sobota, 17 marca 2012

Usprawiedliwienie


No cóż, opuściłem się ostatnio bardzo, nie pisałem i prawie w ogóle na własną stronę nie właziłem. Pewnym oczywiście usprawiedliwieniem może być tu nadchodząca wiosna – u mnie niesie otępienie i stupor, śpię dłużej i chce mi się w plener, nie przed ekran. Ale też jest tak, że spraw, o których należało by napisać jest tak wiele, iż tłoczą się wszystkie nad przepaścią klawiatury, przepychają, w końcu gdzieś spadają i nie ma już nic do utrwalenia.

Nasz najgłupszy z możliwych rząd jak zwykle wprowadził mnóstwo tematów zastępczych, spokojnie zniósł ileś tam manifestacji (w tym pszczelarzy – bardzo groźni, bardzo!), po czym po cichu dopuścił do kolejnej podwyżki, tym razem gazu. Surowca i tak najdroższego w Europie, widać jednak miejscowym kretynom było mało, bo sięgnęli po więcej. Nie wiem kto tam prowadzi kalkulacje i jakie, chodzi o to, że nawet komuchy zdawały się wiedzieć, że istnieje naturalna granica, poza którą są już tylko rozruchy i bunty. Ja wiem, że zawsze inspirowane – ale aby dynamit eksplodował po pierwsze musi być dynamitem. A tu nic, żadnej rządowej ani ludzkiej pamięci i żadnego palenia opon. Może nawet to jest już mistrzostwo świata, niejaki Stan Tymiński coraz słuszniej powiada, że Polacy to jednak naród bojący się. Cóż, gdy za długo siedzi się na antypodach i nie wie do końca co tu się przez minionych dwadzieścia lat wyprawiało z obróbką polskich serc i umysłów to można sobie tak gadać. Z drugiej strony źdźbło prawdy w owym gadaniu jednak jest… W moim domu w każdym razie doprowadzono do sytuacji, że po tej gazowej podwyżce lepiej będzie zainstalować w największym pokoju zwykłą kozę na drewno, rurę wywalić za okno i zimą na wierzchu piecyka grzać wodę do kąpieli. Kto by w dwudziestym pierwszym wieku mógł przypuszczać, że jeszcze zatęsknimy za ciepłem miejskim, tym dostarczanym do domu grubą rurą z Żerania lub Siekierek? Ale jeśli znaleźli by się tacy – to los postanowił dać im przestrogę. Właśnie taka rura pękła ostatnio na skrzyżowaniu Sikorskiego i Sobieskiego, topiąc przy okazji kilka samochodów i paraliżując ruch w kilku ludnych dzielnicach. Piątek bywa w Warszawie naprawdę intensywny, a właśnie ruszyły pierwsze działki i podróże terenowe. Mam nadzieję, że zalaniu uległa też najnowsza ponoć instalacja do łupienia kierowców, którzy zwykle w tym miejscu przekraczają prędkość, dodam, że jest ona tam ograniczona do poziomu absurdu. Czy pamiętają Państwo, że za komuny taka działalność miała nawet naukową nazwę? To było coś w rodzaju „nietowarowego drenażu rynku”…

A propos: uważam generalnie, że jest to początek starannie zaplanowanej kampanii mającej na celu uczynienie z rodaków takich gołodupców, że niektórzy z nich zaczną marzyć o Biafrze albo Abisynii. Dwa dni wcześniej kilkakrotnie usłyszałem w tak zwanym „Radiu dla ciebie”, że oto w Radomiu do prywatnych mieszkań weszli dzielni strażnicy miejscy i wlepili po mandacie tym, którzy z powodu ubóstwa palili w piecach czymś tak okropnie trującym, jak stare meble. Faktycznie - zgroza i horror! Zastanawiam się jednak jak to się praktycznie odbywało: weszli ci strażnicy ogrzać się na zaproszenie, czy też łamiąc futryny? Weszli nie mając nakazu prokuratorskiego? Wolno im więcej, niż równie dzielnym policjantom? Coś tu po prostu nie gra, nie pasuje. No ale z faktami prasowymi a pewnie i radiowymi tak to już bywa. Mają straszyć, a nie być prawdziwymi.

Jaki więc cel opowiadania podobnych pierdół w kraju, gdzie prawdziwe wyroki śmierci wydają i wykonują komornicy, sądy nie bardzo wiedzą czym są prawa obywatelskie, a ojcem można zostać nie poprzez czynności określane przez Blumsztajna jako „pierdolenie” (to sprawa transparentu, jaki ten głupek dźwigał na jednej z manifestacji), ale przy pomocy wyroku? Myślę, że pewnym wyjaśnieniem może tu być uprawiana przez zawodowych manipulatorów, od wielu lat, teoria „narracji”. Mistewicz i ten drugi palant, nie pomnę już nazwiska, dostatecznie długo wmawiali publice, że z jednej strony w kraju jest pięknie, bo mamy opatrznościowych mężów stanu, kłamią, ale inaczej ani można, ani oni potrafią - z drugiej wszakże jest na tyle do bani, że każdy powinien wiedzieć skąd mu nogi wyrastają. I w świetle tych ustaleń lepiej jest siedzieć cicho i podziwiać nawet gdy nie ma czego podziwiać – oraz strzec tego, co zostało już zagrabione, wybaczone, ale w każdej chwili może zostać odebrane. W tym szaleństwie jest jakaś metoda. By jednak nie wywyższać manipulatorów, o których tu wspominam powiem tylko tyle, że wiele lat temu, właśnie wtedy, gdy co najmniej jeden z nich prowadził opisywaną już przeze mnie kampanię robienia młodzieży wody z mózgów pod hasłem „Lepiej być niż mieć” – dobierano tych panów pod kątem przewin typu „korek, worek i rozporek”. Bezpieka dobierała rzecz jasna. I tak to trwa do dzisiaj.

Jeśli na koniec powiem, a mówię to ostatnio niemal bez przerwy, że władza wszystkich możliwych szczebli robi wszystko, by wpoić w obywateli przekonanie, iż nic, co mogło by być uznane za pewne nie jest dane na zawsze – to chyba nie zdziwi się nikt twierdzeniu „Komuna nie umarła”? No bo jak się tu dziwić? Lepiej już wyjść na wiosenne słoneczko i popatrzeć, że cud odżywania jest możliwy także w realu…

M.Z.

Brak komentarzy: