O ludziach, ludzkich i diabelskich sprawach - i wszystkim o czym chcę coś powiedzieć. M.Z. to Marek Zarębski. Strona zawiera treści ujęte w formę słowa pisanego. Wszelkie zatem pretensje przyjmuję również TYLKO W TEJ FORMIE!
środa, 12 października 2011
Po "wyborach"
Stało się co się stało. Szczerze mówiąc przeżyłem to dość mocno. Nie to że ocalały bliźniak przegrał, to dokonało się najwyraźniej na jego własne życzenie – ale to, że wygrali Destruktorzy. Aż chciałoby się powiedzieć, że baba z brodą (albo facet z biustem – już nie pamiętam), wielbiciel sztucznych fiutków i świńskich łbów, wielu pieczeniarzy i dupków, stado oszustów, kilku zdrajców i mnóstwo zawodowych manipulatorów – to dla wielkiego kraju żadne zagrożenie.
Niestety ani my tacy wielcy, ani bezpieczni w uścisku wymienionych. Pełno w sieci rad i wskazówek co czynić dalej. Ledwie dzień minął, gdy z tych szeptów dobrych cioć i wujków zrobił się taki jazgot, iż mam go już dość. Każdy wie najlepiej. Im niżej siedzi tym więcej widzi. Im bardziej w sobie zakochany, tym mocniej do tej miłości chce przekonać resztę świata. Powoli robi się to obrzydliwe. Znów porad jak mam żyć udzielają mi gówniarze i dyletanci. Mają wszak ogromne doświadczenie – 25-27 lat życia, więc ich zdaniem jest o czym mówić. Albo doświadczenie w skręcaniu rur ciśnieniowych. Śpiewać każdy może – choć niestety coraz gorzej…
Tymczasem trzeba powiedzieć sobie jasno: żyjemy jak pod okupacją, mamy wrogie obywatelom państwo. Jego funkcjonariusze kurczowo trzymają się resztek okrągłego mebla, nie oddadzą ni drzazgi. Już mają plany udupienia narodu bardziej, niż udupili do tej pory. Akcyza paliwowa do góry więc i żywność. Kataster, który podniesie czynsze na wysokość nie do spłacenia. Strefa śmiertelnej biedy poszerza się każdego dnia, w centrach wielkich miast może nie widać tego tak bardzo, przynajmniej na razie – ale na tak zwanej prowincji wszystko jasne jak słońce. W którymś z poprzednich tekstów napisałem, że lud nie wyjdzie tak długo na ulice, jak długo będzie miał psią skórę czy kaszanę na grilla i pół litra do popicia trucizny. Podtrzymuję diagnozę – z zastrzeżeniem, że ta chwila zbliża się milowymi krokami. Właściwie jest już za progiem. Minęła pora grillowania, a do garnków nie ma co włożyć. Teoretycy społecznych manipulacji podpowiadają, że zapalnikiem staną się nie ci, dla których bieda jest stanem zwykłym i znanym – a jednak jakoś resztkami sił ciągną swój wózek. To będą raczej ci, którym albo tak się pogorszyło, że widzą przed sobą już tylko sznur – albo ludzie doznający bardzo gwałtownego tąpnięcia finansowej gleby i nie potrafiący radzić sobie za pięć złotych dziennie. Polscy milionerzy nie staną w obronie żłoba z bronią w ręku. Tego, co nakradli będą bronili pokorą. Głodni żadnej broni nie mają, za to po pięcioro i więcej dzieci. Więc dla forpoczt buntu w sędziwym wieku, na przykład spod krzyża, pozostały nowe zagłuszaczki na ulicach miast i większe auta przewożące współczesne ZOMO na miejsce akcji. Rozgrzane sądy bez weryfikacji i komornicy sądowi.
Tylko co to za władza, której argumentem dzisiaj komornik i zomowiec? Ile nieszczęść trzeba, by wszystko pękło w paroksyzmie krwawej tragedii?
Ale jest wyjście, nie ostateczne i nie uniwersalne, nie na zmianę poglądów, lecz na przeżycie – jakieś tam przeżycie. Płynie z pamięci. To co teraz powiem pewnie nie trafi do młodych. Są tak dobrze wykształceni i z tak wielkich miast, że nic do nich nie dociera... Ale moje pokolenie, dzisiaj bez mała 60-latków przeżyło przecież zawieruchę jaruzelsko-polską, wszystkie te stany wojenne, kartki, niepewność dnia i trwałą pamięć odpowiedzi na pytanie „Kiedy będzie lepiej?”. Już było – taki był prawidłowy odzew. Jeździliśmy po mięso na wieś, nawet ryzykując przepadek „narzędzia przestępstwa”, czyli samochodu z połową „blondynki”. A samochód to był wtedy naprawdę majątek… Pijaliśmy zły lub czasem nienajgorszy bimber. Płaciliśmy walutą, której żaden Rothschild nie był w stanie zdewaluować: realnym towarem za realną usługę. Wymienialiśmy buty na kurtki, kawę na wódkę kartkową, tę na usługę hydraulika, rzeczy zbędne w jednym domu na konieczne w innym. O ile pamiętam, a skleroza jeszcze mnie nie dopadła – nie było tak jawnych podziałów, jak dzisiaj. Tak, nie było też takiego rozwarstwienia – ale faktem jest, że masło docierało do mnie od żony pewnego pułkownika z wydziału przestępstw gospodarczych dzielnej milicji ludowej. Cóż, sąsiadów się nie wybiera… Ja jej za to stare, ale dobre futro po jakiejś ciotce. Mleko w proszku dla dzieciaków pochodziło od miejscowego pijaczka - z dobrymi kontaktami w pobliskim kościele. Nauczyłem jego syna poprawnie pisać po polsku, akurat zbliżała się matura.
Gdzieś się to później rozmyło, rozwiało, pozacieraliśmy dawne ślady, pogubiliśmy adresy i wskazówki. Dzisiaj trzeba będzie pilnie i szybko odgrzebywać stare notatniki, nawiązywać łączność. Bo kopiąc wyłącznie schrony zdechniemy w nich nie podczas ataku, ale z nudów i głodu, sami.
Więc mieli rację ci, których za ich okrzyki „Kochajmy się jak bracia, nie kłóćmy się!” atakowałem dość zajadle? Nie, nie mieli racji. Bo to co robili było jak idealistyczne pyskowanie. W przeciwieństwie do nich nie namawiam do natychmiastowego stworzenia raju na tym padole łez. Ani do kochania wrogów. Raczej do napisania recepty jak się nie dać, jak przetrwać w grupie i samodzielnie. Co kto umie, wie czy potrafi – i jest gotów położyć na stół dla wymiany. Czy wszyscy wejdą do kręgu podobnego obrotu? Nie. Trzeba będzie wyeliminować oszustów i mistyfikatorów. Skłonnych do manipulacji i naciągaczy.
A później uczyć resztę, ba, wszystkich chętnych do słuchania. O wartościach, zasadach i pryncypiach. Robota na tyle lat, że pewnie mnie już na to nie wystarczy. Ale trzeba.
PS. Tak, na fotkach to autentyczne kartki na benzynę i jedzenie z lat 80-tych. Większość moich zajadłych przeciwników nie może tego pamiętać – właśnie zajmowali się brudzeniem tetry. Co to jest tetra? Tkanina, z której tworzono pieluszki wielokrotnego użytku. Taka protoplastka pampersa… W każdym razie Polacy przeżyli i te „okoliczności przyrody”. Dzięki temu, co napisałem wyżej.
PS. Piszę też w witrynie Polacy.eu.org w komentarzach do tego samego tekstu, że dziwnym zrządzeniem losu nikt, ale to nikt nie zajął się podczas tej nieudacznej kampanii takimi problemami, jak własność czy sztucznie rosnący, wytwarzany z powietrza dług. Gdyby tylko znalazł się wizjoner, który powiedział by ludziom coś w tej materii sensownego - nie mielibyśmy dzisiaj problemu Palikota, Rudego, Żyrandolowego czy transwestytów w Sejmie. No ale...
M.Z.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz