Dzisiaj chciałem powiedzieć coś, co pewien związek z polityką jednak ma – a miały się takie detale na tej stronie pojawiać z rzadka. No ale wściekły charakter i jakiś rodzaj temperamentu jednak w człowieku siedzi i ujada… Co którą prawicową stronę nie otworzę – to trwa namawianie do dogłębnej analizy programów politycznych kandydatów. Wszystko jedno do czego... Natychmiast przypomina mi się stary sowiecki dowcip rysunkowy: stoi facet na dnie basenu w wodzie po kostki i krzyczy do kolegi wysoko na wieży „Nie bój się skacz, tu jest płytko!”. Co my niby po latach tresury mielibyśmy analizować? Jaką pustkę i wodosłowie rozbierać na części, by zakrzyknąć „O, tu widzę sens głęboki!” Tu tymczasem KUŹBA jest płytko!
O jakiej tresurze gadam? O takiej, która wykształciła w ludziach automatyczne już upodobanie do oglądania tylko tych treści, które podane im zostały w jak najprostszej, wręcz ikonicznej formie. O czym mówię? O tym, że którego smartfona nie wzięlibyście do ręki to zobaczycie jak łatwo porozumieć się dzisiaj z Chińczykiem, Amerykaninem czy Francuzem. Każda z tych nacji produkuje swoje urządzenia, ale wcale nie ma konieczności poznania mandaryńskiego, francuskiego czy angielskiego. Smartfon przemówi do was obrazkami, które jak się wam wyda znacie od dziecka. Słuchawka oznacza funkcję dzwonienia, koperta pisania wiadomości, obiektyw uruchamia aparat fotograficzny. Resztę poznacie już wkrótce. I pewnie okaże się, że bez większego kłopotu. Nie, nie będziecie mistrzami operowania wszystkimi funkcjami czy skrótami aparaciku. Ale dzwonić czy odbierać połączenia przyjdzie wam bez trudu.
Cywilizacja obrazkowa… Cóż, w takiej żyjemy, chcemy tego czy nie. Umysł dawno przyzwyczaił się do adaptowania tylko tych informacji, które z lekka jedynie przesadzając „nie przerywają snu”. Prawie goła damska pupa podnosi oglądalność tej strony natychmiast i bez dyskusji. W treści nic szczególnego o paniach nie ma – ale przynęta zadziałała, ryba na haczyku. Tak, działam z premedytacją. Może nie tyle chcę podnieść oglądalność, co namówić do zapoznania się z konkretnymi treściami. Kiedy czas jakiś temu wdałem się w nieszczęsne pomaganie pewnej pani startującej do samorządowego tronu opowiadałem o tym parę godzin, bez końca. Oczywiście osiągnąłem znudzenie, a potem dziką złość. Bo Królowa chciała wziąć sobie Majestat bez wysiłku, tak po prostu, bo jej się jakoby należał i już! Pudło! Triumf przeszedł przed nosem i kogoś trzeba było o przegraną oskarżyć.
W tym gównianym centrum spisków i pomówień pewnej wspieranej w wyborach lokalnych pannie polecałem lektury, nie tylko własne widzenie świata. Między innymi dwa tomy J.B. Priestley’a, „Londyn” i „Za miastem”. Nie przeczytała. A nowy doradca wykształcony w socjalistycznej szkole działania na rozkaz i z polecenia pewnie nakazał wyrzucić niepotrzebną „bibułę”. i Co się stało? Przerżnęli, nie zostali ani wójtami, ani obrońcami pamięci o Niezłomnych. Cholera z wami. Pozostał wam romans z ełckimi lewakami. O co jednak chodzi w pierwszym planie w polecanej lekturze?
Otóż o to, że startujący w dowolnych wyborach kandydat musi zdać sobie sprawę z faktu, że oto staje się… plakatem samego siebie. Nie cielesnym, umęczonym troską o współobywateli ich sąsiadem – ale papierową postacią wiszącą na tablicach ogłoszeń i płotach. Z sympatyczną albo zdecydowaną miną, z ogniem decyzji albo mgłą troski o świat w oczach. Ten skrót w dalszym działaniu przesądzi o kształcie tego działania. Priestley nazwał to imagistyką społeczną. Dzisiaj używamy raczej pojęcia Public Relations. W sumie, jak wynika z lektury, na jedno wychodzi. Sztuka cała polega jednak na tym, że specjalista zajmujący się kształtowaniem wizerunku kandydata musi zadbać dosłownie o każdy szczegół: krawat, zegarek, fryzurę, kształt marynarki i spodni czy spódnicy, minę i opaleniznę. Od programów politycznych, metody ich prezentowania, mimiki, sposobu mówienia są już inni specjaliści. I każdy ma wykonać swoją robotę perfekcyjnie. Tylko wtedy wyborca patrząc na martwą kartkę z dwoma nazwiskami zamknie oczy i zobaczy: bezczelnego młodocianego, aroganckiego i niekompetentnego gbura i łysiejącego na czubku głowy miotającego się strażnika żyrandola. Zadziała jak działał ze swoim smartfonem. Tam naciskał właściwą ikonkę, bo chciał zatelefonować. Tu postawi krzyżyk „bo to jego wybór”. Kto i kiedy gadał o programach i sukcesach?
Czy właśnie dlatego była chwila, w której zobaczyłem iż spod obcisłej jak diabli spódnicy Kandydatki wystaje zarys majtek? Delikatnie poradziłem, by założyła inne "niewymowne". Nie minęły dwa tygodnie gdy publika wiedziała już, że Zarębski na widok Damy myśli tylko o dupie. A o czym miał myśleć, gdy to nie głowa czy choćby cycki były podkreślane?
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz