sobota, 29 grudnia 2012

Benedyktyński wynalazek



               Każdy Nowy Rok rodzi się w huku korków od jego butelek. Był na miejscu w chwili wodowania Titanica i nie opuścił go aż po samo dno. Nie kończył pierwszego tysiąclecia – za to towarzyszył końcu drugiego Millenium.
Nadto restauracjom przydaje splendoru, a dystrybutorom zysków. Łączy ludzi w pary, sprzyja szaleństwom, a od jego imienia pochodzi najlepszy, bo "szampański" nastrój. Potrafi też być mściwy: upartym odbiera władzę w nogach i języku, powoduje wściekły ból głowy. Było już o tym? Pewnie że było. Ale i tak powtórzycie za kilkadziesiąt godzin misterium z jego udziałem...
             Czarodziej, cudotwórca, przedmiot pożądania - po prostu

                                         SZAMPAN
              Czym jest w istocie ten trunek? Szczególnego rodzaju winem francuskim, produkowanym w ściśle określonym regionie Francji. Nazwę "Champagne" może posiadać tylko wino wyprodukowane w Szampanii, regionie położonym na północny wschód od Paryża, o powierzchni mniej więcej 35 tysięcy hektarów. Wina musujące wytwarzane w innych regionach noszą co najwyżej  nazwę "vin mousseux". Na etykiecie wino być zaznaczone jaką  metodą uzyskano efekt finalny, czyli obecność bąbelków w płynie. Jeżeli tej informacji nie ma - producent marny, a wyrób podejrzany. Lepiej nie kupować!
             Dlaczego właśnie region La Champagne? To tutaj łagodne powietrze znad Atlantyku zderza się z masą zimnych prądów północno-europejskich. Specyficzna gleba zalega na kredowym podkładzie, ziemia wydaje czerwone winogrona, z których tłoczy się jasny sok. 300 powierzchni uprawnych usytuowanych w Szampanii dostarcza surowiec absolutnie niepowtarzalny i niemożliwy do podrobienia. Jesienią - gdy inne francuskie winnice dawno zakończyły swą działalność.

                                    WSZYSTKO PRZEZ BENEDYKTYNÓW
          A dokładniej przez zakonnika piwnicznego klasztoru Benedyktynów w opactwie Hautvillers, leżącym około 40 km na północ od stolicy Szampanii - Epernay. Ojciec Pierre Dom Perignon, odpowiedzialny za klasztorną winnicę, po wieloletnich próbach i doświadczeniach uzyskał około roku 1670 klarowne, białe, pieniące się wino. Musujące wino z Szampanii tak spodobało się na dworze królewskim, że już wkrótce jego sława przekroczyła granice Francji. Trunek nie był nigdy tani, nie mógł zatem "pójść pod strzechy" przez następnych sto kilkadziesiąt lat. Ale… Gdy w roku 1814 żołnierze pruscy plądrowali piwnice Szampanii, wywożąc z nich wszystko, co nadawało się do picia, Jean-Remy Moet, właściciel największych winnic powiedział: "Żołnierze, którzy zrujnowali mnie dzisiaj, zapewnią mi fortunę jutro". Bez wątpienia tak się stało. Zrabowane zapasy przekroczyły pojemność pruskich brzuchów, butelki z musującą zawartością ruszyły w świat.
          Dziś wokół Hauvillers znajdują się obszary winnic firmy Moet et Chandon. Zachowano budowle opactwa, a pomnik Pierre'a Dom Perignona stoi przed głównym budynkiem firmy. Od czasów pracowitego benedyktyna wymyślono prostsze metody produkcji wina musującego. A jednak dom szampański Moet et Chandon założony w roku 1743 i największy w regionie, szczyci się tym, że przejął metodę robienia szampana wprost od jego twórcy i konsekwentnie stosuje ją do dzisiaj.
                   
                                                   WINNICE I TŁOCZNIE
                Uprawiane w Szampanii winogrona należą do ściśle określonego gatunku, uprawiane i pielęgnowane są według rygorystycznych zasad. Praktyka trzech wieków wykazała, że do produkcji szampana najlepiej nadają się trzy odmiany, dostosowane do gleby, warunków pogodowych i mikroklimatu Szampanii: jasne Chardonnay, oraz dwie ciemne odmiany dające biały sok, Pinot Noir i Pinot Meunier. Nie mogą być zbierane mechanicznie, tu liczy się tylko praca ręczna. Wszystko odbywa się według zasad stanowiących największą tajemnicę producenta: selekcja winorośli, uprawa, termin zbiorów. Prawo określa nawet takie drobiazgi, jak ten ile maksymalnie można wytłoczyć soku z określonej ilości owoców. W Szampanii tylko 100 litrów ze 150 kilogramów winogron. Surowiec otrzymany z pierwszego tłoczenia, zwany cuvee, używany jest do produkcji szampana tylko przez największych i najbardziej liczących się producentów. A w ogóle od roku 1922 tylko surowiec z dwóch pierwszych tłoczeń może być użyty do dalszej szampańskiej obróbki. Tymczasem możliwe są trzy, a nawet cztery tłoczenia. W tej okolicy nie mają już żadnego znaczenia.

                                                 W PIWNICZNEJ IZBIE
                  Pierwsza fermentacja odbywa się w otwartych kadziach lub beczkach, współcześnie dopuszczalne jest stosowanie specjalnych stalowych zbiorników. W ciągu kilku tygodni winogronowy sok przemienia się w wino. Ale - jest już późna jesień i naturalne drożdże zawarte w moszczu powoli przestają pracować. Kredowe piwnice schładzają się coraz bardziej, niska temperatura przerywa fermentację. Jednorodne wino poczyna klarować się i z końcem zimy można już przystępować do szczegółowej kontroli zapasów. Każda marka szampana powstaje w wyniku zabiegów kompozycyjnych. Łączy się ze sobą kilka win otrzymanych z różnych odmian winogron, pochodzących z wielu plantacji i wielu zbiorów. Kiedy mieszanie jest zakończone do każdej kompozycji dodaje się odrobinę drożdży i cukru z trzciny cukrowej. Butelki po napełnieniu i zakorkowaniu układane są na boku. Na wiosnę, wraz ze wzrostem temperatury, rozpocznie się druga fermentacja. Uwolniony dwutlenek węgla utworzy bąbelki. A martwe komórki drożdży pozostawią wewnątrz butelek specyficzny osad. Obracanie butelek, nigdy nie więcej, jak o jedną ósmą obrotu, pozwala osad umiejscowić w szyjce. Stąd jest usuwany, obecnie metodą głębokiego i krótkotrwałego mrożenia.

                                                    W WIELOŚCI SIŁA
                    Dobry szampan może być w rodzaju: brut - bardzo wytrwany,  extra-sec- wytrawny, demi-sec-półwytrawny i doux-słodki. Jest to uzyskiwane w ostatnim procesie dodawania do sklarowanej mieszanki wina i cukru. Na zakorkowaną ostatecznie butelkę nalepiana jest  etykieta. Można z niej wyczytać nazwę i markę szampana, objętość butelki, zawartość alkoholu, stopień wytrawności i typ wina. Etykieta informuje także  o nazwie producenta i jego siedzibie, roku zbioru - jeśli jest to trunek rocznikowy, czyli skomponowany z win wytłoczonych w tym samym roku - oraz informację o rodzaju kompozycji. "Blanc de blancs” - to szampan tylko z białych winogron Chardonnay.  "Rose" - to szampan różowy, zawierający domieszkę wina z ciemnych winogron. "Blanc de noir" jest zaś białym szampanem produkowanym z ciemnych odmian winogron Pinot Noir i Pinot Meunier.

                                                    PRZECHOWYWANIE
                    Każdy szampan kupowany w sklepie gotowy jest do natychmiastowego picia. Nie należy tego jednak czynić, ponieważ prawidłowa, najlepsza temperatura spożywania tego wina wynosi 8-10 stopni Celsjusza. Szampan przechowywany nie zyskuje na wartości, odpowiednio przechowywany - na pewno jej nie traci. Butelki powinno układać się poziomo, w miejscu pozbawionym dopływu światła, chłodnym i nie poddawanym najmniejszym wibracjom. Najlepsza temperatura przechowywania zbliżona jest do temperatury konsumpcji - 10 stopni C.

                                                 KIELISZKI DO SZAMPANA

                    Wbrew rozpowszechnionemu tu i ówdzie zwyczajowi na pewno nie szerokie i płytkie, takie bowiem nie są przystosowane do wydobywania bukietu wina, bąbelki ulatują z nich szybko, a trzymanie konstrukcji w kształcie spodka przysparza wiele kłopotów. Prawidłowy kieliszek szampański ma kształt tulipana. Jest wąski i wysoki.

                                                      OTWIERANIE
                    To prawda, że wymaga wprawnej ręki, ale stosując się do podanych zasad wprawę można uzyskać bardzo szybko. Otóż po zdjęciu drucianego zabezpieczenia korka pochyloną lekko butelkę kierujemy w kierunku maksymalnie  bezpiecznym, czyli z dala od gości. Uchwycony mocno korek staramy się unieruchomić. Obracamy butelkę! Korek delikatnie wysunie się, pozwalając na ucieczkę zgromadzonego nad nim gazu. Nie wolno dopuścić do wyciekania wina!

                                                     NALEWANIE SZAMPANA
                   Zawsze jedną ręką!! Łatwo się przekonać do czego służy wgłębienie w dnie butelki - włożony tam kciuk ułatwia po prostu operację nalewania. Pierwszy niepełny kieliszek winien trafić do gospodarza, jego obowiązkiem jest potwierdzenie nienagannej jakości wina. Nalewanie szampana gościom odbywa się w dwóch etapach. Po opadnięciu pianki kieliszek należy uzupełnić do 2/3 jego wysokości.

                                                     ŚCIĄGAWKA DLA ZNAWCY
                   Markowe szampany nierocznikowe, czyli skomponowane z win wyprodukowanych w różnych latach kosztują obecnie 150-220 zł. Szampany rocznikowe to już wydatek rzędu 450-500 zł. Dla porównania dodać należy, że nawet najlepsze wino musujące kosztuje 20-55 zł. Szczególnie cenione roczniki szampana od początku wieku to: 1900, 1904, 1906, 1911, 1914, 1915, 1917, 1919, 1921, 1923, 1928, 1929, 1934, 1937, 1941, 1943, 1945, 1947, 1949, 1952, 1953, 1955, 1959, 1961, 1962, 1964, 1966, 1969-71, 1973, 1983, 1985, 1990, 1991.
                 Czy warto zatem tak głęboko sięgać do portfela? Może i tak... Napoleon powiadał o szampanie: "Po zwycięstwie nań zasługujesz. Po porażce go potrzebujesz."
                 A w naszych dziwnych czasach tak rzadko bywa inaczej...
=================================================================
Przyjaciołom, sprzymierzeńcom i życzliwym: harmonii ducha i wymarzonej normalności! Dawno temu dotarliśmy do dna - pora wypływać! Wszystkiego NAJ!!!

Marek Zarębski

niedziela, 23 grudnia 2012

Świątecznie



Aby nie było tak, że kończę okres przedświąteczny w nastroju złości do X czy Y: łagodnieję wobec bliskich i przyjaciół z każdą godziną. Dobrych rzeczy i zdarzeń, wymarzonych - i tych, o których nic jeszcze nie wiecie, a SĄ ciepłe i NA PEWNO WAS CZEKAJĄ. Ja, stary łobuz też kupiłem mojej rodzinie prawdziwą, pół-żywą choinkę, pachnie przewspaniale i dzisiaj nie pamiętam o uszczypliwościach, że powinna stać w lesie. Urodziła się na farmie hodowlanej i dokona żywota w moim największym pokoju. Taki jej los. Jaki i mój, człowieka wcale nie młodniejącego i trochę samotnego. Staram się znosić to mężnie i nie zawracać bliźnim gitary. Co roku obiecuję sobie,  że następnym razem będzie inaczej – i zawsze jest tak samo. Ale jak to się powiada – co nas nie zabije to nas wzmocni. Oby! Wam i sobie życzy

M.Z.

Fot. cenebit.pl

piątek, 21 grudnia 2012

Lewizna rządzi, lewizna radzi, lewizna...




…chętnie was poprowadzi… Najpierw tytułem wprowadzenia: to się tyczy mojej „ulubionej” przed laty lewaczki. Kiedyś Voit z Salonu24, dzisiaj Anna Grzybowska z mazurskiego portalu obserwator.org. Dama z recyklingu, której tak bardzo przeszkadzały krzyże na Krakowskim Przedmieściu po 10 kwietnia 2010 i która wyła z radości, gdy banda podpuszczonych pijanych szczyli i gównozjadów siusiała do umieszczonych pod krzyżem zniczy. 

Lewacki orgazm na wieść o istnieniu takiego indywiduum, jak niejaki Taras, sztucznie przez lewiznę wykreowany nowy „bohater spontanu, luzu i politycznej rozwagi”? Być może. Zbyt obrzydliwe, by kontynuować orgazmiczne rozważania. Od kilku lat stworzenie owo prowadzi portal bazujący na pewnej pustce intelektualnej i wszelkiej innej, jaka wśród urzędników i lokalnych „elit” panoszy się na Mazurach. Oto przedświąteczny numer lewaczki, w całości i z zachowaną oryginalną pisownią, oryginał znajduje się tutaj http://obserwator.org/index.php/nowiny/1-nowiny/18724-nie-lubi-wit :

środa, 19 grudnia 2012 17:58
Nie lubię świąt
Święta za kilka dni, a ja Świąt mnie lubię. Wkurzają mnie kolędy w sklepach i świąteczne wyprzedaże. Cieszy się za to mój Syn, który do dzisiaj wierzy w Mikołaja.
Czego najbardziej nie cierpię? Żywych karpi. Nie mogę patrzeć na to, jak w męczarniach zdychają, usiłując złapać oddech. To jest jakaś makabra. Dzisiaj sama kupowałam taką żywą rybę - dostałam młotek i zabiłam ja na miejscu. Wolę szybka śmierć od powolnego konania.
 Kolejną rzeczą są żywe choinki. Patrzę na takie drzewko z nostalgią. Ktoś je ściął i zaniósł do domu. Za chwilę się osypie i wyląduje na śmietniku. Jaki w tym sens?
ag

Świat według sowieckiego umysłu… Właściwie nikt nie powinien sobie tym głowy zawracać, gdyby nie malutkie „ale”: tacy ludzie degenerowali pokolenia, tkwili u steru agenturalnych rządów, marnowali ludzkie istnienia i życiorysy. Dzisiaj gdzieś na zadupiu, bez szans na urzędnicze kariery i ciepłe synekurki – ale kręcą, judzą i przemawiają dalej. Wskazują i przewodniczą. Ile to wszystko warte – zdecydujcie sami. Przy okazji zwrócę tylko uwagę na najdramatyczniejsze zawarte w cytacie zdanie, fragment o karpiach. Ruciano-nidzki „geniusz” dziennikarstwa „nie do kupienia” lituje się oto nad nieszczęsnymi rybami. I co czyni? Wali młotkiem w łeb. To kwintesencja wyznawanej doktryny, która damie wyrwała się zdaje przypadkowo. Dajcie teraz temu stworzeniu władzę. Któregoś dnia zapewne zauważy panoszącą się dokoła bidę i bezrobocie. Ulituje się nad nimi. Jak? 

A to już dopowiedzcie sobie, drodzy Czytelnicy, sami.

M.Z.

wtorek, 18 grudnia 2012

Różności



Porobiło się ostatnio tak, że albo zbyt wiele informacji do obrobienia, albo brak myśli przewodniej to wszystko ułatwiającej – ale faktem jest, że nie pisałem zbyt wielu tekstów własnych. Przy okazji trudno się jakoś porozumieć z innymi, sprawa obcej autorki z poprzedniego wpisu jest tu najdoskonalszym przykładem. Wiem, podobne kłopoty mają też inni, choćby portal „Polacy.eu.org” do którego kiedyś pisałem. 

Między nami mówiąc częścią winy obarczył bym niestety jego właściciela, tekst, który spowodował tam semi-rewolucję nie był zbyt jasny i nieco pachniał prowokacją. No więc „sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało”… Nie to co ja: nie chce mi się to nie piszę. Potem się tłumaczę – ale sądów nijakich tu nie ma, sam się przecież na pudło nie będę skazywał.

Okres przedświąteczny zwykle politycznie bywał u nas spokojny, publika w skupieniu oddawała się grabieniu supermarketów, w tym roku niestety tak nie jest. Tylnymi drzwiami ten cholerny rząd usiłuje wprowadzić nam pakt fiskalny, co oddaje sterowanie finansami do Brukseli, znowu rusza sprawa cenzurowania Internetu, dla zasłonięcia tych tajnych działań gada się o zwrocie wraku smoleńskiego. Dziennikarze obywatelscy ucierpieli jak nigdy przedtem: a to jednemu spalono dom wraz ze znajdującymi się tam psami, innego aresztowano na sali sądowej za jakąś dętą sprawę, zabrano komputery rzekomo do analizy, na rynek sieciowy weszli niezbyt moim zdaniem udani autorzy papierowych wydawnictw, sieciowcy zasilili za to papier, ale już widać, że idzie im niesporo. No cóż, z  piachu jak powiadają bicza nie ukręcisz, pisałem już dawno, że taki facet nie nadaje się do niczego innego, jak reedukacji – a tu masz babo placek, znajomy Długi Romek uczynił zeń redaktora naczelnego. Podobno - jak było naprawdę nikt „nie wskazany” nie wie. Selekcja negatywna ma się jak najlepiej… Z nieba poleciało mnóstwo śnieżnego puchu, zasypało kompletnie i przykryło, może nawet tak jest lepiej, idą prawdziwie zimowe Święta i tego całego świństwa jakiś czas nie będzie widać.
 
Przyszła też niestety Pani Śmierć i na pewno nie był to zbiorowy samobójca. Umarła moja mama, wczoraj kolega zawiadomił mnie o śmierci swojej. Nie czynię z tego przedmiotu publicznej analizy, tu zdecydowanie nie jestem ekshibicjonistą. Szkoda tylko taka, że było do obgadania jeszcze tyle rzeczy… Nie zdążyliśmy. Trzeba będzie z tym żyć dalej. Martwieją domy, w których spędzaliśmy dzieciństwo, zostaje tylko pamięć i imaginacja. Ale to też wiele...


Na pocieszenie mam fotkę moich wnuczek, które parę tysięcy kilometrów dalej też przygotowują się do Świąt. Wierzę, że ich Mama, a moja córka zadba o to, by były to dobre Święta… Zasłużyły dziewczyny na takiego Mikołaja, o którym nikomu się przedtem nawet nie śniło...



 M.Z.

fot. National Geographic i archiwum autora





sobota, 15 grudnia 2012

A w finale...

... tak zwana "męska decyzja". Głupie określenie - ale niechaj już zostanie. Rzecz dotyczy felietonów P. Małgorzaty Todd. Podobają się Państwu? OK, mnie też. Dlatego przez kilka tygodni zająłem się ich zamieszczaniem - chociaż jako żywo na macierzystej stronie P. Małgorzaty ani jednego nie znalazłem. Dziwne? Ale prawdziwe. Nie spotkałem się z najmniejszą reakcją Autorki na formę tych publikacji, ich ilustrowanie itd. Do dzisiaj żywię przekonanie, że tzw. dziennikarstwo obywatelskie między innymi polega na wzajemnej wymianie tekstów, uwag, propozycji, można dalej w nieskończoność przywoływać opcje do zastosowania. Tu nic takiego się nie dzieje. Cisza. Głuche milczenie.

Zatem kończymy z klaką, nie mam ochoty bawić się dalej w propagatora cudzej twórczości. Adres oryginalnej strony P. Małgorzaty już Państwo znają, kto chce - zajrzy . Myślę Pani Małgorzato, że zrobiłem dla Pani sporo, u mnie co prawda rzadko pojawiają się komentarze - ale przecież istnieją inne próbniki przy pomocy których bada się feedback, rezonans czy jak to tam nazwiemy. Daję słowo - był zadziwiająco duży. Tyle że... Tyle że to mój blog, moja strona, moje interesy i moja cierpliwość. Właśnie wyczerpana. Z ukłonami pozostaję!

M.Z.

piątek, 14 grudnia 2012

Sympatia do Polski

Szanowni Państwo!

     „Zawsze byłem stronnikiem polskiej idei, nawet wtedy, gdy moje sympatie opierały się wyłącznie na instynkcie. Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; i rzec mogę wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzało mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski. Nauczyłem się oceniać ją na podstawie tych nienawistnych sądów i metoda okazała się niezawodną.”
Gilbert Keith Chesterton
 
      Nie wiem jak Państwo, ale ja chciałabym zasługiwać na dobrą opinię o Polakach wyrażoną przez znakomitego angielskiego pisarza.
 Do następnej soboty. Pozdrawiam
Małgorzata Todd   www.mtodd.pl
 
Teatrzyk Zielony Śledź
ma zaszczyt przedstawić sztukę pt.
Sprawny aparat ścigania
 
Występują: Grasow czyli w skrócie Gras, Konsultant

Konsultant – Wania Jozefowicz prosił podziękować.
Gras – Nie ma za co. Student zasłużył sobie.
Konsultant – Były jakieś komplikacje?
Gras – Lekarz wygadał się rodzinie, że znalezione w Wiśle ciało było bez obydwu nerek.
Konsultant – I co?
Gras – Nic. Mamy zdolnych śledczych.
Konsultant – Chwila. Tu nie trzeba nikogo zdolnego. Byle głupek doszedłby po nitce do kłębka.
Gras – Właśnie! Dlatego potrzebny był sprawny aparat ścigania do dokładnego pozamiatania. Najważniejsze, że przeszczep się udał.
Konsultant – Dobrze, że media nie podjęły wątku.
Gras – Nich by spróbowały. Są już wytresowane. Jeśli zajmują się policją, lub tym co na wokandzie, to piszą raczej o procesie gospodyni wiejskiej, która skarży załogę balonu lądującego na jej na pastwisku za zniszczenie skrawka trawnika i cierpienia psychiczne jakich mogły doznać pasące się konie na widok wehikułu.
Konsultant – Aha. A co z tym kolejnym świadkiem od sprawy Smoleńskiej?
Gras – Rutyna.
Konsultant – To dobrze, ale pamiętaj w razie jakichś trudności przy kolejnym zabójstwie zawsze możecie przysyłać do nas obu.
Gras – Jak to obu? Na co wam denat?
Konsultant – Nie zrozumiałeś. Samobójstwa, jak sami zauważyliście, mogą się znudzić. Dobrze, że tym razem jest zabójca i rozumiem, że do śledztwa nie dożyje?
Gras – Jasne.
Konsultant – Najlepiej od razu wytypować dwóch nieznanych sprawców: prawdziwego i podstawionego. Po robocie obydwu możecie przysłać do Moskwy.
Gras – Jak to do Moskwy? Na Kreml?
Konsultant – Jednego na Kreml, drugiego na Łubiankę. No, chyba, że ten pierwszy jeszcze się przyda jako „seryjny samobójca”.
 
KURTYNA

piątek, 7 grudnia 2012

Przed wizytą na Ikara - ale najpierw...


...zagadka psychologiczna

 

Szanowni Państwo!
 
     Od przeszło 2 lat nurtuje mnie pewna zagadka psychologiczna i mam nadzieję, że ktoś z Państwa pomoże mi ją rozwikłać.
 
      Jak zachowuje się człowiek, którego wróg właśnie zginął? Człowiek kulturalny jest powściągliwy i zachowuje kamienną twarz. Człowiek prosty, bez zwykłej ogłady towarzyskiej zachowuje się jak Komorowski na lotnisku czekając na przylot trumien 96 ofiar, czyli tryska dobrym humorem. 
 
     Natomiast okazywanie złości przy takiej okazji zdaje się być całkiem niezrozumiałe. A jednak. Miałam znajomych o odmiennych od moich poglądach politycznych, ale nic konkretnego z tego nie wynikało, aż do 10 kwietnia 2010 r. Nagle  niektórzy z nich napadli na mnie, jakbym była co najmniej dealerem odmawiającym działki biedakowi na głodzie narkotycznym. Rozumując racjonalnie, powinni odczuwać co najmniej ulgę z powodu śmierci znienawidzonego człowieka. Otóż nie, zupełnie nie.
 
     A może to jakiś rodzaj nałogu? Tytoń, alkohol, narkotyki i seks nie wyczerpują listy uzależnień. Mało kto skłonny byłby przyznać, że jest uzależniony od uczuć i to wcale nie tych uważanych za przyjemne. Jeśli nienawiść działa jak narkotyk, to człowiek uzależniony od niej nie myśli trzeźwo. A jego wściekłość jest spowodowana utratą podmiotu nienawiści.   
  
     Nauczono nas słownego schematu, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ale kto i jakie profity mógłby czerpać z nienawiści? Na tytoń i alkohol jest monopol państwowy; narkotyki i prostytucja przynoszą krocie, ale trzeba być w „branży”. A jakie korzyści można mieć z siania nienawiści? Takie, jakie się ma z posiadania rządu dusz.
 
     A może po prostu mamy do czynienia ze zwykłymi wyrzutami sumienia, które pojawiają się niezależnie od woli cierpiącego na nie? To nie do końca uświadomione mniemanie, że to właśnie ta bezpodstawna nienawiść pochłonęła ofiary 10.04.2010 r?

            Do następnej soboty. Pozdrawiam
 Małgorzata Todd   www.mtodd.pl
 
 
Teatrzyk Zielony Śledź
ma zaszczyt przedstawić sztukę pt. 

Wspólny dom
 
Występują: Ona, On, Narrator.
Ona Po ukończeniu gimnazjum w 1928 r. podjęłam studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej, będąc tam jedyną kobietą. W 1934 r. przeniosłam się na studia ogrodnicze w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, które ukończyłam w 1938 r.
On Przed wojną uczęszczałem do gimnazjum prowadzonego przez zakon Marianów na warszawskich Bielanach.
Ona Po zajęciu przez Polskę Zaolzia w październiku 1938 r., przeniosłam się wraz z rodziną do pasa przygranicznego, gdzie na zlecenie polskich władz organizowałam punkty sanitarne, wspomagałam uciekinierów z Czechosłowacji i współpracowałam z wywiadem.
On W 1939 wraz z rodziną przenieśliśmy się na Litwę, a po aneksji tego kraju przez ZSRR w 1940 zostałem zesłany na Syberię.
Ona Po wybuchu II wojny światowej wróciłam do majątku rodziców w Pawłowicach w powiecie grójeckim, gdzie zmagazynowałam część broni wywiezionej z Warszawy oraz zorganizowałam rusznikarnię i druk fałszywych dokumentów.
On Po nieudanej próbie dostania się do Armii Andersa, ukończyłem szkołę oficerską w Riazaniu i zostałem skierowany do 2. Dywizji Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego jako dowódca plutonu zwiadu.
Ona W 1940 r. zostałam zaprzysiężona do Związku Walki Zbrojnej. Współpracowałam z Biurem Informacji i Propagandy komendy warszawskiego okręgu AK, pisywałam do Biuletynu Informacyjnego. Gdy w 1942 r. Niemcy zarekwirowali majątek w Pawłowicach, zamieszkałam w Warszawie, współdziałając z jednym z oddziałów bojowych Kedywu.
On Jako pomocnik szefa sztabu 5. Pułku Piechoty ds. zwiadu, przeszedłem szlak bojowy 1. Armii Wojska Polskiego.
Ona Od końca 1943 r. kierowałam nowo utworzoną na obszarze warszawskim AK Komendą Społecznego Komitetu Antykomunistycznego – tzw. departament „R”. W czasie powstania warszawskiego prowadziłam nasłuchy radiowe w trzech językach dla Komendy Głównej AK. Byłam też łączniczką i sanitariuszką, w trakcie walk zostałam ranna.
On W marcu 1946 roku aktywnie uczestniczyłem we wspólnej akcji z UB i MO we wsi Hestynna koło Hrubieszowa, gdzie aresztowano 10 aktywnych członków nielegalnej organizacji Wolność i Niezawisłość (WiN) za kolportaż ulotek i proklamacji wrogich rządowi Polskiemu i Radzieckiemu.
Ona Po wojnie początkowo ukrywałam się w miejscowości Świder pod Warszawą, a w listopadzie 1946 r. zbiegłam do Wielkiej Brytanii. Do Polski powróciłam na krótko w 1947 r. wraz ze zleconą mi  misją kurierską. Pozostałam na emigracji, w latach 50-tych ukończyłam Szkołę Sztuk Pięknych w Londynie.
On – W latach 1950–1952 brałem udział w zajęciach dwuletniego Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu, które ukończyłem z oceną bardzo dobrą.
Ona Przez cały czas działałam aktywnie w organizacjach emigracyjnych. Zainicjowałam utworzenie Funduszu Inwalidów AK im. gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, którym kierowałam w latach 1949-1995. Byłam wiceprzewodniczącą Zarządu Głównego Koła AK w Londynie oraz redaktorką jego „Biuletynu Informacyjnego”. Dokumentowałam powstanie warszawskie, akcje AK i Szarych Szeregów.
On W 1956 awansowałem jako najmłodszy w korpusie oficerskim do stopnia generała; w październiku tego samego roku, jako jedyny polski generał, opowiedziałem się za pozostaniem marszałka Konstantego Rokossowskiego w LWP.
Ona W latach 80. prowadziłam akcję propagandową i charytatywną na rzecz „Solidarności”, wygłaszając prelekcje po całej Wielkiej Brytanii.
On – Nie wiem kto to jest Ślepowron Glizdousty i co miałby wspólnego z Wojskową Radą Ocalenia Narodowego.
Narrator – Co tych ludzi mogło łączyć? Wspólny dom? Właśnie! Ale bynajmniej nie w przenośni. On po prostu zawłaszczył jej dom na Mokotowie, w którym spokojnie sobie mieszka. Kim jest ona? To Halina Martinowa. A On? To zdrajca narodu polskiego nie wart by jego nazwisko wymieniać.
 
KURTYNA 

---------------------------------------------------------------------------------------------
 Przywołał: jak zwykle M.Z.
Foto:  experto24.pl i fakty.interia.pl


niedziela, 2 grudnia 2012

Ch...ojaczek po raz wtóry



Niemal dokładnie rok temu w tekście http://mcastillon.blogspot.com/2011/12/chojaczek.html opisywałem wrażenia po oglądzie rzekomej choinki, jaką ktoś wyjątkowo durnowaty ustawił (lub kazał ustawić) pod Zamkiem Królewskim. W tym roku stanąłem w tym samym miejscu, wycelowałem obiektyw i zrobiłem zdjęcie. Durnowaty najwyraźniej dalej na urzędzie, warszawski krajobraz szpeci dokładnie taki sam „Samotny Bolec”. Jedyna różnica polega na tym, że AD 2012 problem chu… pardon, cho-jaczka opisują też inni blogerzy. Tylko co mi z tego… Śmieć to jest śmieć, nawet jeśli sama Bufetowa uważa go za coś pięknego. Niech to cholera!!!

M.Z.
Fot. autora

sobota, 1 grudnia 2012

KOCHAJMY SIĘ?


Jak co sobotę: P. Małgorzata Todd. Tak, oglądałem i ja ten odcinek serialu, na bazie którego Autorka poczyniła poniższe uwagi. I także sądzę, że ma to wszystko daleko bardziej uniwersalne znaczenie, niż opinia wyrażona względem jednego tylko filmowego odcinka. Polecam!


Polityka miłości
 
Szanowni Państwo!
     Osobę kierującą się uczuciami łatwiej jest namówić, niż przekonać. I odwrotnie, kogoś, kto kieruje się rozsądkiem łatwiej jest przekonać niż namówić. Szkopuł w tym, że żeby przekonać trzeba dysponować argumentami. Stąd, zamiast odwoływania się do rozumu, taka nachalność w uzewnętrznianiu uczuć panująca w środkach masowego przekazu.
 
     Widzowie telewizji trzęsą się ze strachu przed terrorysta Brunonem K. Internauci z tego samego powodu trzęsą się ze śmiechu. Jednych i drugich mogłyby zjednoczyć ciekawe seriale telewizyjne. Ale czy może być coś nudniejszego nad permanentne oglądanie całującej się pary? Niezależnie od tematu serialu, wartkiej, czy powolnej akcji, takich scen jest po kilka w każdym odcinku. Czy może tak właśnie wyraża się polityka miłości? 
 
     Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zastanówmy się jak przy pomocy takich narzędzi można zepsuć popularny serial i z sympatycznych, dzielnych bohaterów zrobić idiotów. Otóż w scenie pełnej napięcia, kiedy para może być lada moment schwytana przez komunistycznego oprawcę i każda sekunda jest na wagę złota, jej zbiera się na amory. Całują się tak wytrwale, aż robi się za późno. Oblubieniec ginie z ręki komunistycznego bandyty, a oblubienica ze smętnym uśmiechem składa różę na jego grobie, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że gdyby nie jej bezdenna głupota, on by nie zginął i nadal byłoby fajnie.
 
       Do następnej soboty. Pozdrawiam
 
 Małgorzata Todd  
 
 
Teatrzyk Zielony Śledź
ma zaszczyt przedstawić sztukę p. t.
Przekaz dnia         
 
Występują: Grasow czyli w skrócie Gras, Redaktor Nad-naczelny, red. Szakal, Nowy Prezes Zjednoczonych Telewizji.
Gras – Warto by wspólnie naradzić się nad jutrzejszym przekazem dnia.
Prezes Co tu się naradzać. Nie może być jak zwykle? Pociągniemy wątek super terrorysty Brunona K, wywiady z krewnymi i znajomymi Mamusi Małej Madzi, słupki poparcia dla rządu i po sprawie.
Nad-naczelny – Proponuję dorzucić coś w ramach troski o szarego obywatela, jakiś reportaż o staruszku bawiącym się lalkami, lub coś w tym stylu.
Szakal – Jeśli wolno wtrącić. Koncerny farmaceutyczne zaczynają się niecierpliwić. Czas na szczepionki przeciwgrypowe.
Nad-naczelny – Racja. Zdrowie jest najważniejsze. PO... PO... Pora przypomnieć, że tłuszcz szkodzi.
Prezes Dlaczego akurat tłuszcz, a nie alkohol czy papierosy?
Nad-naczelny – Nic nie... nie... rozumiesz. Monopole mają się dobrze i nie ma co im bruździć. Nie zapominajmy, że mózg wymaga tłuszczu, jeśli mu się go nie dostarczy to ten PO... PO... pośledniejszy naród w środkowej europie będzie bardziej podatny na perswazje mądrzejszych od siebie.
Prezes (lekko urażony) Okay. Nie muszę się znać na medycynie, ani nawet na telewizji. Ja tu przecież tylko prezesuję.
Szakal – Jeśli wolno wtrącić, to przypomnę, że pożar Rajchstagu „zmusił” Hitlera do zaostrzenia kursu. Bez urazy, ani żadnych analogii, ale moim zdaniem sprawę Brunona K. należałoby zacząć mocniej rozgrywać.
Gras – Właśnie. Co proponujecie?
Prezes Znowu my? Niech rząd się tym zajmie.
Gras – W takim razie ustalmy jakie mają być te słupki poparcia dla rządu.
Nad-naczelny Przyjmijmy, że Polacy najbardziej ufają głowie państwa.
Gras – Czemu nie. Zróbmy Wronkowi przyjemność.
 
 
KURTYNA 
--------------------------------------------------------