wtorek, 6 marca 2012

W polityce…


…na szczeblu podstawowym, myślę nie tylko o gminie jako o jednostce administracyjnej, ale też o poszczególnych portalach sieciowych czy blogach osób prywatnych zaczyna dziać się coraz gorzej. Z grubsza polega to na tym, że ktoś, kto wchodzi do areopagu lokalnych władców ciał i umysłów mości się tam wygodnie i z reguły nigdy nie spada poniżej pewnej zaczarowanej linii. Raz wyżej, raz niżej – ale jest gdzie być chce i nic złego mu się nie dzieje. W tyle razy opisywanej gminie Ruciane Nida, kropli, w której zamyka się cały ten opowiadany przeze mnie świat, nie mieszka wcale siedem tysięcy dusz – ale ledwie kilkanaście. Ich nazwiska łatwo wymieni czteroletnie dziecko. Zamieniają się stanowiskami, znikają na czas jakiś i pojawiają ponownie, nie młodnieją, a nadal są zalotni (i zalotne!) – w sumie wpływu na innych nigdy nie tracą. Pozostałe ponad sześć tysięcy dusz po prostu nie istnieje. Nie ma ich, nie wydają z siebie głosu, czasem tylko jakaś nawiedzona idiotka opowiada o świecie pełnym dziubdziusiów i bławatków. I że bardzo chciała by w takim żyć. I cóż jej powiedzieć? Że niedopieszczenie niesie ze sobą różne objawy?

Podobnie rzecz ma się z portalami, dla których pisywałem i które opuściłem widząc, że przychodzi mi tam potykać się stale z tymi samymi ludźmi, dla których byłem nie dyskutantem, ale kimś do „podkupienia”. Później zaś do posterowania, dzieci mają takie elektroniczne zabawki na baterie. A gdy to się nie udało - kimś do usunięcia, wszystko jedno jaką metodą. Poszedłem więc na rękę tym dzielnym ludowym milicjantom: pobiłem się sam. To znaczy, pardon, opuściłem zgromadzenie.

Jaka jest więc konstrukcja tego typu pułapki, kto ją konstruuje i kto stoi na jej straży? Bo jak powiada poeta „grzmi samo i samo się błyska” – ale reszta to już sprawka ludzi. Stawiam otóż tezę, że jest to współczesna tzw. razwiedka. Działa od lat w sposób już opisywany: przejmuje cichą kontrolę nad gminą lub portalem, zapala fałszywą latarnię przyciągającą ludzką uwagę i czas, wszczyna zamęt i uzyskuje na mikro-świat wpływ prawdziwego władcy. Posługując się przy tym metodami zadziwiająco prymitywnymi, ale jak się okazuje skutecznymi. Podstawowa przynęta na portalach da się zamknąć w słowach „Każdy ma prawo…” Do opowiadania o meandrach swej duszy, nie do końca sformułowanych poglądach na coś tam, niejasnego języka, błądzenia w uczynkach (no ale chciał dobrze…). Czy przepychania teorii, w czasach mojej młodości opisywał je dowcip o wpływie zorzy polarnej na miesiączkę u pingwinów. To jest moim zdaniem postawa jak najbardziej niesłuszna. By śpiewać w operze czy tańczyć w balecie trzeba umieć to robić. A przy pisaniu to już nie? Można bełkotać, udawać dyslektyków, ściągać cudze prace i prezentować ślusarza jako doktora filozofii?

Po co animatorzy zamętu to robią? By skanalizować nastroje. Upuścić nieco ciśnienia w dętce rowerowej albo grupie niezadowolonych. Oczywiście pod pełna kontrolą. Jak wiadomo wszem i wobec blogerzy i wyborcy są jak krowy: nie pilnowane na pewno wejdą w szkodę. Skąd w takim razie sztuczne i niczym nie wytłumaczalne lokalne wojny? Proste: by podwładni pamiętali skąd im nogi wyrastają. I żeby nieufnych lub zbyt ostrych w poglądach można było policzyć. Jest też takie powiedzenie Clausewitza, że armia zbyt długo siedząca w koszarach traci zdolność bojową. Więc co jakiś czas trzeba ją przynajmniej na manewry wygonić…

Im jestem starszy tym mam więcej wrogów. To nie jest biadolenie! Bardzo jestem dumny z tego, że coś tam zobaczyłem wcześniej od innych, z czegoś się wycofałem czy zrezygnowałem – więc wrogowie gotowi jak spod prasy drukarskiej. Spotkany na jednym portali pewien osobnik chyba w przypływie słabości wyznał kiedyś, że zanim skontaktował się ze mną w realu sprawdzał jak najdokładniej telefonicznie czy aby na pewno to, co piszę choćby tutaj będzie odpowiadało temu, co mówię podczas bezpośredniego kontaktu. Podobno mu się zgodziło. To miło, drogi bracie: mnie w twoim wypadku nie zgodziło się nawet w setnej części. A zastosowałem dokładnie tę samą metodę! Uważam przeto po tych komparatystycznych ćwiczeniach, że jesteś farbowańcem. Oczywiście to już nie mój problem – tam gdzie brylujesz mnie nie ma, tutaj cię nie wpuszczę. I nie zachodź mnie proszę od dupy strony bełkocąc o wolności słowa: jak już pewnie wiesz nie jestem demokratą, a twoja wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna moje poletko. Możesz to sobie nazwać nadzorem właścicielskim. Albo jak tam chcesz.

A chciałem dzisiaj powiedzieć coś o wartościach… Jest jednak tak, że do jednego mówić już nie chcę, drugi zapatrzony w swój pępek bombastycznie nazwany, ktoś tam chce się kłócić, wiosna mnie rozwala, dzień słoneczny, potem znowu mróz – więc odłożę sobie te wartości na inną okazję.

M.Z.
Fot. tech.wp.pl

Brak komentarzy: