piątek, 18 maja 2012

Mity i kity


I znów inne portale. I znów Polacy.eu.org. Niejaki GPS napisał był tam tekścior pt. „Ciemnogród” (http://polacy.eu.org/2251/ciemnogrod/). Nie będę przytaczał całości, nie warto, po prostu pośmieję się z wybranych fragmentów. Zaczyna się bowiem mocno: „…na rufie mojej łódki mam napisany Ciemnogród jako port macierzysty!...” Brawo! Aż chciałoby się więc zapytać skąd pomysł zostania Latającym Holendrem - ten jak wiadomo też nie miał portu ni przystani, straszył po nocach porządnych piratów i sprawiał ludziom tysięczne kłopoty. Kto go obsługiwał nie będę mówił, można sobie poczytać, a nawet zobaczyć na jakimś filmie. Za dalekie porównanie? No dobrze, powiedzmy, że ów tytułowy Ciemnogród to taki Berdyczów. Pisywało się kiedyś na Berdyczów, czyli nigdzie. Dzisiaj wiadomo, że nawet z tego Nigdzie można zrobić niezłą parodię. Czego tekst GPS-a dowodzi…

Zaczyna się pieśnią, później narracja narasta grozą. „…Ciemnogrodzianin to taki bardziej radykalny konserwatysta, który dodatkowo nie wierzy w żaden postęp. Ale najważniejszą cechą Ciemnogrodzianina jest to, że wyznaje swoje zasady bezmyślnie (dlatego jest odporny na wszelką postępową argumentację i propagandę). Ciemnogrodzianin nie wierzy w postęp i podchodzi bardzo nieufnie do wszelkich nowości. I marzy o cofnięciu się do epoki końskich furmanek i łuczywa lub nawet jeszcze wcześniej: do średniowiecza...”

Pięknie, prawda? Aż nie wiadomo nad czym tu popastwić się najpierw. Nad niewiarą w postęp? Nad bezmyślnym wyznawaniem zasad? Gdyby to wszystko miało w sobie choć setną część prawdy nie posiadał by autor żadnej łodzi z rufą na tyle szeroką, by dał się na niej wydrapać jakiś głupi napis, port, czy marzenie frustrata. Pień, zwykły pień czegoś uschniętego i przewróconego do wody, jakieś niby-wiosło – i wio, bratku, gdzie oczy poniosą. Może gdzieś na drugim brzegu, raczej w drugim wymiarze, żyje jeszcze ludek prosty, co to furmanki i łuczywa - albo i gorzej. Długo myślałem co było przed tą furmanką i łuczywem, ale nic nie wymyśliłem. Bo to jakiś zbitek bredni – a może tylko rzewne łkanie marzyciela-korwinisty?

I wtedy olśniło mnie. Toż ja znam tę krainę! Ona istnieje naprawdę! Znam ludzi, którzy coś podobnego sobie wymyślili, skonstruowali i dzielnie uprawiają, z niemałą dla się korzyścią. Mieści się całość na południowym brzegu jeziora Bełdany i nazywa Mazurski Eden, Galindia albo jakoś tak… I założył toto wcale nie wsiowy głupek pływający po wodzie na zmurszałej kłodzie, przeciwnie, facet kształcony i podkuty na cztery kończyny, sprzedający swój pomysł w wielu zachodnich przewodnikach. Nie mam pojęcia czy na ten zew przybywają doń konserwatyści z Holandii, czy komuniści z Niemiec, na pewno jest ich sporo, sądząc z ech wyprawy są zadowoleni, ba, nawet wyrażają swą wdzięczność niemałymi zwitkami podań oznaczonych jako „50” albo i „100”. Euro? To bez znaczenia, mogą być i funty szterlingi. Poglądy polityczne też nie mają tu nic do rzeczy.

Na czym polega pic? Najpierw na ochrzczeniu miejsca mianem magicznej krainy, w której były lekarz pełni zaszczytną funkcję króla. Poważnie! Króla Izegusa II. Nadjeżdżający leśną drogą turyści dewizowi napadani są notorycznie przez miejscową puszczańską ludność, prani maczugami, a następnie zanurzani w kotle ze smołą. Mogą się oczywiście wykupić. Wykupieni nie otrzymują żadnej tam wolności, co silniejsi mężczyźni stają się na przykład wioślarzami miejscowej galery. Że to łódź Wikingów? Może tak, może nie, nie bądźmy zbyt drobiazgowi. Ważne, że wieczorem niewolnicy mogą napić się piwa w podziemnej grocie. Po niezbyt umiarkowanych cenach – ale jak zabawa to zabawa!

Kpię? Ależ skąd. Kraina i miejsce istnieją naprawdę. Są sztuczne jak GPS-owy Ciemnogród. Twórca całości zarabia na swym pomyśle duże pieniądze, nic w tym nagannego. Nikomu nie przeszkadza, że leśne załogi zbójów po skończonej robocie wsiadają na chińskie skuterki i jadą do nieodległych domów. Taki life, taka konwencja…

Ale żeby zaraz ktoś natchniony duchem Galindii wywoził tę magiczna krainę do miejskiego realu i pakował w sieć jako wzór dla Polaków… Lekka przesada, prawda?

M.Z.

Fot. 1(36).jpg
white-eagle.pl

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Prani maczugami? Jakimi maczugami, co ty opowiadasz chłopie? Kto by to lubił?

M.Z. pisze...

Jest dokładnie jak opisuję: prani maczugami... Maczugi ze styropianu, usługa zamawiana dodatkowo poza ceną podstawową. Kto to lubi? A kto lubi obszyte pluszem kajdanki do swojej sypialni? Albo obcisłe skórzane spodenki i pejcz? Menażeria pańska jest nieprzebrana i różnista, na tych ciągotkach nie Izegus pierwszy robi kasę i jakoś nie słyszałem, by rzecz cała była w odwrocie. Dobrze to czy źle? A skąd mam wiedzieć? Jeśli lubią być prani to "łociec prać!", wodewile jak widać wiecznie w modzie. Pzdr.