czwartek, 17 września 2009

Niech to diabli!

Może to i wstyd się przyznawać, ale zawsze tak miałem, że jakikolwiek instytucjonalny przymus budził we mnie głęboki wstręt, a ludzi stojących na straży tego przymusu uważałem za ostatnich łajdaków. Tłumaczą się dzisiaj, że przecież takie było prawo, takie okoliczności przyrody, że nie dało się inaczej... Marne to wykręty. Sam do siebie czuję głębokie obrzydzenie, ponieważ poświęciłem wprowadzonej nieco na siłę ekipie remontowej sporo dni urlopu, moja żona jeszcze więcej. Że nie wspomnę o tak banalnej dolegliwości, iż przez dziesięć dni własnych skarpetek nie mogłem znaleźć, a telewizor oglądałem przez folię. Dobra, potraktujmy to jako intelektualna antykoncepcję. Wcale nie jest dla nas pocieszeniem, że teraz mamy białe ściany – bo te kremowe niespecjalnie mi przeszkadzały, a nawet się do nich przywiązałem. Cały czas mam w czaszce myśl, że oto ktoś manipulując przepisami, kodeksami i cholera wie czym jeszcze zrobił mnie w trąbę, zmiął moje konstytucyjne prawo do swobodnego zarządzania czasem wolnym jak niepotrzebną kartkę i teraz śmieje się w kułak, osiągnął swoje. Nie muszę więc dodawać, że odczuwam wobec tych osób coś na kształt pogardy. Gdyby powinęła im się noga przy jakiejkolwiek innej działalności – moja radość byłaby wielka. Bardzo natomiast jestem zadowolony z faktu, że nie pozwoliłem obcym panoszyć się w moim domu bezterminowo i dotrzymałem obietnicy, iż dziesiątego dnia wypraszam gości, bo mam ochotę pobyć sam.

Dokoła naszego domu szaleją administratorzy różnej maści. Wcale nie interesuje ich nocne mordobicie, czy zdemolowanie windy na jednej z klatek – interesuje ich natomiast to, czy lokatorzy siódmych pięter ulegną presji i pozwolą zdemolować swoje balkony czy nie pozwolą. Tu rzucą jakąś uwagę, tam coś mimochodem "zauważą", doskonale wiedząc, że wszystko pójdzie "w lud", a ten ma się obawiać i tyle. Przewiduję (choć nic nie wiem na ten temat), że urzędnicy już wkrótce udadzą się po pomoc do jakiegoś kauzyperdy prawniczego, ten rzecz jasna ucieszy się na wieść, iż otrzyma duże pieniądze za robienie ludziom wody z mózgu – i z całą pewnością znajdzie przepis gówno wart, ale porządnie, a nawet groźnie brzmiący, a zmuszający lokatorów do określonego zachowania. To jest typowe ruskie zagranie szachowo-siłowe – bo niby teraz druga strona winna też wynająć jakiegoś drapichrusta prawniczego, który udowodni, że ten pierwszy jego kolega guzik wie i na niczym się nie zna, ergo nakaz funta kłaków nie wart. Niestety lokatorzy mają do dyspozycji tylko własne pieniądze, każda źle wydana złotówka wyciska natychmiastowe piętno na wydającym. Administratorzy natomiast szastają cudzym – i cokolwiek by nie uczynili nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. To jest właśnie socjalizm w pełnej krasie. I to jest walka nierównych przeciwników. Tak, drogi oponencie, doskonale zdaję sobie sprawę, że najchętniej zamknął byś mi gębę jak nie przymierzając stary cenzor z Mysiej. Bo ja cały czas mówię, że diabeł jest, a diabeł już myślał, że jego największym sukcesem jest przekonanie publiczności, że diabeł nie istnieje...

Ja na tę kędziorkowatą aktoreczkę, która w 1989 roku oznajmiła przed kamerami TV, że komuna zdechła nie chce powiedzieć złego słowa. Głupia była i tyle. A może też pełna nadziei, że jeśli wszyscy będą powtarzać to samo wróżba się spełni automatycznie. Niestety nic takiego się nie stało. Komuchy w sądach, partiach politycznych, zakładach pracy, administracjach i urzędach przetrwały. Obywatelskie nieposłuszeństwo jak za dawnych, czerwonych czasów traktowane jest jako działanie w zorganizowanej grupie przestępczej. A obywatel, któremu DZIEWIĘĆ lat wmawiano, że ma raj na ziemi, po czym postanowiono mu ten raj przymusowo udoskonalić – jest malkontentem, oszczajmurem i wredną antyustrojową gnidą. No tak, kiedyś mówiło się „antysocjalistyczną” i to samo w sobie było jak wyrok… Dzisiaj trzeba jeszcze użyć do tego celu sądu. Ale ten, nigdy nie zlustrowany, działa przecież jak drzewiej bywało. Więc bracia w czerwieni nie mają co się obawiać…

Z ostatniej chwili: ponoć buntownicy dali sobie siana. Będą mieli małe i wysokie tarasy i balkony - no to będą. Problem polega na tym, że prac nie da się wznowić automatycznie, bo majstrowie poszli tymczasem do innej roboty. Pewnie kiedy wrócą zaczną się szarogęsić jak nigdy przedtem. Tymczasem piętro niżej już ósmą godzinę działa młot elektryczny. Dochodzi osiemnasta. Skąd ta nadgorliwość? Nie wiem. Za kilka minut zejdę i wyłączę draniom korki. Też mam chyba jakieś prawa, nie?

M.Z.

Brak komentarzy: