środa, 1 stycznia 2014

JAKI BYŁ?



Jaki był? FATALNY. Tak, wiem jak bardzo to oczywiście arbitralne, ale podtrzymuję – mijający rok dla mnie przynajmniej był fatalny. I  nie dlatego, że przegrałem coś w karty, nie gram. Nie dlatego, że rozjechałem staruszkę na pasach, czy skrzywdziłem niewinną sierotkę – te bowiem trzymają się ode mnie z daleka. Raczej z tego powodu, że zaczęli mnie grabić i oszukiwać coraz śmielej, ponoć w majestacie prawa – wymyślając przy tym tak bezczelne, aroganckie powody, że pewnie sataniści i staliniści nie potrafili by lepiej.

Niestety jest więcej powodów dla których uważam jak uważam.

Kilkakrotnie, w różnych środowiskach blogerskich podjąłem próbę przekonania tam zgromadzonych, że po pierwsze trzeba wrócić do działań podstawowych, czyli relacjonowania tego, co dzieje się w rodzinach, małych gminach, w tych wszystkich kroplach wody, które składają się na ocean naszego współczesnego życia. Po drugie jeśli już tworzy się kawałki publicystyczne – to obowiązuje w nich krystaliczna jasność wywodu i poprawna polszczyzna, a nie smętne ględzenie z użyciem zagranicznych wyrazów. Jednym słowem trzeba wrócić do zapomnianych form, czy może para-form dziennikarskich, jak wywiad, relacja, reportaż. Rozważania cywilizacyjne i borykanie się z kolejną, rzekomo odkrywczą interpretacją Starego czy Nowego Testamentu tego nie zastąpią.

I tyleż razy, to jest właśnie kilkakrotnie spotkałem się z dzikim oporem. „Une takie są, to ich styl i znak rozpoznawczy, czego ty się czepiasz…” Co mam rzec? No kuźba ręce opadywują! Bo jaka tu możliwa kontynuacja rozmowy?

W znanych mi osobiście kręgach, kiedyś z nimi rozmawiałem i tylko te mam na myśli, praktycznie nie obsłużono żadnych lokalnie ważnych imprez patriotycznych, nie wspominam o Marszu Niepodległości, tu raczej każdy czuł się zobowiązany do zabrania głosu. Wiele razy niepotrzebnie… Nie powstała żadna struktura wspólnotowa blogerów czy dziennikarzy obywatelskich, mam na myśli grupki bez przywództwa, ale działające w oparciu o wspólny zestaw wartości godnych propagowania i powielania. Oczywiście obserwuję działania autora Cywilizacji Polskiej, zwłaszcza paroksyzmy jego apologetów – ale jak już kiedyś napisałem durnota to jakich mało, tyle że ubrana w szatki pseudo-naukowej poprawności. Dzisiaj gromadzi wokół siebie pięć, może siedem osób (pewnie przesadzam), którym oddano do dyspozycji środki nieproporcjonalnie wielkie. Po co? Wkrótce się okaże. I jasnym się stanie po co to wszystko i kto za tym stoi. Ostatnio „po naciśnięciu dźwigni” wyskoczył panslawizm. I co ja mam czynić, gdy się nim brzydzę?

Dlaczego to są wady działania blogosfery i czemu uparcie namawiam do zajęcia się lokalnymi sprawami, a nie obserwowaniem Kosmosu? Bo oto okazuje się, że więcej wiemy o jakiejś strzelaninie w szkole w Connecticut, niż o życiu codziennym w Kielcach i Suwałkach. Nikt nie ma pojęcia z czego żyje pogranicze północne, a z czego wschodnie. Polska prowincja w blogosferze nie istnieje! Nie ma jej, więc też  i nie ma wątków związanych z czymś nieskończenie mniejszym od Warszawy, czy Krakowa – ale przez to tyleż razy bardziej prawdziwym. Ktoś ma pieniądze na podtrzymywanie przy życiu sporych rozmiarów niemrawych portali – ale nie ma kilku stów na normalną delegację dla dwóch, czterech osób. To są rzeczy niepojęte! Przy czym od razu odpowiadam na wielokrotnie zadawane mi pytanie czemu sam nie kładę nóżek na stół: od trzech lat jestem bezrobotny, z ludźmi w moim wieku w mojej Ojczyźnie  nawet się wstępnie na temat pracy nie gada i zupełnie nie mam pojęcia jakim cudem nie mam długów i nie znam komorników…

I dlatego miniony rok nie był dobry. Był sto razy gorszy! Niech go szlag trafi!

M.Z.

Brak komentarzy: