niedziela, 7 października 2012

Pomyłka?

To prawda: spieram się ostatnimi czasy dość często. Temu mam coś za złe, tamtej też. Liczba wrogów rośnie. I to nie jest wcale taki powód do chwały - co mówię przede wszystkim tym, którzy zechcieli napisać do mnie nie w komentarzach do poszczególnych tekstów, ale na prywatnego maila. Rozpraszają mnie podobne wpisy i wkurzają. Na razie trzymam linię nie publikowania głupot. Nawet nie dlatego, że tak przystoi, że nie wolno - list należy do odbiorcy, mail także, adresat może go opublikować. Chodzi o to, by podobnym sporom nie nadawać rangi. Żadnej!

Co się jednak tyczy politycznych wyborów: od lat są takie same. I proszę do jasnej cholery nie twierdzić, że kiedykolwiek było inaczej! Dzisiaj tekst z roku 2007, łatwo sprawdzić jego wiarygodność sięgając na tym blogu do odpowiedniej daty. W tym systemie publikowania niczego nie da się sfałszować ani przekręcić.
=======================================================================

czwartek, 1 listopada 2007

Ryszawy świat


Świat ten formalnie jeszcze się nie zaczął – a już powodów do wątpienia w słuszność ostatnich wyborów tyle, że włosy dęba stają. Wróciliśmy do czasów, w których informacja czytana bez kontekstu nic nie znaczy, dwie takie informacje kłamią, a trzy to już początek kłamliwej demagogii. Do czasu wszakże – gdy pojawi się czwarta wszystko nabiera konturów i innego wymiaru.
O czym ja gadam? Ot, chociażby o kwestii lokalizacji stadionu piłkarskiego. To że piłka kopana nie interesuje mnie wcale to już wiadomo. To że prezydent Warszawy swoimi kolejnymi enuncjacjami na ten temat robi wodę z mózgu warszawiakom – wiadomo tym bardziej. Raz miał być na błoniach wokół Stadionu X-lecia, innym razem w Łomiankach, jeszcze później na Śląsku. Aż przyszło wyjaśnienie FIFA, czyli Najwyższej Rady Kopaczy: zaakceptowano tylko stadion warszawski i innego być nie może. Więc po co Bufetowa miesza tę breję? Czy dlatego, że budowanie na państwowym to nie ten sam interes, co budowanie na prywatnym?
A premier jeszcze nie został premierem jak już zdążył się popisać numerem całej swej kadencji: otóż tak bardzo potrzebuje w rządzie agenta Boniego Michała, że „da mu odpracować winy”. Panie Rudy! Łaskawość to pan okazuj za własne pieniądze, nie za moje. Ja na most zbudowany z połamanych prętów zbrojeniowych nie wejdę – a i też innym odradzam. Zaś rozmowę czemu coś lub ktoś doznało złamania pozostawiam specjalistom-złamańcom, złamasom czy jak oni się tam nazywają. Takie rude bibrzenie o winie i karze to jest z jednej strony trochę wchodzenie w rolę Pana Boga, na Niego nikt pana nie wybierał. Z drugiej każdy student pierwszego roku filozofii powie, że relatywizacja moralna zawsze kończy się źle, kapowanie to nie budowanie, a cierpienia kapusty to jego problem z samym sobą, nie problem ministerstw czy innych centralnych urzędów. Przypominam, że na takie bóle istnieje Prozac, Relanium czy wreszcie sznurek. W internecie już pojawił się postulat, by w ogóle cały rząd skompletować z takich kulawych króliczków, padła propozycja, by ich rzecznikiem prasowym został Maleszka Lesław, najbardziej znany polski kablarz, udający przez wiele lat tzw. "autorytet moralny". Wtedy też nie będziecie mieli problemu z organem prasowym, wiadomo kto Maleszkę przygarnął i czynnie chroni. Zresztą co ja gadam - wy już nie macie problemów z organami prasowymi i telewizyjnymi, kilka stoi w kolejce i nerwowo przebiera nogami...
Parszywie zaczyna się ten ryszawy świat. I niech mi nikt nie mówi, że byłem uprzedzony do koloru od zawsze. W takie pierdoły nie wierzy nawet mój rudy kot.

Marek Zarębski
------------
Ilustracja dodana dzisiaj (ale dotycząca roku 2007!):  astrojawil.pl

Brak komentarzy: