wtorek, 11 września 2012

Obrazki znad Wizny



Pierwsza fotka: szczyt skarpy, na której stał bunkier obserwacyjny Władysława Raginisa. Stamtąd, spomiędzy rozlewisk rzecznych atakowali Niemcy.

Sobota wczesnym rankiem, pierwsza prognoza niesprzyjająca: ma wiać i lać. Jedziemy? Jedziemy! Po roku od ostatniej podróży trasa zdaje się prostsza, kierowczyni znakomita, oznakowanie przed Górą Strękową wyraźne. Chmury biegną coraz szybciej, przebija się przez nie słońce.

Dojechaliśmy nieco później, niż rok temu, na parkingach mrowie pojazdów, właśnie dotarły zrekonstruowane niemieckie motocykle z koszami i niewielka tankietka rozpoznawcza.

Pośród obserwatorów są też Polacy z Wilna. Na wietrznym, szerokim i wznoszącym się do ruin schronu obserwacyjnego polu wyjątkowo słabe nagłośnienie, wiatr porywa dźwięki i unosi je gdzieś nad rzekę, poniżej skarpy. W tym roku ekipa paru-osobowa. Każde z nas ma zaobserwować coś ciekawego, maksymalna ilość rozmów, nawiązujemy kontakty. To co: rozejść się i do roboty! Opowieści scalimy potem, może już podczas powrotu.

* * *
Punkt oporu Wizna to modernizowany od wiosny 1939 roku zespół fortyfikacji ciągnących się na przestrzeni kilku kilometrów od punktu Wizna – Strękowa Góra przez Osowiec-Twierdzę do Goniądza. Według niemieckich strategów wojennych najsłabszym ogniwem tej linii obronnej była Wizna. Dwie linie obrony: czata, czyli wysunięta w pobliże mostu pozycja przesłaniania, 2 lekkie schrony bojowe we wsi Włochówka, nie ufortyfikowany punkt oporu w Grądach-Woniecku, oraz betonowa linia główna. Ta ciągnęła się od miejscowości Kołodzieje i Giełczyn na prawym brzegu Narwi, poprzez Górę Strękową do wsi Maliszewo. Linię oparto o odsunięte od rzeki wzgórza, co obrońcom dawało dobry wgląd w dolinę. Na odcinku wzniesiono szereg schronów. Część z nich nie miała jeszcze na swych szczytach kopuł pancernych, co gorsza nie zainstalowano w nich systemów wentylacyjnych. Żołnierze dusili się oparami prochu strzelniczego po kilku strzałach…

* * *
Kapitan Raginis, siły i środki do walki z nieprzyjacielem dla obrony dziewięciokilometrowego odcinka „Wizna”: 3 kampania forteczna ciężkich karabinów maszynowych, 8 kampania strzelecka 3 batalionem 135 pułku piechoty oraz pluton konnych zwiadowców, 136 rezerwowa kompania saperów, trzy plutony armat 75 mm, pluton pionierów. W sumie siedmiuset szeregowców i podoficerów oraz dwudziestu oficerów. Uzbrojenie składało się z pięciu armat 75 mm, 24 cekaemów, 18 erkaemów i dwóch karabinów przeciw pancernych.

* * *
Skład niemieckiego XIX korpusu pancernego: 3 dywizja pancerna generała von Schweppenburga i 20 dywizja zmotoryzowana generała Wiktorina. Zadaniem tych dywizji był jak najszybsze dotarcie do Wizny i rozpoczęcie ataku. Dodatkowo w skład korpusu weszły: 10 dywizja pancerna generała Schaala oraz brygada forteczna "Lótzen" pułkownika Galla. 10 dywizja pancerna, 20 dywizja zmotoryzowana i brygada forteczna "Lotzen" - w pierwszym rzucie, 3 dywizja pancerna - w drugim rzucie. Skład tej grupy bojowej to czterysta pięćdziesiąt czołgów, setki dział i moździerzy. Czterdzieści trzy tysiące żołnierzy i oficerów. Wsparcie pułku lotnictwa szturmowego.

* * *
Na odcinku "Wizna" starły się ze sobą cztery wielkie jednostki Niemców wraz ze wsparciem lotniczym oraz armia żołnierzy polskich składająca się z siedmiuset dwudziestu żołnierzy i oficerów. Więcej nawet, niż jeden do czterdziestu...

* * *
7 września pod Wiznę podeszły oddziały rozpoznawcze 10 Dywizji Pancernej generała von Falkenhorsta. Tego dnia udało im się rozbić jedynie polski pluton konnych zwiadowców. 8 września na przedpolu Giełczyna rozpoczęła działania zaczepne brygada forteczna „Lőtzen”.

* * *
Tempo ataku, jakie generał Guderian, twórca doktryny blitzkriegu, usiłował narzucić oddziałom niemieckim wynikało z założenia, że w tym czasie polskie siły wycofają się spod Warszawy i po przegrupowaniu za Bugiem będą zdolne do dalszego oporu. Uderzenie przez Wiznę w kierunku Brześcia miało zlikwidować tę opcję. 9 września trzon wojsk Guderiana dotarł do pozycji zajmowanych przez 10 Dywizję Pancerną - i okazało się, że niemieckie raporty o przełamaniu obrony są nieprawdziwe. Nic nie szło tak, jak najeźdźca założył. Niemiecka piechota przeprawiła się co prawda przez rzekę, ale nie dotarła do betonowych polskich umocnień. Pomimo całodziennego ostrzału artyleryjskiego i działań niemieckiego lotnictwa (dzień wcześniej) oddziały 10 Dywizji Pancernej nie były w stanie posunąć się do przodu. Obrona polska okazała się tyleż zaciekła, co skuteczna – gwałtownie rosły niemieckie straty osobowe i sprzętowe. Niemiecka idealnie rzekomo naoliwiona machina wojenna zazgrzytała i stanęła. Czołgi typu Panzerwagen III bez najmniejszych kłopotów dziurawił polski przeciwpancerny karabin Ur, polscy żołnierze uzbrojeni w tę niszczycielską nową zabawkę wojenną zdawali się być wszędzie. Guderian bardzo szybko zauważył jednak, że Ur-y milkną: do 2 karabinów przeciwpancernych Polacy mieli jedynie 20 sztuk amunicji. Pomimo tego polskim obrońcom udało się zniszczyć kilkanaście czołgów i pojazdów pancernych. Jeden z żyjących jeszcze świadków bitwy opowiadał w 2011 roku: oni panie, te Niemce, szli na początku butnie, jak na wycieczkę – i padali jak muchy, w ogóle nie wiedząc co się dzieje…

* * *
Przed południem 9 września po uprzednim dwugodzinnym przygotowaniu artyleryjskim na polskie pozycje ruszyła niemiecka piechota wspierana przez czołgi. Ze schronów pozbawionych wentylacji nie można było strzelać na skutek trujących oparów prochu, broń wyniesiono do okopów. Przy jednym z polskich dział zginął porucznik Stanisław Brykalski, który wraz z kapitanem Raginisem jeszcze przed walką złożył przysięgę, że nie oddadzą żywi swoich pozycji. Polacy dalej odpierali kolejne fale niemieckiego natarcia.

* * *
Po południu 9 września Guderian zmienił taktykę – teraz czołgi podjeżdżały pod poszczególne schrony, przecinając komunikację pomiędzy polskimi punktami oporu. Izolowane schrony okrążała i zdobywała piechota. Około godziny 18 pozbawiony broni maszynowej, amunicji i wentylacji schron Kurpiki poddał kapitan Wacław Szmidt. Niemcy zajmowali kolejne umocnienia, lecz do zmroku nie udało im się zająć wszystkich.

* * *
O świcie 10 września Niemcy ponownie ruszyli do ataku. Ostatni padł schron Raginisa na Górze Strękowej. W trakcie walki przy polskim schronie pojawił się niemiecki parlamentariusz, stawiając Raginisowi ultimatum: albo bunkier się podda, albo polscy jeńcy wzięci w czasie bitwy zostaną rozstrzelani. Większość obrońców była w różnym stopniu ranna, amunicja na wyczerpaniu - po godzinie namysłu Raginis rozkazał swoim żołnierzom zdjąć pasy i opuścić schron. Sam rozerwał się granatem.

Niedaleko miejsca jego śmierci wiele lat później umieszczono pamiątkową tablice i okolicznościowy napis. To cenne, że w ogóle taka tablica pod koniec lat 60-tych się pojawiła. Szkoda tylko, że nie we właściwym miejscu, na pozostałościach bunkra obserwacyjnego położonego na szczycie wzgórza - ale na resztkach bunkra ryglującego pobliską szosę. Z drugiej strony może niektórym łatwiej było w ogóle tu z drogi dotrzeć? Na zdjęciu obok gablota z przedmiotami odnalezionymi podczas ostatniej ekshumacji szczątków Raginisa. Zostały rozpoznane przez rodzinę.

* * *
W roku 2009 stała się rzecz niesłychana: Górę Strękową odwiedził z koncertem szwedzki zespół Sabaton. Na cześć obrońców Wizny napisano utwór „40:1”. Świadkowie tego zdarzenia mówią, że na okolicznych polach pojawiło się bez specjalnych zaproszeń ponad 30 tysięcy słuchaczy. Wrześniową bitwę obronną ochrzczono mianem polskich Termopil. Pojawiły się w słowach rozmów i na transparentach hasła POLSKA, HONOR, OJCZYZNA, NARÓD. Białostocka mutacja pewnej szmatławej gazety (http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,100421,7007423,Wizna__nieslychany_mit_kampanii_wrzesniowej_.html) już wcześniej czuła, że coś idzie nie po ich „salonowej” myśli. 6 września zaatakowała, ukazał się na jej łamach „wstrząsający” tekst, w którym „wybitny dyżurny historyk” oznajmił: „… Bitwa pod Wizną zakończyła się porzuceniem pozycji przez większość polskich żołnierzy. Na zafałszowanym micie nie można budować własnej tożsamości…” Tomasz Wesołowski, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku… Panie Tomaszu, to w pierwszej kolejności: tak naprawdę to czyją Pan buduje tożsamość? I dalej: co powstrzymywało niemieckich żołnierzy? Może plaga jesiennych komarów? Bez znaczenia. Gazetę po prostu olano. Nie znam losów „historyka”. Mam nadzieję, że są marne.

* * *
Władysław Raginis już na początku września wiedział doskonale, że w wypadku natarcia niemieckiego o militarnym zwycięstwie nie może być mowy. Liczyło się złamanie ducha najeźdźczej armii, liczył się też czas podarowany innym związkom taktycznym Wojska Polskiego. Co z żołnierzami? Jak na wojnie: część zginie, część zostanie ranna, inni przedrą się do pobliskiego lasu. Czemu nie on sam? Pełnej odpowiedzi nikt już nie pozna. Młody człowiek z polskiego granicznego miasta nosił swój oficerski mundur przede wszystkim dumnie. Dla niego to było COŚ. Mówił o tym ludziom, u których mieszkał na wojennej kwaterze poniżej skarpy z bunkrem obserwacyjnym. Mówił kolegom i w końcu w postaci oficerskiej przysięgi powiedział wszystkim podwładnym: póki on żyje Niemcy tędy nie przejdą. I nie przeszli. Bali się go nawet po śmierci. Okaleczone ciało wywlekli z wnętrza poharatanego bunkra przy pomocy kawałka drutu. Podpalili – ale płomień nie chciał się palić. Więc porzucili w jakimś zagłębieniu ziemi. To co stało się później było jeszcze okrutniejsze, miejsce tymczasowego pochówku zmieniało się kilka razy, zacierano pamięć, nad szczątkami bohatera poprowadzono betonowe schody. Bezskutecznie.

* * *
Młodzi ludzie, przypadkowi przechodnie, miłośnicy zrekonstruowanego fragmentu walki. Trochę kpin u tych przypadkowych: no bo, panie, nic nie pękło w tych szwabskich pojazdach, niczego tak naprawdę nie wysadzono. Starsi przyjezdni z Wileńszczyzny łzy w oczach: no tak to było naprawdę… Ale potem stało się jeszcze gorzej. Po 17 września przyszli ruskie i wsadzili nas wszystkich do kałuży. Jak to do kałuży? Ano panie tak, dół z wodą, mieli my wszystkie wyzdychać. No ale się nie dali… W tym roku nie ma przynajmniej fałszywych ekspertów: rok wcześniej pomiędzy gośćmi kręciło się kilku gówniarzy przyklejających się do każdego, kto chciał cokolwiek tutaj fotografować. Miałem do czynienia z rzekomym „archeologiem”, tłumaczył mi namiętnie, że Niemcy tylko dlatego nie weszli na wzgórze wcześniej, ponieważ… zapomnieli odpowiednio długich mostów i drabin przerzucanych przez rozlewiska. Pogoniłem gościa precz. Przykleił się natychmiast do innych. Etatowiec z wymienianej już białostockiej gazety?

* * *
Najpierw zaciekawiła nas naszywka na rękawie koszuli: NOP. Skąd jesteście i co to znaczy – oczywiście jeśli macie czas i ochotę… Mają i jedno i drugie.

Mamy coś większego, to nasza flaga, chcecie fotografować to fotografujcie, możemy opowiedzieć co robimy i co dla nas ta uroczystość, na Górze Strękowej, znaczy. Opowiadają. To jest DUCH W NARODZIE! Nie powtarzam wszystkiego w tym miejscu, adres strony http://noppodlasie.wordpress.com/category/dzialalnosc/, kto chce wejdzie i przeczyta. Czyli co: „archeolog” i białostocka Prasa Kłamliwa ze swym „historykiem” nie podziałały? Najwyraźniej nie. W drodze powrotnej na parkingu pierwszej stacji benzynowej jeszcze bardziej dziwnie: piątka młodych ludzi w wojskowych mundurach polowych, między nimi dziewczyna tak samo ubrana. Skąd? Legia Akademicka z Lublina. Wie pan, powołana w 1918 roku przez Piłsudskiego, do tej przedwojennej tradycji się odwołujemy… A my? Mówimy, że my z Warszawy. To opowiedzcie coś o Powstaniu Warszawskim, jesteśmy ciekawi, a mało wiemy. Opowiadamy. Kurcze: a gdzie te wszystkie informacje znaleźć? Podajemy adresy stron, tytuły książek, wszystko co pamięć zapisała na twardym, wycieczkowym dysku głowy.

* * *
Destruktorom, opowiadaczom „prawdy” i mącicielom znów się nie udało. Grupy rekonstrukcyjne pokazały co mogły, nikt nie niszczył rzecz jasna odbudowanych za duże pieniądze pojazdów wojskowych i nie zabijał koni polskich kawalerzystów.

Duch patriotyzmu, polskości? TAK. Nasiąkały nim także dzieciaki z pobliskich szkół, starsi przypominali sobie, że jest z czego być dumnym. To są imprezy, gdzie ludzie przychodzą dobrowolnie, nikt nie pilnuje parkingów, z których nic nie ginie, porządek jest czymś tak naturalnym, jak masa czystego, już trochę jesiennego powietrza przewalającego się nad wzgórzem chwały. Za rok? Tak, będą, przyjadą, przecież dorastają kolejne dzieci, muszą wiedzieć…

Marek Zarębski
Fot. autor, Magda Faliszewska, archiwum NOP Białystok




Brak komentarzy: