raz w roku na tygodniowy urlop i wysłać dzieci na kolonie. Co dzisiaj jest oczywiście dla niektórych możliwe – ale prowadząc kiedyś nieco dokładniejsze rozeznanie mogę powiedzieć tyle, że owszem, takie jednostki ludzkie istnieją naprawdę – ale albo nie mają dzieci w ogóle, albo poziom ich zarobków kompletnie dyskwalifikuje ich do zajmowania lokali było nie było komunalnych.

No więc w ciepłym styczniu dostałem kilka ofert zamiany. Po dokładniejszym rozpoznaniu warunków okazało się, że ten ciepły zimowy miesiąc jest co najmniej arktyczny (tak mnie zmroziło) – kto normalny przeprowadza się do kamienicy, w której z powodu zaniechań remontowych odpadła połowa balkonów, a woda z dachu leci nie rynną, ale w szerokiej szczelinie obok rynny?

M.Z.

piątek, 16 stycznia 2015

NABIERAMY PRĘDKOŚCI?



Dzisiaj sprawa incydentalna, lecz o tyle dla mnie ważna, że fragmentom tego, co się dzieje w gminie Ruciane Nida poświęciłem kiedyś (od roku 1986) mnóstwo czasu. Wtedy wręcz zawodowo ryzykując głową, potem już z czystej ciekawości i sympatii do niektórych mieszkańców tego skądinąd uroczego miasteczka. Tak, padającego na twarz, od lat - i zawsze za sprawą ludzi, którzy nieodmiennie mianują się „gospodarzami” okolicy. Czy tylko ich to wina – tu można by ostro dyskutować, w samym leadzie na to nie pora. Władców wybierano w miarę demokratycznie i jakoś nie słyszałem o ewidentnych fałszerstwach wyborczych przy liczeniu głosów. Manipulacje tak, takowe się odbywały, ale polegały na czym innym, niż prostackie fałszowanie, też o tym już pisałem.

Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów mojej aktywności na Salonie24 prowadziłem nieustającą wojnę z lewacką blogerką Voit, później pisującą już pod pełnym imieniem i nazwiskiem (Anna Grzybowska)… właśnie w Rucianem, na swojej stronie www.obserwator.org Tych stron w Rucianem jest więcej, istnieje dodatkowo blog Edmunda Pomichowskiego, zaraz do niego wrócę – i czas jakiś funkcjonował kompletnie obleśny „Obsrywator z piwskiem”. Dzieje się więc sporo – a ja jako osobnik ciekawski i nieźle do dzisiaj zorientowany w szczegółach nadjeziornych manewrów tamtejszych mieszkańców i ich królów obserwuję wszystko nie tyle może systematycznie, co uważnie. Ponieważ zaś zasadą wszystkich tu wpisów jest „oglądanie świata w kropli wody” - Ruciane jest dla  mnie wspaniałym materiałem do szerszych analiz. Felietonowych, proszę Państwa, tylko felietonowych…

I właśnie na stronie E. Pomichowskiego ukazało się coś, co mnie nieco zaciekawiło. Najpierw jakiś anonimek podesłał właścicielowi stary mój tekst „Lewizna rządzi, lewizna radzi, lewizna…chętnie was poprowadzi…” Od razu wyjaśnię: nie ja to uczyniłem, nie ma powodu do takich działań. No ale poszło, dzisiaj niczego w starym tekście bym nie zmieniał ani nie łagodził. Ktoś to odszukał i efektem jest następujące komentarz, jaki na stronie „Bez fikcji” się ukazał:

„…Dopóki materiał o niej przychodził na mnie osobiście, to nie puszczałem, bo nie chciałem jątrzyć. Teraz dosłał go anonim TOPLOLA w formie postu, więc puściłem. Mam tego z dwóch lat bardzo, bardzo dużo. Część przysłał właśnie znający temat "dychalokator". Ale jak widzę, że pozwala sobie i anonimusom fajfusom na wycieranie mną gęby - nie pozostanę dłużny. To za daleko zaszło.Fakt, na razie nie rzutuje to na nasze sporadyczne kontakty, ale jak będzie - nie wiem. Coraz mniej mnie to bawi. Niby mówi dobrze, a tu nagle... łubudu. Wkurwić się można. Pamiętasz ? Zawsze pisałem, że nie wchodzę w drogę nikomu ale nie pozwolę by ktoś wchodził z kopytami także do "mojego domu". Pozdrawiam…”
Czy słusznie czuję się wywołany do tablicy? Powiem szczerze – nie wiem. A jednak pozwolę sobie na kilka uwag, mogą być potraktowane jako odpowiedź, mogą inaczej. Na mojej stronie, bo nie chcę poddawać się niczyjej kontroli, a zwłaszcza modyfikacjom „moderacyjnym” wynikającym z uprawnień gospodarza tamtego bloga. Przeczyta – dobrze. Nie przeczyta – nie załamię się.

Otóż PO PIERWSZE Panie Edmundzie z mojego oddalenia widać coś, co Pańskiej uwadze zdaje się umykać: lewaczka Voit prowadzi portal, który miejscowych władców potencjalnie niejako z góry usprawiedliwia z zaproszenia jej do rozmowy. Nawet gdyby dialog miał się zakończyć niczym. Jest po prostu MAŁO KNAJACKA. A Pan mając niemal za każdym razem dobrze okopane, uzasadnione racje BYWA DOSADNY, by nie rzec WULGARNY. Może nawet bardziej to drugie… Oj, wiem co mi Pan odpowie: z furmanem rozmawia się po furmańsku. OK., rozumiem. Tyle że nie z samych furmanów świat się składa, nie do samych furmanów Pan mówi. Więc zaraz potem rozsądny autor ładuje do tekstu akapit dowodzący, że to jednak nie jego świat – chodzi o dobrze napisany, smacznie skomponowany kawałek dowodzący, że ta „kurwa” sprzed chwili to sztuczka i cytat, w głębi duszy jest Pan człowiekiem głębokiej kultury i obszernej wiedzy.

PO DRUGIE: mimo wszystko działa Pan w domenie publicznej, uzewnętrznia swoje teksty (sam tak czynię) licząc na odzew, więc uwagi o tym, że oto nie pozwoli Pan włazić mi do Pańskiego domu są… zabawne, niezbyt poważne, merytorycznie słabawe. Ten dom sam Pan dobrowolnie otworzył. Wystawił na krytykę – lub pochwały. Bo co mi Pan zrobi gdy za chwilę nacisnę „enter” i wszystko co wyżej pójdzie w świat? Owszem, możemy się pokłócić – tylko po co?

PO TRZECIE: każdy z nas prowadzących określone działania publiczne niestety sam winien dbać o dobrą swą opinię. Druga strona, w tym wypadku ja, nie jest zobowiązana do usuwania komentarzy niepochlebnych dla Pana. Ba, nawet nie zamierzam gryźć się w język gdy mam ochotę napisać to, co wsadziłem do któregoś tekstu sprzed dwóch lat: Pomichowski przedstawia słuszne racje w sposób, z którym nie każdy ma ochotę się zgodzić. I tu rzecz nie w brzydkich wyrazach – tu chodzi o to, że miejscami nieudolnie kreuje się na Pan na naturszczyka, któremu jakoby wolno więcej. Gówno prawda! Wywiad z nowym burmistrzem powinien Pan zrobić, nie Voit-ówna! I dobrze Pan wie dlaczego tak się nie stało…

PO CZWARTE: po ponad 30 latach pracy także w Pańskim zawodzie deklaracje o tym, jak to się nikomu nie chce wchodzić w drogę, jak to się pilnie dba o spokój i harmonię świata proszę zwinąć w rulonik i uszczelnić nim dolną krawędź drzwi, ponoć idzie zima. Gdyby tak się bowiem zdarzyło, że pewnego dnia siedlibyśmy przy czym dobrym i zaczęli rozmawiać o dziennikarskich sztuczkach – to raczej nie typuję swojej przegranej. Myślę zresztą, że wchodząc na moją stronę doskonale Pan o tym wie.

Co dalej? No cóż, ukłonię się i cicho oddalę. Powodzenia!

M.Z.


sobota, 10 stycznia 2015

PANNA DEMOKRACJA I TAKIE TAM REFLEKSJE...



Demokracja, demokracja… Bardzo delikatnie, ale poruszałem ten wątek w poprzednich wpisach, oczywiście wyrażając swój zdecydowanie negatywny stosunek do tej pozornej formy rządów, czy ogólniej: sprawowania władzy. Reakcja do przewidzenia: głos zabierają ci, którzy niewiele maja do powiedzenia o czymkolwiek, ale już o świętej krowie demokratycznej owszem. Wiedzą, że jest najwspanialej. Pytam na początku czy najedli się szaleju – czy naoglądali za dużo amerykańskich filmów. No i wtedy zaczyna się jazda…

Okazuje się, że prawdziwym przedmiotem kultu jest demokracja typu zachodniego, zwłaszcza model amerykański z okręgami jednomandatowymi, systemem dwupartyjnym, bezpośrednimi wyborami prezydenta itp. Transmitowanie tego mitu na polski grunt, nawet w porównaniach, idzie już opornie. Owszem, mamy bezpośrednie wybory prezydenckie, czekają nas w tym roku – ale okręgi jednomandatowe praktycznie nie istnieją. Oczywiście nie wybieramy żadnych szeryfów, żadnych sędziów, ba, jako się już uprzednio rzekło na większość bezpośrednio nas obsługujących samorządowców i ich urzędników nie mamy kompletnie żadnego wpływu. Partie zwycięskie w systemie d”Hondta (a tylko ten u nas obowiązuje) biorą praktycznie wszystko – co oznacza, że rządzą nami w bezpośrednim kontakcie ludzie znani od lat i od lat jak najfatalniej oceniani. Czy możemy coś demokratycznego z tym uczynić? Absolutnie NIE!

Przy bliższym oglądzie nasza „wspaniale demokratyczna” rzeczywistość okazuje się być  ustrojem wielopoziomowym. I tylko ten podstawowy, związany z wrzuceniem jakiejś kartki do ciemnej skrzynki da się z grubsza mianować quasi-demokratycznym. W wyniku tych nie zawsze jasnych i uczciwych czynności wybiera się i konstytuuje władza jawna.

Reszta skryta jest co najmniej w cieniu. Większość specjalistów ów cień określa mianem NADWŁADZY. Obywatel oddając głos na tę czy inną partię najczęściej nie ma w ogóle świadomości, że nie istnieją żadne narzędzia, dzięki którym już następnego dnia nowy wybraniec wytłumaczy się z czegokolwiek swojemu wyborcy. Praktycznie ów wyborca równy jest honorowemu krwiodawcy: oddał ćwiartkę czerwonego płynu, zjadł czekoladkę, więc wio do domu, żadnych dalszych odpowiedzi czy wyjaśnień nie przewidziano. Dziwią kogoś egzotyczne, pozornie nigdy nie przewidywane sojusze międzypartyjne? No cóż, szanowny elektoracie, wczoraj byłeś nam potrzebny, dzisiaj proszę nie zadawać kłopotliwych pytań, odpowiedzi i tak nie będzie. Jesteśmy bardzo zajęci: wszak trzeba poobsadzać stołki przynoszące naszym znajomym prawdziwe pieniądze. Gdzie? W spółkach Skarbu Państwa, w zarządach, radach, miastach i gminach. Wszędzie, gdzie tylko się da – bo jak powiadał klasyk „raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”. Tak, wiem, młodsi nie pamiętają. Więc może czas zacząć słuchać starszych?

Rzeczywista władza wkrótce po wyborach przenosi się na poziom inny, instytucjonalny. To świat, w którym rządzą banki, media, sądy, organizacje pozarządowe i rzekomo samorządowe. Mianowani przez świeżo „wybranych” polityków dowódcy tych instytucji nie mają już nic wspólnego z demokracją, ich władztwo nie pochodzi z wyboru, ale zwykłego, właściwie mafijnego nadania. Tego nie przeczytacie w żadnej gazecie, nie usłyszycie w żadnym radio, czy stacji telewizyjnej. Media utrzymują, że ich rolą jest informowanie. Znacznie dosadniej, ale też bardziej prawdziwie wyrażał się o tym ktoś o przydomku Ojciec Narodów i Słoneczko Wolności: Józef Stalin. Za jedyną rację bytu mediów uznał ich organizatorską rolę – we wskazywaniu kierunków propagandowego natarcia, zmiany i kształtowania postaw, wreszcie i po prostu zwykłej indoktrynacji. Jeden z blogerów, Bogusław Jeznach (Neon24) problemy z sytuacją mediów opisuje  tak:

„…Innym rodzajem instytucji, do których przeniosła się realna nadwładza polityczna są media. Dziś to media i ich decydenci są w stanie wpływać na opinię publiczną i sterować nią w dowolnym kierunku: z jednych ludzi zrobić „moralne autorytety”, a z drugich „sprzedajne kanalie”. O tym, że media o wiele bardziej manipulują niż informują wie bodaj każdy, ale najlepiej ten, kto się z nimi zetknął od wewnątrz…”

Mylę się? Jak w  takim razie spoglądacie na informację, że oto Polakom statystycznie znowu się polepszyło? Wzrosła płaca przeciętna. Wszyscy kochamy panią premier. Już dzisiaj wiadomo kto zostanie po raz kolejny naszym prezydentem. Jest tak dobrze, że nic tylko położyć się na wznak i bić piętami w dupę, przepraszam za kolokwializm…

Jan Marek Chodakowski, zresztą autentyczny amerykański profesor, w jednym ze swoich wykładów w Polsce powiada, że tutaj, na miejscu, jest więcej do zrobienia, niż uczyniliśmy kiedykolwiek ograniczając się do narzekania na resztę świata. Dlaczego nie mówimy o naszych prawach naturalnych i dlaczego dalej w rzekomym „państwie prawa” OBOWIĄZUJĄ KLASYCZNIE KOMUNISTYCZNE PRZEPISY? Dlaczego w najbliższym otoczeniu dalej tolerujemy durniów, marnotrawimy czas na polemiki z nimi – miast każdą głupotę natychmiast zaskarżać do sądów i skargę w razie niepowodzenia przeprowadzając przez wszystkie instancje, ze Strasbourgiem włącznie – skoro już istnieje taka możliwość? Czemu zbiorowo nie domagamy się realizacji tych obietnic, które grupom ludzkim składano, niestety później się tego wypierając? Mamy zbyt mało świadków, nie chce nam się, czekamy na rycerza na białym koniu?

W 2007 roku napisałem w odpowiedzi na pismo pochodzące z Biura Polityki Lokalowej (sprawa sprawiedliwego wykupu naszych mieszkań), że świat to nie jest betonowy, niewzruszalny twór tożsamy z życzeniem respondentki. Jej opinia padnie pewnego dnia jak padły ustalenia Jałty i Teheranu. Nawet smród po tych bzdetach nie pozostanie – to dodaję dzisiaj. I co? Co wrażliwsi sąsiedzi obrazili się, ruszyłem parlamentarnymi słowy ich sacrum niewolnika. Reszta zamilkła, zresztą wodzona za nos przez gościa, którego dzisiaj mogę śmiało nazwać współczesnym szczurołapem, wyprowadzającym gryzonie z miasta rzekomo cudowną muzyką „spokoju i rozwagi”. OK., szkodnicy wyprowadzeni. Szczurołap zniknął. I co: poddajecie się? Dożynanie nie jest takie straszne, zwłaszcza gdy dożynają wszystkich wokół?

No cóż: niezły zestaw tematów do przemyślenia. Nowy rok dopiero się zaczął – może skończy się lepiej, niż poprzedni?

M.Z.


piątek, 9 stycznia 2015

DLACZEGO NIE WARTO BYĆ ŻADNĄ EKSTREMĄ



To, że w sieci od lat straszą upiory wiemy nie od dzisiaj. Tradycyjnie, na pierwszym miejscu w zestawie „upioralnym” królowali do tej pory lewacy. Nie spotkałem się jeszcze z demonami islamu, pojawiała się za to życzeniowa ciemnota intelektualna: „mnie się zdaje i mam prawo o tym gadać…” Sprawa paryskiego morderstwa dokonanego na zespole lewacko-orgiastycznego pisemka „Cherlie Hebdo” otworzyła jednak wrota do świata piekieł przeciwnego końca listy ekstremistów. Ale po kolei, oto w portalu Ekspedyt.org ukazał się tekst blogera Migorr, oryginał tutaj: http://www.ekspedyt.org/migorr/2015/01/08/32488_je-ne-suis-pas-charlie.html#comment-50014. Na swojej stronie przywołam tylko kluczowe fragmenty tego tekstu z 8 stycznia tego roku, nie krzywią wymowy reszty. Autor zatytułował go
 
Szanowni Państwo. Francuskie miasta przeżywają żałobę po zabitych przez islamskich bandytów satyryków pisma Charlie Hebdo. Hasłem przewodnim stało się „Je suis Charlie”, czyli „jestem Charlie”. Potępiając ten bestialski mord, nie przyłączam się jednak do chóru i stwierdzam: „Nie jestem Charlie”.
Będąc nim, wyrażam zgodę na opluwanie religii. Mogę nie lubić Muzułmanów i uznawać ich za wrogów, ale to nie znaczy, że mogę ranić ich uczucia religijne. Tak samo, jak od wszystkich innych, domagam się szacunku wobec Boga i nie profanowania symboli katolicyzmu.
Będąc Charliem obrażam nie tylko Muzułmanów, ale i Chrześcijan. Bo redakcja tego pisma w grubiański sposób, coś na podobieństwo urbanowskiego „Nie”, szydziła sobie z naszej wiary…”
…Europa chyba upada na naszych oczach. Na własne życzenie. Europejczyk zamiast wyciągnąć gnata i obronić ofiary, nagrywa na komórce, jak giną na jego oczach. Rewolucja lewacka pożera własne dzieci…”

I tak to wszystko widzi autor wpisu. Uznaję jego zdanie za rozsądne i w miarę spokojne – o ile w ogóle spokój w tej sytuacji da się zachować. Tak, zgadzam się z tezą, że francuscy „satyrycy” od lat przeginali pałę, każdy za sprawa wujka Google może zobaczyć jakie rysunki szmatławczyk publikował i że muzułmanie wcale nie byli jedynym celem ataku. Ba, może nawet bardziej byli nim katolicy czy ogólnie chrześcijanie. Kilkadziesiąt godzin po zamachu realizuje się to, co wczoraj przewidywałem: spektakl pościgu, publicznych rewizji, zapewne z finałem solidnej strzelaniny i publicznego rozwalenia sprawców. O ile to rzeczywiście będą sprawcy... Już więc pojawiły się głosy, że cała rzecz może być typową akcją „false flag”: Europa zna już sprawców, publikowane są ich portrety, jeden z domniemanych zamachowców widząc w co go wkręcono zgłosił się sam na policję twierdząc, że jest niewinny i nie brał udziału w masakrze. Czy w ten sposób uratował życie – czas pokaże. Machina publicznego „czynienia sprawiedliwości” ruszyła i nie będzie łatwe jej zatrzymanie czy modyfikacja zachowań uzbrojonych grup pacyfikacyjnych.

Migorr przedstawia swoje racje jak najspokojniej. Powiem tak: nie da się zaprzeczyć żadnemu zdaniu zawartemu w tekście. A jednak…

A jednak ruszyła do ataku „ekstrema drugiego końca listy”. Przeczytajcie proszę ten oto pierwszy komentarz:

 Circ, 8 stycznia 2015 godz. 22:00
Zacytuję Panu coś, co może wpłynie na Pana by przestał pisać do nas ciągle to samo, to co wiemy dawno. Potrzebna nam jest jakaś odmiana w końcu.

I co Państwo na to? Macie jakąś własną opinię na temat zdarzeń paryskich? No to krótko: porzućcie ją czym prędzej! Dzielna Pastereczka studzi emocje na bazie ponad godzinnej przywołanej rekolekcji jednego z jezuitów. Pisze w objaśnieniu między innymi tak:

Nie ma innej możliwości przemiany zła w dobro jak na krzyżu. Jezus zrobił już za nas wszystko, teraz trzeba z tego skorzystać. Jeżeli dam się ukrzyżować to pozornie przegram, ale tak naprawdę przemieniam zło w dobro.

Wszyscy rozumieją i się zgadzają? Ależ skąd! Pluszowe krzyże nie istnieją! Niecałe trzy godziny później pojawia się ta oto odpowiedź blogera Czarna Limuzyna:  

„…wiem, że na poziomie duchowym to prawda, ale skłamałbym gdybym się nie przyznał, że uważam, że chrześcijanin ma prawo bronić się, bronić życia (swoje może poświęcić w ramach indywidualnego męczeństwa, swoje życie, lecz nie innych)… Zamiana zła na dobro jest chyba najpiękniejsza kiedy nawraca się człowiek czyniący zło. Dlatego nie życzę śmierci lub choroby moim wrogom, życząc im nawrócenia, ale w obronie swojego, a na pewno cudzego życia zabiłbym – w samoobronie..”

Dyskusja teologiczna? Tak, coś w tym rodzaju. Ani nie znam dalszego jej ciągu – ani znać nie zamierzam. Circ szaleje na różnych portalach od lat, kiedyś nazwałem ją damską odmiana hunwejbina – i dzisiaj nie wycofał bym się z tej opinii nawet na milimetr. Siłowo promuje BIERNOŚĆ. Nie widzi, że może niekoniecznie przy tej okazji – ale generalnie Francuzi, ich rządy przede wszystkim, jak najpełniej zastosowali się do jej wskazówek. Palą auta: nadstawić drugi policzek, w niebie to będzie policzone na plus. Mordują sąsiadów, pal sześć, że nie do końca czystych: nie wyrywać zła, Siła Wyższa to przemieni. Circ już dzisiaj żyje w wymiarze Wieczności. Większość jej czytelników jest aż nazbyt doczesna, planuje i komentuje w wymiarze „od narodzin – do biologicznej śmierci”. Zapewne lada moment Czarna Limuzyna dostanie w łeb aż się zakurzy – jakimś teologicznym wykładem, albo wręcz kategorycznym rozkazem „Przestań natychmiast!”

Zawsze obawiałem się ekstremistów i hunwejbinów bez względu na ich barwę ideologiczną i rzekomo święte zamiary. A oni zawsze podnosili łby i głosy w chwili, w której o czym innym winno się dla bezpieczeństwa Europejczyków dyskutować i zupełnie inne zasady postępowania stosować. Im bardziej chrześcijanie pokorni czy dbający o swe życie wieczne – tym chętniej przedstawiciele innych religii gotują im los marny. W Syrii gazu i noży. Kiedyś na dzisiejszej Ukrainie - wideł i siekier. W co ty kobito do cholery grasz?

M.Z.

czwartek, 8 stycznia 2015

AKCJA I REAKCJA



Weszli do redakcji i wystrzelali wszystkich rysowników, dziennikarzy i redaktora naczelnego. Plus dwóch policjantów, którzy nawinęli im się pod rękę. Francja zdaje się płacić za lata zduraczenia i wpuszczania w swe granice wszystkich, którzy mieli śniade rysy, brody i ochotę na pięć żon i dwadzieścioro dzieci. To w okolicach Sekwany wystarcza do niezłego życia ze zsumowanych zasiłków. Wczoraj okazało się, że gości nie satysfakcjonuje już podpalanie paryskich samochodów. Zaopatrzyli się w kałachy i poszli realizować swoją „sprawiedliwość”. Czy to oznacza, że dalej przeczytacie lament nad losem lewackiego, obrzydliwego pisemka? NIE! Od lat dowodzę w tym miejscu, że lewactwo jest postawą groźną dla otoczenia, ale groźną także dla siebie samego. No i stało się… Czy więc opowiadam się za wojującym islamem? Po stokroć NIE!

Na początku była urokliwa dla wielu redakcyjna manipulacja: mówimy to, czego mówić nie powinniśmy. Po początkowych trudnościach, gazetka „Charlie Hebdo” miała zrazu inny tytuł, później sądownie zakazany – machina ruszyła i zaczęło się obrażanie wszystkich i wszystkiego. Pech chciał, że wzięto się i za islamistów, najwyraźniej pozbawionych poczucia humoru. Raz coś tam w redakcji podpalono, innym razem do kogoś wysłano kilka maili z pogróżkami. Służby specjalne i wywiad francuski miały co prawda na oku późniejszych sprawców masakry – ale poprawność polityczna najwyraźniej zakazywała słuchania przestróg fachowców. Trzeba było islamistów kochać – to i kochano, ogromne pieniądze z odszkodowań ubezpieczeniowych za spalone auta zdawały się drobnostką. Więc lewactwo „Charliego” kwitło w najlepsze, opierając się zresztą na sympatii żabojadów do wszelkiej satyry politycznej i religijnej. Kto i gdzie przegiął jak to się powiada pałę – dzisiaj nie wiadomo. Czy zresztą owo przeginanie w ogóle może być skwitowane zbiorową egzekucją w kraju było nie było białym i europejskim? Tu odpowiedź jest jasna jak słońce – NIE! To jest bowiem „tradycja” nie z tej części świata. Nie z tej kultury. Dlaczego więc od lat starano się wdrukować barbarzyństwo w puste europejskie łby? Kto stoi za forsowaniem tego obyczaju?

W wielu miejscach sieci pojawiają się już przestrogi wobec świata wojujących wyznawców proroka: statki w portach na was i na wasze rodziny czekają, wrócicie ciupasem tam, skąd przybyliście! Coś w tym jest, choć moim zdaniem reakcja nie będzie ani tak szybka, ani tak dramatyczna. Raczej stanie się to, z czego Francuzi znani są od lat: kilku czy kilkunastu islamistów żandarmeria i służby odstrzelą w spektakularnych akcjach dla przykładu i zastraszenia. Być może trafią na właściwych – być może nie. Co dalej? Eskalacja konfliktu? Nie wiadomo. Jeszcze nie zrozumiano, że dwie, a może nawet więcej kultur nie może pokojowo współegzystować na kurczących się zasobach bogatej niegdyś Europy. I już wiadomo, że granice obrazy też istnieją. Nawet jeśli w lewackim języku utożsamiane są z wolnością słowa…

M.Z.


środa, 7 stycznia 2015

STATKI, BARKI i słów kilka o smutku i dumie



Otrzymałem od znajomej zdjęcie olbrzymiego statku. Dziób wbity w piach jakiejś płytkiej zatoki, dodatkowa informacja, że to port ostatni, dalej będzie już tylko demontaż. „Więcej nie popłynie…” Smutny widok. Zwłaszcza gdy sięgnie się do sieci i zobaczy co będzie „potem”. Potem obiorą go z pokładów, maszyn, silnika i całej tej skomplikowanej armatury, którą konstruktor w brzuchu Machiny poutykał. Pozbawią setek metrów rur, zaworów i złączek. W końcu przyjdzie czas na blachy. Wyłoni się spod nich rodzaj szkieletu, jak u przedpotopowego smoczego potwora. I to też pewnego dnia zapadnie się w nicość, miejscowe huty połykają wszystko. Żadnych już podróży, żadnych portów, ot, walizka banknotów na stole i nawet pozorów nagrobka…

Wiele lat temu, pojechałem wtedy po raz pierwszy do Holandii, obserwowałem coś zupełnie odwrotnego. Z dna mulistego kanału wydłubano kilkumetrowy kształt rybiego kręgosłupa. Pojawiło się jak spod ziemi kilku zadumanych ekspertów i okazało się, że to nie żaden śmieć, ale najprawdziwszy drewniany kil i wręgi bodaj XVIII-wiecznej holenderskiej barki. Na brzeg podjeżdżały migające żółtym światłem radiowozy straży wodnej, morskiej i licho wie jakiej jeszcze. Wieczorem miejsce znaleziska oświetlono silnymi reflektorami, pod wodę zeszli nurkowie i dobrych kilka godzin taplali się w oleistym błocku w poszukiwaniu elementów wyposażenia barki. Niestety niczego już nie znaleziono, reporterka telewizyjna bulgocząca coś tajemniczego po flamandzku wyglądała jak zrozpaczona wdowa gangstera na pogrzebie, na który przypadkowo wpadła ostatnia przyjaciółka zabitego męża.

Skąd ja tam? Otóż podróż dotyczyła interesów samochodowych. Najpierw we trzech pojechaliśmy samochodem do Bremerhaven, gdzie sąsiad zdejmował ze statku drugie auto kupione miesiąc wcześniej w Ameryce. Odebraliśmy dość sprawnie – później okazało się, że załoga balii, którą pojazd przypłynął do Niemiec raczyła spalić wszystkie bezpieczniki i pół instalacji elektrycznej. Tak czy siak postanowiliśmy „po drodze” poszukać czegoś wspaniałego dla mnie. Gdzie? Dobra, niechaj będzie w Holandii. Na mapie żabi skok… Nowy amerykański wynalazek odpalaliśmy w ten sposób, że jeden zwierał kablem odpowiednie styki w komorze silnika, drugi siedział za kierownicą i na hasło „Daawaaj!” kręcił kluczykiem w stacyjce. Przypadła mi rola „kablowego”, w końcu swojego auta jeszcze nie miałem i jakąś karę trzeba było dla mnie wymyślić. Tym bardziej, że żaden z młodych współtowarzyszy niedoli nie miał pojęcia czego dotykam i z jakiego powodu… Na parkingach i przy stacjach benzynowych nie budziło to specjalnego zainteresowania, każdy jechał w swoją stronę i cześć. Gorzej z podróżą promami, zaliczyliśmy ich wtedy kilka. Odpalanie odbywało się kilka metrów przed przybiciem promu do przystani. Zawsze towarzyszyło temu stado zadziwionych Holenderczyków. Cudotwórcy! Czarodzieje! Bulgotali coś tam z przyjaznymi minami, to w ogóle nacja dzisiaj jakby wyprana z agresji i podejrzliwości, co drugi poklepywał mnie po ramieniu i proponował piwo.

Dlaczego w ogóle o tym opowiadam i jaki to ma związek z pojazdami wodnymi? Otóż najpierw powiem tyle, że już drugiego dnia podróży miałem dość nie tyle horrendalnie wysokich cen na używany złom z Brabancji – co raczej moich kolegów. Żaden z nich nie potrafił na przykład otworzyć puszki z przysmakiem turysty, kolejne próby kończyły się tym, że operator wbijał sobie stalowe ostrze małego nożyka w palec i przysmak miał dodatkową czerwonawą przyprawę. Chłopcy natomiast w sposób absolutnie kategoryczny chcieli obejrzeć wesołą dzielnicę w Amsterdamie. Postanowiliśmy zatem, że tego akurat dnia wezmą sobie jedno auto i pojadą pod te wymarzone czerwone latarnie, jak natomiast zostanę w małym miasteczku, w którym właśnie dokonano epokowego morskiego „odkrycia” – i „se popatrzę na świat”. Zaparkowałem przy głównej ulicy, to był rzecz jasna kanał – i usiadłem na ławeczce.

No więc siedzę na tej ławeczce i „se patrzę”. Godzina, trzy, pięć – widać w Amsterdamie trwa wesoła zabawa. Pożarłem trzy pasztety akustyczne (pasztet za-jęczy – gdy go się otwiera), czym nadszarpnąłem okrutnie skład zaopatrzeniowy wycieczki. Chłopcy zjechali w środku nocy, rozczarowani, podobno jakiś bywały w świecie Murzyn wyjaśnił im, że oglądanie też kosztuje i nie mogą gapić się za friko na jego zupełnie białą siostrę.  Nie było sensu po ciemku szukać mojego wymarzonego auta. Spaliśmy poskręcani niemiłosiernie w samochodzie. A rano wstało bladawe flamandzkie słoneczko i na pobliskim kanale zobaczyliśmy cud wskrzeszenia.



Okazało się, że obok naszych pojazdów zacumowała barka sądząc po kształcie co najmniej dwustuletnia. Lśniła  w słońcu lakierem i pokostem, miała miedziano-złote okucia, przed niewielką nadbudówką jak dla krasnoludków stał stolik i dwa foteliki. Na blacie czysty obrusik i dwa smukłe kieliszki wina. Z wejścia statku wychynął 150-letni kościany staruszek, za nim jego pięć lat młodsza żona. Postawili między kieliszkami butelkę czerwonego wina i ponownie weszli po coś tam do kajuty. W tym momencie nadpłynął współczesny wodny stwór, wzburzył wodę i barka staruszków niebezpiecznie zakołysała się na fali. Kieliszki niczym nieobciążone zakołysały się, spadły na pokład i rozprysnęły w tysięczne kawałki. Właściciel wyjrzał, cofnął się i wyszedł już z szufelką i szczotką. Zamiótł starannie pokład, resztki szkła zawinął w szary papier i odłożył. Jego towarzyszka postawiła na stoliku dokładnie takie samo szkło – z kamienną, ale i radosną miną, jakby właśnie wygrali w holenderskiego toto-lotka, nagrody są tam spore. Możesz mi wierzyć lub nie – ale to się powtórzyło jeszcze raz. Daruję sobie opis, czynności były te same.

Potem staruszkowie opędzlowali bezstresowo butelkę wina, czymś zakąsili i poczęli rozglądać się po okolicy. Oczywiście natychmiast wpadliśmy im w oczy, młodzi amatorzy seksu po amsterdamsku (przez szybę!) właśnie się budzili i głośno domagali śniadania. Należało zatem odpalić „amerykańca”, podłączyć do gniazda zapalniczki elektryczny samochodowy czajnik i pokroić chleb lekko pleśniejący w foliowej torebce. Właściciel barki podszedł do nas, był wręcz zafascynowany sposobem uruchamiania pojazdu. Oczywiście standardowe pytania „A po co wy tu”, „Co robicie i dlaczego tak a nie inaczej” – i takie tam grzecznościowe zaczepki. Mówił trochę po francusku, więc jakoś szło się porozumieć. Po samochód? E, nie, to nieopłacalny interes… Nie ma dobrej amortyzacji finansowej. Lepiej kupcie moją barkę, właśnie jest te koop, płyniemy do miejsca, gdzie takie rzeczy się załatwia, ale możemy sprzedać i tutaj… Za pięć lat puścicie dalej z dobrym przebiciem… Z dalszego dialogu wynikało, że oba nasze samochody załadujemy na pokład (a w dzień widać było, że to jest jak najbardziej możliwe!), potem już tylko Morze Północne, najlepiej blisko brzegu, bo barka ma wyłącznie certyfikat śródlądowy – i do Gdańska. A ile ta barka kosztuje? Niedrogo, panowie, naprawdę okazyjnie: 500 tysięcy guldenów, za to z dokumentami oryginalności. Na pewno nikt takiej w Warszawie nie ma…

Oczywiście łgał jak nakręcony. Nie było mowy o wypływaniu w jakiekolwiek morskie podróże, straż przybrzeżna zwinęła by nas natychmiast po opuszczeniu kanału. Względem ceny finalnej być może udało by nam się zebrać na koło sterowe… Choć z drugiej strony kiedy obserwowaliśmy dzień później podobne pływające zabytkowe obiekty – ówczesna cena rzeczywiście była atrakcyjna. Tak mniej więcej dwa obszerne domki z czerwonej holenderskiej cegły, plus parę groszy na nowe Audi… Kuszące, prawda? Zwłaszcza że był to czas, w którym niewłaściwie rozpoznany idol Wałęsa grzmiał, iż już za moment każdy Polak otrzyma certyfikat na jedną trzydziestomilionową część majątku państwowego – i zrobi z tym co zechce. On zrobił – o reszcie kłamał, wkrótce mieliśmy się o tym przekonać…

Holandia uwielbia wszystko, co pływa – a jeśli do tego jest drewniane,  stare i ładnie zrekonstruowane to ceny szybują do nieba. Właściwie trudno im się dziwić, zwyczaj jest tu taki, że jeśli kto dostrzeże pięć większych drzew rosnących blisko siebie to natychmiast pędzi do marketu budowlanego, ogradza wszystko solidną siatką, a na bramie przybija szyld „Puszcza Księcia Alberta – zwiedzanie 5 guldenów”.

Zatem jak mając w pamięci te holenderskie reminiscencje można spokojnie patrzeć na umierający stalowy łamacz morskich fal i niewieścich serc? Nie da się – prawda?



M.Z.