To właściwie jest luźna grupa uwag na temat tak
zwanej „przyszłości narodu”, czyli osób młodych, zdezorientowanych, często bez
pracy, ale też i bez nadziei na cokolwiek rozsądnego. Od ponad dwóch lat przyglądam się temu zjawisku i
zastanawiam: skoro w kwietniu 2010 roku propagandziści i służby byli w stanie
podpuścić iluś tam młodocianych dewiantów do szczania na znicze na Krakowskim
Przedmieściu i plucia na modlących się tam ludzi, na obu Marszach
Niepodległości które znam do wyczyniania maleńkich, lokalnych zadym – to jak
projektują wykorzystanie tych grup w najbliższej przyszłości? Bo dziwnie jakoś
nie mam najmniejszej wątpliwości, że role zostały już rozpisane, a realizatorzy
scenariuszy desygnowani…
Dlaczego właśnie tak? Po
pierwsze dlatego, że jak się wydaje polityka wojen z kibicami, do którego to
pojemnego worka wrzucano wszystkich młodych, którzy władzy z jakichś przyczyn
nie pasowali PONIOSŁA PORAŻKĘ. Gdzieś i kiedyś trzeba było (i trzeba będzie
dalej!) odpuścić, pojawiły się bowiem wymierne ekonomicznie straty dla władców
klubów i stadionów. Pisałem już o tym w innych swoich tekstach, że komuna - a
współcześni „rządcy dusz” to nic innego, jak komuna właśnie - w początkach stanu
wojennego zastosowała patent odblokowania granic wobec muzyki młodzieżowej
tamtej epoki. Pojawiły się różne „listy przebojów”, ustalano pisemnie
hierarchie ważności tego czy innego szarpidruta, a otłuściali idole muzyczni
typu Hołdysa właśnie poczynali tkać swą przyszłą „charyzmatyczność”. Ile z tego
utrzymało się na stałe – to dopiero dzisiaj wiemy. Niewiele – albo wręcz nic.
Podstarzała arogantka Kora oskarżana o wąchanie czegoś droższego od kleju nie
stała się głównym tematem poważnych rozważań – choć próbowano nam to wkręcić
wręcz na siłę. Próby skanalizowania sympatii politycznych „osobliwą trzódką”
posła Palikota też nie wypaliły, małpki jako podstawa ludowego napitku z powodu
ceny nie przyjęły się. A użynanie sobie tego i owego albo seksualne
napastowanie kolegów, a nie koleżanek nie zyskało szerszego aplauzu. Ktoś
nieopatrznie wszczął wojnę z dopalaczami (czyżby z powodu braku własnej nad
nimi kontroli?) i w ten sposób dobrze zapowiadający się kanał rozrywkowy został
zablokowany. Coś trzeba będzie wymyślić wzamian. I to już wkrótce, w tym roku
albo na wiosnę, a nie tam w następnej pięciolatce.
Po drugie docierającą
właśnie do miast totalną bidę należy spacyfikować, albo uczynić mniej groźną.
Jak? Żadnych nowych bloków z wielkiej
płyty dla młodych się nie wybuduje. A do kanałów wszystkich upchać się nie da.
Zapewne ten i ów manipulator społeczny przypomni sobie starą zasadę, mówiącą,
że gdy nie można naprawdę komuś pomóc, na tym kimś jednak władzy w pewien
sposób zależy – to trzeba przynajmniej udawać, że się pomaga. Widzę tu pewne
diaboliczne rozwiązanie. Dotarło do mnie JAKO ZNAK NIEBEZPIECZEŃSTWA, nie chęć suflowanie
„władcom” dziwnych pomysłów.
Otóż z wypowiedzi różnych
młodych, a jeszcze mieszkających „przy rodzicach” ludzi dowiedziałem się, że
ktoś im od pewnego czasu podpowiada zakładanie na obrzeżach miast swoistych
komun lokalowych. W nieczynnych budynkach kolejowych, starych magazynach czy
podupadających fabrykach i fabryczkach. Komuś, kto trochę jeździ poza trasę
łączącą dom z supermarketem nie muszę niczego tłumaczyć. Tu coś niszczeje, tam
coś się wali – ale nadaje się do bez-dewizowego (albo bardzo taniego)
wykorzystania i jest lepsze, niż węzeł ciepłowniczy w okolicy dużego osiedla.
Mój rozmówca wiedział nawet, że podobne rzeczy zdarzały się już w Holandii, ba,
że enklawy tych „lokalsów” bardzo długo nie podlegały tak rygorystycznym
regulacjom prawnym, jak reszta na przykład Amsterdamu. Wreszcie balangi bez
ograniczeń, żadnych godzin powrotu do domu, pełna anonimowość i seks do
upojenia!
Co władza może z tego
mieć? Oj, mnóstwo korzyści! Przede wszystkim jeśli załogi starych fabryczek
będą posłuszne to nikt ich nie ruszy. Jeśli staną władzy okoniem – to się ich w
majestacie rygorystycznego prawa wywali na zbitą mordę, szlus. Ktoś siedzący na
peryferiach miasta i kombinujący jak by tu się najeść i napić jest zdecydowanie
mniej szkodliwy od kogoś, kto snuje się po sklepach w poszukiwaniu „sponsora”
czy jakiejkolwiek innej przygody. Część męską można od czasu do czasu
wykorzystać do prostych prac fizycznych za niewielkie pieniądze, zima idzie,
lokomotywy co prawda staniały, ale pługi śnieżne już jakby mniej… Nowe miejsca
pracy dla „opiekunów socjalnych”, parę porządnych mieszkań w centrum też się
zwolni i przyjaciołom królika można będzie coś podsypać na przynętę… Słowem:
same korzyści. I jakże współczesne, europejskie!
Czy to tylko zły sen? Oby!
Kiedy jednak o nim usłyszałem i na chłodno zacząłem kalkulować wyszło mi, że
pasuje do współczesności jak ulał. Władza zwiększając uposażenia służb mundurowych
liczy na ich lojalność – ale z drugiej strony musi im zaofiarować nowe pola
działania. Przy okazji nieposłuszeństwo karane masowymi wysiedleniami może stać
się niezłym poligonem szkoleniowym dla dalszej działalności „opancerzonych”. Już
w zabudowie zwartej… Ostatnio podszkolono bowiem tylko grupy specjalne
poza-resortowe. Proszę sobie przypomnieć pacyfikację najemców lokali sklepowych
w podziemnych przejściach w okolicach Dworca Centralnego.
M.Z.
Fot. wirtualna-warszawa.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz