Gdzieś przez blogosferę
przewinęła się notatka, że oto w Białymstoku dziecko zabrane przemocą rodzinie
i osadzone w jakimś bidulu popełniło samobójstwo. Rzecz sama w sobie straszna,
bezsensowna i godna dla ludzi za to odpowiedzialnych najwyższej kary. Ale
jednym z wniosków autora tego wpisu było stwierdzenie, że gdyby istniało coś
takiego, jak dawna wspólnota lokalna to po domu dziecka nie został by kamień na
kamieniu, a osoby odpowiedzialne za to wszystko dawno użyźniały by ściółkę
leśną od spodniej strony. Przyznam, że w pierwszej chwili byłem nieco
zniesmaczony postulowanymi rozwiązaniami. Ale po jakimś czasie zgorszenie
minęło. Autor ma rację.
Tak się składa, że
ostatnie lata tzw. ancien regime’u obsługiwałem konkurs „Mistrz Gospodarności”.
Jest oczywiście prawdą, że była to dla schyłkowych komuszków taka bardziej
elegancka forma dystrybucji towarów, których brakowało na rynku. Czyli na przykład
rur kanalizacyjnych, traktorów i eternitu. Że co – że był ów rynek sterowany?
Ano był. Braki też były faktem, a nie wyobrażeniem. I ta redystrybucja była jednocześnie
sposobem na manipulowanie losem czy nadziejami wsi i miasteczek, które godziły
się na przystąpienie do zabawy. A jednak cała ta zabawa animowała ruchy
wspólnego działania tam, gdzie bardzo często niczego podobnego się nie spodziewano.
Bez żadnych partyjnych wezwań kopano rowy pod kanalizację i wodociągi,
czyszczono otoczenie, odnawiano centra administracyjne, wkładano mnóstwo
energii i czasu w polepszenie wspólnej przestrzeni… I dzisiaj przypomniała mi
się właśnie owa rzecz: poczucie wspólnoty w minionym ćwierćwieczu rzekomo
lepszej rzeczywistości w stosunku do poczucia wspólnot końca poprzedniej epoki
NIEMAL ZANIKNĘŁO! Antypatriotyczna, antypolska praca publikatorów i środowisk
przyniosła smutny efekt – tkwimy co prawda w jakimś otoczeniu, ale go nie
zauważamy. Zajęci pilnowaniem tego, co udało się nagromadzić, „załatwić” czy
wręcz ukraść. Zwyciężyła współczesna odmiana towarzysza Szmaciaka:
przebiegłego, sprytnego drania, który za nic ma jakieś oczekiwania bliźnich,
tak mu wygodniej, więc w nosie ma resztę świata. Oczywiście Szmaciak gotów jest
reprezentować „głos zbiorowości”. Tak długo, jak długo mu się to opłaci. Czyli póki
na przykład nie zamieni mieszkania, a lokal wyremontuje mu administracja. Albo nie "ustawi" właściwie rodziny. Potem
rezygnuje i cichnie. Bo po co ma się dalej naprężać? Po co tracić czas? Swoje już wziął,
może zamilknąć w spokoju.
Walka ze wspólnotami służy
przede wszystkim temu, by oczyścić przedpole
działania dla wszelkiej maści zarządców i administratorów. Gdy nie ma żadnego
zbiorowego sprzeciwu – łatwiej się bredzi na przykład o konieczności
podniesienia opłat. Albo udaje, że nie słyszy żądań naprawienia tego czy owego.
Niby ta powinność jest statutowa gdzieś tam zapisana, ale pal sześć martwą
literę prawa… Nigdy nie potrafiłem wniknąć w meandry myślenia tych
współczesnych nadzorców galer – najpewniej są takie, że po co coś tam robić, to
tylko niepotrzebne koszty, a lokatorzy
przyduszeni „prawomocnym przepisem” i tak zapłacą co im się każe. Lewusy
po to, by ukryć swoje lewizny, reszta na zasadzie owczego pędu, w ostateczności
przypomni im się czym grozi wyłamywanie się z szeregu. A tu możliwości są
spore…
Mafie polityków, mafie
prawników, sędziów i prokuratorów, całe bandy „nietykalnych”… Tak naprawdę na
co dzień mamy do czynienia z niżej usytuowanym pionem „działaczy” – to lokalni
radni i zarządcy, całe rzesze urzędników pośledniej rangi, zawsze gotowych
wykonać polecenia płynące z góry. Partyjnej góry - bo to, że reprezentują wyborców jakoś nie może im przyjść do głowy. Wspólnota czy jakakolwiek świadoma grupa jest
dla nich czymś, co za wszelką ceną należy unicestwić – bo to tam może zrodzić
się opór. Ale jeśli tak – to co jest na samiusieńkim już dole? Ludzie bez
przydziału, lokatorzy z nadmiarem samouwielbienia, sąsiedzi z poczuciem
nadzwyczajnej swej mocy. Poprawni politycznie w duchu współczesności, albo
wreszcie aroganccy i bezczelni do granic bólu, tak w duchu współczesnego
ormowca, co to donosi na bliźnich, bo taki ma zwyczaj. Albo pyskuje głośno –
jak wiadomo „argument” wykrzyczany ma podobno większą siłę rażenia.
Osobiście polecam im inną
metodę działania. Garnitur, krawat i wyczyszczone buty. Spokojny, przyciszony
ton. Zapewniam, że „kurwa” wystrzelona z takiej konstrukcji leci zdecydowanie
dalej i uderza celniej. Nie jak na obrazku - do telefonu i zwiędło...
M.Z.
2 komentarze:
Ja mam proste pytanie: kogo mianowicie i konkretnie masz na mysli?
Odpowiedź będzie krótka: w tekście jest to, co jest w tekście. Jeśli chcesz wchodzić w duszę czy umysł autora musisz mieć specjalną przepustkę. Nie masz jej. Zatem fora ze dwora!
Prześlij komentarz