Oryginał znajduje się tutaj: http://3obieg.pl/byc-liderem-regionu. Tekst moim zdaniem tak ważny, iż godzien wielokrotnych przedruków. Autor: Tomasz Parol. Przeczytajcie proszę, naprawdę WARTO!
===================================================================
Być kiedyś liderem regionu
Zacznijmy od tego, że trudno pisać notkę na temat polityki Polski w Europie Środkowej w sytuacji, kompletnego oderwania geopolityki koniecznej od „polityczki” wasalnej i neokolonialnej realizowanej przez Platformę Obywatelską. To tak, jak zamiar rzucenia grochu, gdy nos opieramy o ścianę.Niemniej jednak uznałem, że warto w dwóch słowach opisać jak taka polityka przebiegać powinna i co powinni Polacy począć z tym dzisiejszym felerem.
Polska jest bez wątpienia krajem
największym w naszym regionie, usytuowanym centralnie i o największym
potencjale rozwoju. Sąsiadom naszym i innym, z nami nie sąsiadującym,
krajom Europy Środkowej ciężko oficjalnie to przyznać, ale stanowimy
furtkę do rozwoju międzymorza (między Bałtykiem a Morzem Czarnym). To u
nas krzyżują się wszystkie linie tranzytowe, to my gromadzimy większość
dóbr naturalnych tego obszaru, to do nas najpierw dociera postęp
technologiczny zachodu i to do naszego Kraju oni wszyscy mają względnie
blisko. Na dodatek Polska niegdyś (Prezydenta Kaczyńskiego) wykazała, że
potrafi prowadzić twardą i niezależną politykę zarówno w odniesieniu do
starych krajów Unii Europejskiej (Niemcy, Francja), do naszych
partnerów ze wschodu (Gruzja, Ukraina), jak i do ekspansywnie
nastawionej Rosji. Nikt wprawdzie tego nie przyzna, bo w dyplomacji
takich rzeczy się nie przyznaje, ale jesteśmy potencjalną tarczą dla
Państw mniejszych i słabszych, a na dodatek traktowanych w UE po
macoszemu, mogącą uchronić region przed negatywnymi konsekwencjami
gospodarczo-politycznego mostu Niemcy-Rosja.
Jest to kapitalna sytuacja dla
potencjalnego lidera regionu, pod warunkiem, że posiadamy strategię,
umiejętności i wolę, aby z tych okoliczności skorzystać. Kwestię naszego
miejsca w geopolityce komplikuje, ale i ułatwia fakt finansowej zapaści
Strefy Euro, coraz bardziej czytelne aspiracje Wielkiego Wschodu, oraz
odwrócenie się USA plecami do Europy. Komplikuje, bo czyni konieczność
wyjątkowo subtelnego prowadzenia politycznej gry przy jednocześnie
ostrzejszej walce o podmiotowość Polski; a ułatwia, bo przy bardzo
widocznym forsowaniu narodowych interesów państw potężnych i
permanentnego braku zainteresowania Wielkiego Zaoceanicznego Brata (nie
dajmy się nabrać na obecny dwumiesięczny wyjątek) istnieje potrzeba
powstania regionalnego lidera. Istnieje bowiem nieznośna luka, która
powinna zostać wypełniona. Geopolityka, gospodarka i fizyka próżni nie
znoszą, jeśli My nie wejdziemy na stworzone miejsce, to bez wątpienia
ktoś inny, niekoniecznie z naszego regionu miejsce to wypełni.
To jak w układance puzzle, jest
dziura o określonym kształcie i kształt ten jest nam bliski (zarówno
historycznie, geograficznie jak i mentalnie) ale jeżeli swojego klocka
nie dołożymy podczas naszej kolejki, to inny gracz wyciągnie swój, mniej
pasujący i o nieadekwatnym obrazku i korzystając ze swojej siły
(bynajmniej nie „argumentów”) i słabości, oraz przyzwolenia innych,
przypierniczy tym klockiem z impetem (patrzcie co robi Rosja). W ten
sposób dziura zostanie załatana, ale tylko patrząc z bardzo daleka nie
będzie widać dysharmonii. Tak jest, gdy jednym być może zależy, by
układankę ułożyć zgodnie ze sztuką, a innym by zgarnąć pulę wygranej,
bez względu na zasady i środki.
Koniec tej metafory, czas na rozważania konkretne.
Łatanie dziury
Obecnie, Anno Domini 2014 nikt w
Europie nie reprezentuje interesów krajów postkomunistycznych, słabszych
gospodarczo, mniejszych niż Niemcy, Francja, Hiszpania lub Włochy,
będących nuworyszami UE, oraz traktowanych wciąż, jako rosyjską strefę
wpływów. Rosja jest zbyt ważnym partnerem dla starych krajów unijnych i
USA, dlatego dla tzw. poprawy z nią stosunków odbywa się coraz bardziej
jawne kupczenie interesami słabszych sojuszników. Zwłaszcza, że z jednej
strony sama Rosja jest tym kupczeniem zainteresowana, a z drugiej sami
„zainteresowani” przestają oponować, gdyż rozgrywani indywidualnie
poddają się „uprzedmiotowieniu”. A tam gdzie jest handlowanie interesami
nie może być mowa o ich reprezentacji. Tym samym zaprzepaszczona
została niezależna polityka energetyczna Europy Środkowej (na rzecz
uzależnienia od Rosji), polityka ekonomiczno-interwencyjna (większe
pieniądze idą na ratowanie bankrutującej strefy Euro i transport
Moskwa-Berlin-Paryż, niż na modernizację i rozwój regionu) oraz
bezpieczeństwo narodowe (odpuszczenie Ukrainy, pozostawienie Gruzji
samej sobie, doprowadzenie do rezygnacji z Tarczy Antyrakietowej, czy
zablokowanie powstawania baz wojskowych NATO z amerykańską obsadą).
Przeforsowana Konstytucja Europejska, nazwana dla niepoznaki Traktatem
Lizbońskim, jeszcze bardziej osłabiła możliwości wpływu nowych krajów UE
na politykę budżetową, wewnętrzną i międzynarodową Unii. Nagle Rosja z
rywala przemieniła się w przyjaciela, mimo, że brak podstaw, by wierzyć w
jej przyjazne zamiary w stosunku do krajów położonych na wschód od
Łaby. Berlina i Paryża to nic nie obchodzi, dla nich Rosja była zawsze
gdzieś tam, niemal za kołem podbiegunowym.
Pamiętacie NRD? Słabo, prawda? Niemcy Zachodni (a Ci teraz są „Berlinem”) także już nie pamiętają.
W ten sposób w dzisiejszej Europie
mamy grupę państw znakomicie realizujących swoje interesy narodowe
(Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Szwecja), grupę
państw kosmopolitycznych, które czują się bezpiecznie korzystają z
interesów nakręcanych przez sąsiadów (przykład: Austria, Belgia,
Lichtenstein, Luksemburg, Holandia, Dania, Portugalia, Finlandia,
Malta), dalekich kłopotliwych lecz swoich (Portugali, Irlandia, Cypr),
dwóch niepokornych (Islandia i Węgry – zbyt małe, by mieć znaczenie)
oraz dojne krowy, które trzeba wyeksploatować zanim przekaże się je
pojedynczo (lub grupami) na rzeź: Polska, Grecja, Czechy, Chorwacja,
Słowacja, Słowenia, Rumunia, Bułgaria, Litwa, Łotwa i Estonia. Ci
ostatni „swoi” mogą być tylko dla siebie samych, a ich interesów obecnie
nie reprezentuje nikt, poza nimi samymi (natomiast sami często
reprezentują interesy tych największych, wymienionych w pierwszej
grupie). Oto właśnie ta dziura. Europie Środkowej brakuje silnego i
zdecydowanego plenipotenta. Ale pomimo odczuwalnej potrzeby, brak jest
jednak umiejętności, kompetencji, woli i zaufania, by tą plenipotencję
uzyskać. Pomimo bowiem słabości systemu międzynarodowego, nędznych
osiągnieć państw Europy Środkowej (EŚ) i odczuwalnego braku lidera
regionu, mamy do czynienia z wysokim stopniem społecznej nieświadomości
stanu (wynikającym z ciągłych konfrontacji sytuacji obecnej z sytuacją
„za komunizmu”, zamiast sytuacji lokalnej z sytuacją „u najlepszych” jak
np. Wielka Brytania), wiarą w propagandę cwanych miernot (tzw. „cwana
miernota” to główny produkt i jednocześnie beneficjent systemu
biurokratycznego UE), z brakiem identyfikacji autentycznych zagrożeń
(pozorne poczucie bezpieczeństwa dzięki udziale w UE i NATO), wzajemną
nieufnością sąsiadów (często o podłożach historycznych), głupotą i
amoralnością własnych elit, oraz destrukcyjnym działaniem krajów UE z
pierwszej grupy, a także Rosji, USA i innych, leżących poza UE mocarstw,
którym zależy na słabości całej Europy. Jeszcze inne, powiedziałbym
„organiczne” trudności dotyczą państw regionu lub do regionu
aspirujących, a znajdujących się poza UE, takich jak Białoruś, Ukraina,
Serbia czy Gruzja. Nie mniej, nie są to trudności nie do pokonania,
należy jednak zdawać sobie z nich sprawę, wiedzieć czego się chce i
konsekwentnie (umiejętnie oraz subtelnie) realizować kolejne cele.
Subtelność polityki lidera
Z wymienionych przeze mnie trudności,
takie na które nic nie możemy poradzić, ale z których trzeba zdawać
sobie sprawę (destrukcyjne działania), takie, które trzeba
neutralizować, ale zawsze będą (propaganda) i takie, których możemy się
pozbyć (militarna słabość, nieświadomość społeczna, wzajemna nieufność,
amoralność i głupota elit).
Jak to zrobić? Przede wszystkim
postawić sobie cel strategiczny ponad celami taktycznymi i wyrzucić poza
krąg naszego zainteresowania walkę o uszczęśliwiania całego świata.
„Uszczęśliwiacze”, bowiem to albo zwykłe kanalie, używające świetnie się
sprzedających wytrychów by ukryć własne (najczęściej niecne) cele, albo
naiwni, pożyteczni idioci, będący zarówno narzędziem jak i adresatem
manipulacji.
Ktoś powie: wystarczy mówić prawdę. A
ja mu na to, że wystarczy czasem popukać się w głowę. Gdyby dyplomacja
polegała na mówieniu prawdy nie byłby potrzebny ani protokół, ani
wywiad, ani inne służby specjalne czy mniej lub bardziej tajne rozmowy.
Prawda to bicz, który trzeba z pewnością pozyskać, aby użyć go w
odpowiednim momencie.
Napisze teraz rzecz niepopularna na prawicy:
Prawda jest wspaniałą wartością do
budowania szczęścia osobistego i do zarzadzania polityką wewnętrzną
kraju, ale nie jest to wartość, w imię której warto poświecić losy
swojego narodu w geopolityce. Polityka zagraniczna to gra pozorów,
wygrywana przez najlepszych, czy się to komuś podoba czy nie. Dyplomacja
to technika negocjacyjna na najwyższym poziomie, jeśli prowadzi do celu
narodowego a nie ma intencji zniszczenia przeciwnika, to zawsze prawda
będzie jej tłem i echem, ale nigdy nie zostanie podana przeciwnikowi na
talerzu. Prawda ma, bowiem to do siebie, że tworzy i prowadzi do
destrukcji nie patrząc, kto ją ujawnił i przeciw komu. Prawda rodzi
życie, ale i śmierć, która dokonuje swojego smutnego żniwa nie tylko w
imię prawdy (co etycznie jesteśmy często w stanie usprawiedliwić), ale
także w celu jej ukrycia. To tak, jak działanie sąsiada przyglądającego
się szczęśliwemu małżeństwu, który nagle po 10 latach zapragnął ujawnić,
że mąż sąsiadki nie jest ojcem jej dziecka, no chyba, że sąsiadka
zapłaci mu co tydzień haracz z złotówkach bądź naturze.
Jeżeli chcemy postępować mądrze w
geopolityce to nie powinniśmy walić prawdą jak dziecko cepem, ale robić
to, co konieczne. Przykładowo, powinniśmy robić wszystko by ujawnić
tajemnicę smoleńską, rozliczyć Katyń i Wołyń, ale nie, dlatego, że
potrzeba prawdy nas do tego bezwzględnie zmusza, ale dlatego, że te
prawdy muszą zostać ujawnione by skonsolidować naród przeciwko
zagrożeniom ze strony Moskwy(działania uświadamiające), że ich akurat
nasz okłamywany naród potrzebuje jak ożywczego dżdżu (by wiedzieć
chociażby, kto nim dziś rządzi) lub by w końcu zakopać topór wojenny z
Ukraińcami. Te potrzeby tkwią albowiem zbyt mocno w korzeniach narodu,
tu prawda je uzdrowi i wyda plon, który nas umocni. Ale z drugiej strony
to nie znaczy, że wszelkie posiadane informacje kompromitujące o każdym
narodzie musimy zaraz ujawniać. To też nie znaczy, że musimy
bezwzględnie zwalczać Łukaszenkę. To co, że dyktator, ale jak tam się
teraz ludziom powodzi i dlaczego oddać łatwo Mińsk Putinowi? Gdy
otworzymy dla niego Europę w wielu sprawach może zostać naszym
sprzymierzeńcem. Wspierajmy więc Białoruską opozycję (bo być może oni
nastaną po Łukaszence) ale też nie przyciskajmy go do ściany jak szczura
tylko dajmy mu propozycje różnych honorowych wyjść. W polityce
międzysąsiedzkiej chodzi bowiem oto by mieć lepsze stosunki z każdym z
sąsiadów niż oni miedzy sobą, lub – jeśli to nie możliwe – mieć na tyle
silną pozycję, by naszych propozycji nie można było bagatelizować.
„Lepsze stosunki” to nie ilość klepek po łopatce ale większa opłacalność
współpracy z nami niż bez nas. „Silna pozycja” to silna armia, silna
gospodarka lub przewodzenie silnej koalicji. Jeśli nie mamy tych
wszystkich argumentów mimo że jesteśmy całkiem sporym państwem w środku
Europy, to znaczy, że jesteśmy w niesłychanym niebezpieczeństwie, a
swoich polityków powinniśmy czym prędzej wyrzucić na bruk za debilizm,
lub powiesić jeśli są zdrajcami. Inne postepowanie to równia pochyła.
Ergo, zaczynamy subtelną politykę
lidera od porządków na własnym podwórku. Jeśli tego nie zrobimy, to
będzie dupa zbita i możemy w zasadzie już dzisiaj kopać schrony pod
domem i kupować złoto do skrytki w ogrodzie. Radziłbym też wtedy cieszyć
się życiem, przebywać jak najwięcej z członkami swojej rodziny i sycić
nimi oczy, bo bez naszej mądrości politycznej dobre czasy się szybko
skończą, a wielu bliskich niebawem popełni samobójstwa z powodu
bankructwa, zostanie zabitych na wojnie lub w najlepszym razie ucieknie
na zawsze do Nowej Kaledonii.
A więc najpierw higiena wewnętrzna
kraju, tyle że zamiast nitki do czyszczenia zębów może być przydatna
sznurek do czyszczenia stanu. Teraz koncentracja na polityce właściwej,
czyli koniec z polską butą. Chcą Litwini nazwiska po litewsku, niech im
będzie, oni maja takiego stracha przed utratą tożsamości, że niech tam
sobie mają. Za to My wydajmy wszystkim Polakom na Litwie i chętnym
Litwinom możliwość uzyskania polskiego paszportu, wraz z przywilejami
podatkowymi i gospodarczymi. Żadnego zarozumialstwa i pakowania się z
kapitałem na Litwę, za to róbmy u siebie niziutkie podatki, znieśmy 99%
koncesji i zezwoleń gospodarczych, oraz nadajmy krajom sąsiedzkim
uprawnienia to kultywowania swojego języka, do rozwijania swojego
szkolnictwa oraz najlepsze w Europie warunki kredytowe (to co że banki
już nie nasze, zróbmy ekspansję spółdzielczości i SKOKów) oraz wybudujmy
na nasz koszty linie kolejowe i drogowe do Wilna. A co z Białorusią? A
od czego są strefy ekonomiczne? A uruchomić trzeba takie możliwości na
granicy i podpiszmy porozumienie na mały ruch graniczny i wymianę
gospodarczą w 100 km pasie. Że UE będzie się burzyć?! A proszę bardzo,
niech się burzy, postawmy się UE w sposób spektakularny broniąc
Białorusi. My pomagamy sąsiadom a nie się na nich wypinamy. Służymy
uniżenie i zapraszamy na pokoje. Czym chata bogata, a przy okazji tu
interesik, tam interes, tu pakcik tam koalicyjka. Itd. Itp… Nie udawajmy
i nie zgrywajmy lidera regionu, ale się nim stawajmy poprzez konkretne,
miękkie i przemyślane działanie. Stwórzmy na początek sobie warunki
takie, by naszym młodym rodakom lepiej żyło się i rozwijało w kraju niż w
Londynie, a pielęgniarkom lepiej się pracowało niż w Szwecji.
Nie będę więcej pisał, bo już bystrzy
wiedzą o co chodzi. Bądźmy atrakcyjni dla liczących na nas sąsiadów,
uporządkowani i lojalni, rozmawiajmy o historii, ale tez wyciągajmy rękę
ofiarując pomoc w rozwiazywaniu ich problemów. Odbudowujmy swoją armię,
ale nie bójmy się nastawiać karku za tych słabszych, a bliskich, w
międzynarodowych rozgrywkach. Przy okazji słuchajmy pilnie co mówią
Ruscy i Niemcy, a potem w sprawach błahych spektakularnie uznajmy ich
rację, a w sprawach istotnych grajmy niejednoznacznie, ale sprytnie i
tak, by nigdy nie było to po myśli koalicji Berlin-Moskwa. Niech będzie
tylko po myśli Moskwy w danej sprawie, ale tak by jednocześnie przestało
to być po myśli Berlina. Wtedy Berlińczycy uznają Moskwicinów za
inspirujących politykę antyniemiecką. A Kreml nabywać będzie
przekonanie, że niewygodne dla niego stanowisko Polaków jest powodem
knowań Pani Kanclerz. Należycie podlewane ziarno nieufności
cyrylicko-gotyckiej zacznie z czasem przynosić dobre dla Europy
Środkowej owoce. Kupujmy technologie i innowacje od amerykanów i
kształćmy wysokich specjalistów gdzie się da, a potem zatrudniajmy ich
na uniwerkach i w instytutach. Przy czym marny to kraj, który lekką ręką
rezygnuje z pomocy najlepszych specjalistów z armii wysyłając oficerów
na wczesną emeryturę. W ten sposób wykopuje się z życia publicznego
świetnie przygotowane, karne i oddane Polsce osoby. III RP jest pierwszą
Polską w historii, która wykluczyła wojskowych z umacniania swojej
pozycji. Ciekawe dlaczego? Bo na pewno nie dlatego, że pojawiły się
agenturalne zarzuty. Raz, że w wojsku zawsze było mniej zdrajców niż
gdziekolwiek indziej, dwa, że równolegle z rozmontowaniem armii takie
WSI-GRU się umocniło blisko rządu i urzędu Prezydenta. Widząc, co się
dzieje proponuję po prostu postępować odwrotnie niż PO – a będzie to
dobre dla Polski i otoczenia, któremu będzie przewodzić. Jednocześnie
edukujmy i uświadamiajmy społeczeństwa, oraz sprawiajmy by nasi i
sąsiadów obywatele dzięki działaniom Polski się bogacili. Wtedy zamiast o
misce zaczną myśleć o imponderabiliach i zamiast narzekać, zaczną być
dumni ze swojego kraju oraz działać w nim społecznie. Innej drogi na
bezpieczeństwo nie widzę. A i tą widzę tylko w mojej optymistycznej
wyobraźni. Bo w tej chwili, nie widać żadnego działania ku poprawie, czy
choćby nawet w kierunku utrzymania polskiego, czy też międzynarodowego
status quo (jak powiedziałem luka którą powinniśmy zapełnić staje się
zbyt nieznośna). Bez tego idzie raczej niestety, na polskie mięso
armatnie w ramach niedługiego qui pro quo.
Tomek Parol
=====================================================================
Przywołał: M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz