środa, 9 kwietnia 2014

OSTRZEŻENIA Z PRZESZŁOŚCI?



Jeszcze niedawno na szczycie rankingów popularności znajdował się Nowy Ekran. Reszta politycznych portali zdawała się obsuwać w nicość, Ekran bił ich na głowę pomysłami, świeżością i otwartością mówienia o wszystkim i wszystkich. Jak dzisiaj wiadomo nie trwało to szczególnie długo, był jakiś spór pomiędzy postaciami wiodącymi portalu, rzecz się rozpadła na dwa sporej wielkości kawałki, żaden z nich jakoś nie przypomina pierwowzoru. Mimo iż kolejne pokolenia „gwiazd” blogerskich co jakiś czas składają płomienne deklaracje o służbie jawnemu słowu i demokracji… Mało to widać nośne. W 3Obiegu króluje system opierania się bezprawnym mandatom, Łażący Łazarz ma tu swoje pięć minut i chwała mu za to – w Neonie24 znów przemawia Ryszard Opara i znów mało kogo przekonuje. Rzeczy stały się swoimi własnymi cieniami. Opisując to kolokwialnie aż chce się powiedzieć, że niby śmieszne ruchy niegodne filozofów te same – ale brak pasji przed spełnieniem rodzi zmęczenie. A to bardzo smutny widok…

Co mnie akurat dzisiaj napadło, że o tych właśnie detalach zaczynam? Otóż element, względem którego prowadziłem swojego czasu zajadłą polemikę z Tomaszem Parolem, czyli Łazarzem. Chodziło – przypomnę – o miejsce ludzi młodych w świecie. Łazarz utrzymywał, że tylko młodzi są w stanie ten świat zadziwić, wnieść doń jakieś nowe elementy, uporządkować wszystko i tchnąć ducha w zmurszałą materię. Nie zgadzałem się z tym wtedy i nie zgadzam dzisiaj. Z prostego powodu: jak moje obserwacje mi podpowiadają młodzi nie mają woli słuchania i uczenia się, także od starszych, chętniej bawią się w życie i życiem, niż w nim aktywnie uczestniczą, wreszcie miotają się bez sensu w pogardzie dla wartości, których nie wymyślili sami. A nie wymyślili niemal niczego… To ich dyskwalifikuje. Na szczęście na krótko – młodość przemija jak wiatr i wkrótce po debiucie młodzi „neo-myśliciele” zostają starymi durniami, niektórym zostaje to już na długo.

W ciągu tych kilku wstępnych miesięcy bieżącego roku miałem z młodymi do czynienia w sposób intensywny. Sprzedawałem im swoje niechciane samochody – i kupowałem od nich złudne nadzieje na kolejnych czterech kółkach. Interesy kupna okazały się najgorszymi ze wszystkich, jakie kiedykolwiek w życiu przeprowadziłem, do dzisiaj ponoszę tego konsekwencje. Tak czy siak – jest powód, by kilka prawidłowości z tego co mnie spotkało wywieść. Tak, bardzo to subiektywne i jednostkowe. Ale czy na pewno tylko takie? Czy na pewno nie warte rozpowszechnienia, jeśli za każdym razem powtarzalne w niemal dokładnie ten sam sposób?

„Jestem młody i piękny, pewnie też i mądry, czas mnie nie dotyczy… „ Umawia się taki młodzian na oglądanie obiektu o siódmej wieczorem, gdyby nie moja latarka pewnie niczego by nie zobaczył w podwoziu czy wnętrzu komory silnika – ale w niczym mu to nie przeszkadza, „wie pan, skąd ta cena, jak tak można…” Oczywiście chodzi nie o sam obiekt, ten mam nienaganny, chodzi o urwanie jak największego kawałka kwoty do zapłacenia. Nic z tego! Bierzesz za ile mówię – bierz. Nie bierzesz – nie zawracaj gitary! Ale młody nigdzie się nie spieszy. Ani wtedy, gdy kupuje ode mnie w ciemno – ani wtedy, gdy w biały dzień przy innym obiekcie chciałby jeszcze dowód rejestracyjny sprawdzić na miejscowej komendzie. Godzę się, nie mam nic do ukrycia, policyjna ekspertyza dokumentów tylko to potwierdza. Nie ma "dziękuję", nie ma "przepraszam", widać wszystkim młodym i pięknym "się należy"... I wieczorem i w dzień młodzi odjeżdżają w poczuciu dobrze spełnionego „obowiązku”. Znów jakiegoś starca udało im się zrobić w konia. A co? A kto im zabroni? Nie wiedzą tylko jednego: tkwią w iluzji. Dostałem dokładnie tyle pieniędzy, ile chciałem dostać. I sprzedałem pojazdy, w których nie było żadnych wad ukrytych, pominiętych czy takich, o których bym wiedział, ale nie raczyłem powiedzieć. Wszystko jak na  talerzu…

„Kłamię, bo to moje niezbywalne prawo młodości…” Szczególnie niebezpieczny gatunek młodego, sprzedającego coś człowieka. Rzecz jest na ogół współwłasnością, drugi posiadacz to starszy człowiek, niekiedy dziadek kierowcy. Samochód pozornie należy do wyjątkowo zadbanych, ogłoszenie Allegro powiada wprost o nienagannym stanie technicznym pojazdu. I pierwszy ogląd zdaje się potwierdzać to wrażenie. Młody spokojnie siedzi na kanapie i opowiada: tu faktury napraw, tam dowody wymian, garażowaliśmy, wszystko jest w jak najlepszym stanie, no, do wymiany jakiś jeden tłumik. Owszem, cena wysoka, ale odzwierciedla wartość rzeczy – a ta jest wręcz „niebotycznie doskonała”. Młody siedzi na mojej kanapie – i kłamie w żywe oczy. Bo doskonale wie, że uszczelka pod głowicą domaga się wymiany już pół co najmniej roku, ślady wypływającego oleju starannie przytarte szmatką. „Wie pan, dostałem się na studia dzienne, nie mam czasu na zajmowanie się samochodem, no i potrzebuję trochę gotówki…” Przeglądam dokumenty, zgadza się, są faktury napraw, metryczki alarmu i zestaw nieużywanych kluczy zapasowych. Podczas krótkiej jazdy próbnej tylko jeden element może budzić niepokój: dość daleko wychylający się w kierunku pola przegrzania wskaźnik temperatury silnika. „Wie pan, zawsze tak było, ale to przecież wskaźnik orientacyjny, inny w każdym aucie…” Teoretycznie zgadza się, tak bywa i nie ma co się czepiać. Tym bardziej, że wskaźnik zachowuje się stabilnie. Transakcja zawarta, kasa przeliczona, młody z panienką, która mu towarzyszyła zapewne jako świadek znika w sinej dali.

Wady auta? Głównie ukryte: przepalona uszczelka podgłowicowa, gęsta maź w chłodnicy i całym układzie chłodzenia, na gorąco rzecz  nie do zdiagnozowania, a przecież taki właśnie rozgrzany samochód trafił do oglądu pod moim domem.
Zniszczony rozrząd i wszystkie paski napędzające zawory i alternator, układ wydechowy w całości osłonięty jakimiś blaszkami, potem wyjdzie, że pod spodem zgniły dokumentnie. Czy da się naprawić? Oczywiście tak: za dodatkowe prawie półtora tysiąca złotych. Auto unieruchomione. Właściciel nawet nie zająknął się na temat możliwości innej, niż jego własna oceny. Nie, on wszystko wie, widział, opisał „zgodnie z prawdą”, on gwarantował, on opowiadał o fikcyjnych zdarzeniach jakby miały miejsce naprawdę. Krótko: wsadził mnie na takiego konia, na jakim nie siedziałem już od lat.

Co to w ogóle za zjawisko związane z młodymi handlarzami? Cóż, doskonale zdaje się to tłumaczyć Gabriel Maciejewski, Coryllus, w Salonie24. Pisz on tam tak:

„…Jak już zauważyliście mimochodem trochę, opisaliśmy sobie nasz świat jako rzeczywistość binarną, w której jedynkami są pozoranci, a zerami parodyści. Wszystko przez to, że praca pozorantów jest o wiele cięższa niż parodystów, a to z tego względu, że muszą oni znaleźć jakiś punkt odniesienia całkowicie autentyczny, a następnie wykreować całe, złożone nieraz sytuacje, które mają również zrobić wrażenie autentycznych i poważnych. Parodyści zaś mają za zadanie jedynie udać głupiego…”

Pozorant sformułował ogłoszenie, które miało przyciągnąć potencjalnych klientów. I tak się stało. Oparł inserat o zmyślone dane i fakty, z lekka tylko lukrując całość informacją o stanie lakieru. Jest rzeczywiście niezły. Zresztą jaki ma  być w samochodzie fabrycznie cynkowanym? Ale już w rozmowie bezpośredniej właściciel nieszczęsnego auta zmienił emploi, począł uciekać w kierunku parodysty: rżnął głupa ile wlezie, łgał i kręcił z lekka tylko starając się zachować pozory prawdomówności. Widać miałem słabszy dzień – nabrałem się. Dzisiaj studiuję paragrafy Kodeksu Cywilnego dotyczące oszustwa konsumenckiego. I daję słowo: porządnie odrobię lekcję.

Co dalej w materii technicznej? Młody od Peugeota albo zwróci koszty na bazie stosownych dokumentów i faktur – albo spotka się ze mną na sali sądowej. Że co, że będzie to wszystko długo trwało? Bez  znaczenia, trzeba nierzetelnego sprzedawcę moresu nauczyć. Na razie ćwiczę cierpliwość i pewną rękę: golę się bez spoglądania w  lustro. Nie znoszę widoku tego gościa po drugiej stronie szkła…

M.Z.


Brak komentarzy: