O ludziach, ludzkich i diabelskich sprawach - i wszystkim o czym chcę coś powiedzieć. M.Z. to Marek Zarębski. Strona zawiera treści ujęte w formę słowa pisanego. Wszelkie zatem pretensje przyjmuję również TYLKO W TEJ FORMIE!
niedziela, 17 lipca 2011
Czerwone dynastie i czerwone kręgi
Jak już powiedziałem w poprzednim tekście – zajmuję się czytaniem różnych treści zamieszczanych w sieci. To jest oczywiście niewyobrażalna sieczka, ale trafiają się w niej elementy cenne. Albo wspaniale opowiedziane – albo z tak ładnie postawionymi tezami, iż człek poczyna żałować, że nie posiedział wczoraj dłużej przy klawiaturze i nie wymyślił tego sam. Że co, że to niby w założeniu niemożliwe? Hol, hola, kochani sprzeciwiacze – to że ja myślę dobrze o różnych blogerach w incydentalnie produkowanych przez nich treściach to nie znaczy, że zaraz idę płakać do kąta w poczuciu własnej niedoskonałości. Przeciwnie: oni motywują mnie do intensywniejszego i lepszego działania. Po swojemu. Obok. Nie przy ich tekstach. Bo tylko raz napisałem komentarz do Toyaha – i po obcesowej odpowiedzi nie zamierzam zrobić tego nigdy więcej. No ale Toyah, choć komentuje złośliwie i niesprawiedliwie, bywa dobry. Tak, właśnie "bywa dobry". Nie jest. Jak w starym ustaleniu, że poetą się bywa, a nie jest stale. Jednak w tekście „Gdy łby czymś mocno skute” występuje właśnie ten moment poetyczny.
Oczywiście po pełen obraz odsyłam do oryginału. Tu chcę się zająć fragmentem toyahowej wypowiedzi, myślę o nowym rozmówcy „Szkła kontaktowego”, czyli Jerzym Iwaszkiewiczu. W felietonie oryginalnym został on określony dość dosadnie, niestety zapewniam Toyaha, że ten nowy „kontaktowiec” ze wstydu się nie spali, po pierwsze dlatego, że zbyt nasiąknięty, po drugie on chyba nie ma pojęcia co to jest wstyd. Doskonale natomiast wie – i pewnie będzie wiedział do setnych urodzin, zapewniam, że tacy ludzie żyją długo – pod kogo się podczepić i jakim tematem zająć, byle tylko dostać się przed szklane oko kamery telewizyjnej. I pokazać swoja niedoskonałość, którą jak każdy dureń nosi dumnie, niczym sztandar w czerwonym kolorze na pochodzie pierwszomajowym za komuny. To ostatnie zresztą to wcale nie żadna wolta felietonowa – ja to po prostu pamiętam z jakiejś telewizyjnej transmisji. Ten klient bowiem, jak powiedziałem niedoskonały, był z tej przyczyny tak charakterystyczny, że nie tylko można go było zapamiętać, ale dzieci smoczki gubiły, nawet gdy szedł dwie ulice dalej.
Dzisiaj jest „kariera” komentatora politycznego, wcześniej jednak Iwaszkiewicz specjalizował się w produkcjach motoryzacyjnych. Dobrał się z drugim takim, mniejsza o nazwisko, i wymądrzali się na temat rozwoju polskiej i obcej motoryzacji. To były czasy, gdy każdy, kto robił to tylko o milimetr inaczej, niż na przykład ówczesny redaktor naczelny „Motoru” (nie żyje to mu wstydu nie będę robił), zmierzał w stronę bajd opowiadanych przez starszego Zientarskiego – karierę miał jak w banku. Oczywiście następcy nie spali, wkrótce pojawiły się młodsze odmiany wymienionych panów, myślę, że o niebo lepiej mówili w obcych językach, wszedł w użycie powszechne Internet i banialuki opowiadane przez Iwaszkiewicza i jego kompaniona przestały bawić. W świat poszła też informacja, że znawstwo obydwu jest o tyle niepodważalne, iż jeden naprawdę specjalizuje się w wyrobach z górnej półki, niestety w sklepie monopolowym – drugi natomiast jako absolwent szkoły cyrkowej wykonując salta potrafi wszystko zobaczyć tak, jak mu każą, nawet jeśli rzecz jest wywalona do góry nogami. No ale to jest dla w miarę pospolitego odbiorcy po prostu nie do przyjęcia, czyli nudne. Wyobrażacie sobie, Drodzy Czytelnicy – nie wywalili ich z anteny za głupstwa, które opowiadali, tylko za nudę, jaką rzekomo siali! A skąd to określenie „pospolity”? Ano stąd, że miałem okazje poznać obydwu wymienionych i zaręczam, że to byli Nadludzie. W każdym razie tak się prezentowali, pewnie czuli i usiłowali sprzedać. Gówno prawda z modelu prawd stworzonych przez księdza Tischnera? Tak. Ale to należy powiedzieć nie mnie, ale tym właśnie panom.
Ale Iwaszkiewicz nie wziął się znikąd. Za komuny istniał bowiem jego pra-wzór, Nadredaktor Sportowy Piłkarski Ciszewski. Wielbiciele tego sportu twierdzą co prawda, że menel to był nad menele, jednak co jak co, ale piłkę kopaną miał w małym palcu – i tu im muszę wierzyć na słowo. O ile rzecz jasna był w stanie określić który to jest ten mały palec i czy aby na pewno ma wszystkie. Tak, chodzi o hobby, któremu oddawał się z lubością niedościgłą. Mam na myśli sztukę kiperską – czynnego ustalania ile procent wódy jest w wódzie i dlaczego to wszystko tyle kosztuje. Są ludzie, którzy twierdzą, że Nadredaktor był też koneserem sztuk plastycznych. W pewnym sensie to się zgadza z dość odległym moim wspomnieniem, jest zabawne, więc je opowiem. Pewnego dnia jakiś mój kolega mieszkający bodaj na Żoliborzu zatelefonował do mnie tak jakoś przed północą z pytaniem co ma robić, bo właśnie napadł go Nadredaktor, wciska mu jakiś zabytkowy obraz i domaga się stanowczo stówy natychmiast, no chyba, że koleś ma pod ręką litra, na którego ta stówa i tak pójdzie. Chwilę pogadaliśmy, nie bardzo wiedziałem czy to jest już paserstwo, czy jeszcze przysługa towarzyska – i mój rozmówca w pewnej chwil mówi „e tam, nie ma już sprawy, właśnie komuś to monidło ożenił”. Kilka dni później przygodni miłośnicy futbolu rozmawiają o ostatniej aferze. Podobno Ciszewskiemu jakiś oszust dał stówę za oryginalnego Fałata. I właściciel wyobraźcie sobie uległ! Czyż więc nie miał racji nieco późniejszy piosenkarz, który twierdził „Kawa się nadawa – lecz gorzała szybciej działa”? Nie pamiętam niestety autora tekstu.
A pod koniec życia Ciszewski też chciał się ponoć zająć komentowaniem polityki. Nie wątpię, że znając jej bufetową stronę wiele miałby do opowiedzenia.
Skąd dzisiejszy tytuł? Ano stąd, że korzenie niemal wszystkich zjawisk, które opisujemy drwiąc i szydząc – mają swój początek w komunie właśnie. I we wzajemnym popieraniu się ludzi wtedy zakładających dynastie, kręgi i koła. Jak twierdzi jeden z blogerów Nowego Ekranu dynastia Kraśków liczy „tylko” ponad sześćdziesiąt osób. I na jej usprawiedliwienie dodaje, że oczywiście z przyległościami: dziećmi, wnukami, byłymi mężami i zonami tudzież kochankami. Cóż to za wielkie aj-waj…
A wracając do Iwaszkiewicza: niestety nie wróżę mu nowej kariery politycznej. Raz dlatego, że dziadek ma pewnie ponad osiemdziesiątkę i demencja MUSI go pewnego dnia dopaść ostatecznie, teraz to tylko napady sporadyczne. A po drugie „Szkło” to moim zdaniem audycja jak papieros z reklamy: do dupy i już! Kto tam wpadnie i nawet uda mu się wyjść – będzie brzydko pachniał.
źródło ilustracji: mikoo2.pinger.pl
M.Z.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz