Jaki był? FATALNY. Tak,
wiem jak bardzo to oczywiście arbitralne, ale podtrzymuję – mijający rok dla
mnie przynajmniej był fatalny. I nie
dlatego, że przegrałem coś w karty, nie gram. Nie dlatego, że rozjechałem staruszkę
na pasach, czy skrzywdziłem niewinną sierotkę – te bowiem trzymają się ode mnie
z daleka. Raczej z tego powodu, że zaczęli mnie grabić i oszukiwać coraz
śmielej, ponoć w majestacie prawa – wymyślając przy tym tak bezczelne,
aroganckie powody, że pewnie sataniści i staliniści nie potrafili by lepiej.
Niestety jest więcej powodów dla których uważam jak uważam.
Kilkakrotnie, w różnych
środowiskach blogerskich podjąłem próbę przekonania tam zgromadzonych, że po pierwsze
trzeba wrócić do działań podstawowych, czyli relacjonowania tego, co dzieje się
w rodzinach, małych gminach, w tych wszystkich kroplach wody, które składają się
na ocean naszego współczesnego życia. Po drugie jeśli już tworzy się kawałki
publicystyczne – to obowiązuje w nich krystaliczna jasność wywodu i poprawna
polszczyzna, a nie smętne ględzenie z użyciem zagranicznych wyrazów. Jednym słowem
trzeba wrócić do zapomnianych form, czy może para-form dziennikarskich, jak
wywiad, relacja, reportaż. Rozważania cywilizacyjne i borykanie się z kolejną,
rzekomo odkrywczą interpretacją Starego czy Nowego Testamentu tego nie
zastąpią.
I tyleż razy, to jest właśnie
kilkakrotnie spotkałem się z dzikim oporem. „Une takie są, to ich styl i znak
rozpoznawczy, czego ty się czepiasz…” Co mam rzec? No kuźba ręce opadywują! Bo
jaka tu możliwa kontynuacja rozmowy?
W znanych mi osobiście kręgach,
kiedyś z nimi rozmawiałem i tylko te mam na myśli, praktycznie nie obsłużono żadnych
lokalnie ważnych imprez patriotycznych, nie wspominam o Marszu
Niepodległości, tu raczej każdy czuł się zobowiązany do zabrania głosu. Wiele
razy niepotrzebnie… Nie powstała żadna struktura wspólnotowa blogerów czy
dziennikarzy obywatelskich, mam na myśli grupki bez przywództwa, ale działające
w oparciu o wspólny zestaw wartości godnych propagowania i powielania. Oczywiście
obserwuję działania autora Cywilizacji Polskiej, zwłaszcza paroksyzmy jego
apologetów – ale jak już kiedyś napisałem durnota to jakich mało, tyle że
ubrana w szatki pseudo-naukowej poprawności. Dzisiaj gromadzi wokół siebie
pięć, może siedem osób (pewnie przesadzam), którym oddano do dyspozycji środki nieproporcjonalnie
wielkie. Po co? Wkrótce się okaże. I jasnym się stanie po co to wszystko i kto
za tym stoi. Ostatnio „po naciśnięciu dźwigni” wyskoczył panslawizm. I co ja
mam czynić, gdy się nim brzydzę?
Dlaczego to są wady
działania blogosfery i czemu uparcie namawiam do zajęcia się lokalnymi
sprawami, a nie obserwowaniem Kosmosu? Bo oto okazuje się, że więcej wiemy o
jakiejś strzelaninie w szkole w Connecticut, niż o życiu codziennym w Kielcach
i Suwałkach. Nikt nie ma pojęcia z czego żyje pogranicze północne, a z czego
wschodnie. Polska prowincja w blogosferze nie istnieje! Nie ma jej, więc też i nie ma wątków związanych z czymś
nieskończenie mniejszym od Warszawy, czy Krakowa – ale przez to tyleż razy
bardziej prawdziwym. Ktoś ma pieniądze na podtrzymywanie przy życiu sporych
rozmiarów niemrawych portali – ale nie ma kilku stów na normalną delegację dla
dwóch, czterech osób. To są rzeczy niepojęte! Przy czym od razu odpowiadam na
wielokrotnie zadawane mi pytanie czemu sam nie kładę nóżek na stół: od trzech lat
jestem bezrobotny, z ludźmi w moim wieku w mojej Ojczyźnie nawet się wstępnie na temat pracy nie gada i
zupełnie nie mam pojęcia jakim cudem nie mam długów i nie znam komorników…
I dlatego miniony rok nie był
dobry. Był sto razy gorszy! Niech go szlag trafi!
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz