poniedziałek, 27 stycznia 2014

ZANIM PODPISZESZ - POMYŚL. I JESZCZE RAZ: POMYŚL!



Rano: Kijów. Po południu: Kijów. Majdan, słuszny obywatelski protest, bohaterscy demonstranci, strzały, zabici, potrzebne ciepłe koce i coś tam jeszcze. W nocy przychodzą maile: podpisz protest, zgódź się, zaakcentuj, poprzyj.

NIE! Po  prostu NIE! Jedno ze zdjęć, niestety nie znalazłem w sieci, ale pewnie gdzieś jeszcze jest, pokazuje dozbrajanie demonstrantów w widły. W 1942 i 1943 tak ”bracia” Ukraińcy ruszyli na swoich sąsiadów – Polaków. Podole, Wołyń – słyszeliście o tym, autorzy bzdetów o konieczności pomocy? Zastanawialiście się kto i po co popiera listy na Berdyczów, czyli do nikogo – ale listy, których jedyną rolą jest najpewniej archiwizowanie podpisów „słusznie oburzonych”, a nie wywoływanie jakichkolwiek skutków?

Nie? To przeczytajcie to:

Hipokryzja – Michnik i Bauman wspierają rebelię w Kijowie

A może PODPALANIE UKRAINY na POLSKIE KONTO, jak to SIĘ DZIAŁO przez WIEKI ?!!
*****
No to doczekaliśmy się. “Autorytety moralne” Trzeciej RP ruszyły z odsieczą dla Majdanu, który chce obalić tamtejszą – bądź co bądź – legalną władzę. Opublikowano dziś ich list otwarty. Podpisał się pod nim sam Adam Michnik, syn Ozjasza Szechtera, członka Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. W jego towarzystwie także osławiony Zygmunt Baumann, politruk z czasów stalinowskich, “niezależni publicyści” Tomasz Lis i Jacek Żakowski oraz cała galeria “dzieci resortowych”.

Jedyny zgrzyt to brak podpisu Lecha Wałęsy, Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Szkoda też, że list nie kończy się banderowskim pozdrowieniem “Sława Ukrainie Herojam sława“.

Po takim liście, mimo jego drobnych mankamentów, z pewnością Wiktor Janukowycz ucieknie z Kijowa, a nad jego pałacem prezydenckim zawiśnie czerwono-czarny sztandar Ukraińskiej Powstańczej Armii, tej samej co z taką zajadłością mordowała współplemieńców Michnika i Baumana. Z pewnością też na miejscu obalonego pomnika Włodzimierza Lenina stanie pomnik polakożercy i antysemity Stepana Bandery lub atamana Bohdana Chmielnickiego. Z tym ostatnim może być jednak kłopot, bo w 1654 r. oddał (czytaj: sprzedał) kozackie Zaporoże carowi rosyjskiemu. Kto by jednak w rewolucyjnym szale na takie drobiazgi zważał.

Gdyby polscy kibole budowali z płonących opon barykadę na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie oraz szturmowali siedzibę Donalda Tuska, to Michnik z Baumanem  na klęczkach prosiliby prezydenta Komorowskiego o wprowadzenie stanu wojennego.

Reasumując, hipokryzja do kwadratu.

 za: http://www.isakowicz.pl

Przywołał: M.Z.
PS. A jednak zdjęcie z widłami znalazłem. Jest obok. UWAGA! Tej fotki NIE BYŁO w treści oryginalnego, przywołanego tu posta.


piątek, 24 stycznia 2014

CZEMU SŁUŻY WALKA ZE WSPÓLNOTAMI?



Gdzieś przez blogosferę przewinęła się notatka, że oto w Białymstoku dziecko zabrane przemocą rodzinie i osadzone w jakimś bidulu popełniło samobójstwo. Rzecz sama w sobie straszna, bezsensowna i godna dla ludzi za to odpowiedzialnych najwyższej kary. Ale jednym z wniosków autora tego wpisu było stwierdzenie, że gdyby istniało coś takiego, jak dawna wspólnota lokalna to po domu dziecka nie został by kamień na kamieniu, a osoby odpowiedzialne za to wszystko dawno użyźniały by ściółkę leśną od spodniej strony. Przyznam, że w pierwszej chwili byłem nieco zniesmaczony postulowanymi rozwiązaniami. Ale po jakimś czasie zgorszenie minęło. Autor ma rację.

Tak się składa, że ostatnie lata tzw. ancien regime’u obsługiwałem konkurs „Mistrz Gospodarności”. Jest oczywiście prawdą, że była to dla schyłkowych komuszków taka bardziej elegancka forma dystrybucji towarów, których brakowało na rynku. Czyli na przykład rur kanalizacyjnych, traktorów i eternitu. Że co – że był ów rynek sterowany? Ano był. Braki też były faktem, a nie wyobrażeniem. I ta redystrybucja była jednocześnie sposobem na manipulowanie losem czy nadziejami wsi i miasteczek, które godziły się na przystąpienie do zabawy. A jednak cała ta zabawa animowała ruchy wspólnego działania tam, gdzie bardzo często niczego podobnego się nie spodziewano. Bez żadnych partyjnych wezwań kopano rowy pod kanalizację i wodociągi, czyszczono otoczenie, odnawiano centra administracyjne, wkładano mnóstwo energii i czasu w polepszenie wspólnej przestrzeni… I dzisiaj przypomniała mi się właśnie owa rzecz: poczucie wspólnoty w minionym ćwierćwieczu rzekomo lepszej rzeczywistości w stosunku do poczucia wspólnot końca poprzedniej epoki NIEMAL ZANIKNĘŁO! Antypatriotyczna, antypolska praca publikatorów i środowisk przyniosła smutny efekt – tkwimy co prawda w jakimś otoczeniu, ale go nie zauważamy. Zajęci pilnowaniem tego, co udało się nagromadzić, „załatwić” czy wręcz ukraść. Zwyciężyła współczesna odmiana towarzysza Szmaciaka: przebiegłego, sprytnego drania, który za nic ma jakieś oczekiwania bliźnich, tak mu wygodniej, więc w nosie ma resztę świata. Oczywiście Szmaciak gotów jest reprezentować „głos zbiorowości”. Tak długo, jak długo mu się to opłaci. Czyli póki na przykład nie zamieni mieszkania, a lokal wyremontuje mu administracja. Albo nie "ustawi" właściwie rodziny. Potem rezygnuje i cichnie. Bo po co ma się dalej naprężać? Po co tracić czas? Swoje już wziął, może zamilknąć w spokoju.

Walka ze wspólnotami służy przede wszystkim temu, by oczyścić  przedpole działania dla wszelkiej maści zarządców i administratorów. Gdy nie ma żadnego zbiorowego sprzeciwu – łatwiej się bredzi na przykład o konieczności podniesienia opłat. Albo udaje, że nie słyszy żądań naprawienia tego czy owego. Niby ta powinność jest statutowa gdzieś tam zapisana, ale pal sześć martwą literę prawa… Nigdy nie potrafiłem wniknąć w meandry myślenia tych współczesnych nadzorców galer – najpewniej są takie, że po co coś tam robić, to tylko niepotrzebne koszty, a lokatorzy  przyduszeni „prawomocnym przepisem” i tak zapłacą co im się każe. Lewusy po to, by ukryć swoje lewizny, reszta na zasadzie owczego pędu, w ostateczności przypomni im się czym grozi wyłamywanie się z szeregu. A tu możliwości są spore…

Mafie polityków, mafie prawników, sędziów i prokuratorów, całe bandy „nietykalnych”… Tak naprawdę na co dzień mamy do czynienia z niżej usytuowanym pionem „działaczy” – to lokalni radni i zarządcy, całe rzesze urzędników pośledniej rangi, zawsze gotowych wykonać polecenia płynące z góry. Partyjnej góry - bo to, że reprezentują wyborców jakoś nie może im przyjść do głowy. Wspólnota czy jakakolwiek świadoma grupa jest dla nich czymś, co za wszelką ceną należy unicestwić – bo to tam może zrodzić się opór. Ale jeśli tak – to co jest na samiusieńkim już dole? Ludzie bez przydziału, lokatorzy z nadmiarem samouwielbienia, sąsiedzi z poczuciem nadzwyczajnej swej mocy. Poprawni politycznie w duchu współczesności, albo wreszcie aroganccy i bezczelni do granic bólu, tak w duchu współczesnego ormowca, co to donosi na bliźnich, bo taki ma zwyczaj. Albo pyskuje głośno – jak wiadomo „argument” wykrzyczany ma podobno większą siłę rażenia.

Osobiście polecam im inną metodę działania. Garnitur, krawat i wyczyszczone buty. Spokojny, przyciszony ton. Zapewniam, że „kurwa” wystrzelona z takiej konstrukcji leci zdecydowanie dalej i uderza celniej. Nie jak na obrazku - do telefonu i zwiędło...

M.Z.




środa, 22 stycznia 2014

A już był w ogródku, już witał się z gąską...



Niedawno pisałem krótko o „Resortowych dzieciach”, zresztą trzymając się ustalenia, że książka potrzebna, szkoda, że tak późno napisana i że pewnie hałas będzie z jej powodu okrutny. Tak też się stało. Pół mainstreamu wiele dni żyło rozważaniami jaka to krzywda stała się Swawolnej Monisi i Prorokowi Mniejszemu Żakowskiemu. Albo niejakiemu Mellerowi, którego fizjonomia na publikowanych fotkach dowodzi, że pomysł z Frankensteinem, tym z wysokim, sztucznym czołem doszytym do reszty na okrętkę - nie był wcale taki pozbawiony sensu. Plotą o swoich rzekomych nieszczęściach same bzdury - i żadne gadanie, że Targalski był jednak w partii, a Kania pożyczała pieniądze od teściowej gangstera niczego tu nie zmieni. Rzecz bowiem polega moim zdaniem na tym, że oto ujawnione i podważone zostały zasady rozpaczliwych poszukiwań przez neo-komuchów zastępczej klasy robotniczej. Ale aby to uczynić skutecznie – najpierw należało pozyskać grupę niezawodnych wydmuszek dziennikarskich. A któż się do tego nadawał lepiej, niż resortowe dzieci? I te właśnie „dzieci” otrzymały zadanie jasne i nie pozostawiające wątpliwości: zrobić reszcie nadwiślańskiej ludności taką wodę z mózgu, by się już w niczym nie mogli połapać. No i się zaczęło…

Teoria odmienności queer i późniejszy „genderyzm” były więc dla manipulantów prawdziwym darem materialistycznych niebios. Co o tym sądzę – nie będę się powtarzał, wszystko można znaleźć tutaj: http://mcastillon.blogspot.com/2012/05/wyznania-teoretyka.html
Od delikatnie zrazu szkicowanych problemów „śliskiej tożsamości” łatwo potomkowie i wychowankowie komuchów przeszli do ostrzejszych i dosłownych cięć chirurgicznych, co zresztą w ekstremalnym przypadku nagrodzone zostało poselskim fotelem. Awangardą propagowania „zmian” okazały się oczywiście resortowe dzieci - od strony hałasowania o rozwojowej roli zboczeń - plus kobietony jak Środa, Szczuka i kilku mniej czy bardziej  jawnych pedałów. Nie wiem czy ktoś zauważył, że im więcej wokół nas pojawiało się metroseksualnych młodzieńców i panienek pod krawatem i z biczem – ta moda przeszyła via niemieckie wydawnictwa ponoć młodzieżowe - tym żwawiej poruszały się na scenie politycznej wskrzeszone trupy typu Millera et consortes. Wreszcie mieli kogo osiodłać! Wreszcie było kogo „bronić”! Po zlikwidowanych kompletnie dużych i średnich zakładach przemysłowych odmieńcy jawili im się jako nowa kategoria wołów roboczych, w imieniu których dalej można było spijać dobre trunki, pleść bzdury poczęte przed laty przez Antoniego Gramsciego i inkasować unijne fundusze „na rozwój równości i demokracji”. Bardzo szybko też zauważono, iż destrukcja rodziny jako takiej, grup wyznaniowych czy mikro-społeczności idzie łatwiej, gdy na podorędziu znajduje się pozornie naukowa i pozornie europejska teoryjka wypisz wymaluj stworzona przecież przez braci-lewaków. Klasyczną cywilizację łacińską zgrabniej jest dekonstruować poprzez systematyczne, powolne działanie, niż okryte złą sławą rewolucje i wojny.

Tęcza na Placu Zbawiciela za publiczne pieniądze, potem kilkakrotne celowe jej podpalanie, wszystkie te „minuty miłości i pocałunku” pod nadwątloną konstrukcją myślowej bzdury – to się nawet niektórym podobało. Bo niby co robić w wielkim, żarłocznym i drogim mieście, gdy „słoik” ma do kolejnej podróży prowiantowej do rodziców pod Ciechanowem jeszcze kilka dni? Oglądać pierwszy oficjalny kibuc na warszawskim Jazdowie, w dawnych domkach fińskich? Podniecać się rzekomo artystycznymi wystawami w nieodległym Zamku Ujazdowskim? Spędzać czas w nie najtańszym kinie na produkcji Larsa Von Triera pod wstrząsającym tytułem „Nimfomanka”? Czy może protestować przeciw nie bardzo wiadomo czemu na kolejnym spędzie podstarzałych ciotek rozebranych do majtek na Placu Defilad? Albo maszerować wespół z babą o głosie trąby jerychońskiej rozbijającej mury dawnych twierdz?

Tymczasem dezaprobata przybierała na sile. Jak zwykle zaczęło się od Internetu. Rozbite portale przedstawiające się jako prawicowe nie mają już co prawda tego znaczenia, do rok - dwa lata temu – ale wielość głosów ze słabszych źródeł poczęła się jednak łączyć w krytyce kulturowego lewactwa. Atak na resortowe dzieci zdarzył się w najgorszym momencie: akurat w chwili, w której potomkowie lewaków chcieli mieć zabezpieczone tyły i legitymacje jedynych sprawiedliwych. Chcieli przemawiać z wysokich mównic, chcieli nauczać i wskazywać – a tu masz babo placek, gołe podstarzałe dupy jak na widelcu i żadnej nadziei na odwołanie! Zaczął się dziki wrzask, miotanie przekleństw i wyciąganie trupów z szaf i schowków. Był w partii, więc powinien milczeć! Donos Monisi na własnego męża to tylko zabezpieczenie powództwa rozwodowego, a nie żadne tam świństwo! Czego się to tałatajstwo jeszcze nie chwyci – trudno zgadnąć. Więc książka spełniła swoją rolę bardziej, niż zapewne jej autorzy mogli przypuszczać. I nie ma znaczenia ujadanie niektórych blogerów, że to tylko taka próba dorwania się do innego podziału tortu państwowych zamówień i etatów. Echo się niesie - i nic się na razie nie da z tym zrobić…

M.Z.

niedziela, 19 stycznia 2014

GDY ROZUM ŚPI BUDZĄ SIĘ DEMONY



CIEKAWE – WAŻNE!! Krzysztof Ligęzaoryginał tutaj: http://widnokregi.salon24.pl/561881,cala-polska-buduje-u-boota-czyli-siara-jak-stad-do-mordoru

…napisał znakomity tekst, który warto przeczytać. O pewnej współczesnej prowokacji:

CAŁA POLSKA BUDUJE U-BOOTA, CZYLI SIARA JAK STĄD DO MORDORU

Zbuduj sobie U-boota! Model legendarnego niemieckiego okrętu podwodnego, odwzorowany z nadzwyczajną troską o szczegóły, dla każdego! 

Nie przegap!

Już w kioskach! Tylko 4,90!

Figurki załogi otrzymasz gratis! (Granatowe mundury Kriegsmarine? Złociste guziki, szamerunek, akselbanty? Czapki z nazistowskimi Parteiadlerami?)

Łał!

Co za szał!

***

U-96. Okręt podwodny Kriegsmarine. Między grudniem 1940 a kwietniem 1943: jedenaście patroli bojowych. Spore zasługi w walce z alianckimi konwojami. 28 zatopionych statków. Tysiące ton sprzętu, hektolitry paliwa, setki ludzi posłanych na dno.

Od kwietnia 1943 w roli szkolnej jednostki treningowej. Na zasłużoną emeryturę przechodzi w połowie lutego 1945. Zdycha, celnie trafiony amerykańską bombą, sześć tygodni później, 30 marca 1945, w porcie Wilhelmshaven w Dolnej Saksonii.

Ba! Co z tego, że zatopiony. Że nigdzie już taki nie popłynie. Że torpedą z siebie we wroga nie rzygnie. Że aliantów nie narżnie. Co z tego, pytam. Ten niemiecki sznyt. Teutoński smak. Postawa. Prosto cymesik.

***

Albo... wiecie co? Messerschmitta sobie zbudujta. Czy innego Junkersa. Czy tam Panzerkampfwagena VI „Tygrysa”. W ostateczności skuście się na SdKfz 171 „Panterę”. Bierzcie, wybierajcie, nie żałujcie. Klećcie, lepcie, na półki stawiajcie, gości spraszajcie, historie opowiadajcie.

Zresztą co się będzieta obcyndalać. Idźta na całość: zbudujcie sobie Kancelarię III Rzeszy. Niemieckiego hakenkreuza na fladze namażcie. Flagę na maszt podnieście. O hymnie Unii Europejskiej nie zapomnijcie. Wszyscy ludzie będą braćmi, i tak dalej. A jak nie będą, to ludzie postępowi i nowocześni ich braćmi uczynią. Jakiś sekator zawsze się znajdzie.

***

Dalej będzie bez karykatury. Wszelako jeśli ktoś nie dostrzeże związku z powyższym, niech prędko stanie przed dowolną ścianą i mocno uderzy głową w mur. Podobno nie ma to tamto i tego rodzaju spotkanie tych inteligentniejszych zwykle przywraca do przytomności.

***

Zapiszcie sobie: Europa pląsa w rytmie berlińskiego marsza. Co oznacza, że Niemcy kolejny raz w historii narzucają pozostałym swoje racje. Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych Niemiec, rzecze bez ogródek: „Niemcy nie postrzegają już Europy jako celu, lecz traktują ją jako środek w przeforsowaniu własnych narodowych interesów”. Zaś po tej stronie Odry, sam Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego, wieńczy niemieckie dzieło odbudowy słowami: „naśladowanie Niemiec to jest jedyna droga zbawienia dla Europy”.

Natomiast jeśli chodzi o mnie, widzę to tak: smród rozłazi się po całej Polsce, choć jej dzisiejsi włodarze udają, że to tylko letni zefirek wieje. Wiodąc naród konsekwentnie do oczekiwanego finału, który jakże zgrabnie wyłożył nam gość ze świńskim ryjem: „Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec swojej polskości”.

I co?

I jajco. W tych okolicznościach Polacy prą przed siebie, wędrując w nieznaną przyszłość jak po ostrzu noża. Bez świadomości, kto i dlaczego nimi gra oraz jaką ruletkę uprawiają.

Cóż. Róbta co tam sobie chceta, ale taki spacer nie może skończyć się dobrze.

Autor: Krzysztof Ligęza
Przywołał: M.Z.

sobota, 18 stycznia 2014

AŁTORYTETY



Kiedy po zakończeniu cyklu chorób zacząłem wreszcie wyłazić na zewnątrz – część komentarzy do tekstów, jakie tu ostatnio popełniłem przeniosła się do sfery pogaduszek osobistych. To znaczy: ja wyłażę na „powietrze świże”, a ktoś odczuwa nieprzepartą potrzebę zapytania czemu myślę jak myślę. Oj, nie miliony mnie indagują, ostatnio to były raptem trzy rozmowy. Za to charakterystyczne…

Najpierw czy naprawdę uważam, że media kłamią. Tak, naprawdę tak uważam: media kłamią! Ale tu też od razu należy dodać, że w swój specyficzny, podstępny sposób. Nie ma bowiem tak, że z dziennika telewizyjnego dowiadujemy się, iż dwa i dwa to jest od wczoraj siedem. Nie. Raczej informuje się nas, że Polska żyje problemem tego zboczeńca Trynkiewicza, pijani kierowcy znów kogoś tam rozjechali, a radni gminy Kacze Doły Północne postanowili, że od jutra nie będą litować się nad dłużnikami właśnie licytowanymi przez komorników. No i że oczywiście dobry Murzyn Obama dalej obstaje przy odebraniu Amerykanom wszelkiej broni. Tak to widzą konstruktorzy siatki informacyjnej. I moim zdaniem rozsiewając owe zakłócone w proporcjach wieści kłamią bardziej, niż radziecka „Prawda” za czasów Stalina, a może nawet wcześniej Lenina. Chodzi oczywiście nie o kłamanie dla kłamania – tu gra toczy się o znacznie wyższą stawkę, a mianowicie o przygotowanie publiki do tego, co wkrótce ma nastąpić. A ma nastąpić czas wywłaszczania ludzi z resztek tego, co jeszcze wczoraj mieli i co wydawało im się nienaruszalne. W imię na przykład totalnej obrony przed zboczeńcami, albo totalnej władzy bankowców nad wszelkim innym stworzeniem żywym i martwym. Leninowska organizacyjna funkcja prasy jest tu tak oczywista, że aż dziw bierze, że tak mało ludzi w tym się już połapało.

Jaki powinien być polityk i dlaczego wieszam psy na „agencie Tomku”? Od początku: polityk winien być skuteczny i z jajami, jego żony i kochanki nie mają dla mnie znaczenia. Zaś agenta Tomka nie sugerowałem ubić i zakopać, ale pozbawić wpływu na stanowienie prawa, czyli pracę w Sejmie RP. Dlaczego? Ponieważ nie dorósł do tego - tak jak milicyjny „krawężnik” nie dorasta do funkcji kreatora ustaw o bezpieczeństwie państwa. To są inne światy po prostu, inna skala myślenia. I zabawa prezesa Jarosława godzącego się na wystawienie nieszczęśnika w wygranych przezeń wyborach parlamentarnych okazała się jednym wielkim nieporozumieniem. Ciekawe ile takich wieści jeszcze do nas dotrze? I właściwie mogę już zapytać wprost: dlaczego niby spalony agent ma być lepszy ode mnie czy mojego rozmówcy? Też chciałbym mieć jego sejmową pensję…

Korporacje… O tym właściwie było u mnie najmniej – ale pytania i tak się mnożą. Odpowiadam: źle myślę o korporacjach, ponieważ to jawna i usankcjonowana forma zdobywanie terenu pozornie bez krwawych ofiar. W istocie te ofiary oczywiście występują, tyle tylko że zostają zapisane po stronie nieszczęśliwych wypadków z powodu zawiedzionych miłości (to coś takiego jak wykrętna drogowa „nadmierna prędkość”) albo kłopotów ekonomicznych. A jakie do cholery może mieć inne kłopoty ktoś, kogo najpierw wyżęto do cna, a następnie wyrzucono z pracy? I zrobił to oczywiście nie sam Najgłówniejsze Szef, ale jego polski współpracownik, coś na kształt kapo w obozie pracy albo i koncentracyjnym… Korporacje są najgorszą zarazą, jaką do nas przywleczono, tu wspieram się również zdaniem ludzi mówiących wprost o tym, że jesteśmy jak kraj kolonialny, w którym tubylcy muszą pracować na swoich panów. Przynajmniej tak długo, póki w ruch nie pójdą maczety i dzidy, to się już zdarzało, powiem więcej: i u nas może zdarzyć, stąd władzuchna nie ufając własnym pretorianom postanowiła zabezpieczyć sobie możliwość wezwania pretorian z krajów ościennych. Powywieszać zdrajców? Pięknie – ale jak to zrobić w narodzie mentalnie spacyfikowanym i ogłupionym, gdzie byle gnój dobrze zarabiający automatycznie aspiruje do miana „Ałtorytetu”?

No i na koniec dlaczego czepiam się tych nieszczęsnych administratorów? Po pierwsze moich gości opisanych w poprzednim felietonie NIE CZEPIAM SIĘ ANI-ANI!!. To są jak najnormalniejsi pracownicy skrzętnie wypełniający polecenia „zwierzchności”, nie robią tego agresywnie i starają się rzecz całą przeprowadzić jak najdelikatniej. Tak było i tym razem. Problem jednak polega na tym, że podejrzewam, iż to nie im, ale właśnie ich „zwierzchności” wpadł do łba utopijny pomysł, że jak ktoś świadomie oszczędza, to pewnie dlatego, że oszukuje. I że należy go złapać, przygwoździć i pewnie naliczyć jakąś solidną karę. To jest po prostu pomysł niesłychany, tak durny, że ktoś, komu wpadła do chorego łba ta myśl powinien iść do kąta i zrobić nie  mnie, ale sobie seppuku – albo jak tam się nazywa ta swoista forma rezygnacji ze zbiorowości. W każdym razie moi goście zostali jasno powiadomieni, że ilekroć zechcą do mnie zapukać i sprawdzić stan kaloryferów czy czego tam jeszcze – zostaną natychmiast zaproszeni do środka i poczęstowani dobrą kawą…

M.Z.

piątek, 17 stycznia 2014

MEDIA, MEDIA...



Kto ogląda i słucha sam sobie szkodzi… Prawda, zgadzam się! A jednak w samochodzie miast dziury w kokpicie jakieś radio tam jednak tkwi. Uruchamiam silnik – włącza się. Królują „złote przeboje” – czyli takie, za które nie trzeba już płacić tantiemów autorskich. Polska rzekomo żyje muzyką lat 70- i 80-tych. Współczesność nie istnieje. A jeśli już to tylko dlatego, że co jakiś czas wznawia działalność Front Propagandowy. Dzisiaj info niemal wyłącznie o tym jak bardzo szkodliwa jest własność. I że wyższą formą egzystencji jest korzystanie z tak zwanych „użyczeń”. Mieszkanie kwaterunkowe, samochód w leasingu, sanki na raty (akurat spadło trochę śniegu), dzierżawiona linia łączności internetowej. Ciekawe czyje niedługo okażą się żony - i mężowie? Bo że dzieci państwowe to już wszyscy wiedzą.

Co kilka dni temu napisałem o braku informacji sondażowych – dzisiaj okazuje się nieprawdą. Prawdziwy urodzaj na sondaże! Ten goni tamtego, ludzie ponoć słuchają starych komuchów, PO gwałtownie skacze do góry z powodu nowej fali obietnic Ryżego. Ileż trzeba bezczelności, by w gwałtownie ubożejącej zbiorowości opowiadać takie pierdoły?… No ale mamy chyba jej niezmierzone pokłady, końca akcji nie widać. Tak, oczywiście próbowałem się bronić. Na jakiś czas w miejsce współczesnego radiowego „kołchoźnika” wstawiłem CB-radio. Efekt taki, że na początek ukradli antenę, za wcześnie wróciłem i nie dobrali się do środka auta. Pasmo obywatelskie (citizen band – a więc CB) też zresztą monotonne – jak nie korek lub sprawdzanie zasięgu to marudzenia kierowców ciężarówek. Odpuściłem…

W materii „poważnej” tyle podczas krótkiej podróży zdołałem się dowiedzieć, że w wyborach do parlamentu EU wszystkie partie wystawiają „doświadczonych” polityków. Kusi dobry zarobek w euro, co? Widać parcie na Brukselę jest tak przemożne, że w obietnicach nie ma już granic – byle tylko załapać się do tego koryta, byle tylko wyjechać… W końcu Titanic tonie, więc może nie ma co się tak bardzo dziwić? Szczerze mówiąc mnie tam wszystko jedno kto nas opuści, a kto zostanie. Może niektórych mordek będzie mniej na ekranach? Może mniej zamącą w Polsce? Tak, wiem, to są złudne nadzieje, odejdą jedni, pojawią się kolejni miłośnicy zegarków albo Meroli czy BMW  z przyciemnianymi szybkami. Nic się nie zmieni. Dalej partie polityczne będą przemawiały do innych partii, dalej święci Królowie Żebraków będą kombinować jak tu za złotówkę sprzedać sobie samemu aktywa i utopić w rzece milionowe długi. Gdzie te czasy, kiedy powiadało się, że zima wasza, ale wiosna nasza? Se minelo – se ne vrati…

A podatnik albo lokator ma płakać i płacić. Z małego domowego podwórka: odwiedzili mnie ostatnio przedstawiciele administracji. Powód? Zainteresowanie dlaczegóż to tak mało się ocieplam, ergo mało płacę. Bo inni podobno ciepłego cugu sobie nie żałują… Wygoniona w teren skądinąd sympatyczna dwójka (nadto ich odczyty liczników ZAWSZE prawidłowe!) z pewnym niedowierzaniem obejrzała kaloryfery: zawory pozamykane. Lokator w piżamce osłoniętej jakimś polarkiem, w chałupie mróz nie fruwa w powietrzu, co to będzie? Ano nic nie będzie. Oszczędzamy, proszę państwa! I nie ma żadnej dodatkowej, nielegalnej rury od węglowej kozy…

M.Z.

wtorek, 14 stycznia 2014

CIĄGLE O TYM SAMYM?



To jest trochę jak wir pod powierzchnią wody: z zewnątrz nie wygląda groźnie, ale ssie, ciągnie do dna z potężną siłą. Mam na myśli wszelkiej maści reperkusje dotyczące „Resortowych dzieci”, także spotkanie, jakie odbyło się w warszawskim Klubie Ronina. Część blogerów uznała owo spotkanie za doskonale. Ja uważam, że było co najwyżej średnie – przy czym dowiodło, że żadne z trójki autorów po prostu nie potrafi jasno mówić, wszyscy zaś wyglądają na co najmniej lekko przestraszonych, a prowadzący… lepiej żeby niczego nie prowadził…

Gabriel Maciejewski, czyli tak po wielokroć krytykowany przeze mnie Coryllus wyraził się (tutaj i we wcześniejszych tekstach: http://coryllus.salon24.pl/561020,polityczna-oferta-i-polityczne-media-czyli-szalenstwo-eski) na temat resortowych dzieci bardzo dosadnie i równie rzeczowo: to po prostu dzieci naszych okupantów. I ja się z tym zgadzam! Tym razem Coryllus ma rację jak cholera! Niestety muszę w tym miejscu dodać jeszcze jedną rzecz, widzę, że to jakoś umyka uwadze zgromadzonych i czytelników: otóż dynastie resortowców w latach 90-tych, zwłaszcza pod ich koniec, powiększone zostały o jeszcze jedną grupę. A mianowicie o zarządców (i ich znajomych) wydawnictw zagranicznych, głównie niemieckich, jakie osiadły na naszym gruncie i jakie rychło zawłaszczyły ogromny procent polskiego rynku medialnego. To się oczywiście dzieje za zgodą i przyzwoleniem polskich decydentów, nie od rzeczy będzie powiedzenie, że kluczem do sukcesu obcych jest po prostu potężna kasa. I teraz gdybyśmy przyjęli typologię Coryllusa – to wszystko są właśnie dzieci okupantów. Realizują posłusznie i czasem bardzo skutecznie linię programową swoich zleceniodawców, do nich odprowadzają zyski, skrzętnie korzystają z ulg finansowych przyznawanych przez firmy-matki i tamtejszego fiskusa, który dawno już zrozumiał, że miast produkować czołgi i zbroić zastępy młodych mężczyzn znacznie mądrzej jest kupić rząd dusz w podbijanym kraju. I spokojnie rządzić. A media to naprawdę broń masowego rażenia, co ważniejsze wcale nie odbierana jako narzędzie przemocy czy gwałtu…

Coryllus pisze tak: „Wróćmy jednak do mediów. To one są właściwym kanałem komunikacji pomiędzy poważnymi politykami a nami. Po stwierdzeniu powyższego każdy szanujący się człowiek powinien wyłączyć telewizor, radio i spalić wszystkie gazety, a na balkonie powiesić transparent z napisem: pocałujcie mnie w dupę. Nie może bowiem człowiek poważny, mający szacunek dla samego siebie traktować poważnie tego co politycy mówią w mediach. Nie może, bo komunikaty tam produkowane nie są efektem przemyśleń polityków, ale jakichś ghostwriterów, którzy piszą im przemówienia i notują ich złote myśli przerabiając je następnie po swojemu. Są owe komunikaty efektem strachu o elektorat, który może się gwałtownie zmniejszyć, bo ktoś coś tam powie. Są one też efektem przymusu i opresji właściwej hucpie zwanej demokracją, która każe kokietować duże grupy ludzi według klucza źle określonych i słabo rozpoznanych oczekiwań tych grup. Jak polityk chce zachęcić do siebie ludzi młodych to pieprzy o budowie mieszkań, a jak górników to o pakietach socjalnych. I nigdy się nie zdarzyło, żeby formuła ta uległa zmianie…”

I znów: MA RACJĘ! Gdzieś tam w jego tekście (a może komentarzach?) przewija się też zdanie o tym, że celem nadrzędnym wszystkich podobnych działań jest spowodowanie, by człowiek, obywatel, poczuł się kompletnie osamotniony, oderwany od reszty, sponiewierany i po prostu zaszczuty. Tak to właśnie jest. Na płaszczyźnie portali internetowych można to osiągnąć jeszcze łatwiej, przez proste działania osadzonych wszędzie agentów wpływu. Wykpią, wyszydzą, spostponują, spowodują  poczucie zagrożenia, zarzucą stekiem bredni, na które ponoć trzeba odpowiadać poważnie… I co ma robić ktoś, kto nie może schronić się do swojego azylu – ponieważ po prostu go nie ma, ponieważ własność mu dawno odebrano i jeszcze wmówiono, że lepiej, aby siedział cicho, bo może utracić i to, co zdaje mu się, że ma? Cóż, człowiek w takiej sytuacji zmienia zainteresowania – i choćby pisał jak sam geniusz dziennikarski (tu możecie sobie wstawić dowolne cenione przez siebie nazwisko) – idzie sadzić bratki albo uprawiać nordic walking. Pozamiatane. Załatwione. Nie ma już ani oporu, ani żadnych innych para-partyzanckich grup…

Co z tym wszystkim zrobić? Cóż, Niemców już nie usuniemy z rynku prasowego, za daleko to wszystko zaszło. W materii płaszczyzn internetowych natomiast możliwe do zastosowania jest uprawianie swoistego ostracyzmu wobec wszystkich, którzy o działalność rozbijacką wyżej opisaną są podejrzani. Albo czynnie i jawnie ją uprawiają. Doradzałem to już kwartał temu, rok temu i pewnie jeszcze wcześniej: dać sobie spokój z czytaniem i komentowaniem Wojtasa, Spirito Libero i wielu, wielu innych. Nie wdawać się w erystyczne spory z Muftim Turbanatorem z Polaków.eu (ostatnio jakby zmądrzał i sporządniał - więc może jest nadzieja?!), do niczego dobrego to nie prowadzi. No cóż, zobaczymy jak to będzie na wiosnę…

M.Z.

piątek, 10 stycznia 2014

TRUDNO DOGONIĆ...



Piszę i piszę o manipulacjach, jakich oficjalna propaganda dopuszcza się wobec współobywateli – ale z prywatnych rozmów wynika, że świadomość tych uczynków wcale nie jest taka wielka. I znaczna część odbiorców siedzi sobie spokojnie w wygodnych fotelach, ustawia dowolny program telewizyjny – po czym połyka głupstwa serwowane poprzez szklany ekran jakby to było coś naprawdę smacznego, a już na pewno nieszkodliwego.

Napisałem niedawno, że brak wrzasków na temat wyników kolejnych badań tak zwanej opinii społecznej niepokoi mnie i doprowadza do prostej myśli, iż coś dranie szykują. Nie omyliłem się! Oto CBOS oznajmił, że Polacy miano najlepszego polityka minionego roku jakoby przyznali… Bronisławowi Komorowskiemu! Próba przeprowadzona została na małej grupie, niewielu ponad 900 respondentów – i z niej to wywiedziono ten właśnie komunikat. JEST FAŁSZYWY! O szczegółach najlepiej przekonacie się oglądają kilkunastominutowy filmik tutaj zamieszczony: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=vReTmdYm_G0

Nic dodać, nic ująć, nie chcę tutaj podszywać się pod cudzą pracę, zatem nie będę powielał doskonale opracowanych argumentów Autora filmu. Uznaję, że trafił dokładnie w dziesiątkę – i polecam całość do obejrzenia, na pewno nie będzie to czas stracony!

Przy okazji pozwolę sobie jednak na inną uwagę, w jakimś sensie dotyczącą filmowego wykładu dosłownie, a w jakimś sensie tylko pośrednio. Otóż od dłuższego czasu tak zwane publikatory wszelkiej maści i proweniencji z uporem maniaka stosują metodę kodowania u odbiorców informacji, które NIE WYNIKAJĄ z zebranego materiału, co więcej niewiele mają wspólnego z jakimikolwiek innymi realiami. I tak twierdzenie, że oto Komorowski w odbiorze publicznym jest politykiem najdoskonalszym, czy najwyżej ocenionym przez Polaków spokojnie można sobie między bajki włożyć. Dlaczego – będą Państwo wiedzieli po uruchomieniu linku jak wyżej. Od siebie dodam w tym miejscu, że obok tak spreparowanych pseudo-informacji wyrastać zaczyna inna groźna grupa bzdur. Jeśli więc na przykład na Wirtualnej Polsce przeczytacie, że „rząd na najbliższym posiedzeniu parlamentu poda się do dymisji” – to nie miejcie żadnej wątpliwości, iż wiadomość dotyczy wcale nie Polski, ale na przykład Górnej Wolty, albo Wysp Dziewiczych. Zatem nie ma się z czego cieszyć, ani czym smucić – tak się wprawia Czytelników w stan podwyższonej dezorientacji. Rozedrgany czy rozchwiany łatwiej się przewraca… Zwłaszcza gdy przeczyta kolejną notkę, na przykład o tym, że znów pijany kogoś tam rozjechał, a pewna niedobra mamusia podczas kłótni wyrzuciła 5-letniego potomka przez okno. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że pierwsze info dotyczy na przykład górskiej części Rumunii, a drugie jakiegoś szałasu w afrykańskim buszu. Domniemywać mogę tylko, że specjaliści od wymyślania podobnych tytułów do podobnych treści cieszą się w swych redakcjach opinią „dobrych tytularzy”. Trudno dogonić ich myśli strzeliste – a z wrażenia aż zęby cierpną…

M.Z.

czwartek, 9 stycznia 2014

CZASEM TO UMYKA...



Jedną z tez, które tu forsuję mniej czy bardziej udolnie jest ta, że w miejsce rzetelnej i sprawdzonej informacji publika polska za sprawą zawodowców otrzymuje wyłącznie szum medialny. Hałas. Taką papkę, z której czasem wystają różki prawdy, ale częściej nie, bo przytłaczają tę prawdę pomówienia, ploty i wszelkiej maści głupstwa o agentach i wiarołomnych żonach. Od opowieści o dupie Maryni po jakieś „wysmakowane” debaty o encyklikach, Hohenzollernach, londyńskim City czy kolejnym wynurzeniu się u wybrzeży Szwecji nieznanej łodzi podwodnej, czytaj sowieckiej. Ten ostatni patent, stosowany od lat siedemdziesiątych jasno wskazuje kto jest producentem podobnych banialuk – oczywiście służby, dość leniwie modyfikujące wzory rodem ze szkoleń podmoskiewskich.

No i oczywiście są jeszcze wszelkiej maści doniesienia o wypadkach, pijaństwach, degeneracjach, przekupstwie, ułomnościach i brzydocie rodaków. W naszym najszczęśliwszym z krajów nie robimy widać nic innego, tylko śmiertelnie najeżdżamy na sąsiadów, uwodzimy im żony i przyjaciółki, bierzemy łapówki oraz zabijamy dzieci. To jest oczywiście prawda – ale wyjęta z kontekstu wygląda jak durnowaty rysunek z amerykańskiego komiksu poprzedniej epoki, gdzie on był wysportowanym kulturystą, a ona piękną, wątłą i drżącą. Reszta nieważna, w końcu każdy dopisze sobie co tam jeszcze chce i na pewno się wzruszy. Tak bardzo, by Królowi Polskich Żebraków w czerwonych spodenkach udzielić kolejnego wsparcia – kiedy już legiony dzieciaków wygoni na ulice z żebraczymi puszkami w dłoni…

Zamęt okazuje się niestety skuteczną bronią. I chyba najlepszym na to przykładem jest ostatnia historia powiatowego Gigi Amoroso, czyli agenta Tomka. Krążył w sieci filmik i opis jak to ów superman rozmawiał z mężem właśnie uwodzonej „damy”. Mało kto zwrócił jednak uwagę na treść obietnic, które dzisiejszy poseł owemu mężowi składa. Otóż obiecuje łomot spuszczony mu do spółki z kolegami, którzy przecież „grzecznymi chłopcami nie są”. Zwracam na to uwagę, ponieważ po raz pierwszy od wielu lat rzecz sformułowana jest tak jasno i wprost: wspieramy się nawzajem, nawet gdy któregoś wywalą ze służby, możemy wam obić nery i połamać nogi za pomocą krzesła jeśli tylko kolega poprosi… Czy w tym świetle twierdzenia niektórych publicystów, że w Polsce tak naprawdę jedna mafia, ta nielegalna, walczy z drugą, tą bardziej legalną – nie jest usprawiedliwione? I doprawdy trudno nazwać to wszystko spiskową teorią dziejów?

Ale o tym sza, oficjalnie sprawa zamknięta, wystąpił w szkle poseł Błaszczak i oznajmił, że Tomka usunięto z klubu. Tak naprawdę którego klubu, panie pośle? Najemnych zbójów, tajnych wywiadowców w samochodach marki Porsche, pisowców, czy licho wie kogo tam jeszcze? Swojego czasy najęliście na wygodny sejmowy stołek tak naprawdę nie agenta, ale trupa agenta. Gościa skończonego w swojej robocie, może godnego zmiany twarzy i nazwiska – ale nie politycznej funkcji. Nie żadnego tam Bonda, któremu powinęła się noga, ale zakochanego w sobie frustrata. Co gorsza gadatliwego ponad miarę… Ktoś w waszej centrali za to odpowiada – i co, jemu nie dzieje się dzisiaj żadna krzywda? Więc znów wypada wrócić do odwiecznego „kury szczać wam prowadzać, nie bawić się w politykę”. Tak to niestety wygląda…

M.Z.

środa, 8 stycznia 2014

JESZCZE O OBYWATELSKIM DZIENNIKARSTWIE "MIEJSCOWYM"



Czytam inne portale. Połykam niektóre zamieszczane tam treści (bo nie wszystkimi się interesuję!) i przejmuję głupawymi często dyskusjami zamieszczonymi w formie komentarzy. Obserwuję jak producenci umysłowej gumy do żucia produkują enuncjacje a to o uzbrojeniu Izraela, a to znaczeniu słowa dla nowych zasad cywilizacyjnych. Rozśmieszają mnie coraz częściej powtarzane apele o produkowanie prawdziwych ogólnopolskich informacji – tymczasem Polska Agencja Prasowa nie ma na to pieniędzy (woli zresztą też nie), a pojedynczy blogerzy winni tę kasę wytrzepać z pustych kieszeni… Urocza dezynwoltura ludzi zamożnych, prawda? Ale przy okazji tak sobie pomyślałem, że apel sprzed kilku dni o produkowanie tekstów związanych ze znanymi autorom realiami sąsiadów i bliskiej okolicy jest tu jak najbardziej na miejscu. Ogranicza po prostu koszta konieczne do poniesienia. A co zdolniejszym blogerom daje szansę na wywiedzenia stosownych uogólnień…

A potem ten obraz ulega zakłóceniu. Raz z już podawanej przyczyny: miejscowemu czegoś tam nie wypada, w końcu żyje na co dzień w określonym środowisku i jednak podlega miejscowym obyczajom. Po drugie w dłuższym czasie ograniczanie się do jednego obszaru spraw czyni coraz uboższym ogólną sferę refleksji. Z własnego doświadczenia wiem, że zbyt długie mentalne siedzenie w jednym miejscu zaciera proporcje i utrudnia właściwą ocenę niemal każdego zdarzenia. Kilka lat temu poproszono mnie o nie wspominanie kto i kiedy zamienił mieszkanie w naszym domu. Użyta argumentacja była bałamutna – co mnie w końcu obchodzi zachowanie tajemnicy przed kolegami zamieniających się osób, jeśli intencją tekstu było pokazanie, że zamiany wbrew obiegowym opiniom są jednak możliwe, a informacja o „zabiegu” w stu procentach prawdziwa? Prowadziłem wtedy blog o charakterze publicystyczno-informacyjnym, a nie plotkarskim – więc podobne zastrzeżenia nie powinny być uwzględnione. Podobnie jak opinia kolejnego sąsiada, który nie miał ochoty być wymieniany z imienia i nazwiska, bo mu jakoby „kontekst” strony nie pasował – mimo że wyprodukowany w imieniu zbiorowości dokument, którego był faktycznym współautorem dotyczył wszystkich, a nie wyłącznie jego samego. Dzisiaj oponenci przycichli, może prowadzą swoje małe interesiki, może nie, guzik mnie to obchodzi. Przestali dla mnie istnieć, ich losy to nie mój problem. Intencją wszakże tej części felietonu jest pokazanie, że pisanie „od środka” bywa skomplikowane i naprawdę „zewnętrznemu” łatwiej idzie wyważanie racji i proporcji. A zwłaszcza „walenie prosto z mostu”…

Co w takich sytuacjach? Jakie wyjście? Józef Mackiewicz zwykł był powiadać, że tylko  prawda jest ciekawa. Miał rację. Sam w którymś momencie wróciłem do opisywania gminy co prawda odległej, ale doskonale mi znanej, co ongiś zostało potwierdzone na piśmie i nigdy przez nikogo nie zanegowane. Jej mieszkańcy po dwudziestu bez mała latach niczego jak się okazało nie nauczyli się i zaczęli popełniać te same błędy. Warte opisania już choćby jako zjawisko psychologiczne – że nie wspomnę o  takim detalu, jak powrót do wytwarzania zamętu i prywaty archetypów postaci sprzed lat. Inne co prawda garniturki i sukieneczki – ale jak to się powiadało na warszawskiej Pradze „co tam Cyryl, ważne są Metody” (na tej ulicy, Cyryla i Metodego, mieściła się znana komenda milicji). Efekt? Co było do przewidzenia – przewidziałem. I nic. I cisza. Co piszę bez żalu, jakoś nie bardzo przejmując się leninowską zasadą „organizatorskiej funkcji prasy”. Gazety papierowej co prawda nie produkuję, ale co publicznie mam do powiedzenia to mówię. Natomiast czynienie rewolucji to już jakby nie moja specjalność…

Dwa ostatnie „obce” teksty prócz tego, że są dobre przywołane zostały też w innym celu: pokazania, że myślenie zbieżne z moim nie jest czymś odosobnionym i wyjątkowym. Że takich ludzi jest więcej. I że ta grupa ujmuje swoje myśli coraz precyzyjniej, pewnie że napotykając żywiołowy opór zadaniowanych agenciaków wpływu – ale cóż, takie są koszta zakładania zbroi i ruszania na smoki…

M.Z.

CISI POPLECZNICY TUSKA



Dzisiaj kolejny przedruk, oczywiście za zgodą Autora i bez jakichkolwiek zmian w stosunku do pierwowzoru. Oryginał ukazał się tutaj: http://jazgdyni.neon24.pl/post/104264,cisi-poplecznicy-tuska

Polecam - WARTO! 

------------------------------

Będzie dzisiaj nawalanka? Już dyżurni agenci o tym zadecydują. Bo mamy się nawalać, gnoić, ubliżać, żeby przypadkiem czegoś nie budować.

Czy ciągle jeszcze spora siła Tuska i jego ferajny opiera się tylko na lemingach, tych młodych, wykształconych z dużych miast i na rzeszy kombinatorów, podpiętych finansowo do rządowej machiny rozdającej kontrakty i przewalającej przetargi?
Czy to tylko zachodnie, głównie niemieckie media, propagujące pupila Angeli Merkel spajają ludzi podtrzymujących nie-rząd?

Nie proszę państwa, są niestety osoby popierające Tuska po naszej prawicowej stronie. A najgorsze jest to, że jest sporo takich, piszących jako blogerzy i komentatorzy na popularnych prawicowych portalach.

Kto to taki? Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba przypomnieć pewne zasady uprawiania polityki przez obecną ekipę.
Otóż oprócz zapewnienia sobie popracia wyżej wspomnianych lemingów i podwiązanych pod układ kombinatorów, trwa nieustanna manipulacja wokół prawej strony, która jest w opozycji do rządów Tuska.
Chyba już największy tuman zdołał pojąć, że podstawą polityki obecnej ekipy jest kompletna bezideowość i maksymalne nic – nierobienie. Jednakże może to oburzać sporą część społeczeństwa. Trzeba więc się nią zająć, tak, by nie była w stanie głośno i skutecznie protestować.

Ten segment pacyfikacji potencjalnie opozycyjnych obywateli realizowany jest w postaci dwóch głównych filarów: utrzymywanie społeczeństwa w stałym rozedrganiu emocjonalnym, oraz niedopuszczenie do jednoczenia się i krystalizowania się ośrodków opozycji.

I jedno i drugie realizuje przede wszystkim propaganda uprawiana przez pro-rządowe mass-media, które, niestety, stanowią ponad 90% wszystkich publikatorów. Wrzeszczącymi tytułami i podsuwanymi bzdurnymi tematami, takimi jak kibice, nietrzeźwi kierowcy, czy słynna mama Madzi, skutecznie utrzymują emocjonalne i nerwowe napięcie narodu. Jesteśmy wprost bombardowani codziennie klęskami, katastrofami i tragicznymi informacjami, tak byśmy nie znali dnia, ani godziny. Tak, byśmy byli ciągle na granicy silnej nerwicy, bez spokoju i bez poczucia bezpieczeństwa.
Taka działalność wywołuje postawę psychiczną, w której ludzie się łatwo denerwują, są kłótliwi, swarliwi i nie mają do nikogo zaufania. Bo propaganda dobitnie ukazuje, że draniem może być każdy – policjant, lekarz i ksiądz. Na drugiego człowieka należy patrzeć z najwyższą podejrzliwością i w żadnym wypadku nie można mieć do niego zaufania.

Tak przygotowany psychicznie i nerwowo naród, co jest oczywiste, trudno się jednoczy. Prawicowe inicjatywy starające się rozbudzić ruch obywatelski rozbijają się o postawy bierności i nieufności, wytworzone przez oficjalną propagandę.
Z własnego doświadczenia wiecie, że nawet spotkania towarzyskie zamierają, czego nie było nawet w trakcie trwania stanu wojennego. Byliśmy wówczas znacznie bardziej zjednoczeni. Teraz to tylko pojedyncze atomy, gotowe zebrać się w 200 tysięcznym tłumie na Skwerze Kościuszki w Gdyni, by oglądać upadłe gwiazdy w Noc Sylwestrową. Wolą to, niż spędzanie tej nocy w gronie przyjaciół, bliskich osób i we własnej atmosferze. Nie, wolą stać godzinami w tłumie obcych, niczym nie zjednoczonych ludzi.
I wszyscy są tak nerwowi, jak nigdy. Wściekły facet, dodatkowo pobudzony alkoholem wjeżdża na chodnik i zabija sześć osób. W Krakowie, młodzi ludzie uzbrojeni w maczety, noże i pałki zatrzymują samochód, wyciągają kierowcę i smiertelnie go masakrują.
Zwykli obywatele robią to, co kiedyś było wyłączną domeną oprawców z UB, KBW, czy ZOMO.
Co się porobiło ?!
To się porobiło, że tak bez przerwy jesteśmy na siebie napuszczani. Mamy być emocjonalnie rozedrgani, źli, a nawet wściekli. Lecz nie na władze, nie na rząd, ale sami przeciwko sobie.
Tak, byśmy się nigdy nie mogli zorganizować.

No dobrze, ale co z tym internetem?
Zostawmy na boku te wszystkie facebooki, onety i tym podobne, które utworzono specjalnie dla lemingów, by mogli się zabawiać. No i oczywiście dla ministra Sikorskiego.
Zajmijmy się tym segmentem internetu, który popularnie nazywa się prawicową blogosferą, a który składa się z szeregu portali społecznościowych, o większej i mniejszej popularności.
Teoretycznie powinien tutaj panować ład i porządek. Przebywa tu bowiem elita, najbardziej świadoma część opozycyjnego społeczeństwa. Niestety, tak nie jest. Zgodnie z prawami statystyki i pod naporem propagandowej psychologii, również tutaj mamy emocjonalne rozedrganie i niemożliwość jednoczenia się.
Czyli dokładnie to, co aparat Tuska realizuje w stosunku do społeczeństwa.
Mamy więc w prawicowej blogosferze rzeszę cichych popleczników Donalda.

W dużej mierze są to, jak to nazywa pan Jerzy Targalski, patrioci – idioci.
Idiotów – patriotów na każdym prawicowym portalu jest sporo. To oni zazwyczaj uzurpują sobie prawo do władzy nad portalem. Mając głowy zapełnione kalkami hasełek i zawołań, tak, że nie ma już miejsca dla rozumu, narzucają tematy dyskusji, oceniają wszystko w koło, starając się rzeczywistość dopasować do prymitywnego schematu, który sobie w swoich mózgach stworzyli. Ponieważ jednak, przygotowani przez tuskową propagandę, są emocjonalnie podminowani, to cierpią na syndrom oblężonej twierdzy. Nie ufają prawie nikomu. Tworzą wyłącznie kliki tak samo myślących. I najgorsze, starają się całkowicie zawłaszczyć prawicową scenę. Ktokolwiek samodzielnie myślący, nie używający bez przerwy wytartych haseł, jest, musi być wrogiem. Akcje wyszukiwania podstępnych agentów, fałszywych prawicowców i niepewnych osobników trwa nieustannie. Zajmuje im to większość czasu. Potrafią wejść na każdą merytoryczną dyskusję i rozpieprzyć ją w trymiga, projektując swoje fobie i szukając wrogów.
Najbardziej twórczy spośród nich tworzą zadziwiające teorie, kompletnie odrealnione, które byłyby śmieszne, gdyby nie to, że to nasze prawicowe.
Często jest to pseudo patriotyczna ekstaza religijna, w której się głosi, że Polska jest Jezusem narodów i musi przejśc podobną drogę cierpienia, by zbawić świat. Albo wprost przeciwnie – Polska, by osiągnąć sukces i pociągnąć narody, musi powrócić do swoich pra-słowiańskich korzeni i ze Światowidem i Swarożycem na sztandarach, tworząc nową polską cywilizację, powieść naród do zwycięstwa.
Cóż oryginały i ekscentrycy są i byli zawsze. A internet dał im możliwość wypowiadania swoich fantasmagorii. Tylko dlaczego mącą w głowach na prawicowych portalach? Przecież to jest dokładnie to, o co Tuskowi i ekipie dokładnie chodzi. Sianie zamętu i odciąganie od najważniejszych spraw dla kraju i narodu.

Portale prawicowe stały się też miejscem produkowania się notorycznych pieniaczy i besserwisserów. Ci są napięci emocjonalnie nawet bardziej niż przeciętni patrioci-idioci. Awantury na portalach wybuchają bez przerwy. Pyskówki zajmują sporą grupę ludzi. A praca dla kraju, dla nas, leży. No i wróg się cieszy.

Oczywiście, są cały czas między nami funkcjonariusze, którzy dbają, by ten stan rzeczy nieustannie podtrzymywać. I jakże często są to ci najgorliwsi, najbardziej mącący i właściciele jedynej słusznej racji, patrioci – idioci.

Powiedzcie sami. Jak tutaj budować silną prawicę? Jak w końcu stworzyć silną reprezentację, która przegna uzurpatorów, zdrajców narodu.
Wszyscy chcemy tego samego – "Ojczyznę wolną racz dać nam Panie".
Ale niektórzy jakby mniej chcą. Bo musieliby zniknąć, wrócić do swych codziennych obowiązków. A tak mogą w tym stanie marazmu i zawieszenia brylować. Tocząc z ust jadowitą pianę, złość i nieufność, podpierani przez rozhisteryzowane kobiety, które nie znalazły szczęścia w życiu.
Oto właśnie jak realizuje się wyrafinowana propaganda fachowców, których Tusk zatrudnił.
Prawicowa blogosfera pełna jest jego cichych popleczników.

Janusz E. Kamiński (jazgdyni)

Przywołał: M.Z.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

POLECAM!!



Do Salonu24 powrócił mój ulubiony bloger Kamiuszek. Jak wieść gminna zwana plotką głosi ostatni czas miał spędzać na budowach gdzieś za granicą. Nie wiem jak było naprawdę, nie jestem członkiem Salonu i nie mogę napisać pytania choćby na pocztę wewnętrzną. Tak czy siak: oryginał jest tutaj: http://kamiuszek.salon24.pl/559290,kto-nienawidzi-lesniczego-i-dlaczego – a cała reszta bez jakichkolwiek zmian niżej. Przeczytajcie proszę. Kamiuszek jest w głębi duszy poetą, wiem co potrafi – a zobaczcie sami jak potrafi pisać o pozostałych rzeczach, na których się zna.

 

Kto nienawidzi  leśniczego i dlaczego?

Jest konflikt stary jak świat między miastem a wsią. Czyli konflikt żyjących z łaski komun z tymi którzy żyją dzięki naturze. Pierwsi starają się dostosowywać do woli komuny, czyli po prostu rozpoznawać interes sitwy i składać ofiary z przypadkowych frajerów; drudzy muszą przede wszystkim brać pod uwagę prawa przyrody i modlić się o to, aby Pan Bóg nie pokarał suszą.
Tak to się ma od wieków. Oczywiście żyjący z łaski komuny, czy też współcześnie korporacji, widzą swoją nędzę, ale jej zaprzeczają dla poprawienia sobie nastroju i wytłumaczenia się przed dziećmi z konieczności składania ofiar. Poprawie tego nastroju służy propaganda i temu służy szyderstwo wymierzone w tych, którzy od komun uzależnieni są wcale albo chociaż trochę mniej.
Realizowało się to na najróżniejsze sposoby. Często sprowadza się rzecz do konfliktu między tymi, którzy mają ziemię, a tymi którzy mają kantorek w rynku. Ale jak napisałem wyżej, myślę, że chodzi raczej o bardziej fundamentalne poddaństwo. O to czy ktoś się uznaje poddanym prawom wyłącznie ludzkim, czy poddanym prawom od człowieka niezależnym.
Dlaczego jest tak, że miasto, komuna, korporacja wygrywa? Prawdopodobnie dlatego że w obu obozach są jednak ludzie i że część modlących się do Boga a nie do szefa z korpo, łatwo ulega złudzeniu, że jakoś tam można się ułożyć z korpoganami. No i jeszcze jest ta, jak mówię, propaganda i szyderstwo. I ono się nie zatrzyma nigdy, więc trzeba być przygotowanym.
W XVI wieku gospodarz – czyli człowiek uzależniony od łaski natury i miłosierdzia Boga, bynajmniej niekoniecznie właściciel w sensie prawnym ziemi, którą uprawiał – nazywany był gburem. Było to określenie neutralne. I trudno przyjąć, że to z woli gburów, zmieniło się w obraźliwe.
Kiedy już miejska propaganda uporała się z gospodarzami – a więc zarządcami – zajęła się w ogóle wszystkimi mieszkańcami wsi – powiedzieć dziś o kimś wieśniak, to przecież nie to samo co powiedzieć o nim producent żywności. Podobnie rzecz się ma z zaściankiem, jako synonimem zacofania.
Wśród wieśniaków zaś, wiadomo, że najbardziej ohydni i zasługujący na bezinteresowne szyderstwo są Kurpie. Kurp ma czarne podniebienie, a Kurpianka ma w poprzek. Dlaczego? Otóż dlatego, że Kurpie najdłużej pozostali ludźmi wolnymi, podporządkowanymi bezpośrednio królowi, zależnymi wyłącznie od ziemi i lasu, a nie wahań kursu oziminy w Amsterdamie. Takiej niezależności żaden propagandowy żołnierz mafii nie zniesie. No i zwykły idiota też nie strzymie i musi się ze swoją złością na leśnych poafiszować.
Dlaczego o tym wszystkim opowiadam? Oto bloger tutejszy o nicku jestemzewsi uradował się dość agresywnie, że państwo wreszcie się wzięło za leśników. Z naiwności i głupoty, a być może tylko z takiego powodu, że leśniczy przyłapał go na wywalaniu śmieci do lasu. Trudno zgadnąć. Proszę jednak, jeśli to pan przeczytał i jeśli rzeczywiście cokolwiek wspólnego ma pan ze wsią, żeby trochę przemyślał swoje stanowisko. Gdyż myli się pan w sprawie fundamentalnej, otóż Lasy Państwowe płacą podatki, jak każda firma, oprócz tego płacą podatki samorządom. A że po tym wszystkim wypracowują jeszcze zysk, to i szczęście nasze, gdyż z tego zysku finansują realizację strategii zrównoważonego rozwoju.
Otóż ludzie leśni za sprawą wielowiekowych doświadczeń nauczyli się dostosowywać do praw przyrody – tych niezależnych od widzimisię stanowiących prawa ludzkie. Strategia LP jest realizowana z zyskiem dla budżetu i z zyskiem dla przyrody. Wymaga ona, aby jednakowoż nie przeżerać wszystkiego. Zupełnie jak w przypadku gospodarza, który cokolwiek musi zostawić na siew. Przy czym las to nie zboże i wymaga dużo większej perspektywy czasowej - liczonej dziesięcioleciami. To są sprawy oczywiste dla kogoś, kto nie żyje od pierwszego do pierwszego na łasce szefa komuny lub korporacji. Myli się pan co do faktów rachunkowych, ale bardziej ubolewam nad tym, że myli się pan z powodu tego smutnego zaślepienia.
Na blogu jestemzewsi odezwała się oczywiście korpoganka zukosa. Po jej komentarzach wywnioskować można, że lubi dyskusje socjologiczne i pasjami się w nich wyżywa. Czasami zdarzy się jej powiedzieć coś mądrego, częściej jednak odstawia nieprzytomne rytualne tańce ku czci bogów komun korporacyjnych. No tak już ma chyba i nie otrzeźwieje, bo zarzuca komunizm na prawo i lewo, nie zdając sobie sprawy, że tkwi w samych trzewiach korpogaństwa – czyli doprowadzonej do niemal doskonałości formy komun miejskich. Trawi ją ten proceder cokolwiek, bo przecież tak agresywnie by się nie rzucała. Jest więc nadzieja, że przy którejś figurze stuknie się w głowę i wreszcie ją oświeci. Akurat w tym przypadku może mieć zukosa częściową rację – tak, być może tak jest, że w Lasach Państwowych partie się okopały. Nic to jednak nie zmienia, gdyż wydaje mi się, leśnik choćby był z nadania komuny jeszcze, najpierw jest leśnikiem – wymaga tego od niego styl życia. Dopiero na którymś miejscu może być zwolennikiem tej czy innej partii. Z dobrego stanu Lasów Państwowych wnioskuję, że moja opinia jest słuszna.
Na koniec jeszcze drobiazg – jestemzewsi pyta się, dlaczego o zakusach korporacji urzędasów na majątek Lasów Państwowych nie mówi się w mediach. Otóż dlatego właśnie, drogi panie, dlatego właśnie! Najpierw trzeba uczynić z leśników gburów – a potem się zarządzane przez nich gospodarstwo rozparceluje i opyli. Jeśli trudno to zrobić, bo jednak ludzie głupie nie są – to trzeba chociaż ordynarną grabież wspólnego dobra,  i przyszłości naszej, przemilczeć. Najlepiej zajumać tak, żeby się nikt nie zorientował.

Polecam:
- merytorycznie:

- artystycznie
Powieść Józefa Mackiewicza „Karierowicz”, które lepiej opowiada o współczesnych bohaterach z przypadku niż "Kariera Nikodem Dyzmy", a i dość trafnie ilustruje, czego może się spodziewać po handlarzu drewnem leśnik, któremu przyjdzie do głowy oddać kontrolę nad lasem – ani szacunku, ani litości.

++++
Przywołał: M.Z.

O BYCIU "MIEJSCOWYM"



Dzisiaj krótko o fragmencie przywołanym w poprzednich wpisach – pisaniu o tym, co dzieje się wokół, tuż obok, w mojej dzielnicy czy moim mieście. Pierwotną intencją podobnych apeli jest to, by powstało coś na kształt legionu opisywaczy rzeczy, na których autorzy się znają, które nie są im obojętne, które dokonują się w zasięgu ręki. Wtedy w zakresie dziennikarstwa obywatelskiego może powstać coś unikalnego i szczerego.

Bo z zawodowcami osadzonymi w terenie i piszącymi o rzeczach, które w tym terenie się dzieją bywało różnie. W dużych redakcjach, pracowałem w kilku, chętnie tworzono działy zamiejscowe – i nie zamykano ich wkrótce po otwarciu tylko dlatego, że jak się wówczas powiadało „taka była polityczna potrzeba”. „Świat Młodych” miał na przykład swoją filię w Katowicach, w czasach gierkowskich tak wypadało i nikt tu o nic kopii nie kruszył. Specyfiką jednak żurnalistów tam osadzonych były dwie cechy: ogólnie słaba jakość nadsyłanych tekstów i paniczne unikanie miejscowych tematów trudnych. Póki pracowałem jako szeregowiec właściwie nie dotyczyło mnie to w żaden sposób. Po przejściu jednak do sekretariatu merytorycznego i zdobyciu pierwszych szlifów redaktora sytuacja zmieniła się. Trzeba było w nadsyłane korespondencje wkładać naprawdę dużo wysiłku, by w ogóle uczynić je czytelnymi i logicznymi. Ale gdy przychodziła potrzeba ruszenia sprawy godnej opisania, czy już nie daj Boże skrytykowania tak, by nikt procesu sądowego nikomu nie wytoczył – jechał w teren zawodowiec z centrali. Bo miejscowym nie wypadało, nie mogli dotrzeć do materiałów, bo natychmiast chorowali – i tak dalej.

W dziennikarstwie obywatelskim nikt nikomu za nic nie płaci – i to jest Siła! Wiem, że to brzmi nieco śmiesznie: czynić z ubóstwa niemal zaszczyt. Ale tak jest naprawdę. Ani miejscowy ani przyjezdny za cykl publikowanych w sieci swoich spostrzeżeń nie  bierze od nikogo pieniędzy, zatem wolny jest również od sił miejscowego nacisku. Nikt go z żadnego etatu nie zwolni, nie wezwie do służbowego tłumaczenia się dlaczego z wójta zrobił idiotę (choć był idiotą!), a już z jego sekretarza  nie. Potencjalna odpowiedzialność karna oczywiście istnieje, idiota jak uczy doświadczenie jest też z reguły mściwym pieniaczem – i nawet mu do łba nie przyjdzie, że najskuteczniejszą linią obrony przed na przykład pomówieniem jest zamieszczenie w ramach prawa prasowego odpowiedniej riposty. Prościej na koszt gminy ruszyć miejscowego prawnika, niż miejscowego dziennikarza. Co moim zdaniem dobrze świadczy o zawodzie tych drugich – jeszcze się jak prawnicy nie ześwinili, choć na pewno zarabiają pewnie setną część tego, co poniektórzy „mecenasi”…

Jak to ma się do opisywanych przeze  mnie portali? Te dawniej wielkie grzęzną coraz bardziej, 3Obieg i Neon24 mają w sumie parę razy mniej wejść, niż dawny Nowy Ekran. W Polakach.eu zator płucny: Wojtas właśnie zadusił ich nawałą swoich przemyśleń, reakcji mało, a jak tak dalej pójdzie to będzie jeszcze mniej. Szkoda… A mówiłem kiedyś: wystrzegać się zamordystów jak ognia! Nikt nie posłuchał. Zajęci są wszak zbawianiem świata…

M.Z.

czwartek, 2 stycznia 2014

DODATEK DO...


Właściwie to sam nie wiem do czego: czy do poprzedniego wpisu, czy do opinii, jakimi ostatnio telefoniczne się ze mną podzielono. Oj, nie dlatego, że tak bez przerwy telefonują, to działo się raczej przy okazji wymiany życzeń noworocznych, z głównym pytaniem dlaczego rok miniony opisuję tak szkaradnie. Bo był szkaradny – i tyle! Pozostał jeszcze do załatwienia cykl pytań „Dlaczego to nie ja”. O tym niżej.

Najpierw o opisywanym tam w leadzie grabieniu. Mam na myśli wzrastające czynsze, ceny i podawane motywacje tych wzrostów. Zwłaszcza to ostatnie: motywacje. Od kiedy zalegając niespełna dwieście złotych otrzymałem wezwanie do zapłaty i doliczenie do niej kosztów procesu, którego nie było – zwątpiłem czy kiedykolwiek będzie jeszcze normalnie. A ktoś pisujący takie bzdury weźmie koło i walnie się w czoło. Osoba, która rzeczone pismo widziała na własne oczy twierdzi, że istnieje jakiś cień szansy, że po prostu źle zrozumiałem pseudo-prawniczy bełkot, a intencje jego polegać mogą na straszeniu, a nie żądaniu – ale ja się głęboko z taką interpretacją nie zgadzam. Urzędowe pisma mają  być jasne i zrozumiale dla każdego adresata, nawet jeśli pisane są przez hydraulika, a nie kogoś podobno będącego prawnikiem. Jeśli jest inaczej – wywalić takiego hydraulika na zbitą mordę z powrotem do złącz i kolanek. Podobnie rzecz ma się z  tłumaczeniem tegorocznego budżetu przez tego ryżego durnia z rządu: rok temu zaplanowano deficyt 35 miliardów i było źle. A na ten rok deficyt wynosi już 50 miliardów – wiec naród ma go kochać mocniej. Aż prosi się o przywołanie starego „Kury szczać prowadzać, a nie bawić się w politykę!”. Dalej już denerwować się nie wolno, przyszedł czas oszczędzania sił na inne czynności. I tu przylatuje nieproszona myśl, za pomocą której tłumaczyłem kiedyś sąsiadowi czemu zimą paraduję w białym kożuchu o niemodnym fasonie zwanym ongiś „oficerskim”. Dlatego – perorowałem – że nie wiadomo kiedy trzeba będzie iść do „leśnych”, a twoja niebieska kurteczka z połyskiem mało się do tego nadaje. Takiś sprytny – mówi sąsiad – a co będzie jak przyjdzie odwilż i zima bezśnieżna? Nie bój bidy – ja na to – mam i skórkę baranią brązową, damy radę!

Z tymi blogerami, o których w poprzednim tekście sporo kłopot jest taki, że moim zdaniem większość z nich to nie Polacy, ale co najmniej Włosi. Ja co prawda znałem Włochów ledwie czterech – ale każdy z nich był tak nadęty własną wspaniałością, że podchodzenie doń bliżej jak na metr mogło skończyć się porażeniem prądem. I co ważniejsze w ogóle nie zamierzali się zmieniać, ba, nawet nie wiedzieli, by można było inaczej. I jeszcze golili się cztery razy dłużej, niż baba wybierająca się na bal nakładała na twarz tapetę. Do dzisiaj uważam to za zboczenie. Co tam robili przed lustrem tyle czasu? Nie mam pojęcia, więc zakładam, że podziwiali ową własną wspaniałość. Nie inaczej jest z większością Mistrzów Blogerskiego Pióra. Cedzą, cyzelują, odkrywają, klepią te swoje zmarszczki i pudrują pryszcze - i nic. Jakoś nie chce mi się wskakiwać w historię osiemnastowiecznej Anglii, w interpretacje słów proroków też nie. Tu więc autorzy tych cymesów mają zapewnione co najmniej pełne bezpieczeństwo, czeka ich długa jeszcze pisanina, widownia już śpi i nieprędko się obudzi. Dlaczego jednak kompletnie nie zachęcający niczym i do niczego Wojtas bryluje na Neonie24 – nie mam pojęcia. Widać o szczegółach nie można zbyt wiele mówić, tu mam na myśli moją obsesję opisywania tego, co znane i obok piszącego, a nie potencjalnych buntów społecznych na Andromedzie dwieście lat świetlnych przedtem. Dlaczego niby ja tego nie robię co innym zalecam? Ejże, ejże – a o czym jest to wszystko na tej stronie?

Jest więc dalej tak, że spore grupy tracą czas na te wszystkie ultra mądre pierdolety – a nie widzą, jak złodziej wyjmuje im portfel z kieszeni. Albo wymyślają nowe obszary gimnastykowania umysłów – a nie chcą porozmawiać o pewnych umiejętnościach, poniżej których nie wolno chamów wpuszczać na salony, a dyslektyków sadzać na stołeczkach korektorów. Cóż, jest jak jest i dzisiaj już widzę jasno, że swoimi niemrawymi protestami niczego nie zmienię. Przez co niejaki Ziemkiewicz z bardzo sprawnym piórem, ale mocno zdeprawowanym poglądem na coraz więcej spraw będzie błyszczał na nieboskłonie jeszcze sto lat, konkurencja wymarła. Dla niego – i braci Karnowskich, i panów Lisickich i Lisieckich. I wielu innych, co to marzą o odkupieniu willi po gangsterze w Magdalence czy Józefosławiu i podjeżdżaniu pod posesję co najmniej Bentleyem. Co z tego, że w leasingu? O wykup to się będą martwić już spadkobiercy…

Kiedyś, przy okazji „demistyfikowania” pierwszej Solidarności jej zajadli przeciwnicy – ujawnili się wiele lat później, kiedy już można było szczekać na lewo i prawo – twierdzili, że wszystkie te robotnicze bunty o kant tyłka rozbić. Bo w istocie miało chodzić o podwyżki cen kiełbasy i wódki. Bzdura! Ale spójrzcie na to dzisiaj pod tym kątem: podwyżek więcej i bardziej bezczelne, niż wówczas, a spokój taki, jakby każdy miał po milionie z Lotto. Więc macie rację, drodzy interpretatorzy, czy raczej nie  macie? Oj, oczywiście jest różnica czasów, wielkich zakładów przemysłowych już nie ma, tę dawną „klasę robotniczą” zastąpili zboczeńcy i genderyści, mniej ich, więc też i nie ma się czemu dziwić. Prywatnie twierdzę jednak, że to co dzieje się naprawdę poza kilkoma większymi miastami powoli przekracza linię wytrzymałości. Owszem, niemrawe to bunty, raczej polegające na nie płaceniu dzikich powinności – ale i tu istnieje pewna granica, poza którą nikt się już nie posunie, bo trzeba będzie zlicytować i zamknąć pół narodu, a na to po prostu miejsc w pierdlach nie wystarczy. A utrzymanie jednego więźnia też kosztuje i to wcale niemało. Ostatnie informacje mówią o kwotach idących w tysiące złotych miesięcznie. I co z tym zrobić?

Kiedyś starsi ludzie mówili, że dzień, w którym nie było widać, ani słychać ptaków od razu nosił znamię nieszczęśliwego. I takim się okazywał. Czy zauważyliście, że nie ma już dawnej nawały badań popularności tej czy innej partii? Dla mnie to są właśnie te przysłowiowe ptaki. Czy znacie kogoś, kto chciał ostatnio w ogóle gadać ze świergolącymi panienkami zadającymi przez telefon podobne pytania? Co, zaczęli kleić koperty i papierowe torby? Nie wierzę. Po prostu wycisza się coś, co dla dysponenta, tego prawdziwego, jest zwyczajnie niewygodne. Wchodzą tematy zastępcze. Najlepiej, gdy przynosi je życie: jak ostatni wypadek spowodowany przez pijanego i pewnie naćpanego kierowcę, który zabił sześć osób. Ja oczywiście nie deprecjonuje tu w żadnym wypadku rangi nieszczęścia, które spotkało ofiary. Ale dla rządu okazja wymarzona: gadać nie o złym, zbójeckim budżecie i noworocznych podwyżkach, ale o problemie, czy pijanym kierowcom zabierać samochody, czy raczej sadzać ich na sto lat. I poważni zazwyczaj blogerzy tym właśnie się zajmują…

M.Z.