poniedziałek, 26 marca 2012

Są sprawy…


…które według niektórych obchodzić mnie nie powinny – a jednak obchodzą. W małym stopniu, bo małym – ale obchodzą jako kronikarza i obserwatora. Nie wspominam już o złośliwości, która aż się prosi wypowiedzieć w tym miejscu: nikomu nie dawałem żadnego prawa do dekretowania czym mam się interesować, a czym nie. Więc paszła mi won! No!

W Nowym Ekranie ukonstytuowała się Rada, teraz trwają wybory na prezydenta. Nikt nie mówi co na to właściciel portalu, ale widać nie jest to konieczne, by interesował się majątkiem stworzonym za własne pieniądze. No chyba że to po raz kolejny w tym kraju nie jego, a powierzone. Może przez starszych i mądrzejszych, może przez jakieś służby, nie wiadomo. Nie zawracam sobie tedy tym głowy. Na razie w wyborach „prezydenckich” prowadzi zdecydowanie bloger Carcajou. Za nim pozostali GPS65 (albo jakoś tak) i niejaki Spirito Libero. Teraz będzie o nich właśnie.

Carcajou… Poznałem faceta w dniu wydania przyjęcia powitalnego dla Nowego Ekranu w ubiegłym roku. Miły gość, lubi wypuszczać stale w jednym i tym samym miejscu baloniki, władze miasta chyba mają mu to za złe. Jest uroczo bezczelny, całkiem jak student pod koniec pierwszego roku. I tyle wie, ile student na praktykach robotniczych (były takie jeszcze w latach 70-tych) PRZED pierwszym rokiem. Z przyjemnością napił bym się z nim wódki, z góry wszakże zastrzegając, że teoria dzielenia zapałki na sto części nie jest pasjonującym mnie tematem.

GPS 65… Najkrócej: nadal mam ochotę dać klientowi w mordę za jego „egzegezę” Powstania Warszawskiego. Znacznie lepiej dla całej ludzkości będzie gdy ograniczy się do jeżdżenia na swojej ulubionej trzykołowej hulajnodze. Nawet jeśli przebierze się w śpioszki i różowy kapelusik. Sam siebie określa mianem „libertarianin i trajkarz”. A uchowaj nas Boże przed takimi cudakami! Tego akurat osobiście nie znam. I poznać nie zamierzam.

Spirito Libero… Ciekawa postać. Co nie jest pozytywnym epitetem. A nawet przeciwnie – to zarzut. Zanim spotkałem osobiście słyszałem wiele o magicznych umiejętnościach i wielkiej władzy nad słowem. Nie potwierdziło się. Rozmawia się z facetem i natychmiast choruje na komunistyczną przypadłość: co innego pamięć i obce komentarze, co innego realia. Wiem, że lubi błyszczeć „na tle”. Ale trochę przypomina mi pewnego kolegę ze studiów: cztery lata wszystkie jego panienki przysięgały, że charakteryzuje się „milczącą inteligencją”. Na piątym roku okazał się prostym durniem. Coś mi każe trzymać się od gościa z daleka.

I teraz ci faceci przejęli rząd dusz „blogerskiej braci”. Czy mnie to boli? Ależ skądże! Bo ze mną jest jak w starym kabaretowym dowcipie z początku lat 70-tych: jadą goście jadą koło mego sadu. Do mnie nie zajadą – bo ja już tam kurwa nie mieszkam…

M. Z.

Brak komentarzy: