czwartek, 8 marca 2012

Parada pojęć


Opowiadałem ostatnio o referendum w pewnej odległej gminie. O tym dlaczego się nie udało, dlaczego uważam te nieudane manewry za działania celowo rozproszone i nieskuteczne, wreszcie o tym, kto jest wszystkiemu winien. Ale powiedzmy, że to było mówienie o materii realizacji tych czy innych zamierzeń. U ich podstawy znajduje się coś całkiem innego, myślę, że przez lata zatraciliśmy świadomość tego, co było najpierw, jajo czy kura. Najpierw był bowiem socjotechniczny zabieg. W skrócie polegający na tym, że im więcej ludziom i samorządom zabierano samorządności, im większy zamęt czyniono obywatelom w głowach – tym łacniej częstowano ich wszystkich opowiastkami jak to będzie dobrze, gdy władza znajdzie się w bezpośredniej bliskości obywatela.

Prawdę powiedziawszy nie jest to żadna nowa teza, spotkałem się z nią zaraz po roku 1989, czyli w czasie, gdy przy problemie samorządności jako takiej poczęli majstrować przedstawiciele nieboszczki Unii Wolności. Pisałem już o tym, nie chcę się powtarzać, dodam tylko, iż stworzona przez tych rzekomych specjalistów hybryda sprzyjała zamętowi, w którym następnie wyparowało „to i owo” z majątku wspólnego. Ziemia, zabudowania post-pgr-owskie, należące do tych instytucji pałace i solidne domy, szkoły, kompletne zakłady pracy. Lokalny majątek przeszedł w prywatne ręce, tak się jakoś złożyło, że nikogo z miejscowych, pozostających poza politycznym układem (mafijnym?) na początku nie było stać nawet na maleńką cząsteczkę czegoś, co tkwiło pod bokiem, na co patrzyli całe swoje dorosłe życie. Pojawili się nowi „dobroczyńcy”. Z grupy tych, co "ukradli pierwszy milion"? Może tak, może nie, kto to dzisiaj sprawdzi. Bardzo szybko okazało się, że problemy samorządowe w tym akurat miejscu, gdzie owi ludzie „zainwestowali” swoje nie wiadomo skąd wzięte pieniądze interesują ich mało lub wcale. Odwrócono gierkowską jeszcze reformę administracyjną (tu muszę koniecznie dodać: nie śpiewam pieśni pro-socjalistycznej!), dzisiaj wiadomo już, że z tego tylko powodu, by stworzyć nowe miejsca pracy dla wiernych pretorian. Nikt na początku nie zauważał, że tak "się jakoś porobiło", iż im mniej wspólnej kasy tym więcej urzędniczych stanowisk z wcale niemałymi apanażami. Wkrótce więc samorządność dla obywatela żyjącego w gminie i problemami gminy okazała się nie zbawieniem, ale kulą u nogi. Zmuszony był utrzymywać armię durniów nie mających pojęcia o zarządzaniu czymkolwiek wspólnym, chciwych i przekupnych. Powstawała nowa klasa pasożytnicza. Wbrew głoszonej zasadzie zależna wcale nie od wyborców, ale od pogmatwanego systemu prawnego tworzonego przez centralę – i z centrali zarządzanego.

Na to wszystko nałożyło się kilka innych „smaczków”: stopniowa likwidacja państwowej służby zdrowia, wprowadzenie nowych uzbrojonych formacji typu „straż miejska”, absurdalne żądania mniejszości narodowych (Puńsk: już w 1991 roku zażądano oddania miejscowemu zespołowi tanecznemu budynku przychodni lekarskiej), czy metoda outsourcingowa. Ta ostatnia polegała w gminach mniej więcej na tym, że oddawano w prywatne ręce takie newralgiczne instytucje, jak ciepłownie ogrzewające osiedla mieszkaniowe, elementy infrastruktury turystycznej, przystanie, plaże, parkingi itd. Ba, nawet księgowość w niektórych gminach prowadzona jest przez jednostki od gminy kompletnie niezależne! I okazało się, że wieść o tym, iż tylko własność prywatna radzi sobie dobrze jest w wielu miejscach prawdziwa wyłącznie w zakresie „sobie dobrze”. Gdzie popełniono błąd? To nie każdy chce wyartykułować, ja nie widzę przeszkód: za psi grosz oddano majątek, dostęp do informacji w ręce hołoty, cwaniaków, pieczeniarzy i geszefciarzy. Czyli byle komu.

Publicysta Piotr Marzec (http://marcowe.nowyekran.pl/post/55213,wielka-mistyfikacja-i-abdykacja-suwerena) pisze o tym tak:

„…Wszystkie instytucje państwa i wszystkie segmenty władzy państwowej (władza ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza, ale także media) są podrzędne i służebne względem suwerena.Zarówno rząd, jak i wszystkie instytucje państwa pełnią względem suwerena takie same funkcje, jakie pełnili rządcy i różni oficjele u magnatów, czyli zarządzają dobrami swego pryncypała. W przypadku suwerena kastowego lub oligarchicznego jest to jego dobro wspólne, które suweren sam definiuje i które jest całkowicie odmienne od dobra poddanych (eksploatacja poddanych jest też dobrem wspólnym takiego suwerena). To samo dotyczy władzy sądowniczej, która wbrew stereotypowym poglądom, nigdy nie jest niezależna. Ktoś zawsze mianuje i odwołuje sędziów, ktoś ich opłaca, ktoś się zajmuje egzekucją ich wyroków i wreszcie ktoś ich samych rozlicza z przestrzegania prawa. Jeśli władza sądownicza jest „samowystarczalna”, sama staje się suwerenem…”

Gdzie zatem obywatel tej czy innej gminy ma się sytuować? Kim w istocie jest? Ten sam cytowany wyżej autor daje tego bardzo jasną wykładnię:

„…Ulokowanie społeczne i społeczny zakres suwerena decyduje o ustroju państwa. Jeśli suwerenem jest jednostka – autorytaryzm (np. dyktatura lub monarchia absolutna), wąska grupa – oligarchia, uprzywilejowana grupa społeczna – stanowa (np. I RP), całe społeczeństwo – demokracja. Warunkiem władztwa suwerena grupowego jest równoprawność wszystkich członków grupy będącej suwerenem, co z kolei wiąże się z demokracją wewnątrz społeczności suwerena…”

I właściwie nic tu dodawać czy ujmować nie należy.

M.Z.

Fot. kom‑88292.jpg ostroda.wm.pl

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Coś się tak uparł na tych nieszczęśników znad jeziora czy rzeczki? A spraw konstrukcji samorządu i tak nikt nie rozumie do końca.

M.Z. pisze...

Uparł? No dobrze, niechaj i tak będzie. Z kilku powodów. Pierwszy taki, że wszędzie na świecie z unikalnych warunków krajobrazowych wyciąga się niezłe korzyści. Z pożytkiem i dla tych, którzy tam mogę przyjechać, przyjeżdżają czy będę przyjeżdżać. U nas nie – u nas rozkrada się co pozostało po socjalizmie, wszystko w majestacie prawa do lokalnego samostanowienia. A co to za samostanowienie? Zwykła prywata powodująca, że pewnie za kilka lat przyjechać to i owszem, będziesz mógł (mogła?), ale już obejrzenie jeziora dwa złote, postanie nad wodą pięć, a kąpiel dziesięć. Auto rzecz jasna na płatnym parkingu jednego z tuzów publicystyki gminnej w Rucianem, niejakiego Pomichowskiego… Tego chcesz? I dalej: wyobraź sobie, że właśnie upadł zły rząd, wszyscy cieszą się, że oto teraz nastanie era szczęśliwości. A tu kicha z grochem! Polokowani po urzędach gminnych, powiatowych i wojewódzkich partyjni kolesie upadłego gabinetu działają dalej. Więc co się zmieni? Nic. I tu nie chodzi akurat o tę gminę, podobne „kwiatki” można znaleźć także na Podlasiu, w Tatrach czy Sudetach. Właściwie wszędzie. I nikt się nie buntuje, ponieważ wmówiono ludziom, że władza to władza, lepiej trzymać się tych co są, bo można mieć gorszych. To jest kundlizm, efekt propagandowej pracy publikatorów odwracających i paczących pojęcia. Na koniec: jeśli nudzi Cię problematyka samorządowa tak ujęta przecież nie musisz czytać. Oczywiście to bez złośliwości, dalej są kolejne płaszczyzny problemów, tu wymienię tylko podwójne podporządkowanie administracji wojewódzkich. Rządowe one są – czy samorządowe? Od którego punktu do którego? Dopiero byś miał (miała?) problem…