piątek, 28 września 2012

Prawdziwi dziennikarze i przygłupi komentatorzy



Przy okazji ostatnich moich tekstów i pojawiających się pod nimi komentarzy coraz poważniej zacząłem się zastanawiać nad dwoma pytaniami. KTO JEST DZIENNIKARZEM? I per analogiam: kto nim NIE JEST. Od czasu bowiem ostatniego urzędowego definiowania tej kwestii (Prawo Prasowe z 1984 roku) zmieniło się właściwie wszystko. Już nie wspominam o takim drobiazgu, jak pojawienie się Sieci czyli Internetu. Bodaj ważniejsze jest to, że zaistnieli w tejże Sieci (i po części za jej sprawą!) ludzie, których działania o niebo doskonalej wypełniają współczesne definicje dziennikarstwa, niż niemrawe i kłamliwe produkty żurnalistów na etatach.
Ale jeśli jest jak wyżej napisałem – to co oznacza „współczesne dziennikarstwo”? W felietonie Marka Palczewskiego (http://salski.nowyekran.pl/post/75253,kto-jest-dziennikarzem-felieton-marka-palczewskiego) pojawiają się nieznane przedtem definicje. Na przykład taka: „Głównym celem dziennikarstwa jest i powinno być produkowanie i rozpowszechnianie poważnych informacji oraz debata na istotne tematy społeczne, polityczne i kulturalne”. To norweski medioznawca Jostein Gripsrud. Autor felietonu dodaje, że „…często te zadania spełniają platformy blogerskie, a nie realizują ich krzykliwe tabloidy...” I pisze dalej: „…Na to, że tradycyjna definicja dziennikarza i dziennikarstwa nie odzwierciedla przemian zwraca uwagę holenderski medioznawca Mark Deuze. Według niego definicja dziennikarstwa musi być szersza niż dotychczas. Ma rację, bo dziś każdy może założyć w Internecie własną stronę, jednoosobową redakcję i stworzyć pismo, czy quasi-tv, której będzie redaktorem naczelnym, wydawcą i reporterem. I do tego będzie naprawdę niezależny! Podobne zdanie wyraża wielu amerykańskich czy europejskich medioznawców…”
Dobry początek poważnej rozmowy? Moim zdaniem jak najbardziej TAK. Trudno w tej chwili przesądzić jaki byłby jej finał i jak brzmiały by wnioski ostateczne – ale dzisiaj, właśnie na podstawie powyższych konstatacji łatwo sporządzić listę tych, którzy dziennikarzami są. I tych, którzy czepiając się powszechnie krążącego w sieci passusu o „pełnej swobodzie wypowiedzi” są tylko ujadającymi kundelkami, mącącymi ogólnie dobry obraz dziennikarstwa obywatelskiego.
Ponieważ w ostatnim czasie ponownie wszedłem  w ostry spór z niektórymi blogerami Polacy.eu.org - przypominam, że w pierwotnej wersji dotyczył on rozmów o Cywilizacji Polskiej Krzysztofa Wojtasa – chcę powiedzieć, że  niewiedza w materii definiowania dziennikarstwa jest jedną z przyczyn tego sporu. Pozostańmy zatem na chwilę na tej właśnie orbicie. Po bez mała trzydziestu latach zajmowania się wytwarzaniem informacji, komentarzami, opisami i wszczynaniem dyskusji mogę oświadczyć: Wojtas popełnił był duży tekst dziennikarski. Ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Natomiast bez możliwości zmuszania bliźnich do oceniania tego tekstu jako Nowej Filozofii, Dzieła Fundamentalnego czy Jedynej Słusznej Wskazówki. Nową Filozofię tak naprawdę mogą moim zdaniem  oceniać wyłącznie filozofowie, od siebie dodam, że z niezłym stażem i takimże dorobkiem naukowym. Apelowanie do blogerów by natychmiast i bez zwłoki ukończyli szybki kurs filozofii, następnie zaś potwierdzili słuszność teorii Mistrza od strony naukowej - jest szalbierstwem. Od strony publicystycznej zwykłym zaproszeniem do awantur. Co też i się stało…
Zapłonęły zatem emocje. Sam na ich fali pozwoliłem sobie na ocenę niejakiego Fromma Ericha, wszystko w tej chwili podtrzymuję - dodając zresztą, że to był początek całej serii talmudycznych wykrętów „leżankowych psychologów amerykańskich”, inaczej bo sprytniej opisujących to, co od stuleci wiedział byle szaman czy stara wiejska baba. Wobec K. Wojtasa żadnych osobistych wycieczek nie było. W odpowiedzi na tekst otrzymałem kilka komentarzy kiepskiej jakości, wyraźnie świadczących o nieumiejętności czytania ze zrozumieniem, w samych zaś Polakach.eu pojawiła się „dogłębna” ocena tego, co robię na prywatnym było nie było blogu. Tego samego autora. Czy to jest normalne? Tak, oczywiście to jest jeszcze dzisiaj normalne, społeczność nie składa się ani z aniołków, ani tym bardziej tuzów intelektu. Na portalach koniecznie chcą zaistnieć także durnie i przygłupy. Jedną z cech Sieci jest więc to, że nawet pisząc o deszczu można w odpowiedzi otrzymać tak zbity zadek, jak na najdoskonalszych torturach średniowiecza się to  nie zdarzało. Co czynić? Odgryzać się jak najstaranniej. Nic więcej. Głupota jest bowiem wieczna – ale też ma swych przysięgłych wrogów. Z ich strony otrzymałem wystarczającą satysfakcję – za co dziękuję. Niektóre zaś spory będziemy w przyzwoity sposób kontynuowali w innych miejscach i innym czasie.
Wracając wszakże do kwestii fundamentalnych: skoro istnieje dobrej klasy dziennikarstwo obywatelskie, skoro te obywatelskie działania w istotny sposób wpływają na rolę i zdanie nawet sowicie opłacanych żurnalistów mainstreamu – to co należy uczynić, by zachowany został poziom dyskusji, w której tumany nie mają racji bytu? Gdy dzisiaj większość poważnych portali utrzymuje, że u nich nie ma nawet śladu cenzury, bo wolność słowa nade wszystko? Nie mam pojęcia które rozwiązanie zostanie utrzymane, wszak wiadomo, że wolne słowo to niekoniecznie dźwięk pochodzący – żartobliwie mówiąc – nie z paszczy, ale rury wydechowej. Na swoim blogu stosuję zasadę, że można mówić różnie, byle z sensem. Po każdym dwukrotnym wydaniu dźwięku pierdzącego jego autor otrzymuje poważne ostrzeżenie. Jeśli nie pomoże – przy trzeciej próbie zakłócania poziomu, jaki staram się tu utrzymać – kop w zadek. To jest moje podwórko, tu obowiązują moje zasady, jest moim obowiązkiem nie tylko witać porządnych gości (nie muszą się ze mną zgadzać!), ale też dbać o to, by czuli się maksymalnie komfortowo i bezpiecznie. Co nazywam nie żadną tam cenzurą, ale po prostu nadzorem właścicielskim.
A Balcerowicz musi odejść! To znaczy, pardon, K. Wojtas nie powinien był tak ustawiać swojej ogromnej pracy jak ustawił - jako obowiązku intelektualnego dla każdego czytelnika Polaków. eu. Gdyby stało się inaczej - nikt by dzisiaj nie wydziwiał, że oto wykonałem zamach na Wolną Myśl Iternetową, a produkujący coś tam dziennikarz musiał by się godzić z faktem, że ten akurat tekst "nie poszedł pod strzechy". Nie wszystkie idą. Nie wszystkie się udają. Przymus zajmowania się cywilizacjami nie istnieje. Podobnie jak nie ma obowiązku miłości do motoryzacji - której ja akurat poświęcam tyle czasu i atłasu, a niektórzy dalej się śmieją. Na zdrowie!
M.Z.
Ilustr.  igol.pl
=======================================

PS. Otrzymałem kilka pytań: czy diagnoza dotycząca komentatorów odnosi się do blogera Mati Rani z portalu Polacy.eu. Ależ oczywiście! Raczył mnie zaszczycić swą "uwagą", więc oto konsekwencje. Co nie znaczy, że jakieś tam opinie w tym czy innym tekście formułowałem mając na myśli tego właśnie niewydarzonego jegomościa. Co to to nie - zawracanie sobie głowy kundelkami bez umiejętności i możliwości to nie jest zabawa, którą uprawiam rano i wieczorem. No ale skoro ktoś nalega bym się wypowiedział precyzyjnie - to proszę bardzo. Drogi Mati: z impotencji myślowej da się wyjść, wystarczy z ćwiczeniami intelektualno-pisarskimi postępować jak angielskim trawnikiem. Ćwiczyć, strzyc, ćwiczyć, znowu strzyc - w wypadku trawnika przez 600 lat. Powodzenia!
M.Z.




Brak komentarzy: