Sto lat temu, czyli za czasów mej młodości spędzonej jak wiadomo na warszawskiej Pradze powiadało się o pewnej ulicy „Cyryl jak Cyryl – ale te metody…” Chodziło rzecz jasna o komisariat dzielnej MO mieszczący się właśnie na Cyryla i Metodego. Słynął z tego, że jak ktoś tam wpadł to już na pewno się przyznał. Do czego niby miał się przyznawać? Wszystko jedno. Ważne, że metody były na Cyryla skuteczne… Pewien komendant tego zacnego sanatorium jak już pewnego dnia postanowił popełnić samobójstwo za pomocą skoku z okna niewysokiego przecież budynku – to wybrał taki dzień, w którym postawiono przed jego oknami metalowe rusztowania. Nie, nie proszę Państwa, z niczego się nie nabijam – to raczej rzeczony dżentelmen nabił się umiejętnie na jedną z rur, osiągając swój cel samobójczy bez żadnych dalszych dyskusji.
I po cóż taki długi wstęp, skoro i tak wiadomo, że zaraz będzie o domu na Abramowskiego? Jasne że będzie. Chodzi o to, że w ostatnim wpisie przedstawiłem opis dziwnych różnych czynności, jakich „specjaliści” chcą się dopuścić wobec balkonów i tarasów siódmego piętra. Nie pomijając oczywiście lokatorów nieszczęsnych mieszkań tam usytuowanych. W czynnościach tych nieważny jest żaden Cyryl. Ważne są właśnie metody. Wspominałem, że wobec jednej z pań użyto podstępu polegającego na bardzo cichym mówieniu do osoby niedosłyszącej. Ktoś powie, że to granda i okropieństwo, ponieważ lokatorka nie słysząc co się do niej mówi, a może też nie rozumiejąc kiwała pewnie mądrze głową – co zostało odebrane jako publicznie wyrażona aprobata do czynności różnych, a zaplanowanych. Cóż, skutek tego już znamy, mieszkanie przerobiono błyskawicznie na pobojowisko… Ale spójrzmy na to też od innej strony: czyż należało leciwą damę denerwować dokładnie opisując co ją lada moment czeka? No pewnie że nie! Śpiewał o tym zresztą Wojciech Młynarski – „Po cóż babcię denerwować, niech się babcia cieszy”. Więc dzisiaj już się cieszy, zło minęło, balkonu nie ma, ale to drobiazg.
Na drugim końcu domu metody użyto innej. Wprowadzono element dezorientacji. „Jak się Zyziu nie zgodzisz na wyrwanie zęba to całe ciałko zachoruje i umrzesz…” Mniej więcej tak, choć pewnie innymi słowy. To bez znaczenia. Ważniejsze to, że pewne elementy chce się wprowadzić ZA WSZELKĄ CENĘ. Stąd zaczęliśmy się z kilkoma sąsiadami zastanawiać o co tu chodzi? O nasze dobro po dziewięciu latach bezczynności? O realizację jakiegoś odgórnie narzuconego planu? I wtedy ktoś wpadł na pomysł, że w przyszłym roku przedstawi się lokatorom propozycję wykupu zajmowanych lokali. Z doliczeniem do ich ceny absurdalnego remontu i jakichś pewnie jeszcze boków. Że to niemożliwe, są deklaracje poważnych urzędników? Cóż, prawda jest taka, że jeśli urzędnik się zaklina „że nie” – to się zaklina.
Tylko tyle i aż tyle. Kto miał rację zobaczymy wkrótce.
M.Z.
4 komentarze:
W którYm roku wspomniany Komendant MO popełnił to samobójstwo i ja brzmi jego nazwisko???
To jest jedno z pytań kiedyś nagminnie eksploatowanych w polskich kryminałach: Kowalski, coście robili pięć lat temu, to była chyba środa, po południu, tak od siedemnastej? A Kowalski bez wahania: grałem w brydża z braćmi Puchałami, panie komendancie, oni mogą to potwierdzić...
No więc po ludzku nie pamiętam. Coś jeszcze, panie komendancie?
A może to samobójstwo to tylko taka kolejna urban legend?
Urban legend, plotka... Może. Strzępy pamięci podpowiadają, że gdzieś to wyczytałem, bodaj przed 1989 rokiem. Dlatego w felietonie nigdzie nie napisałem, że byłem świadkiem zdarzenia - bo nie byłem. Zadziwia mnie tylko czemu zaciekawia już drugiego respondenta tekst sprzed sześciu lat i kolportowane szeroko zdarzenie sprzed ćwierćwiecza, albo i więcej. No dlaczego?
Prześlij komentarz