piątek, 24 stycznia 2014

CZEMU SŁUŻY WALKA ZE WSPÓLNOTAMI?



Gdzieś przez blogosferę przewinęła się notatka, że oto w Białymstoku dziecko zabrane przemocą rodzinie i osadzone w jakimś bidulu popełniło samobójstwo. Rzecz sama w sobie straszna, bezsensowna i godna dla ludzi za to odpowiedzialnych najwyższej kary. Ale jednym z wniosków autora tego wpisu było stwierdzenie, że gdyby istniało coś takiego, jak dawna wspólnota lokalna to po domu dziecka nie został by kamień na kamieniu, a osoby odpowiedzialne za to wszystko dawno użyźniały by ściółkę leśną od spodniej strony. Przyznam, że w pierwszej chwili byłem nieco zniesmaczony postulowanymi rozwiązaniami. Ale po jakimś czasie zgorszenie minęło. Autor ma rację.

Tak się składa, że ostatnie lata tzw. ancien regime’u obsługiwałem konkurs „Mistrz Gospodarności”. Jest oczywiście prawdą, że była to dla schyłkowych komuszków taka bardziej elegancka forma dystrybucji towarów, których brakowało na rynku. Czyli na przykład rur kanalizacyjnych, traktorów i eternitu. Że co – że był ów rynek sterowany? Ano był. Braki też były faktem, a nie wyobrażeniem. I ta redystrybucja była jednocześnie sposobem na manipulowanie losem czy nadziejami wsi i miasteczek, które godziły się na przystąpienie do zabawy. A jednak cała ta zabawa animowała ruchy wspólnego działania tam, gdzie bardzo często niczego podobnego się nie spodziewano. Bez żadnych partyjnych wezwań kopano rowy pod kanalizację i wodociągi, czyszczono otoczenie, odnawiano centra administracyjne, wkładano mnóstwo energii i czasu w polepszenie wspólnej przestrzeni… I dzisiaj przypomniała mi się właśnie owa rzecz: poczucie wspólnoty w minionym ćwierćwieczu rzekomo lepszej rzeczywistości w stosunku do poczucia wspólnot końca poprzedniej epoki NIEMAL ZANIKNĘŁO! Antypatriotyczna, antypolska praca publikatorów i środowisk przyniosła smutny efekt – tkwimy co prawda w jakimś otoczeniu, ale go nie zauważamy. Zajęci pilnowaniem tego, co udało się nagromadzić, „załatwić” czy wręcz ukraść. Zwyciężyła współczesna odmiana towarzysza Szmaciaka: przebiegłego, sprytnego drania, który za nic ma jakieś oczekiwania bliźnich, tak mu wygodniej, więc w nosie ma resztę świata. Oczywiście Szmaciak gotów jest reprezentować „głos zbiorowości”. Tak długo, jak długo mu się to opłaci. Czyli póki na przykład nie zamieni mieszkania, a lokal wyremontuje mu administracja. Albo nie "ustawi" właściwie rodziny. Potem rezygnuje i cichnie. Bo po co ma się dalej naprężać? Po co tracić czas? Swoje już wziął, może zamilknąć w spokoju.

Walka ze wspólnotami służy przede wszystkim temu, by oczyścić  przedpole działania dla wszelkiej maści zarządców i administratorów. Gdy nie ma żadnego zbiorowego sprzeciwu – łatwiej się bredzi na przykład o konieczności podniesienia opłat. Albo udaje, że nie słyszy żądań naprawienia tego czy owego. Niby ta powinność jest statutowa gdzieś tam zapisana, ale pal sześć martwą literę prawa… Nigdy nie potrafiłem wniknąć w meandry myślenia tych współczesnych nadzorców galer – najpewniej są takie, że po co coś tam robić, to tylko niepotrzebne koszty, a lokatorzy  przyduszeni „prawomocnym przepisem” i tak zapłacą co im się każe. Lewusy po to, by ukryć swoje lewizny, reszta na zasadzie owczego pędu, w ostateczności przypomni im się czym grozi wyłamywanie się z szeregu. A tu możliwości są spore…

Mafie polityków, mafie prawników, sędziów i prokuratorów, całe bandy „nietykalnych”… Tak naprawdę na co dzień mamy do czynienia z niżej usytuowanym pionem „działaczy” – to lokalni radni i zarządcy, całe rzesze urzędników pośledniej rangi, zawsze gotowych wykonać polecenia płynące z góry. Partyjnej góry - bo to, że reprezentują wyborców jakoś nie może im przyjść do głowy. Wspólnota czy jakakolwiek świadoma grupa jest dla nich czymś, co za wszelką ceną należy unicestwić – bo to tam może zrodzić się opór. Ale jeśli tak – to co jest na samiusieńkim już dole? Ludzie bez przydziału, lokatorzy z nadmiarem samouwielbienia, sąsiedzi z poczuciem nadzwyczajnej swej mocy. Poprawni politycznie w duchu współczesności, albo wreszcie aroganccy i bezczelni do granic bólu, tak w duchu współczesnego ormowca, co to donosi na bliźnich, bo taki ma zwyczaj. Albo pyskuje głośno – jak wiadomo „argument” wykrzyczany ma podobno większą siłę rażenia.

Osobiście polecam im inną metodę działania. Garnitur, krawat i wyczyszczone buty. Spokojny, przyciszony ton. Zapewniam, że „kurwa” wystrzelona z takiej konstrukcji leci zdecydowanie dalej i uderza celniej. Nie jak na obrazku - do telefonu i zwiędło...

M.Z.




2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ja mam proste pytanie: kogo mianowicie i konkretnie masz na mysli?

M.Z. pisze...

Odpowiedź będzie krótka: w tekście jest to, co jest w tekście. Jeśli chcesz wchodzić w duszę czy umysł autora musisz mieć specjalną przepustkę. Nie masz jej. Zatem fora ze dwora!