niedziela, 24 lutego 2008

Inne miasta

Straciłem zapał do blogowania? Nie. Poznawałem przez krótki czas inne światy wokół nas. I przyznaję, że było to zajęcie na tyle absorbujące, iż nie bardzo wiedziałem jak tę obserwacyjną żabę zjeść.

Najpierw suburbia, kiedyś wyklęte, dzisiaj senne i spokojne jak większość metropolitalnych przedmieść. A jednak pod tą skorupką stale coś się tam dzieje, ludzie i ludziska kręcą swoje małe i duże interesiki, liczą złotówki i wciąż wychodzi im, że za dużo płacą innym. Prywaciarz podstawia kontener na śmieci innemu prywaciarzowi: trzysta. Pierwszy zły, bo subiekcja za psi grosz. Drugi w nienajlepszym humorze, bo wyjechała tylko połowa ładunku do wyrzucenia, znów trzeba zamawiać blaszane pudło i znów "uiszczać". Szef kontroluje podwładnych, normalka. Podwładni nabierają szefa na godziny spędzone niekoniecznie w pracy - też normalka. Młodzi nie potrafią wypełniać kart drogowych i delegacyjnych, w dziecinnej imaginacji z Rzeszowa jadą do Kielc służbowym samochodem pół godziny. Cóż, kiks, pomyłka, za kilka tygodni pewnie przyjdzie wprawa. Nastało nowe, z komputerami ostatniej generacji i komórkami, które tylko krawatów nie wiążą. Ale reszta dokładnie taka sama, jak przed laty. Na samym dole tego jakże biologicznego łańcucha pokarmowego siedzą dawni "fizyczni" i szmatami namoczonymi w czystej denaturze wycierają różne elementy. Tu się już nic nie da skręcić. W "Dzienniku 1954" Tyrmand opisuje los Herberta i ubolewa: taka osobowość, takie możliwości i tylko stanowisko chronometrażysty w spółdzielni inwalidów nauczycielskich... Obydwaj ledwo przekroczyli trzydziestkę, jeszcze wyjdą na prostą. Nie każdemu to dane.

Po suburbiach sąsiedztwo bezpośrednie - urzędowe blokowisko wzdłuż Domaniewskiej i okolic. I moloch telewizyjny na Woronicza. Kiedy rano na skrzyżowaniu spotykają się dwie chmary Ważnych jadących tu lub tam nie obędzie się bez wypadku. Tu dokonuje się prawdziwy test wyobrażeń o własnej randze kierowców - żaden nie ustąpi, co tam jakieś durnowate przepisy. Łup! I sto tysięcy szlag trafił, może nie do końca, ale to już nie ta Toyota, nie ten Volkswagen, nie to Audi. Z wnętrz rozbitych aut wysiadają ludzie obsypani pyłem z wystrzelonych poduszek, wręczają sobie wizytówki, czekają na pomoc drogową. Młodzi, modnie ubrani, na luzie. W końcu nic się nie stało, chwila strachu i po krzyku, jutro będzie następna służbówka... W magazynach molochów mrówcza praca: ten coś przywiózł, ten czegoś się domaga, urzędnicy w granatowych fartuchach zwijają się jak w ukropie. Hanover nie wysłał! Bruksela zalega! Gdzie mi to stawiasz idioto! Udobruchani wręczają swe ozdobne wizytówki - product manager, supervisor... Ble, ble, ble, bla, bla, bla. Szefowie chronometrażystów... Kupują działki na Mazurach. To nie żadna tam moda. Dzisiaj to obywatelski obowiązek Ważnych i Dużych.

Nie, już nie chce mi się zmieniać kwalifikacji zawodowych. Nie czuję pędu do kupna działki, zostania product managerem, lub nakręcenia materiału o studniowych sukcesach rządu Tuska. Obejrzałem kilka innych miast, zamykam drzwi.

Marek Zarębski

sobota, 9 lutego 2008

Wątki incydentalne?

Po wpuszczeniu do sieci ostatniego tekstu, to ledwie kilka godzin temu, w pod-klatkowej rozmowie zapytano mnie czemu tak usilnie przeciwstawiam urzędników wysokiego szczebla lokatorom i obywatelom. I czy to nie jest aby błąd największy - tylko ludzie nierozsądni przyczyniają sobie nowych wrogów każdego dnia. Nowych? Przecież w gruncie rzeczy to ci sami, znani od lat, z tych samych gabinetów... Obiecałem odpisać, ponieważ czasem źle mi się dyskutuje w cienkim ubranku na dość przenikliwym zimnie, wyszedłem nie na seminarium, ale by wyrzucić śmieci. Czasem nie chce mi się zaczynać rozmowy, która zostanie zaraz ucięta - pan mąż wyjedzie z garażu, zadzwoni komórka czy dzieci zażądają odpalenia jakiejś gry komputerowej. Poniżej dotrzymuję słowa.

I tak: urzędnik, zakładam że polski urzędnik, ma psi obowiązek dbać o polską rację stanu w takiej mikroskali, w jakiej reprezentuje dowolne miasto czy jego biuro polityki lokalowej. Miasto i wymieniona racja stanu to LUDZIE. Ich dobytek, losy, przyszłość, edukacja i poczucie bezpieczeństwa. Nie żadne tam korporacje, supermarkety czy chętni z zagranicy na duże mieszkania, które przypadkowo zajmujemy. Nie nadzieja na dużą premię za zrobienie w konia setki czy dwóch setek współobywateli. Wiem że po takim dictum ktoś się może obrazić. Mam to w nosie najłagodniej mówiąc. Dokładnie ta sama kwestia wypowiedziana do urzędnika niemieckiego czy brytyjskiego spotkała by się z jego pełną aprobatą. Bo ani w Niemczech, ani Wielkiej Brytanii nikt nie mówi obywatelom, że są elementami zbędnymi, że obcy interes ma prymat nad ich potrzebami. Oni tak to pojmują: nie sra się na poprzedników na urzędzie, nie wmawia się ludziom, że są niepotrzebni w realizacji jakiegoś utopijnego planu finansowego. Nie dusi się płatników. Nie utrąca się inicjatyw prowadzących do wznowienia stanu posiadania jednostki. My w istocie chcemy tej prywatności, w sensie posiadania. Bo pieniądze i splendor nie biorą się znikąd, pochodzą od tej jednostki, nie są zrzucane z samolotów w ściśle określonych, choć utajnionych dla maluczkich miejscach. Pochodzą z siły zbiorowości. Sytej i zadowolonej. Co innego materialnie znaczy to w Berlinie, co innego w Londynie - ale zasada jest tu i tam taka sama.

W Polsce jest najwyraźniej inaczej. Mentalni sowieci (uwaga - nie wymieniam ich z nazwiska!) dla "naszego dobra" gotowi są nam przykręcić śrubę o dowolną ilość obrotów. Dla nich operacje tego typu udają się zawsze, nawet gdy pacjent zdechnie przed szczęśliwym finałem. Co tam jakaś plama na lamperii, co tam tynk walący się na pańszczyźniane łby! Było uważać... Wejdziemy do was kiedy chcemy, zrobimy co uznamy za stosowne - a wy, kapuściane łby, od lat przyzwyczajane do posłuszeństwa przecież będziecie się bać sądów, prokuratur i cholera wie kogo jeszcze. Głupota i pokora jest marzeniem każdego socjalisty, w efekcie każdego rozsadnika sowietyzmu mentalnego. O, gdybyśmy postanowili walczyć na przykład o nową piaskownicę - pomogli by, dotulili i przywieźli górę piachu. Po czym doliczyli do czynszu jak za złoty piasek, każdemu po równo, impotentom, emerytom i niemowlakom też. Bo wszystkie dzieci nasze - czyż nie tak przyzwyczajali nas już od epoki Gierka? Pożyteczni idioci to łykają od lat, niektórzy wręcz przytyli, nie zauważają badziewia. Pożyteczni idioci tak się przyzwyczaili do istnienia władzy na nimi, wrogiej dodajmy władzy, że uznali ją za przyjaciół - i wyją teraz po kątach "Nie wolno rozjątrzać! Nie należy nazywać po imieniu!" To jeszcze nie wiecie kto jest kim? Jeszcze nie zdajecie sobie sprawy, że pokorne cielę ssie tylko i wyłącznie w przysłowiu, bo w realu idzie do rzeźni?

Zgoda, kiedyś mogliśmy rozmawiać o strategiach, planach i kampaniach. Mogliśmy - ale tzw. "zdrowa większość" nie chciała. Jeden szedł na ryby, drugiemu nie chciało się dupska ruszyć z kanapy, trzeci wpadał, ale tylko po to, by porazić zgromadzonych tym czy owym płodem swego pomyślunku, niestety nie do końca przemyślanym. Zawsze było tysiąc usprawiedliwień. Na koniec wyszło jak wyszło. Czyli urzędnicy uprzejmie prawią Państwu arogancję za arogancją. Obowiązuje ta opcja myślenia, że jak mokre, to na pewno deszcz pada.

A dlaczego nie szkodzę zbiorowości? Ponieważ można mówić o mnie różne rzeczy, zgadzać się i nie zgadzać ze stawianymi tu tezami - ale na pewno nie można zarzucić bezwolności, marazmu i uśpienia. Wiem czego chcę i wiem, że mam w sobie dość determinacji, by dla grupki, w której dobrowolnie się osadziłem powoli to osiągać. A owa grupka to też zbiorowość. Tym inna od reszty, że aktywna.

Marek Zarębski

Jakieś refleksje?

W sprawie ostatniego pisma viceburmistrza oczywiście. Pytam - ponieważ wszystko raptem ucichło, zapał ankietowy na stronie konkurencji też jakby przygasł, nadal co prawda to JEDYNA metoda rozmawiania z sąsiadami - ale taka już jakby wyblakła i mało energiczna... Co sądzimy o tym, że administracja chce przeprowadzić w tym roku remont naszego budynku... A co mamy sądzić? Wystarczy, że co uważniejszy Czytelnik tej strony wejdzie w okienko w prawym górnym rogu - i będzie wiedział. Jak byk kwestia owa jest tam wyeksplikowana. "Nie ma zgody..." - i tak dalej. Jeśli jeszcze przypomni sobie przebieg co burzliwszych zebrań ogółu będzie wiedział wszystko. A Autorzy strony nie wiedzą? Nie pamiętają? Gdzieś już zagubiła się wiedza, że czego administracja się w latach ubiegłych nie tknęła to paliło się jej w rękach? Co nie postanowiła to głupiej, niż pensjonariusz Tworek - przypomnę tu odwadnianie fundamentów przeprowadzane podczas wyjątkowo deszczowej jesieni i podczas trzaskających mrozów? Nikt już nie widzi barwnych plam na klatkach schodowych, efektu usilnych starań technologicznych i estetycznych durniów? Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, iż dokładnie te same ekipy będą mu uśliczniać mieszkania? Ależ oczywiście: możliwe, że taka części Państwa wola, macie tyle kasy, że wyrzucić coś w błoto to dla niektórych jak splunąć. Tylko do diabła nie róbcie z tego sztandaru, pod którym mamy kroczyć wszyscy!

Nie tak dawno w ankiecie konkurencji postawiono pytanie na ile jestem szkodliwy dla interesów zbiorowości, pisując tu od czasu do czasu ostro i wprost. Miałem zamiar nie odbijać tej piłeczki zbyt energicznie, dzisiaj jednak już pora. Na ile polityka Państwa okazała się funta kłaków warta? Na ile Państwa upór w forsowaniu rozwiązań niemądrych, spisanych językiem mętnym i płaczliwym stał się zaczynem tej klęski, której właśnie doświadczamy? A może sądzicie, że jest zgoła inaczej: że odnieśliście sukces jasnego postawienia sprawy? To możliwe. W równie jasny sposób skazaniec słyszy komendę "Pal!". I już nie ma wątpliwości. Pytanie ile ów stan jasności trwa milisekund. Bo czym się kończy wszyscy wiedzą.

Wskazywałem DWA kierunki kampanii od lat, uparcie i konsekwentnie. Pierwszy: szalbierstwo w chwili podpisywania umowy, z czego wynika prawna konieczność zadośćuczynienia oszukanym. Drugi: sprzeciw wobec traktowania lokatorów jak uciekinierów z Białorusi, jak ludzi znikąd i bez niczego, którym wspaniałomyślne, obce Miasto dało szansę życia. Nie, my niczego przedtem zasiedlonego nie oddaliśmy! Niby skąd - skoro zrzucono nas tu z Marsa... Udowodnimy, że jest inaczej.

Miasto postanowiło... Nigdy... Ostateczna wersja i odpowiedź... Ileż razy słyszeliście takie bzdety? Sto? Tysiąc? Na pewno wiele razy. Jak pisałem w poprzednim felietonie: prezesi spółdzielni mieszkaniowych "naukowo" udowodnili, że sprzedawać zasobów NIE WOLNO. Ale sprzedano - i tylko słychać wycie możnowładców, którym władza wymknęła się z rąk. A świat się zawalił? Nie. Nawet gdy podpuszczono do jątrzących wypowiedzi wielu właścicieli lokali wykupionych według starych zasad - ich sztuczny zapał trwał mgnienie oka, pozamykali jadaczki niczego nie zwojowawszy. Prace nad sprywatyzowaniem TBS-ów trwają, nie wymyśliłem ani jednej notki prasowej na ten temat, wszystko to FAKTY. Cóż, widać ktoś ma inne zdanie, niż Pan Jakubiak, dzisiaj trwający we własnym mniemaniu wiecznie, jutro zapewne gorączkowo poszukujący równie dobrego zajęcia. I Pani Freudenheim, wcielająca (na razie teoretycznie) w życie przedwojenne określenie miasta: wasze ulice, cudze kamienice. Tak, tak, mili sąsiedzi: którego z was będzie stać na czynsz w wysokości 52 zł za metr kwadratowy, taka supozycja znalazła się przecież we wspomnianym "dokumencie"? A jeśli nie będzie stać - to gdzie pójdziecie? Na razie jeszcze nie jest tak, że oficjalnie można oderwać istnienie substancji ludzkiej od materialnej, Miasto jako twór odrębny od obywateli miasta nie istnieje.

Komunikat dla członków Stowarzyszenia: zebranie nadzwyczajne odbędzie się w terminie, który przesłany zostanie Państwu drogą elektroniczną. Obecność obowiązkowa. Wstępna teza: nie bronimy tych, którzy nie chcą być bronieni. Zajmujemy się naszymi sprawami. Konkurencja zapewne wymyśli kolejną ankietę. Wesołego Alleluja! Z pamięcią, że przedtem topienie Marzanny...

Marek Zarębski

czwartek, 7 lutego 2008

Dramatu ciąg dalszy

Na stronie www.abramowskiego9.waw.pl znajdziecie Państwo odpowiedź na pismo w sprawie wykupu naszych lokali. Dokument podpisał wiceprezydent Andrzej Jakubiak. Proszę o:


- zestawienie tego pisma z treściami zawartymi w moim ostatnim felietonie. I nie w tym rzecz, iż coś przewidziałem. Rzecz w tym, że dalej tak z urzędnikami rozmawiać nie można - jak to do tej pory było praktykowane.


- zwrócenie uwagi, iż KOLEJNY urzędnik KOLEJNY RAZ powołuje się na podpisaną w roku 2001 umowę, ani słowem nie wspominając o jej oszukańczym charakterze. Tyle razy już o tym pisałem, że ponownie nie chce mi się. Ale pamiętają Państwo, że za duży czynsz wynajęto nam NIE TO, CO OBIECANO WYNAJĄĆ. I według v-ce prezydenta NIC SIĘ NIE STAŁO, wszystko jest w porządku.


- dewastacjom jesteśmy winni MY, LOKATORZY. Zrozumiano! ŹLI LUDZIE od lat zawracający urzędnikom głowy, domagający się Bóg wie czego. Powinniśmy nająć własną Straż Lokatorską. I rzecz jasna zapłacić za nią DRUGI RAZ - bo chyba prezydent wie, że jedną Straż już najął. Oczywiście za nasze pieniądze. Ale to drobiazg, gdy obraca się milionami któżby tam zwracał uwagę na dziesiątki tysięcy. Ot, rozkurz...

- z wielkorządcami decydującymi o terminach Państwa urlopów, zwolnień lekarskich itd. NALEŻY WSPÓŁPRACOWAĆ. Najpewniej kolejne pismo wymieni zestaw kar, jakie będą grozić za brak współpracy.

--------------------

I co Państwo na to? A może powinienem raczej zapytać: a co na to krnąbrne brudasy i dewastatorzy z ABRAMOWSKIEGO 9?



Marek Zarębski




wtorek, 5 lutego 2008

Czemu to czynią?

W minionych tygodniach kilkakrotnie mieliśmy okazję analizować pisma, jakie docierały do lokatorów na Abramowskiego. Ale nie tylko - na Mickiewicza i Marii Kazimiery również. Wyrażaliśmy zdumienie argumentami tam przywołanymi, pomrukiwaliśmy pod nosem "jak to - czyż nie służycie lokatorom za pieniądze lokatorów?". Efekt tych pomrukiwań był oczywiście żaden. A jakiekolwiek napomknięcie o wykupie lokali budziło istną furię urzędniczą. Jakby nie pamiętano o tym, że jeszcze kilka lat temu podobna sytuacja miała miejsce wśród spółdzielców, których prezesi w iście naukowy sposób udowadniali, że sprzedać się nie da, nie wolno, że wywoła to wręcz wojnę domową i poleje się krew. Jak widać krew się polała - z odciętych od stołków, na żywca, tyłków urzędasów spółdzielnianych. Innych ofiar nie było, bo też i być nie miało.

Urzędnicy kłamią. Gmatwają i mistyfikują w przekonaniu, że powaga stanowiska ochroni ich przed konsekwencjami. Straszą najwyższą formą kłamstwa, czyli statystykami - czyż nie tak było w wypadku czynszów w naszych lokalach? Gdzie wspomniane przez p. Freudenheim 52 zł za metr kwadratowy powierzchni mieszkalnej, jeśli ostatni przetarg na lokal sklepowy (a więc UŻYTKOWY, nie mieszkalny!) po punkcie regeneracji kijów bilardowych wygrany został na poziomie 32 zł za metr? Mam więc prawo zapytać w tym miejscu: czemu tak czynią? Otóż z tej przyczyny, że reprezentują INNĄ CYWILIZACJĘ.

Zwariowałem? Otóż nie. Otóż w Polsce od lat ścierają się ze sobą właśnie dwie takie cywilizacje: przez Feliksa Konecznego, przedwojennego polskiego naukowca nazwane GROMADNOŚCIOWĄ i INDYWIDUALNOŚCIOWĄ. Z grubsza tę pierwszą, zwaną też TURAŃSKĄ, można utożsamić ze Wschodem, choćby z systemem panującym dzisiaj w Rosji. Druga to cywilizacja Zachodniej Europy. Pierwsza powiada jasno: prawem suwerena, właściciela, jest być srogim, wasale (to my, lokatorzy) mają czuć twardą rękę władzy, a kto by pisnął skrócony zostanie o głowę dla zasady i publicznie. Suweren bez okrucieństwa czy twardości traci twarz, przestaje się liczyć, nie panuje nad wasalami - w efekcie traci też władzę. I gdzież taki powszechnie znienawidzony bidul znajdzie dobrze płatne zajęcie na stare lata?

Z powyższego mogłoby wynikać, że oto my, dobrzy płatnicy, stoimy naprzeciwko złych poborców, granica jest wyraźna i jasna. Niestety to nieprawda. Okazuje się bowiem, że wśród "płatników" też znajdzie się garstka "turańczyków". I u nas - i na Żoliborzu, pewnie też na Pradze i Gocławiu. Powiadają tacy: "przecież podpisaliście stosowne dokumenty - więc płaćcie!" Albo: "sprawa wykupu jest zamknięta, nie wracajmy do tego". Lub: "urzędnik stosuje się do obowiązującego prawa, więc z klucza ma rację". Cóż można powiedzieć w takiej sytuacji? Chyba to tylko, że rozwój cywilizacji nieodmiennie prowadził od turańskiej do indywidualnościowej właśnie, nie na odwrót. Nie ma więc obecnie zachodnich cywilizacji o zamordystycznym, absolutnym charakterze - jak to ironizowałem w jednym z ostatnich felietonów. Prędzej czy później będzie jak w staropolskiej przypowiastce o pewnym doktorze-pijaku: "doktor nie puścił - ale drzwi puściły..."

Cóż więc czynić z opornymi turańczykami? Mówić im kim są. Głośno i po sto razy. Te drzwi w końcu puszczą.

Marek Zarębski

niedziela, 3 lutego 2008

Zasady debaty

Jak z wielu tu umieszczonych tekstów wynika jestem zdecydowanym przeciwnikiem rządu PO, kolesi z PO (także w pseudo-żeńskiej odmianie - to chyba kobietony za Witkacym?), planów PO i sposobu myślenia PO. Zawsze uważałem tę partię za środowisko pieczeniarzy i dyletantów, grzech pierworodny założenia partii przez jawnych agentów (choć tłumaczą, że "wywiadu gospodarczego" - to jednak agenci) mści się na otoczeniu także po latach. Rząd, który poprzez indolentne "działania" dopuścił do takiego paraliżu państwa, jaki dokonał się za sprawą "strajku" celników godzien jest zapomnienia o nim znacznie wcześniej, niż podczas kolejnych wyborów. Ludzie, którzy weszli do rządu jako specjaliści od finansów doprowadzając uprzednio, na przykład jako burmistrzowie niewielkich miasteczek, do krachu tych finansów w mikroskali winni siedzieć w pierdlu, a nie obdarzać otoczenie przemyśleniami własnych chorych głów. Awanturnicy polityczni i zdrajcy własnego środowiska wobec SB-cji, zapluci i schizofrenicznie rozgadani (Niesiołowski) w najlepszym wypadku winni dostawać trzy bolesne zastrzyki w dupę dziennie, nie zaś być wpuszczanymi do wielu programów telewizyjnych, w których z lubością grają rolę "autorytetów moralnych". A usprawiedliwiający każde PO-wskie głupstwo młodzi adepci sztuk prawnych powinni sobie raczej przypomnieć, że Stalin i Hitler najpierw stworzyli odpowiednie prawo umożliwiające im każdą działalność - dopiero później powstały gułagi, obozy koncentracyjne i zbrodnia na giga-skalę. Całkowicie zgodne z obowiązującym naonczas systemem prawnym tych rozbójniczych państw... Popiskiwanie zatem, że coś, co jest zgodne z prawem jest tym samym, automatycznie, z natury dobre, słuszne i sprawiedliwe to nadużycie i brak logiki, która prawników winna jednak cechować choćby w stopniu śladowym.

Wypraszam sobie natomiast wmawianie mi na żywca, że jeśli tak jest, jak wyżej opisałem, to z całą pewnością zakładam właśnie fan-klub Edgara "Perona" Gosiewskiego, koty hoduję na chwałę obu Braci i w skrytości ducha wielbię strażackie wyczyny z sikawką koalicjanta PO-wskiego, czyli łobuzów z PSL. Tudzież po cichu podoba mi się gadzie wejrzenie niedogolonego Ćwiąkalskiego - jako żem faszysta nie zważający na porządek prawny, zdążający do celu po trupach. Wszystko to jest bowiem czwartą, wspominaną w poprzednich felietonach formą "prawdy" - czyli "gówno prawdą".

Na pytanie jaką w takim razie reprezentuję partię polityczną - lub przynajmniej z jaką się utożsamiam - odpowiadam: własną. Nie agenturalną, nie ryżą, nie gadzią, nie kurduplowatą i nie strażacką. Zaś o reszcie możemy sobie pogadać, gdy przyjdzie na to pora. Niestety jako wyznawca absolutyzmu oświeconego dodaję: czyli wówczas, gdy tak postanowię.

Marek Zarębski

sobota, 2 lutego 2008

Poważniejsze tematy

Poważniejsze od czego? Od dywagacji na temat marca 68? Proszę bardzo: Pawlak, oprych z remizy (jak go nazywają blogerzy) przekręcił na rzecz najpewniej swych mocodawców blisko pół miliarda złotych. Tyle darował dwóm ukraińskim muzykom stanowiącym trzon spółki J&S, pośredniczącej w imporcie paliw z Rosji do Polski. Dziecko nawet wie, że to przykrywka dla działań zlecanych przez ruskie służby specjalne. Na tym przed wieloma laty polegała w istocie tzw. pierestrojka: wmówić głupim, że agent to już nie agent, ale prezes prywatnej firemki. Nie można było durniów zażyć militarnie - to zażywa się ich gospodarczo. Metoda piekielnie skuteczna, proszę przyjrzeć się historii rurociągu pod Bałtykiem. Dzisiaj do wykończenia Polaków nie jest niezbędny pakt Ribbentrop - Mołotow. Wystarczy kilka umów handlowych. Jakież to oszczędności na pułkach pancernych i rakietowych, prawda? Trzech facetów z książeczką czekową, prawnik sygnujący podpisane kwity, żadnego wojska, żadnych ofiar. Na razie przynajmniej... Skoro jednak już przy pieniądzach jesteśmy - to jak Państwo sądzą, jaka była prowizja za darowanie wspomnianej kary? Pięć procent? Dziesięć? Mało-mało, a te nieroby z PSL-u odkupią własną siedzibę, tak nieroztropnie kiedyś puszczoną w pacht wierzycielom. Osobiście rozumiem pośpiech - wejście do Sejmu w następnych wyborach raczej już się nie uda. A naczelny strażak musi jeszcze płacić alimenty...

Dziwić się - nie dziwić? Zdecydowanie to drugie. Pamiętliwi mają jeszcze w oczach widok dwóch drani dokonujących zamachu stanu na początku lat 90-tych - a wymieniam tylko tych, którzy u żłobu utrzymali się do dzisiaj. Kto? Pawlak i Tusk. Mieliście jeszcze jakieś wątpliwości? Wyborco PO - wybrałeś, masz. I jak się z tym czujesz?

O wspomnianym przekręcie pisze się mało lub wcale. Szef GazWyba zawraca nam głowę własną wizją obrony okopów św. Trójcy w marcu 1968 roku. Ale o tym już było, nie będę się powtarzał.

Marek Zarębski

piątek, 1 lutego 2008

Czarowanie kalendarza

O tej dacie, o zdarzeniach z nią związanych mało kto dzisiaj pamięta. Ja akurat pamiętam: właśnie stawałem się dorosłym człowiekiem i marzec 1968 utkwił w głowie na zawsze. Zanim jednak doszło do tego, co określa się mianem "wypadków marcowych" - w styczniu i lutym miały miejsce wydarzenia natury estetyczno-teatralnej. Jak Państwo pewnie wiedzą zaczęło się od wystawienia dejmkowskich "Dziadów", późniejszego ich zdjęcia z repertuaru i cyklu mniej czy bardziej gromkich protestów z tym związanych. Mylił by się jednak ten, który sądził by, że chodziło o życie teatralne stolicy, a przebrani za roboli agenci pałami wbili studentom Uniwersytetu Warszawskiego do głowy właściwe pojmowanie sztuki. Bo czymże mogła być sztuka dla prostaka kaleczącego się widelcem podczas obiadu? Chodziło jak wiadomo o walkę na szczytach władzy, cała reszta była zewnętrznym usprawiedliwieniem manewrów, jakie partyjna hołota postanowiła urządzić wewnątrz swego towarzystwa. Zażydzonego - dodajmy - po brzegi, stąd twierdzenie, że wywalenie Borensztajna do Tel Aviwu (przez Sztokholm rzecz jasna), dokonane rękoma Apfelbauma nie jest tak bardzo pozbawione sensu. A że przy okazji udział w igrzyskach wzięła wiecznie nienasycona wierchuszka najbardziej chamskiego odłamu partii - to też fakt.

I oto po 40 latach głos jak zwykle zabiera guru Michnik, objaśniając maluczkim co to się mianowicie w marcu 1968 roku stało i jak należy wszystko rozumieć. Myślę o tekście "Dziady z dynamitu", oczywiście Gazeta Wyborcza, jakże słusznie w tym świetle zwana "Jude Zeitung". Otóż jej naczelny we wzmiankowanym tekście, steku bzdur wręcz nieprawdopodobnych, już we wstępie pisze tak: "...Broniliśmy "Dziadów" gdy broniliśmy kultury, wolności i godności polskiej przed Chamem i Ciemniakiem..." Uff! Mocne, prawda? Dziecko z ultrapartyjnego domu, syn sowieckiego agenta z Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, brat mordercy sądowego Stefana postanawia oto pewnego dnia obronić Polaków przed zarazą, która znienacka poczyna im grozić. Bo jakże to tak: zostawić tych Polaków bez kultury? Dopuścić do stanu, w którym nie będą już mieli wolności? Dopuścić do stanu, w którym naruszona zostanie godność polska? Nie ma mowy! "Dziady" mają wrócić na afisz! A my - tego już ani nie pisze, ani nie precyzuje, ale to da się odtworzyć z życiorysu autora - spokojnie zabierzemy się za dalsze reformowanie partii w duchu ultralewackim. Zanim się te Polaki obejrzą będą mieli jasełka jak się patrzy!

Teza, że przed marcem 1968 istniała w Polsce jakakolwiek wolność, godność i kultura sama w sobie jest dość ryzykowna. Krótko mówiąc takie głupoty to można opowiadać, ale najlepiej ludziom, którzy urodzili się dwadzieścia lat później i kompletnie historią się nie interesują. Michnikowi właściwie nie dziwię się. Żydowskie pojmowanie historii ogranicza się nie do przywoływania FAKTÓW, ale snucia tzw. haggady, czyli opowieści o zdarzeniach, które niekoniecznie były faktami. Haggada nie mówi o tym co się zdarzyło, ale o tym, co mogło się zdarzyć, gdyby określone środowisko tak chciało. No więc środowisko Michnika chce, by było tak, jak ich guru to opisuje. OK, w porządku, opowiadajcie sobie w wąskim gronie co chcecie - ale czemu zawracacie tym dupę innym? Co ciekawsze mianem Chama i Ciemniaka autor obdarowuje też swoich współplemieńców, którzy walkę o miejsce przy korycie przetrwali. Jak to? Ano tak to - jakoś nie słyszałem, by towarzysze Rakowski, Urban, Starewicz i wielu innych tzw. starozakonnych wyjechali gdziekolwiek dalej, jak do Ciechanowa. Materialnie sprawdza się więc partyjne zawołanie tamtych lat: "Górą nasi! Jacy nasi? Ci co górą..."

Nie analizuję reszty tekstu, choćby w imię przekonania, iż głupotom nie wolno poświęcać więcej czasu, niż to konieczne. Każdy może przeczytać sobie tę haggadę sam i wyrobić sobie własne zdanie o autorze, faktach i metodzie rozumowania. Mamy epokę informatyczną, dojść do prawdy wcale nie jest trudno, wystarczy piętnaście minut przed komputerem i cała ta sfałszowana historyjka z Wyborczej runie jak domek z kart. Chcę jednak w tym miejscu przywołać fragment opinii, którą na temat autora wyraził Rafał Ziemkiewicz w swojej "Michnikowszczyźnie". Na stronie 64 pierwszego wydania stoi jak byk: "...Dzisiejszy Michnik to totalitarysta! Demokratą jest ten kto jest po mojej stronie. Kto się ze mną nie zgadza jest faszystą i nie można mu podać ręki. A tylko Michnik wie na czym polega demokracja i tolerancja..." Krótko, jasno, bez gmatwania. Aż chciało by się autora z Wyborczej zapytać: czemu się kliencie wyrywasz jeszcze raz? Czemu nie chcesz zauważyć, że intelektualny sznur, jaki osobiście założyłeś sobie na szyję wiele lat temu właśnie zaciągasz poza granicę duszenia?