O ludziach, ludzkich i diabelskich sprawach - i wszystkim o czym chcę coś powiedzieć. M.Z. to Marek Zarębski. Strona zawiera treści ujęte w formę słowa pisanego. Wszelkie zatem pretensje przyjmuję również TYLKO W TEJ FORMIE!
niedziela, 27 maja 2012
Tak to się w życiu plecie…
Jak to już parę razy opowiadałem - pisywałem swojego czasu do Salonu24. Nie był to taki do końca stracony czas, poznałem kilku naprawdę ciekawych ludzi. I oczywiście mnóstwo durniów, szpionów i manipulantów, szczególnie lewackich. Był czas, kiedy temu szemranemu towarzystwu przewodziła niejaka Voit, prymitywnie wyszczekana i agresywna pannica o skomplikowanym, co tydzień zmienianym życiorysie (co było widać nie z plotek i domysłów, ale z jej licznych auto-enuncjacji) i jasno widocznych zamiarach: siania zamętu pośród katolików, centrystów i konserwatystów.
Przyznaję, że poświęciłem mnóstwo czasu i atłasu pokazywaniu, że stworzenie to nie miało nic wspólnego z podstawową choćby uczciwością, jakąkolwiek logiką i przyzwoitością. Łgała, smędziła, fantazjowała i oszukiwała ładnych parę miesięcy. Póki los nie zrządził, że główny punkt wsparcia ideologicznego, czerwonolicy naonczas poseł A. Celiński nie wykonał manewru, z którego śmiała się cała Polska. Póki mianowicie nie wjechał autem w zaporę drogową, zwiał jakoby z powodu szoku, a następnego dnia nie przedstawił jakiejś panienki w roli „wczorajszego kierowcy”. Voit w tym czasie jak wiadomo zdołała wymyślić nawet Zdalny Komórkowy Alkoholomierz Lewaków, dowodząc, że rozmawiała z nieszczęśnikiem tuż przed zdarzeniem i jak najuroczyściej zaświadcza, że był trzeźwy. Był, nie był – kolejne wybory przerżnął, cywilnie go nie ma. W Salonie24 też nie – co prywatnie uważam, że jest bez znaczenia, propaganda z cenzurą w sieci po prostu mnie brzydzi, a panów Krawczyka i Janke ani lubię, ani cenię.
Voit tymczasem mocniej osiadła na Mazurach, w miejscowości Wojnowo. I tam założyła internetową gazetkę „Obserwator Piski”, która następnie wzięła udział w inicjowaniu i sianiu zamętu podczas niedawnych dodatkowych, nadzwyczajnych wyborów na burmistrza Rucianego Nidy. Miejscowi chcieli go odwołać, ale mącenie przyniosło efekt, zamiar się nie powiódł. Opisywałem to w tegorocznych felietonach, nie ma sensu się powtarzać, kto zna ten zna, kto nie - niechaj przeczyta. Koniec cywilny okazał się dla pannicy żałosny: patrol policyjny złapał lewaczkę za kierownicą z odpowiednią ilością promili we krwi. Tak przynajmniej donosiły inne miejscowe media. Jak więc widać gorzała dla lewaków bywa pocieszycielką, ale równie często zgubą. Formalnie nie stało się nic, portalik działa dalej. Oczywiście dalej też parę osób zastanawia się skąd na to wszystko pieniądze, skoro nawet pół litra „Krupniku” trzeba w „Biedronce” zwędzić, a nie legalnie kupić (to też za miejscowymi mediami). Twierdziłem i twierdzę nadal, że podobne przedsięwzięcia opłacane są z jakiejś nieznanej mi „Centrali”, nieznanej w sensie lokalizacji, bo że lewactwo zawsze finansowane jest zewnętrznie to od czasów Lenina i reszty zbójów wiadomo.
Tymczasem dzisiaj ukazał się na Nowym Ekranie tekst Coryllusa (coryllus.nowyekran.pl/post/63525,czy-po-placi-rudeckiej-za-propagande) , w którym wraca autor (nieco pośrednio) do opisywanego problemu. Zacytuję fragment:
„…Była tu kiedyś osoba podobna bardzo do Renaty Rudeckiej- Kalinowskiej, która podpisywała się nickiem Voit. Osoba ta, hołubiona przez administrację, miała za zadanie „wkurzać katolicką tłuszczę kontrowersyjnymi opiniami”. Tak to sobie ktoś wymyślił. I rzeczywiście wkurzała, ale chamstwem i piramidalną głupotą. Miała jednak w sobie tyle wdzięku, że niektórzy z blogerów traktowali ją serio i nawet się z nią przyjaźnili. Ufka na przykład.
Tak się złożyło, że jeden z kolegów zaciekawiony aktywnością tej całej Voit, która obudowywała swoją osobę mitem samotniczki mieszkającej na Mazurach, pojechał tam do niej rozpoznać sytuację. Oczywiście incognito. Jak potem opowiadał, matka tej pani stała pod sklepem i chwaliła się miejscowym konsumentom wisienki, że jej córka zarabia wielkie pieniądze na pisaniu w Internecie.
Ja dokładnie pamiętam czasy Voit, bo denerwowała mnie ona bardzo. Wzorem wielu pań w wieku przedklimakteryjnym, grała na bardzo prostych emocjonalnych akordach i to przysparzało jej zwolenników. No i była zaprzyjaźniona z administracją…”
Przyznaję – o mnie tu także mowa, choć intencja wcale nie była taka prosta, Voitówną w ogóle za własne pieniądze nie zawracał bym sobie gitary. Zwyczajnie kupiłem miejsce na urlop na Mazurach i okazało się, że „to właśnie tam” grasuje wspomniana dama. Passus opowieści spod sklepu dokładnie rzecz ujmując był zasłyszany – ale owo zasłyszenie i dzisiaj potwierdzam. Zwłaszcza iż rzecz całą potwierdzali również inni stali mieszkańcy Wojnowa. Nie pamiętam już czy w owym czasie działał portalik Voit czy nie, raczej nie, w każdym razie pannica dobrą opinią się nie cieszyła, ponoć rozrabiała jak pijany zając w kapuście (nomen omen!), jakby w przekonaniu, że dzień bez nowego wroga jest dniem straconym. Więc oponentów kolekcjonowała z wielką starannością…
W wyżej przytoczonym fragmencie w jednym myli się Coryllus wskazując na byłych przyjaciół Voit, konkretnie zaś na Ufkę. Ufkę poznałem kiedyś osobiście, a był nawet taki moment, gdy wracając mroźnym popołudniem z uroczystości składania wieńców na grobie Arkadiusza Protasiuka poświęciliśmy Voitównie mnóstwo czasu. I okazało się, że z tymi rzekomymi przyjaźniami było jak to u lewaków: jak się taki do kogoś przyklei to trudno go zmyć, strząsnąć, zdezaktywować. Skąd dla mnie płynie wniosek, że w ogóle nie należy do nich podchodzić bliżej, niż na odległość kija. Powiem więcej: wściekłe lewackie samice są tu szczególnie upierdliwe. Im brzydsze – tym bardziej. I proszę mi tu tylko nie gadać, że to epitety. To diagnoza.
M.Z.
Fot.http://obsrywator.blogspot.com/2012/03/brygada-rr.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz