Nie zdradzę tu żadnej
tajemnicy jeśli powiem, że pisząc na tej stronie całkowicie za darmo poszukuję
też pracy, która przyniosła by chociaż minimalny efekt finansowy. Kiepsko to
idzie, znam mnóstwo osób, które chciały by wynająć mnie do głoszenia swej
chwały – ale za darmo. I sądząc z treści prowadzonych rozmów ludzi tych nie
przeraża ani mój konserwatyzm, ani marna znajomość takiej tematyki, jak na
przykład świat automatów sprzedających kawę i ciasteczka. Nie dziwię się: skoro
bowiem potrafiłem w krótkim czasie nauczyć się polskich norm opisujących
betonowe rury kanalizacyjne – to i automatyki ciasteczkowej nie muszę się
obawiać. Słucham więc jakichś tam komplementów – i kombinuję o co tu w ogóle
chodzi. Po co ja im – i po co oni mnie?
Potem są dwie – trzy mało
znaczące rozmowy telefoniczne oraz obietnica odezwania się konkretnego dnia. Na
maila przychodzi skan ostatnich numerów branżówki, ewidentnie źle skomponowanej
i zredagowanej. Dokładniejszy ogląd dowodzi, że ktoś, kto to produkuje nie ma
pojęcia ani o robocie graficznej, ani redaktorskiej. Bo gdyby miał to nigdy,
przenigdy nie produkował by tzw. blach, czyli stronic równomiernie zapełnionych
czarno-białymi znaczkami, bez śródtytułów, wyróżnień i temu podobnych patentów.
I nie łączył reklamy z nekrologiem. A
więc wrzucić do layotu kilka pomysłów powszechnie znanych, popracować nad następstwem
tekstów – i może być wspaniale! No tak, panie Marku – ale tak konkretnie, po
kolei… O nie, mili Państwo! Konkretnie i po kolei to będzie po ustaleniu form
zapłaty.
Dlaczego zatem tak się to
kończy i jak rzecz całą wytłumaczyć? Przecież nie popełniłem ani jednego błędu
dziennikarskiego niczego jeszcze nie pisząc ani nie redagując, nie byłem
nieuprzejmy i nie wykładałem na stół wygórowanych żądań finansowych? Co Jej
Wysokość Redaktor Naczelna zyskała nawet nie godząc się na spotkanie osobiste z
kimś, kto myślą nie zdążył zaszkodzić Jej Majestatowi? Kogo przekonała,
że należy Nowego olać w najbardziej typowy sposób, czyli po prostu ignorując
jego obecność?
I tu łapię się na
ewidentnej swej głupocie i naiwności: przecież odpowiedź zawarta jest w treści
stawianych wyżej pytań! Śmiałem mianowicie potencjalnie zagrozić. Samym swoim
istnieniem. Możliwością szybkiego nauczenia się specyfiki wąskiego rynku.
Potencją lepszego pióra. Nie wiem czym tam jeszcze, pewnie też nigdy się tego
nie dowiem, a możliwości jest naprawdę sporo. Nie ma mnie – więc i dla
vendingowców nie istnieję. Po problemie.
A pełna prawda jest taka,
że być może nie odnalazł bym się pośród tych wszystkich automatycznych kaw i
ciasteczek. Nie wzruszył dostatecznie głosem suflującym klientowi komunikat „Wrzuć
monetę, wrzuć monetę!”. Albo przeciwnie: sprzedaż maszyn ruszyła by z kopyta, a
właściciele firm oszaleli z radości na widok swojej nowej branżówki. Tak czy
siak dzisiaj majestat Naczelnej został uratowany. Podupadający majestat – ale
dla niej jedyny… I jakoś nikt nie widzi, że człowiek bardziej dbający o własną
pozycję, niż o wytwarzany produkt prędzej czy później przyniesie
przedsięwzięciu klęskę…
Tkwię w świecie wydawnictw
branżowych od lat. Do tej pory tym różniły się od innych prasowych
przedsięwzięć, że płaciły za wykonaną dlań robotę, sprzedaż pomysłów, projekty.
Do czasu jak się okazuje. Bo i tutaj doszła maniera brania za darmo co do biorących
nie należy. „Przecież nie masz nic lepszego do roboty…” I to powód, byście
kradli moją pracę czy umiejętności?
No cóż, dziękuję przynajmniej
za te kilka telefonów – ta uprzejmość aż tak bardzo mnie nie boli. Półgębkiem
dodam od siebie tyle, że dalej szkoda na was czasu… Najwyraźniej żyjemy w
innych światach. I tego nie da się ze sobą pogodzić.
M.Z.
4 komentarze:
Czekaj, po kolei: to oni (co za oni? Nie maja imion?)chcieli Cię gdzieś nająć czy było inaczej? Bo nie bardzo mogłam się z wpisu zorientować...
Wiesz, to jest w ogóle sprawa nieco dziwna. Na początku jest tak, ze znajomy pyta czy może przekazać numer telefonu komuś, kto jest zainteresowany współpracą z zawodowym dziennikarzem. Oczywiście zgadzam się, spotykam z osobą, która opowiada mi, że oto postanowiono ulepszyć jakiś tam magazyn branżowy. Na stół wyjeżdżają egzemplarze. Przeglądamy je i opiniujemy. Opowiadam co i dlaczego jest moim zdaniem źle, co i jak należy zmienić. "Czy pan to potrafi zrobić?" Tak, potrafię. Ale tylko w warunkach, które umożliwią mi robienie czegokolwiek - ponieważ doradzanie za darmo i z boku to nie jest to, co chciałbym robić. Nadto taka zabawa zawsze okazuje się nieskuteczna, dotychczasowi pracownicy będą się bronić rękami i nogami przed jakąkolwiek ingerencją "obcego". Nie wspominam czegoś takiego, że niby dlaczego to oni mają wziąć pieniądze za moja pracę... Moja rozmówczyni zgadza się, choć jakoś tak niejasno, mgliście... Niby rozumie co do niej mowie i dlaczego - ale najwyraźniej nie jest do końca przekonana, że potrafi to załatwić.
Potem dwa tygodnie przerwy - i wszyscy wypinają się na całego. Znajomy, który przekazywał telefon oświadcza, że przekazał i na tym skończyła się jego rola. Rozmówczyni, o której wyżej twierdzi SMS-em, że niemal nic już nie może, więc raczej się wycofa.
No i tak zostałem na lodzie. Ale dobra, każdy za swoje pieniądze może wydawać każdą bzdurę. Nawet wtedy, gdy potrafię to zrobić lepiej - na co mam dowody już opracowanych i wydawanych magazynów. Prawdopodobnie pisząc co napisałem mam co najmniej dwóch wrogów więcej. Trudno. Nie dam już branżowcom niczego za darmo.
Czy teraz jaśniej?
Zdaje się, ze juz pisales o tym problemie - najmowania ludzi do pracy za darmo? Skad wiec pomysł powrotu do temetyki?
Ło matko: pewnie, że pisałem i to nie raz. A skąd pomysł? No cóż, pomysły przychodzą do mnie same. Życie je przynosi. I zawsze jest jakoś tak, że w pewnym miejscu siedzi banda nieudaczników z jakiegoś powodu tam umocowanych - a ja mam wpaść i za darmo wszystko naprawić. No, ewentualnie za jakąś rzekomo "atrakcyjną" wierszówkę. Ale jak normalny człowiek dość sprawnie posługujący się językiem polskim zaryzykuje poddanie się kontroli osoby niekompetentnej? To trzeba by chyba być idiotą - a staram się nie być... Pozdrawiam.
Prześlij komentarz