poniedziałek, 22 października 2012

Cholery można dostać!



 Dzisiaj przypadkiem uruchomiłem Radio Wnet. A tam wywiad z Marią Wiernikowską i - jak sama twierdzi - szczere jej zeznanie na temat kondycji współczesnego dziennikarstwa. Szanowna Pani Mario! I tyle dyplomacji – bo później należy już tylko lutować…

Zatem Szanowna Pani Mario! Czy za późno pani wstała, czy nie miała polemicznego nastroju – to chaos wypowiedzi nie przystoi komuś, kto uważa się za zawodowego dziennikarza. Ciężko mi ten chaos, zresztą udatnie wzmacniany przez nieznany męski głos, uznać za przemyślaną i uporządkowaną wypowiedź. Maluczkich olśniła pani informacją na temat kondycji dziennikarstwa francuskiego. Z początków wieku XX… Proszę więc pozwolić mi tylko na ironiczny uśmiech. Wszystko to gaduły dobre dla starszych przedszkolaków. Ani słowa o dominującym na tamtym rynku odchyleniu lewackim. W dalszej części wywiadu zero odniesień do krachu przede wszystkim wydawców. Tak, tak, właśnie wydawców, także w Polsce bez tego wątku wszystko okazuje się być zawieszone w próżni! Każda diagnoza i każde późniejsze leczenie. Tymczasem złym i dobrym dziennikarzom ktoś płaci, ktoś się czegoś od nich spodziewa, ktoś ich karze i nagradza. Nie wiedziała Pani o tym? Nie wiedziała Pani skąd nadchodzą przelewy bankowe za czasów Pani etatowego zatrudnienia? To co najmniej dziwne…

Ziemkiewicz… Dlaczego oddzieliła Pani tego autora od jasnego powiedzenia od czego nie jest zależny, a przynajmniej tak się przedstawia? Powiem szczerze, że nie jestem jakimś szczególnym wielbicielem Ziemkiewicza, czasem zdarza mu się coś dobrego albo zaskakującego, reszta do bólu przewidywalna. I jakaś taka pańszczyźniana nuta komu by tu zagrać na nosie, może to tylko moje reminiscencje po jego „Polactwie”… No więc trzeba jasno wydukać: Ziemkiewicz nie jest zależny od żadnego wydawcy konkretnego tytułu prasowego, gdzie by siedział na pełnym etacie lub jak kto woli na dupie! Ale dalej już tylko zdaje mu się, że nie jest zależny w ogóle – ja na przykład sądzę, że jest odwrotną stroną monety, gdzie ta główna strona to szczerozłote popiersie Wielkiego Jąkały. W porządku, nie musi się Pani zgadzać. Chodzi mi jednak o jasne powiedzenie: to parszywi wydawcy, sami lub przez swych przedstawicieli winni są temu, że dzisiaj jak słusznie Pani powiada dziennikarz to tani wyrobnik. Albo jeszcze gorzej.

Czy winą dziennikarzy okazało się NIE PISANIE o Amber Gold? Przepraszam: a niby dlaczego? Nie każdy żurnalista to kategoria „śledczy”, są przecież inne obszary dziennikarskiej penetracji. A ci „śledczy” z Pani i mojej epoki… Tacy dociekliwi, czy tacy ustosunkowani w służbach? Wychodzi na to, od wielu lat to się okazuje czarno na białym, że dziennikarze śledczy w znacznej części byli na pewno, a co najmniej często bywali tubami propagandowymi służb właśnie! I te służby pewnie i dzisiaj życzyły by sobie zwiększać kategorię „śledczych” w każdym tytule prasowym. Łatwiej by im się manipulowało. A tak – kicha z grochem. Więc nie jest możliwe, by nie wyposażony w prokuratorskie uprawnienia zwykły dziennikarz cokolwiek wykrył. Musi być jakiś cynk, jakaś wskazówka, jakieś wsparcie. Inaczej żadne pióro nie sforsuje pancernych drzwi z tabliczką „Prezes”. Bo semtexem To i Pani nie pracowała, prawda?

Zatem jak najbardziej winniśmy rozmawiać o kondycji współczesnego polskiego dziennikarstwa, samo załamywanie rąk nad tą „lisową” beznadzieją nie pomoże. Ale może wreszcie zaczęlibyśmy rozmawiać szczerze i prawdziwie, bez owijania w bawełnę i zacierania śladów? Inaczej to wszystko nie ma sensu i cholery można dostać od tego jałowego bicia piany.

M.Z.

Brak komentarzy: