wtorek, 13 listopada 2012

Marsz Niepodległości

Tak, byłem tam i ja. Krótko, bo krótko - ale byłem. Do chwili, w której nawąchałem się gazu, wyjątkowo wredne świństwo. Znajomi z portalu Polacy.eu.org gdzieś zniknęli w tłumie, zapadła decyzja powrotu do domu. Kiedy następnego dnia zaczęły pojawiać się opisy "marszowych zmagań" zareagowałem dwoma tekstami, z których w chwili, w której piszę te słowa pierwszy został opublikowany właśnie na Polakach. By jednak nie wyszło na to, że wiernych Czytelników tego bloga pomijam - oba teksty poniżej. Jako jedna całość, traktują przecież o tym samym zdarzeniu.
==========================================================



MOIM ZDANIEM

Z ziarnek piasku składa się pustynia. Zatem co powiem nie jest żadną tam „racją obiektywną”. To i to widziałem w krótkim fragmencie swojej obecności na Marszu Niepodległości, o niektórych detalach napisał Mufti (http://polacy.eu.org/2939/o-wlos-od-nbsp-tragedii/), ja pozwolę sobie dodać elementy widziane moimi oczyma.

Po pierwsze ma świętą rację Mufti powiadając, że Marsz w dzisiejszych czasach to operacja o charakterze para-bojowym i z małymi dziećmi NIE WOLNO się tam pokazywać. Mieliśmy spotkać się o 14.30 w określonym miejscu. Tak charakterystycznym, że przysłowiowy „ślepy snajper” by zauważył. Pierwszy byłem ja i tylko ja, Mufti pojawił się drugi właściwie punktualnie, pozostali gdzieś hasali sądząc z ich „komórkowych” deklaracji – ale czy na pewno i właśnie tam, gdzie o tym opowiadali? Tak więc „mobilizacja” pod sztandarem Polacy.eu.org po prostu się nie udała – i nie ma co dalej gmatwać czy łagodzić. Nie było kogo mobilizować - lub jak kto woli dysydent (czyli ja) w roli jedynego pewnego elementu zaistniałego o określonej godzinie ( a nawet wcześniej) w określonym miejscu to śmiech na sali.

Po drugie grupa nie miała przywódcy, co w warunkach polowych okazało się bodaj największą niedoskonałością. Trwało uporczywe poszukiwanie osób, o których już wkrótce było wiadomo, że i tak się nie pojawią. Zatem Miłe Panie (zainteresowane będą doskonale wiedziały do kogo piję) poszukiwanie przystojniaków zorganizowałyście jak najfatalniej. I pewnie po części dlatego weszliśmy w Marsz zbyt szybko. Moim zdaniem nie było żadnej potrzeby iść w szpicy pochodu – o czym wkrótce, po przejściu jakichś 200 metrów każdy przekonał się na własnej skórze. Ciężarówka organizatorów z potężnym nagłośnieniem skutecznie zastępowała policyjnego LRAD-a, już dwudziestą czwartą godzinę nie bardzo słyszę na lewe ucho, a szedłem obok tego ryczącego potwora może minutę.

Zwróciłem nieśmiało uwagę zgromadzonych – gdy już się zgromadzili, ale jeszcze przed wymarszem – że nasycenie okolicy śmieciami ludzkimi (ja się nie wstydzę tak tych osobników nazywać), które przeprowadzały pierwsze, zrazu nieśmiałe prowokacje jest zadziwiające i na pewno nic dobrego nie wróży. Czy jestem przewrażliwionym idiotą? Ależ nie, Mufti odniósł podobne wrażenia, napisał to wyraźnie w swoim tekście. Jakieś bydło uzbrojone w polskie flagi wyśpiewywało teksty, które moim zdaniem były po prostu koszarowo chamskie, a nie patriotyczne. Bydło było pijane, albo właśnie wprowadzało się w stan upojenia. Kiedyś piękna i zapewnie niezwykle przez lata zasłużona dla ludności okołodworcowej dama koniecznie chciała wsiąść na potężną Hondę Gold Wing, to jeden z motocykli otwierających Marsz. Jak twierdziła dlatego, że nigdy nie miała niczego tak potężnego między nogami. Nie, nie kochani, to nie wulgarny wymysł mojej imaginacji, to najszczersza prawda! Oznajmiona wszem i wobec tak, żeby nikt nie przeoczył komunikatu… Kiedy opowiedziałem o zdarzeniu spóźnionym gościom dostrzegłem na sobie wzrok co najmniej krytyczny. No wiesz, nie wiedzieliśmy żeś ty taki… Taki? To niemożliwe. Jestem sto razy gorszy.

No dobrze, weszliśmy z boku w tłum, zaczęliśmy posuwać się do przodu. O ile rok temu to była jakaś całość, to w tym dokładnie przeciwnie. Dwa razy udało mi się odszukać nurkujące gdzieś w zbiorowości panie. Za trzecim niestety nie – choć już wydawało się, że idą gdzieś z przodu. Więc dawaj za nimi… Niestety właśnie poczęła się dokonywać pierwsza prowokacja. Poleciały petardy, a spory chłop przede mną wydobywając z okolic paska podłużny przedmiot, jak się za chwilę okazało racę, odsłonił też pokrowiec na kajdanki i pojemnik z gazem. Wszystko było więc wiadome. Chcąc być sprytnym zacząłem przesuwać się w  prawo, w kierunku chodnika i skrzyżowania ulic – co się okazało błędem kardynalnym. Stamtąd bowiem wychodzili rośli młodziankowie w zielonkawych kominiarkach. A ustawiona w poprzek Marszałkowskiej kolumna pancernych idiotów natychmiast „ujęła w żelazne dłonie” desygnaty środków bezpośredniego przymusu, czyli po prostu miotacze gazowe. Poszła pierwsza sycząca seria – i fala gnojkowatych kibolików prysnęła na boki i pod prąd Marszu. Zielono-kominiarkowi tajniacy za nimi. Najpierw poczułem smród gazowej serii od „żółwików”. A potem któryś z tajniaków i mnie strzelił w okolice dolnego paska krótkiej kurtki ręcznym miotaczem jakiegoś nieregulaminowego świństwa. Paskudne w smaku, daję słowo. A miejsce ataku wybrane sprytnie: to świństwo, najpewniej w żelu, wgryza się w tkaninę i stopniowo odparowuje. Do góry rzecz jasna…

I tak miałem dosyć. „Swoich” ani śladu, wokół niezłe zamieszanie i ten parszywy smród gazu. Woda na gazowym tamponie zrobiła swoje, mogłem dojść do autobusu. Jak się później okazało reszta dotrwała aż do Agrykoli.  Mówiłem Muftiemu i Pawłowi Tonderskiemu, że ten wąwóz wybitnie mi się nie podoba – na szczęście tym razem to przeczulenie. Ale następnym – kto wie, agresja policyjna narasta z roku na rok.

M.Z.

===========================================



Jak to się robi – czyli Słodowy na każdej komendzie?

Rozmawiamy o generaliach, są nawet blogerzy wyspecjalizowani wyłącznie w takich dialogach – ale z niektórymi na boku gawędzimy o szczegółach. Mufti w swoim tekście zwrócił uwagę na zadziwiająco dużą liczbę mętów ludzkich, jakie 11 listopada pojawiły się w centrum Warszawy, obległy skwerki, podziemne przejścia, koczowały na każdym nadającym się do przycupnięcia murku. Skąd tego tyle? Dlaczego starali się być agresywni, albo co najmniej zwracający na siebie uwagę? Czemu przez wszystkie pozostałe dni zajmują się bardziej ukrywaniem, niż eksponowaniem – a tego właśnie dnia powyłazili z kanałów, węzłów ciepłowniczych i wszelkich zakamarów Śródmieścia?

Wytłumaczenie tego zjawiska jest prostsze, niż to się nam wmawia od lat – na przykład suflując prostackie seriale o młodych, przystojnych komisarzach, wyposażonych w eleganckiego psa i twarzowy kabriolet marki Saab. Otóż oni proszę Państwa ani tacy nie są, ani wcale tak nie pracują! Na  żadnej komendzie! To nie są specjaliści od wdzięku, elegancji i czystych rączek. Ci panowie (i te panie) to ludzie gmerający na co dzień we wszelkiej maści społecznych kloakach. W tym wieloosobowym, brudnym tworze współczesnej cywilizacji, który zajmuje się drobnymi kradzieżami, małymi bójkami o znaleziony portfel, zaczepianiem wcale nie tak niewinnych panienek przyjeżdżających po przygodę w Wielkim Mieście, a nie tej jakiejś  małej kolonii przy torach na Białystok. Ten twór ma największą zaletę dla każdej formacji policyjnej: oczy i uszy. Słyszy i widzi wszystko, każdy najdrobniejszy szmer, każdą niedoskonałość ludzką, każde wejście Szacownych w ciemność zła, a może nawet przestępstwa. Glina, który chce być sprawny wie o tym od starszych kolegów – pracowicie tka więc siatkę własnych informatorów i donosicieli, dla których tanie wino, działka czegoś mocniejszego czy obietnica przymknięcia oka na kradzież walizki w  ubiegłym tygodniu to być albo nie być. Jeśli przyjdzie rozkaz – dzielny komisarz nurza się w tym błotku i wydaje jasne polecenie: wszyscy na pokład! Wszyscy na zewnątrz, na murki, w listopadowe krzaczki, flaga do ręki i siedzieć tam, i mieć oczy szeroko otwarte! Bo jak nie – to postępowania chwilowo zawieszone ruszą pełna parą, przed świętami z anzla nie wyjdziecie!

Jak to już znajomi, z którymi ruszyłem w Marszu (mniej więcej na wysokości Cepelii przed hotelem Metropol) wiedzą wyrwałem się nieco za daleko do przodu i dostałem dawkę gazu najpierw z dużego zbiornika na plecach opancerzonego Zomowca, potem w robocie był też ręczny miotacz któregoś z tych milusiów w zielonych kominiarkach. Znajomi gdzieś poznikali, ja miałem już dość, śmierdziałem tym gazem jak potępieniec – wróciłem na wysokość Nowogrodzkiej i zająłem się przemywaniem oczu. Potem podróż na wysokość ulicy Chałubińskiego, autobus i do domu. Może to mało mołojecka opowieść, nie zostałem ani kombatantem, ani męczennikiem. Widać nie wszystkim i nie wszystko dane na raz… Podróżując jednak na piechotę przez spory kawał Śródmieścia mogłem zaobserwować efekt współpracy terenowych gliniarzy z miejscowym „establiszmętem”. Wrażenia piorunujące – i niestety równie obrzydliwe.

Nowogrodzka róg Barbary: zaparkowane pozornie cywilne vany na rejestracji łódzkiej, ciemne szyby i cywilna ochrona kolumny. Cywil ma pod kurtką coś najwyraźniej niewygodnego. Przypala krótkiego peta menelowi z brudną torbą w ręku. Drugi oparty o mur pociąga z flaszeczki przepyszną zawartość – sądząc po dzikich pomrukach. Skręcam więc ostro w lewo i kieruję się w kierunku ulicy Wspólnej. Dokoła obraz nędzy i rozpaczy: wszystkie bramy pozamykane współczesnymi żaluzjami, kosze na śmieci to istne pobojowisko pustych butelek po piwie, wódce i jakichś innych napitkach, nie znam tych modeli. Smakosze pochrapują na ławkach, wyglądają jakby skosiła ich seria z niewidocznego automatu, smród taki, że zapominam o gazie, zatykam nos i biegnę w okolice oświetlonego rogu jakiejś kamienicy. Dama, która tam stoi tylko z daleka wygląda na zacną. Bliższy kontakt dowodzi, że dobrze wie po co tkwi na tej samotnej placówce śródmiejskiej: propozycja jest konkretna i opisana ze szczegółami. Nie dziwię się, to w końcu okolice warszawskiego Pigalaka. W sąsiedniej bramie z podniesioną żaluzją jakiś ruch. Powoli wyłazi z cienia dwóch spaślaków. Mają takie same kurtki i takie same zielonkawe czapki na łbach. Muszę znikać, proszę szanownej…

Skrzyżowanie przy Chałubińskiego: radiowóz stoi w poprzek jezdni i mruga. Ustawiam się grzecznie pod czerwonym światłem przejścia i czekam. Mundurowy macha na mnie ręką – niech przechodzi, przecież widzi, że nic nie pojedzie! Skąd tyle troski o czas zagubionego obywatela? W kierunku huczącej megafonami i wystrzelanymi racami Marszałkowskiej kieruje się grupka młodych ludzi z mocno już zniszczonymi flagami. Ryczą na cały głos, wszyscy jeśli nie pijani, to co najmniej nieźle podpici. Strażnik radiowozu ani mrugnie. Zdaje się nie taki był rozkaz dzienny, by mrugać…

Wnioski? Proste: służby zrobiły wszystko, by popsuć, obrzydzić i zohydzić. Resztę miasta zawodowcy mogli okraść i zdewastować bez najmniejszej obawy, że ktokolwiek im przeszkodzi. Policaje, których miałem okazje obserwować podczas tego popołudniowego powrotu na rodziny łono uruchomili najwyraźniej wszystkie swoje „operacyjne kontakty”, wskrzesili te małe, konstruowane jak za Słodowego mechanizmy – i upstrzyli miasto tym wszystkim, co w nim najgorsze, najpodlejsze i najbardziej śmierdzące. Brawo, panowie! To był kawał porządnej, choć nikomu niepotrzebnej pracy. Jutro będzie tylko gorzej – trzeba będzie wszystko poodkręcać, pochować i ponownie wziąć za mordę…

M.Z.

(fot. PAP/Jakub Kamiński) - pierwsza ilustracja.

=========================================
Jako PS do obydwu tekstów: o małolatach wspomina w swoim opisie także Christophoros. Potwierdzam jego tezę, że ci młodzi ludzie nie bardzo wiedzieli po co znaleźli się w tym miejscu i o tej porze. Uzbrojeni w potężne zapasy piwa wcale się z tym nie kryli, żaden policaj w mundurze czy cywilu nie reagował. Pod hotelem Metropol można to było szybko i sprawnie spacyfikować, zatrzymać za chlanie w miejscach publicznych i po prostu wysłać do domu. "Zielone mordy" widać nie takie miały rozkazy... Samiczki młodocianych band, czytaj jeśli chcesz "panienki", zrazu zainteresowane potężną demonstracją ryczącego machismo partnerów nader szybko traciły zainteresowanie całą tą zabawą, widziałem jak odpadają od grupek po jednej czy dwie. Powiem wprost: ktoś tym smrodom doradził takie gościnne występy i moim zdaniem to byli dokładnie ci, którzy z kanałów powyciągali resztę śródmiejskiej i dworcowej menażerii. Uprzejmie jednak w tym miejscu proszę, by nie tłumaczyć mi, że to tacy sami Polacy jak reszta. Bo Polak to także trzeźwa samoświadomość, a nie eksplozja wyłącznie głupoty i chamstwa...
M.Z.

Brak komentarzy: