czwartek, 17 kwietnia 2014

BENEFICJENCI?


Nie będzie o wielkiej polityce, religii, nie będzie o meandrach polskiej racji stanu, ta ostatnia bardzo mi bliska, ale nie w ten sposób, w jaki temat spaprali inni „specjaliści”. Obserwuję świat mrówek. Tych, które codziennie idą do pracy, co miesiąc płacą coraz wyższe rachunki z coraz niższych pensji, kłócą się lub tylko spierają o drobiazgi pewnie niegodne filozofów, ale ważne na poziomie robotników mrowiska. Opisuję świat ludzi wrzuconych w realia nie zawsze im znane, nie zawsze rozumiane, czasem bestialskie, a czasem złodziejskie. Chce ktoś wywodzić z tego prawa ogólne – jego problem. Moim zdaniem to oczywiście możliwe… Spodoba się taka forma prezentacji mojego świata – będziemy rozmawiać. Nie spodoba – trudno.

+++

Okrągły mebel. Magdalenka, rzekomy „przełom” roku 1989… Jako Polacy przegraliśmy wszystko, co było do przegrania. Nikt nikogo nie wieszał, katowskie zamiary zostały tylko w złośliwych wierszykach („a na drzewach zamiast liści…”) i wspomnieniu morderstw politycznych czasu podobno minionego. Na konsekwencje nie trzeba było zbyt długo czekać. Kto więc wygrał? Oj, Mili, proszę nie kazać mi powtarzać truizmów. Znamy ich nazwiska, funkcje, przyjęte zasady działania, stworzony wówczas System. Opisano to wszystko tyle już razy, że nie warto uznawać tych konstatacji za jakiekolwiek odkrycie. Portale bezustannie mielą nazwy i imiona. Co ciekawe znane z pierwszych stron już tylko polskojęzycznych tytułów. Meta-płaszczyzna zdrady i zaprzaństwa… Podobno zaglądanie do wnętrza problemu to czynność obrzydliwa – więc mało kto to czyni. Potem wraca do domu z upojnej korporacji, pozarządowej organizacji „społecznej” albo innej strażniczej placówki. I już jest w środku! Nie ma zmiłuj: od tego nie da się uwolnić, to nas oblepia i otacza zawsze.

+++

„W systemie d’Hondta beneficjantami zmian są wielkie partie polityczne…” Ano są. Ale kto na co dzień ma do czynienia z wielkim partiami politycznymi BEZPOŚREDNIO, twarzą w twarz? Wiem: nikt. Zatem kto jest prawdziwym beneficjentem tego, co stało się w roku 1989 i było doskonalone potem, do dzisiaj? Kilka dziesiątek, może kilka setek osób. I znów: można je wszystkie wymienić z imienia i nazwiska. Tylko po co, skoro wymieniają je oficjalne publikatory każdego dnia, po wielokroć. Raz dobrze, raz źle, to bez znaczenia, nazwiska kołaczą się po głowach, utrwalają w pamięci, wnikają do podświadomości. I co tu ma do rzeczy wywrzaskiwanie jakiejś szalonej blogerki Circ, że trzeba czytać encykliki i na pamięć znać Biblię, będzie podobno łatwiej. Nie mam nic przeciwko Biblii, encyklikom, wypowiedziom profesora Guza, wszystko to ważne, ale nie w metrze, nie w sklepie osiedlowym, nie w rozmowie z nienajmądrzejszym sąsiadem. Życie codzienne jednak różni się od tego „świętalnego”, ma swoje małe prawa i prawidełka, ciurka powoli, ale skutecznie. I to tę wodę zatruwają w pierwszej kolejności. Tu nam dokładają, przecież nie przez wspominanych wyżej ministrów i szefów partii, ale upierdliwych i niekompetentnych administratorów czy lokalnych watażków. Biorą sobie oni za to wszystko spore pieniądze, dobrze im w zakresie, w jakim w ogóle nadzorcom galer, klawiszom i wszelkiej służbie więziennej może być dobrze.

+++

Jeszcze nie tak dawno karierę robiło krótkie zawołanie Wojciecha Cejrowskiego „Wszyscy won!”. Zaraz potem pojawiła się masa publikacji, w których agenciaki poprzebierani za dziennikarzy udowadniali, że przecież tak nie można, koleje mają jeździć, krowy same się doić,  sędziowie sądzić, a państwo bez rządu-nierządu zginie następnego dnia po wygonieniu szkodników. To jest oczywiście bzdura służąca konserwowaniu dotychczasowych układów, kto dobrowolnie i na żywca da sobie odkroić dupę przyrośniętą do fotela? Pewnie że nikt! Idzie więc dyspozycja do zaprzyjaźnionych „organów prasowych i telewizyjnych”, tam już czekający dyżurni w lot łapią wskazówki i ruszają do boju. Beneficjenci magdalenkowej zdrady mają swoje skuteczne sposoby, żeby odwrócić kota ogonem, przydusić niepokornych, ba, może nawet wsadzić do psychuszek, mamy już takie. Pewien niedawno poznany profesor nauk ścisłych przyznał się, że ze zdumieniem obserwuje ruch w metrze, a zdumienie bierze się stąd, jak bardzo bezmyślni podróżują nim pasażerowie. Skąd to wiadomo? Ze strzępków rozmów przez komórki, z całej tej tkanki muzycznej, w którą wsłuchani są młodzi ludzie ze słuchawkami na uszach. Usiłowałem łagodzić opinię twierdząc, iż w wagonach podróżują co prawda wszyscy, ale przecież nie widać kto elita, a kto nie. I że lita zdolna zmienić w państwie wszystko to nigdy nie więcej jak 5 procent populacji. Za mało, by było widać jak na talerzu, wystarczająco, by wszystko wywrócić do góry nogami. A trzeba wywrócić, nie ma wyjścia. Wbrew tym, których nazywamy tu już w tytule obecnymi BENEFICJENTAMI…

+++

A co dalej, już po przewrocie czy jak kto woli wywróceniu? Nowi święci? Po stokroć nie! Połowa wyrzuconych foteli z przyrośniętymi do nich lokatorami w ogóle nie powinna wracać do pokojów przyjęć, gabinetów, sal rozpraw. Oba te elementy nadają się już tylko do utylizacji i zapomnienia. O, niechaj budują autostrady! Musi nastać inny SYSTEM, dom zbudowany na innym fundamencie, wzorów w historii świata co niemiara, większość nie ma już ważnych praw autorskich, nikomu na dzień dobry nie trzeba będzie płacić tantiemów. A że my od lat w cywilizacji łacińskiej to i modelu państwa długo szukać nie będziemy…

M.Z.

A PRZECIEŻ CHCIAŁEM...



Wyjść z tekstami poza ten tylko blog. To nie zarozumiałość, raczej przekonanie, że pewnym rzeczom i sprawom trzeba dać możliwie największy wymiar i słyszalność. Co wrocławian czy poznaniaków obchodzić może problem mojej administracji? Nic, to oczywiste. Ale problem narastającego panoszenia się urzędników pośledniego szczebla? Uparciuchów stawiających po raz szósty czy siódmy paskudną instalację zwaną „tęczą”, za moje pieniądze, ale wbrew mojej woli?

Byłem już przed laty w Salonie24, to dzisiaj obrzydliwe miejsce. Potem na NowymEkranie, Polakach.eu, podjąłem próbę w 3Obiegu,Neonie,  Ekspedycie.pl. Nie wychodzi. Nic nie wychodzi. Gonią zewsząd swoimi sposobami, mają swoje profile, przecież nigdy publicznie nie ujawnione, mają swoje małe polityki, żandarmów i agentów. Raz lubią młodych, potem namawiają do pisania mądrych, tępią ekstremalne poglądy, co w niczym nie przeszkadza tępiącym strzelać takimi krańcowymi popisami, że mózg się lasuje… Przypomina się kolejka do taksówki za socjalizmu: „dzisiaj tylko na Wolę i tylko łysi!”. Nie było odwołania od wyroku. Włochaci i blondyni pojadą jutro. Oj, publicznie muszę przyznać, że z Ekspedyta.pl zrezygnowałem sam, dobrowolnie i przed debiutem. Powód? CIRC. Wściekła jak zwykle, stygmatyzująca, wszechwiedząca i wszechmądra. Podobno „poukładana” lepiej od reszty Polaków, nie mylić z tymi od Muftiego z Polacy.eu. Nie cierpię wściekłych starzejących się bab. Niszczyły świat od zawsze i niszczą go dalej, coraz rzadziej spoza zasłony, dzisiaj już wprost i jak to się mówi „na bezczela”. Przed laty w Salonie24 to była Voit, w Ekspedycie ichnia Circ-Pastereczka. To już wolę bezpośrednie spotkanie nie z jej owieczkami, ale samym wilkiem…

A w sieci strach. Najadą, wejdą, zabiorą… Z której strony? Z każdej, od  północy, ze wschodu i zachodu, ci z południa też za coś pewnie wezmą odwet. Rząd: nieudacznicy. Opozycja: jeszcze gorzej. Narodu nie da się uzbroić, bo przecież wystrzelają się nawzajem. Ale tak zgodnie z prawdą: jeśli w polityce i ruchach obcych wojsk jest tak fatalnie to jakie to ma znaczenie? Po co ponownie stawiać te wszystkie tęcze na Placy Zbawiciela i maszkarony obok Dworca Wileńskiego (Pomnik Śpiących w podzięce najeźdźcom)? Gdzieś pod spodem lęgnie się więc myśl: a może to tylko taki dym w oczy, może chcą ukryć coś paskudnego, jaką nową podwyżkę, nowe obciążenia? Zaraz pojawi się w skrzynce kolejny list służbowy, a żaden nie jest dobrą wieścią, wszystkie zaciskają pętlę na szyi. „W imieniu… i na podstawie… informuję o nowych stawkach”. Niech was cholera! Czy nie wiecie, że siejecie wiatr i w końcu spowodujecie burzę? Wszyscy wyjedziecie na stanowiska do Brukseli? Przecież nie. Komuś jeszcze będzie napluć w gębę, wymierzyć siarczystego kopa w dupę, wszyscy winni nie znikną bez śladu.

Odgryzam się w tym miejscu jakimś anonimom – a powinienem olać, wyrzucić głupi komentarz na zbitą mordę, uspokoić wszystko. Ale to przecież też byłby taki właśnie jak rządowy - dym w oczy. Wpuszczam więc. I obserwuję jak spada mi oglądalność, rzecz, o którą lata całe nie dbałem, ale od kiedy poszła w górę zaczęło mi na niej zależeć. Śmieszne, prawda? Dwa odcinki „Pańszczyźnianych” najchętniej czytane w Ameryce, kawałków o dewastatorach wind czy murków nikt tam czytał nie będzie. Nadchodzą Święta uważane za najbardziej optymistyczne. Dziś i jutro pogoda paskudna, polskie wiosny przecież od lat odwołane, jest trochę smutno…

M.Z.

wtorek, 15 kwietnia 2014

OD GEOPOLITYKI DO DUPERELI?



Specyfika techniczna tego bloga jest taka, że w komentarzach nie można zamieszczać zdjęć. Przeto zmuszony jestem po kolejnym mailu nie bardzo wiadomo od kogo stworzyć kolejny wpis dotyczący rzeczy małych, a nawet jak ktoś powiedział „marnych”. Trudno, widać taka moja rola kronikarza. Oto mail:

„… pisze pan, że zgłaszane są jakieś usterki w domu Abramowskiego 9 ale nie istnieje żadna tego dokumentacja. Więc może to wszystko bzdura? Może tylko przychrzaniasz się pan do ludzi z powodu wad charakteru?...”

No, to pojedziemy po kolei, krótki wpis dla „dociekliwych”. Po pierwsze byłem świadkiem, że takie usterki, na przykład związane z wiecznie otwartymi drzwiami klatki pierwszej zgłaszane były ustnie przez jedną z lokatorek inspektorowi administracyjnemu. Po drugie identyczne zgłoszenia ustnie przekazywane były przez ochroniarzy, też w tym uczestniczyłem. Po trzecie wreszcie proszę dokładnie obejrzeć trzy fotki dokumentów, jakie sporządzają ochroniarze po kolejnych swoich służbach.

 I co, dalej ktoś będzie twierdził, że nie wiem co mówię? Wolisz droga Komentatorko/Komentatorze omawiać wady mojego charakteru? Z powodu jak mogę się domyślać wysokich kwalifikacji psychologicznych, czy (to pewniejsze!) zwykłej ludzkiej chęci dołożenia oponentowi? Bo oto dbając o wygodę czy jak kto woli komfort "komercyjności" tego domu załatwiam jakiś partykularny, prywatny interes - czy raczej dbam o dobro ogólne?


 Fotki dają się powiększyć do rozmiaru umożliwiającego odczytanie każdego zapisanego słowa, wystarczy jedno kliknięcie. Wpisy tkwią w książce służby, zainteresowani mogą sprawdzić autentyczność wpisów i to, że nie zostały one antydatowane, czy dopisane dla udokumentowania moich tez. Tamże wpisy dotyczące płatności dla załogantów ochrony - potwierdzają dokładnie wszystko, co w tym przedmiocie opisałem w jednym z poprzednich felietonów.

M.Z.

JESZCZE WAŻNIEJSZY PRZEDRUK!

 Oryginał znajduje się tutaj: http://3obieg.pl/byc-liderem-regionu. Tekst moim zdaniem tak ważny, iż godzien wielokrotnych przedruków. Autor: Tomasz Parol. Przeczytajcie proszę, naprawdę WARTO!

===================================================================

Być kiedyś liderem regionu

Zacznijmy od tego, że trudno pisać notkę na temat polityki Polski w Europie Środkowej w sytuacji, kompletnego oderwania geopolityki koniecznej od „polityczki” wasalnej i neokolonialnej realizowanej przez Platformę Obywatelską. To tak, jak zamiar rzucenia grochu, gdy nos opieramy o ścianę.
Niemniej jednak uznałem, że warto w dwóch słowach opisać jak taka polityka przebiegać powinna i co powinni Polacy począć z tym dzisiejszym felerem.


PolskaprzyszłościPolska jest bez wątpienia krajem największym w naszym regionie, usytuowanym centralnie i o największym potencjale rozwoju. Sąsiadom naszym i innym, z nami nie sąsiadującym, krajom Europy Środkowej ciężko oficjalnie to przyznać, ale stanowimy furtkę do rozwoju międzymorza (między Bałtykiem a Morzem Czarnym). To u nas krzyżują się wszystkie linie tranzytowe, to my gromadzimy większość dóbr naturalnych tego obszaru, to do nas najpierw dociera postęp technologiczny zachodu i to do naszego Kraju oni wszyscy mają względnie blisko. Na dodatek Polska niegdyś (Prezydenta Kaczyńskiego) wykazała, że potrafi prowadzić twardą i niezależną politykę zarówno w odniesieniu do starych krajów Unii Europejskiej (Niemcy, Francja), do naszych partnerów ze wschodu (Gruzja, Ukraina),  jak i do ekspansywnie nastawionej Rosji. Nikt wprawdzie tego nie przyzna, bo w dyplomacji takich rzeczy się nie przyznaje, ale jesteśmy potencjalną tarczą dla Państw mniejszych i słabszych, a na dodatek traktowanych w UE po macoszemu, mogącą uchronić region przed negatywnymi konsekwencjami gospodarczo-politycznego mostu Niemcy-Rosja.
Jest to kapitalna sytuacja dla potencjalnego lidera regionu, pod warunkiem, że posiadamy strategię, umiejętności i wolę, aby z tych okoliczności skorzystać. Kwestię naszego miejsca w geopolityce komplikuje, ale i ułatwia fakt finansowej zapaści Strefy Euro, coraz bardziej czytelne aspiracje Wielkiego Wschodu, oraz odwrócenie się USA plecami do Europy. Komplikuje, bo czyni konieczność wyjątkowo subtelnego prowadzenia politycznej gry przy jednocześnie ostrzejszej walce o podmiotowość Polski; a ułatwia, bo przy bardzo widocznym forsowaniu narodowych interesów państw potężnych i permanentnego braku zainteresowania Wielkiego Zaoceanicznego Brata (nie dajmy się nabrać na obecny dwumiesięczny wyjątek) istnieje potrzeba powstania regionalnego lidera. Istnieje bowiem nieznośna luka, która powinna zostać wypełniona. Geopolityka, gospodarka i fizyka próżni nie znoszą, jeśli My nie wejdziemy na stworzone miejsce, to bez wątpienia ktoś inny, niekoniecznie z naszego regionu miejsce to wypełni.
To jak w układance puzzle, jest dziura o określonym kształcie i kształt ten jest nam bliski (zarówno historycznie, geograficznie jak i mentalnie) ale jeżeli swojego klocka nie dołożymy podczas naszej kolejki, to inny gracz wyciągnie swój, mniej pasujący i o nieadekwatnym obrazku i korzystając ze swojej siły (bynajmniej nie „argumentów”) i słabości, oraz przyzwolenia innych, przypierniczy tym klockiem z impetem (patrzcie co robi Rosja). W ten sposób dziura zostanie załatana, ale tylko patrząc z bardzo daleka nie będzie widać dysharmonii. Tak jest, gdy jednym być może zależy, by układankę ułożyć zgodnie ze sztuką, a innym by zgarnąć pulę wygranej, bez względu na zasady i środki.
Koniec tej metafory, czas na rozważania konkretne.
Łatanie dziury
Obecnie, Anno Domini 2014 nikt w Europie nie reprezentuje interesów krajów postkomunistycznych, słabszych gospodarczo, mniejszych niż Niemcy, Francja, Hiszpania lub Włochy, będących nuworyszami UE, oraz traktowanych wciąż, jako rosyjską strefę wpływów. Rosja jest zbyt ważnym partnerem dla starych krajów unijnych i USA, dlatego dla tzw. poprawy z nią stosunków odbywa się coraz bardziej jawne kupczenie interesami słabszych sojuszników. Zwłaszcza, że z jednej strony sama Rosja jest tym kupczeniem zainteresowana, a z drugiej sami „zainteresowani” przestają oponować, gdyż rozgrywani indywidualnie poddają się „uprzedmiotowieniu”. A tam gdzie jest handlowanie interesami nie może być mowa o ich reprezentacji. Tym samym zaprzepaszczona została niezależna polityka energetyczna Europy Środkowej (na rzecz uzależnienia od Rosji), polityka ekonomiczno-interwencyjna (większe pieniądze idą na ratowanie bankrutującej strefy Euro i transport Moskwa-Berlin-Paryż, niż na modernizację i rozwój regionu) oraz bezpieczeństwo narodowe (odpuszczenie Ukrainy, pozostawienie Gruzji samej sobie, doprowadzenie do rezygnacji z Tarczy Antyrakietowej, czy zablokowanie powstawania baz wojskowych NATO z amerykańską obsadą). Przeforsowana Konstytucja Europejska, nazwana dla niepoznaki Traktatem Lizbońskim, jeszcze bardziej osłabiła możliwości wpływu nowych krajów UE na politykę budżetową, wewnętrzną i międzynarodową Unii. Nagle Rosja z rywala przemieniła się w przyjaciela, mimo, że brak podstaw, by wierzyć w jej przyjazne zamiary w stosunku do krajów położonych na wschód od Łaby. Berlina i Paryża to nic nie obchodzi, dla nich Rosja była zawsze gdzieś tam, niemal za kołem podbiegunowym.
Pamiętacie NRD? Słabo, prawda? Niemcy Zachodni (a Ci teraz są „Berlinem”) także już nie pamiętają.
W ten sposób w dzisiejszej Europie mamy grupę państw znakomicie realizujących swoje interesy narodowe (Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Szwecja), grupę państw kosmopolitycznych, które czują się bezpiecznie korzystają z interesów nakręcanych przez sąsiadów (przykład: Austria, Belgia, Lichtenstein, Luksemburg, Holandia, Dania, Portugalia, Finlandia, Malta), dalekich kłopotliwych lecz swoich (Portugali, Irlandia, Cypr), dwóch niepokornych (Islandia i Węgry – zbyt małe, by mieć znaczenie) oraz dojne krowy, które trzeba wyeksploatować zanim przekaże się je pojedynczo (lub grupami) na rzeź: Polska, Grecja, Czechy, Chorwacja, Słowacja, Słowenia, Rumunia, Bułgaria, Litwa, Łotwa i Estonia. Ci ostatni „swoi” mogą być tylko dla siebie samych, a ich interesów obecnie nie reprezentuje nikt, poza nimi samymi (natomiast sami często reprezentują interesy tych największych, wymienionych w pierwszej grupie). Oto właśnie ta dziura. Europie Środkowej brakuje silnego i zdecydowanego plenipotenta. Ale pomimo odczuwalnej potrzeby, brak jest jednak umiejętności, kompetencji, woli i zaufania, by tą plenipotencję uzyskać. Pomimo bowiem słabości systemu międzynarodowego, nędznych osiągnieć państw Europy Środkowej (EŚ) i odczuwalnego braku lidera regionu, mamy do czynienia z wysokim stopniem społecznej nieświadomości stanu (wynikającym z ciągłych konfrontacji sytuacji obecnej z sytuacją „za komunizmu”, zamiast sytuacji lokalnej z sytuacją „u najlepszych” jak np. Wielka Brytania), wiarą w propagandę cwanych miernot (tzw. „cwana miernota” to główny produkt i jednocześnie beneficjent systemu biurokratycznego UE), z brakiem identyfikacji autentycznych zagrożeń (pozorne poczucie bezpieczeństwa dzięki udziale w UE i NATO), wzajemną nieufnością sąsiadów (często o podłożach historycznych), głupotą i amoralnością własnych elit, oraz destrukcyjnym działaniem krajów UE z pierwszej grupy, a także Rosji, USA i innych, leżących poza UE mocarstw, którym zależy na słabości całej Europy. Jeszcze inne, powiedziałbym „organiczne” trudności dotyczą państw regionu lub do regionu aspirujących, a znajdujących się poza UE, takich jak Białoruś, Ukraina, Serbia czy Gruzja. Nie mniej, nie są to trudności nie do pokonania, należy jednak zdawać sobie z nich sprawę, wiedzieć czego się chce i konsekwentnie (umiejętnie oraz subtelnie) realizować kolejne cele.
Subtelność polityki lidera
Z wymienionych przeze mnie trudności, takie na które nic nie możemy poradzić, ale z których trzeba zdawać sobie sprawę (destrukcyjne działania), takie, które trzeba neutralizować, ale zawsze będą (propaganda) i takie, których możemy się pozbyć (militarna słabość, nieświadomość społeczna, wzajemna nieufność, amoralność i głupota elit).
Jak to zrobić? Przede wszystkim postawić sobie cel strategiczny ponad celami taktycznymi i wyrzucić poza krąg naszego zainteresowania walkę o uszczęśliwiania całego świata. „Uszczęśliwiacze”, bowiem to albo zwykłe kanalie, używające świetnie się sprzedających wytrychów by ukryć własne (najczęściej niecne) cele, albo naiwni, pożyteczni idioci, będący zarówno narzędziem jak i adresatem manipulacji.
Ktoś powie: wystarczy mówić prawdę. A ja mu na to, że wystarczy czasem popukać się w głowę. Gdyby dyplomacja polegała na mówieniu prawdy nie byłby potrzebny ani protokół, ani wywiad, ani inne służby specjalne czy mniej lub bardziej tajne rozmowy. Prawda to bicz, który trzeba z pewnością pozyskać, aby użyć go w odpowiednim momencie.
Napisze teraz rzecz niepopularna na prawicy:
Prawda jest wspaniałą wartością do budowania szczęścia osobistego i do zarzadzania polityką wewnętrzną kraju, ale nie jest to wartość, w imię której warto poświecić losy swojego narodu w geopolityce. Polityka zagraniczna to gra pozorów, wygrywana przez najlepszych, czy się to komuś podoba czy nie. Dyplomacja to technika negocjacyjna na najwyższym poziomie, jeśli prowadzi do celu narodowego a nie ma intencji zniszczenia przeciwnika, to zawsze prawda będzie jej tłem i echem, ale nigdy nie zostanie podana przeciwnikowi na talerzu. Prawda ma, bowiem to do siebie, że tworzy i prowadzi do destrukcji nie patrząc, kto ją ujawnił i przeciw komu. Prawda rodzi życie, ale i śmierć, która dokonuje swojego smutnego żniwa nie tylko w imię prawdy (co etycznie jesteśmy często w stanie usprawiedliwić), ale także w celu jej ukrycia. To tak, jak działanie sąsiada przyglądającego się szczęśliwemu małżeństwu, który nagle po 10 latach zapragnął ujawnić, że mąż sąsiadki nie jest ojcem jej dziecka, no chyba, że sąsiadka zapłaci mu co tydzień haracz z złotówkach bądź naturze.
Jeżeli chcemy postępować mądrze w geopolityce to nie powinniśmy walić prawdą jak dziecko cepem, ale robić to, co konieczne. Przykładowo, powinniśmy robić wszystko by ujawnić tajemnicę smoleńską, rozliczyć Katyń i Wołyń, ale nie, dlatego, że potrzeba prawdy nas do tego bezwzględnie zmusza, ale dlatego, że te prawdy muszą zostać ujawnione by skonsolidować naród przeciwko zagrożeniom ze strony Moskwy(działania uświadamiające), że ich akurat nasz okłamywany naród potrzebuje jak ożywczego dżdżu (by wiedzieć chociażby, kto nim dziś rządzi) lub by w końcu zakopać topór wojenny z Ukraińcami. Te potrzeby tkwią albowiem zbyt mocno w korzeniach narodu, tu prawda je uzdrowi i wyda plon, który nas umocni. Ale z drugiej strony to nie znaczy, że wszelkie posiadane informacje kompromitujące o każdym narodzie musimy zaraz ujawniać. To też nie znaczy, że musimy bezwzględnie zwalczać Łukaszenkę. To co, że dyktator, ale jak tam się teraz ludziom powodzi i dlaczego oddać łatwo Mińsk Putinowi? Gdy otworzymy dla niego Europę w wielu sprawach może zostać naszym sprzymierzeńcem. Wspierajmy więc Białoruską opozycję (bo być może oni nastaną po Łukaszence) ale też nie przyciskajmy go do ściany jak szczura tylko dajmy mu propozycje różnych honorowych wyjść. W polityce międzysąsiedzkiej chodzi bowiem oto by mieć lepsze stosunki z każdym z sąsiadów niż oni miedzy sobą, lub – jeśli to nie możliwe – mieć na tyle silną pozycję, by naszych propozycji nie można było bagatelizować. „Lepsze stosunki” to nie ilość klepek po łopatce ale większa opłacalność współpracy z nami niż bez nas. „Silna pozycja” to silna armia, silna gospodarka lub przewodzenie silnej koalicji. Jeśli nie mamy tych wszystkich argumentów mimo że jesteśmy całkiem sporym państwem w środku Europy, to znaczy, że jesteśmy w niesłychanym niebezpieczeństwie, a swoich polityków powinniśmy czym prędzej wyrzucić na bruk za debilizm, lub powiesić jeśli są zdrajcami. Inne postepowanie to równia pochyła.
Ergo, zaczynamy subtelną politykę lidera od porządków na własnym podwórku. Jeśli tego nie zrobimy, to będzie dupa zbita i możemy w zasadzie już dzisiaj kopać schrony pod domem i kupować złoto do skrytki w ogrodzie. Radziłbym też wtedy cieszyć się życiem, przebywać jak najwięcej z członkami swojej rodziny i sycić nimi oczy, bo bez naszej mądrości politycznej dobre czasy się szybko skończą, a wielu bliskich niebawem popełni samobójstwa z powodu bankructwa, zostanie zabitych na wojnie lub w najlepszym razie ucieknie na zawsze do Nowej Kaledonii.
A więc najpierw higiena wewnętrzna kraju, tyle że zamiast nitki do czyszczenia zębów może być przydatna sznurek do czyszczenia stanu. Teraz koncentracja na polityce właściwej, czyli koniec z polską butą. Chcą Litwini nazwiska po litewsku, niech im będzie, oni maja takiego stracha przed utratą tożsamości, że niech tam sobie mają. Za to My wydajmy wszystkim Polakom na Litwie i chętnym Litwinom możliwość uzyskania polskiego paszportu, wraz z przywilejami podatkowymi i gospodarczymi. Żadnego zarozumialstwa i pakowania się z kapitałem na Litwę, za to róbmy u siebie niziutkie podatki, znieśmy 99% koncesji i zezwoleń gospodarczych, oraz nadajmy krajom sąsiedzkim uprawnienia to kultywowania swojego języka, do rozwijania swojego szkolnictwa oraz najlepsze w Europie warunki kredytowe (to co że banki już nie nasze, zróbmy ekspansję spółdzielczości i SKOKów) oraz wybudujmy na nasz koszty linie kolejowe i drogowe do Wilna. A co z Białorusią? A od czego są strefy ekonomiczne? A uruchomić trzeba takie możliwości na granicy i podpiszmy porozumienie na mały ruch graniczny i wymianę gospodarczą w 100 km pasie. Że UE będzie się burzyć?! A proszę bardzo, niech się burzy, postawmy się UE w sposób spektakularny broniąc Białorusi. My pomagamy sąsiadom a nie się na nich wypinamy. Służymy uniżenie i zapraszamy na pokoje. Czym chata bogata, a przy okazji tu interesik, tam interes, tu pakcik tam koalicyjka. Itd. Itp… Nie udawajmy i nie zgrywajmy lidera regionu, ale się nim stawajmy poprzez konkretne, miękkie i przemyślane działanie. Stwórzmy na początek sobie warunki takie, by naszym młodym rodakom lepiej żyło się i rozwijało w kraju niż w Londynie, a pielęgniarkom lepiej się pracowało niż w Szwecji.
Nie będę więcej pisał, bo już bystrzy wiedzą o co chodzi. Bądźmy atrakcyjni dla liczących na nas sąsiadów, uporządkowani i lojalni, rozmawiajmy o historii, ale tez wyciągajmy rękę ofiarując pomoc w rozwiazywaniu ich problemów. Odbudowujmy swoją armię, ale nie bójmy się nastawiać karku za tych słabszych, a bliskich, w międzynarodowych rozgrywkach. Przy okazji słuchajmy pilnie co mówią Ruscy i Niemcy, a potem w sprawach błahych spektakularnie uznajmy ich rację, a w sprawach istotnych grajmy niejednoznacznie, ale sprytnie i tak, by nigdy nie było to po myśli koalicji Berlin-Moskwa. Niech będzie tylko po myśli Moskwy w danej sprawie, ale tak by jednocześnie przestało to być po myśli Berlina. Wtedy Berlińczycy uznają Moskwicinów za inspirujących politykę antyniemiecką.  A Kreml nabywać będzie przekonanie, że niewygodne dla niego stanowisko Polaków jest powodem knowań Pani Kanclerz. Należycie podlewane ziarno nieufności cyrylicko-gotyckiej zacznie z czasem przynosić dobre dla Europy Środkowej owoce. Kupujmy technologie i  innowacje od amerykanów i kształćmy wysokich specjalistów gdzie się da, a potem zatrudniajmy ich na uniwerkach i w instytutach. Przy czym marny to kraj, który lekką ręką rezygnuje z pomocy najlepszych specjalistów z armii wysyłając oficerów na wczesną emeryturę. W ten sposób wykopuje się z życia publicznego świetnie przygotowane, karne i oddane Polsce osoby. III RP jest pierwszą Polską w historii, która wykluczyła wojskowych z umacniania swojej pozycji. Ciekawe dlaczego? Bo na pewno nie dlatego, że pojawiły się agenturalne zarzuty. Raz, że w wojsku zawsze było mniej zdrajców niż gdziekolwiek indziej, dwa, że równolegle z rozmontowaniem armii takie WSI-GRU się umocniło blisko rządu i urzędu Prezydenta. Widząc, co się dzieje proponuję po prostu postępować odwrotnie niż PO – a będzie to dobre dla Polski i otoczenia, któremu będzie przewodzić. Jednocześnie edukujmy i uświadamiajmy społeczeństwa, oraz sprawiajmy by nasi i sąsiadów obywatele dzięki działaniom Polski się bogacili. Wtedy zamiast o misce zaczną myśleć o imponderabiliach i zamiast narzekać, zaczną być dumni ze swojego kraju oraz działać w nim społecznie. Innej drogi na bezpieczeństwo nie widzę. A i tą widzę tylko w mojej optymistycznej wyobraźni. Bo w tej chwili, nie widać żadnego działania ku poprawie, czy choćby nawet w kierunku utrzymania polskiego, czy też międzynarodowego status quo (jak powiedziałem luka którą powinniśmy zapełnić staje się zbyt nieznośna). Bez tego idzie raczej niestety, na polskie mięso armatnie w ramach niedługiego qui pro quo.
Tomek Parol
=====================================================================
Przywołał: M.Z.

WAŻNY PRZEDRUK!

Wolność i bezpieczeństwo, czyli totalniackie zapędy władzy


„Uważam, że Trybunał dokonał jednostronnego rozstrzygnięcia. Jestem zaniepokojony takim sposobem patrzenia na sprawę, bo Europa jest miejscem, które jest bezpieczne, ale do czasu. Nie możemy udawać, że nie ma zła na świecie. Zło na świecie jest i państwo ma obowiązek walczyć z tym złem w sposób skuteczny, a nie fikcyjny. Nie można uznawać, że bezpieczeństwo nie jest wartością, że poczucie bezpieczeństwa nie jest wartością. Wszystkie nowożytne państwa powstały właśnie na gruncie tej podstawowej wartości – zapewnienia swoim obywatelom bezpieczeństwa, a nie zapewnienia im prywatności.” – tymi słowy minister Bartłomiej Sienkiewicz w wywiadzie udzielonym reporterowi PAP-u skomentował wyrok luksemburskiego Trybunału Sprawiedliwości kwestionujący unijną dyrektywę o ochronie danych osobowych jako ingerującą w podstawowe prawo do ochrony prywatności.

Ja nie wiem jak Wy, drodzy moi mili kochani, ale ja poczułem unoszący się w powietrzu mało delikatny smród totalniactwa. Zwłaszcza, że wcześniej – pytany o spodziewany w maju wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczący zasad inwigilacji obywateli polskich przez służby specjalne powiedział co następuje: Nie mogę uprzedzać wyroków TK. Uważałem za swój obowiązek zabrać głos publicznie w sprawie, która wielokrotnie była komentowana, tylko z zupełnie innej strony. Przede wszystkim od strony swobód, wolności obywatelskich, ochrony prywatności, co jest zrozumiałe. Bardzo dobrze, że w Polsce jest tak silne środowisko stojące na straży tych podstawowych wartości, ale to jest konflikt między dwiema wartościami: bezpieczeństwem i wolnością.”

Odpowiem panu ministrowi słowami Benjamina Franklina: „Gdy dla tymczasowego bezpieczeństwa zrezygnujemy z podstawowych wolności, nie będziemy mieli ani jednego, ani drugiego.” – słowami, które mimo upływu wieków nie straciły niczego ze swojej prawdziwości. Państwu odbierającemu nam wolność wcale nie chodzi o to, by to bezpieczeństwo zapewnić nam – państwo, a ściślej rzecz biorąc rządzący tym państwem politycy, chce go wyłącznie dla siebie. Z wypowiedzi ministra Sienkiewicza, który wciąż jest w drodze do Białegostoku, wyraźnie wynika, że uważa on obywateli za przedszkolaków, którymi z jednej strony należy się opiekować, z drugiej zaś strzec, bo stanowią zagrożenie tak dla siebie jak i dla opiekunów – a skoro tak, to należy ich pozamykać w klatkach i kontrolować każdy ruch, każde słowo czy gest, sprawdzać poglądy i zapatrywania a w razie potrzeby prać mózgi i pilnować, by w ich łbach nie zrodził się bunt.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że obywatele (czyli ludzie, którzy OBYWAJĄ się bez swoich praw) bezrefleksyjnie kupują tę retorykę i cieszą się jak głupcy – skoro państwo przejmuje odpowiedzialność za ich życie i bezpieczeństwo to oni mogą w spokoju zająć się swoimi zabawkami i nie przejmować otaczającym światem. Do takich właśnie ludzi kieruje swoją gadkę nie tylko minister Sienkiewicz, ale wszyscy politycy zainstalowanie w sejmie – bo przecież głupi, nieodpowiedzialny i otumaniony lud pracujący miast i wsi jest znacznie łatwiejszy do urabiania i rządzenia. No i prościej mu wmówić, że musi jeszcze bardziej zacisnąć pasa i więcej pieniędzy oddać państwu w ramach haraczu zwanego dla niepoznaki podatkami czy składkami ubezpieczeniowymi. Oczywiście dla jego, obywatela, własnego dobra…
Napisane przez:

Oryginał TUTAJ: http://3obieg.pl/wolnosc-i-bezpieczenstwo-czyli-totalniackie-zapedy-wladzy

Przywołał: M.Z.

czwartek, 10 kwietnia 2014

ZNOWU W DOMU?



Jak Państwo wiedzą reaguję na rzeczy, zdarzenia i zjawiska, które wokół naszego domu sam zauważam – ale też korzystam z obserwacji innych. I dzisiaj obserwacja właśnie moich sąsiadów. Zawarta w mailu o następującej treści:
„…Panie Marek, niech nam proszę wytłumaczy Pan co dzieje się wokół domu, że niemal codziennie, to jest każdego dnia pojawia się w kamienicy postać nie ciesząca się tu dobrą sławą, a mianowicie niejaki Zenon Murawski. Jadę po nazwisku, to jest urzędnik, nie anonim i nie widzę powodu wykropkowywania danych. Sam Pan napisał swojego czasu, że zajeżdża pod dom jak nie przymierzając udzielny książę, blokuje wjazd do garażu na poziomie zero i zachowuje się jak wschodni satrapa. Nie wiem co wynika z obecnych intensywnych wizyt, sam przecież sfotografowanego przez Pana murku przy klatce pierwszej nie naprawiał. No, pardon, zmienił się zamek w pomieszczeniu na śmieci, istnieje już połamana dawniej ławeczka pod trzepakiem, a podobno i sam trzepak odmalowano. Same sukcesy, prawda? Jak na ponad dwanaście złotych z metra kwadratowego to wręcz oszałamiające osiągnięcia… Tyle że nadal nikt z tych dzielnych ludzi nie jest w stanie powstrzymać postępującego niszczenia naszego domu w zakresie choćby wind, najgorzej jest zdaje się na Pańskiej klatce schodowej, nikt nie chce rozmawiać na temat parkingu przed domem (wykorzystywanego przez obcych, także z odległych biurowców), a na wspomnienie Pańskiej propozycji bezprzetargowego wynajęcia WSZYSTKIM chętnym pomieszczeń garażu na minus jeden za sto złotych miesięcznie administratorzy nadymają się, czerwienieją i uciekają z pola rażenia. Więc co się do cholery dzieje? Co ten techniczny dyletant nie potrafiący prawidłowo rozpoznać ruszającej się podłogi czy spadających sufitów tu robi?... Co do cholery dzieje się z obecnie urzędującymi ochroniarzami, to jakaś parodia, winno być sześciu, a jest pewnie trzech? Co z dozorcą uparcie rozbijającym przed śmietnikiem każdy mebel, także dobry, jaki trafi mu w łapska?...”

Szanowna/Szanowny! Morze tematów… Najpierw zastrzeżenie: piszę tylko o tym, czego potrafię dowieść. Samochód wymienionego Pana istotnie podczas którejś jego kontroli w tym roku - dokładnie to 3 marca 2014 - blokował wjazd do garażu na wspomnianym poziomie – i oczywiście moja dokumentacja tego zdarzenia jest zdjęciowa, nie do podważenia. Z tego co wiem kierowca obecnie wjeżdża już do środka, właśnie na minus jeden. Może? Nie wiem. Widać może i widać ma odpowiednie urządzenia do otwierania uchylnej bramy. Parking zewnętrzny najwyraźniej jest dla miejscowych, durniów i niekumatych. Administratorzy mają inne prawa. W dniu, w którym powstało zdjęcie auta blokującego drogę wyjazdową innym autom usłyszałem od tego pana, że „oni znają numer rejestracyjny mojego samochodu”. Rozmowa toczyła się obok dyżurki ochroniarzy, Z. Murawskiemu towarzyszył młody urzędnik z Irysowej, spokojny i nie agresywny, odbyliśmy potem krótką rzeczową rozmowę o samorządności. Mocno wkurzony zapytałem Z. Murawskiego skąd ta deklaracja, czyżby widział gdzieś w pobliżu, w podziemiu moje auto? Milczenie, zero reakcji. Przyznam, że mocno się wtedy zdenerwowałem i choć rozmowa nie skończyła się w żaden nieparlamentarny sposób do dzisiaj mam za złe gościowi rodzaj nieporadnej próby zastraszenia lokatora, za pieniądze którego żyje i działa. Następnym razem na pewno nie będzie tak uprzejmie. Mogę tylko dodać, że moje auto stało na zewnątrz, jako jeszcze nie przerejestrowane miało obcą numerację, prowokacja okazała się po prostu dziecinna, naiwna. A propos: nigdzie nie napisałem, że rzeczony zachowuje się jak wschodni satrapa. Gdybym koniecznie chciał „zarobić” proces sądowy użył bym znacznie dosadniejszych sformułowań. Ale – jak Pani/Pan wie staram się być rozsądny i tak działać…

Jaki jest zakres działań i obecności wspomnianego pana w naszym domu? Szczerze: nie mam pojęcia! I równie szczerze podzielam zdanie wyrażone w mailu pośrednio: nic z tego dobrego dla nas nie wynika. Kiedy zbiorę więcej potwierdzonych danych - opiszę to dokładniej. Dzisiaj jak w starym dowcipie tyle: na cuś się zanussi... Dalej: wiem kto maluje windy na mojej klatce, niestety jak zawodowcy powiadają unus testus nullus testus, jeden świadek żaden świadek. Wiem też, że po wielokroć zgłaszane przez ochroniarzy usterki zamykania drzwi wejściowych klatki pierwszej (obecnie wchodzi kto chce) pozostają do dzisiaj bez odpowiedzi. Widać jest to problem techniczny dla miejscowych administracyjnych rękodzielników nie do pokonania, choć ja, z zawodu nauczyciel języka polskiego załatwił bym tę sprawę w jeden dzień z dojazdem wozem konnym do najbardziej odległego marketu budowlanego. Za co więc ci wszyscy ludzie z Kolberga biorą pieniądze? Po co odwiedzają nas codziennie, przecież paląc jakieś paliwo i zużywając swe cenne oponki? Cóż, proszę zadać to pytanie komu innemu, może Samej Zwierzchności Administracyjnej, która nadal uparcie nie widzi degrengolady kamienicy, choć z uporem maniaka używa wobec niej pojęcia „komercyjna”.

Parkingi… Jest coraz gorzej, wokół przybywa biurowców, także sąsiedni dom mieści najwyraźniej liczne instytucje, ich pracownicy mają paskudny zwyczaj parkowania nie pod swoją chałupą, ale pod cudzą, naszą. O wynajęciu pustych garaży po stówie od miejsca mówię już od TRZYNASTU LAT, bez efektu. Policzyłem w jednym z felietonów ile to przyniosło strat finansowych. No ale widać lepiej niech się marnuje, niżby komuś miało służyć... O bezsensie drogiej jak cholera ochronie wspominam w co drugim wpisie poświęconym domowi. Na darmo. Kto komu co jest winien, że musimy utrzymywać byłych milicjantów i SB-ków, płacących najętym ludziom po dwóch albo i trzech miesiącach? Podobno ostatnio nadrabiają zaległości, krąży wieść, że ktoś dobrał się im do tyłka. Jeśli tak - to chwała mu za śmiałość i skuteczność! Za te pieniądze tylko w ciągu dwóch kolejnych miesięcy dało by się zainstalować w kamienicy taki system kamer automatycznie połączonych z internetem, że mysz by się nie prześliznęła, a „artyści” ozdabiający windy czy wiercący kluczami dziury w murach od dawna mieli by swoje pamiątkowe zdjęcia na miejscowej komendzie policji. Inwigilacja? Cóż, wolę ją na pewien czas, niż tolerowanie tego lokatorskiego chamstwa, które kwitnie u nas w najlepsze. Wybiórczo, pod konkretnymi numerami lokali, ze szkodą dla pozostałych, porządnych lokatorów… Po półroczu przegląd stanu posiadania: gdy nikt nie czyni nic złego rezygnujemy z  kamer stale działających, włączamy system wybiórczo. Albo w ogóle zeń rezygnujemy.

Dozorca… Proszę odszukać odpowiedni wpis, nie lubię powtarzać się bez końca. Względem rozbijanych mebli – ja akurat nie zauważyłem. Pamiętam natomiast, że był przez wiele lat taki zwyczaj, że niechciane sprzęty w całości zanosiło się do pomieszczenia obok toalety ochroniarzy – i każdy, kto chciał umeblować na przykład działkę mógł sobie z tego składu wziąć dowolną rzecz. W imię tego właśnie, że rzeczy winny służyć ludziom, niekoniecznie na podpałkę. W czasach, kiedy byłem reprezentantem lokatorów miałem informację, że z konta naszego domu co miesiąc schodzi 1500 zł na utrzymanie porządku. Później okazało się, że 1100 zł z tej kwoty bierze firma pośrednicząca, 400 zł dostaje dozorca. Czy tak jest dzisiaj? Nie wiem, zapewne tak. Jak to rozwiązać – też już opisałem, proszę receptę znaleźć w tekstach z końcówki roku 2013 i początku bieżącego.

Dzisiaj na tyle… Nie jestem niczyim reprezentantem, w tym miejscu prezentuję wyłącznie własne zdanie i własne opinie – na własną odpowiedzialność. Z ukłonami dla respondenta/respondentki!

M.Z.
==========================================

Jako PS do jednego z wpisów komentujących: proszę bardzo, to fotka dokumentująca to, o czym pisałem pod tekstem głównym w bloku komentarzowym. Wyraźnie widać, że tuż obok znajduje się wolne miejsce, w które kierowca powinien wjechać - ale wybrał parkowanie "po pańsku". Czyli jak zwykle. To wolne miejsce nie było zajęte w chwili, w której nadjechał Jaguar. Stało puste od co najmniej pół godziny. Nie publikował bym gdybym już dzisiaj nie spotkał się z sugestią, że być może zmyślam. Nic podobnego, zdjęcie dowodem! Nie jest zatem tak, że oto przyczepiłem się wyłącznie do spieszącego się do ważnych zadań urzędnika administracyjnego, ganię źdźbła w cudzych oczach, a nie widzę belek w tych najbliższych. Widzę. Niestety...
M.Z.

środa, 9 kwietnia 2014

OSTRZEŻENIA Z PRZESZŁOŚCI?



Jeszcze niedawno na szczycie rankingów popularności znajdował się Nowy Ekran. Reszta politycznych portali zdawała się obsuwać w nicość, Ekran bił ich na głowę pomysłami, świeżością i otwartością mówienia o wszystkim i wszystkich. Jak dzisiaj wiadomo nie trwało to szczególnie długo, był jakiś spór pomiędzy postaciami wiodącymi portalu, rzecz się rozpadła na dwa sporej wielkości kawałki, żaden z nich jakoś nie przypomina pierwowzoru. Mimo iż kolejne pokolenia „gwiazd” blogerskich co jakiś czas składają płomienne deklaracje o służbie jawnemu słowu i demokracji… Mało to widać nośne. W 3Obiegu króluje system opierania się bezprawnym mandatom, Łażący Łazarz ma tu swoje pięć minut i chwała mu za to – w Neonie24 znów przemawia Ryszard Opara i znów mało kogo przekonuje. Rzeczy stały się swoimi własnymi cieniami. Opisując to kolokwialnie aż chce się powiedzieć, że niby śmieszne ruchy niegodne filozofów te same – ale brak pasji przed spełnieniem rodzi zmęczenie. A to bardzo smutny widok…

Co mnie akurat dzisiaj napadło, że o tych właśnie detalach zaczynam? Otóż element, względem którego prowadziłem swojego czasu zajadłą polemikę z Tomaszem Parolem, czyli Łazarzem. Chodziło – przypomnę – o miejsce ludzi młodych w świecie. Łazarz utrzymywał, że tylko młodzi są w stanie ten świat zadziwić, wnieść doń jakieś nowe elementy, uporządkować wszystko i tchnąć ducha w zmurszałą materię. Nie zgadzałem się z tym wtedy i nie zgadzam dzisiaj. Z prostego powodu: jak moje obserwacje mi podpowiadają młodzi nie mają woli słuchania i uczenia się, także od starszych, chętniej bawią się w życie i życiem, niż w nim aktywnie uczestniczą, wreszcie miotają się bez sensu w pogardzie dla wartości, których nie wymyślili sami. A nie wymyślili niemal niczego… To ich dyskwalifikuje. Na szczęście na krótko – młodość przemija jak wiatr i wkrótce po debiucie młodzi „neo-myśliciele” zostają starymi durniami, niektórym zostaje to już na długo.

W ciągu tych kilku wstępnych miesięcy bieżącego roku miałem z młodymi do czynienia w sposób intensywny. Sprzedawałem im swoje niechciane samochody – i kupowałem od nich złudne nadzieje na kolejnych czterech kółkach. Interesy kupna okazały się najgorszymi ze wszystkich, jakie kiedykolwiek w życiu przeprowadziłem, do dzisiaj ponoszę tego konsekwencje. Tak czy siak – jest powód, by kilka prawidłowości z tego co mnie spotkało wywieść. Tak, bardzo to subiektywne i jednostkowe. Ale czy na pewno tylko takie? Czy na pewno nie warte rozpowszechnienia, jeśli za każdym razem powtarzalne w niemal dokładnie ten sam sposób?

„Jestem młody i piękny, pewnie też i mądry, czas mnie nie dotyczy… „ Umawia się taki młodzian na oglądanie obiektu o siódmej wieczorem, gdyby nie moja latarka pewnie niczego by nie zobaczył w podwoziu czy wnętrzu komory silnika – ale w niczym mu to nie przeszkadza, „wie pan, skąd ta cena, jak tak można…” Oczywiście chodzi nie o sam obiekt, ten mam nienaganny, chodzi o urwanie jak największego kawałka kwoty do zapłacenia. Nic z tego! Bierzesz za ile mówię – bierz. Nie bierzesz – nie zawracaj gitary! Ale młody nigdzie się nie spieszy. Ani wtedy, gdy kupuje ode mnie w ciemno – ani wtedy, gdy w biały dzień przy innym obiekcie chciałby jeszcze dowód rejestracyjny sprawdzić na miejscowej komendzie. Godzę się, nie mam nic do ukrycia, policyjna ekspertyza dokumentów tylko to potwierdza. Nie ma "dziękuję", nie ma "przepraszam", widać wszystkim młodym i pięknym "się należy"... I wieczorem i w dzień młodzi odjeżdżają w poczuciu dobrze spełnionego „obowiązku”. Znów jakiegoś starca udało im się zrobić w konia. A co? A kto im zabroni? Nie wiedzą tylko jednego: tkwią w iluzji. Dostałem dokładnie tyle pieniędzy, ile chciałem dostać. I sprzedałem pojazdy, w których nie było żadnych wad ukrytych, pominiętych czy takich, o których bym wiedział, ale nie raczyłem powiedzieć. Wszystko jak na  talerzu…

„Kłamię, bo to moje niezbywalne prawo młodości…” Szczególnie niebezpieczny gatunek młodego, sprzedającego coś człowieka. Rzecz jest na ogół współwłasnością, drugi posiadacz to starszy człowiek, niekiedy dziadek kierowcy. Samochód pozornie należy do wyjątkowo zadbanych, ogłoszenie Allegro powiada wprost o nienagannym stanie technicznym pojazdu. I pierwszy ogląd zdaje się potwierdzać to wrażenie. Młody spokojnie siedzi na kanapie i opowiada: tu faktury napraw, tam dowody wymian, garażowaliśmy, wszystko jest w jak najlepszym stanie, no, do wymiany jakiś jeden tłumik. Owszem, cena wysoka, ale odzwierciedla wartość rzeczy – a ta jest wręcz „niebotycznie doskonała”. Młody siedzi na mojej kanapie – i kłamie w żywe oczy. Bo doskonale wie, że uszczelka pod głowicą domaga się wymiany już pół co najmniej roku, ślady wypływającego oleju starannie przytarte szmatką. „Wie pan, dostałem się na studia dzienne, nie mam czasu na zajmowanie się samochodem, no i potrzebuję trochę gotówki…” Przeglądam dokumenty, zgadza się, są faktury napraw, metryczki alarmu i zestaw nieużywanych kluczy zapasowych. Podczas krótkiej jazdy próbnej tylko jeden element może budzić niepokój: dość daleko wychylający się w kierunku pola przegrzania wskaźnik temperatury silnika. „Wie pan, zawsze tak było, ale to przecież wskaźnik orientacyjny, inny w każdym aucie…” Teoretycznie zgadza się, tak bywa i nie ma co się czepiać. Tym bardziej, że wskaźnik zachowuje się stabilnie. Transakcja zawarta, kasa przeliczona, młody z panienką, która mu towarzyszyła zapewne jako świadek znika w sinej dali.

Wady auta? Głównie ukryte: przepalona uszczelka podgłowicowa, gęsta maź w chłodnicy i całym układzie chłodzenia, na gorąco rzecz  nie do zdiagnozowania, a przecież taki właśnie rozgrzany samochód trafił do oglądu pod moim domem.
Zniszczony rozrząd i wszystkie paski napędzające zawory i alternator, układ wydechowy w całości osłonięty jakimiś blaszkami, potem wyjdzie, że pod spodem zgniły dokumentnie. Czy da się naprawić? Oczywiście tak: za dodatkowe prawie półtora tysiąca złotych. Auto unieruchomione. Właściciel nawet nie zająknął się na temat możliwości innej, niż jego własna oceny. Nie, on wszystko wie, widział, opisał „zgodnie z prawdą”, on gwarantował, on opowiadał o fikcyjnych zdarzeniach jakby miały miejsce naprawdę. Krótko: wsadził mnie na takiego konia, na jakim nie siedziałem już od lat.

Co to w ogóle za zjawisko związane z młodymi handlarzami? Cóż, doskonale zdaje się to tłumaczyć Gabriel Maciejewski, Coryllus, w Salonie24. Pisz on tam tak:

„…Jak już zauważyliście mimochodem trochę, opisaliśmy sobie nasz świat jako rzeczywistość binarną, w której jedynkami są pozoranci, a zerami parodyści. Wszystko przez to, że praca pozorantów jest o wiele cięższa niż parodystów, a to z tego względu, że muszą oni znaleźć jakiś punkt odniesienia całkowicie autentyczny, a następnie wykreować całe, złożone nieraz sytuacje, które mają również zrobić wrażenie autentycznych i poważnych. Parodyści zaś mają za zadanie jedynie udać głupiego…”

Pozorant sformułował ogłoszenie, które miało przyciągnąć potencjalnych klientów. I tak się stało. Oparł inserat o zmyślone dane i fakty, z lekka tylko lukrując całość informacją o stanie lakieru. Jest rzeczywiście niezły. Zresztą jaki ma  być w samochodzie fabrycznie cynkowanym? Ale już w rozmowie bezpośredniej właściciel nieszczęsnego auta zmienił emploi, począł uciekać w kierunku parodysty: rżnął głupa ile wlezie, łgał i kręcił z lekka tylko starając się zachować pozory prawdomówności. Widać miałem słabszy dzień – nabrałem się. Dzisiaj studiuję paragrafy Kodeksu Cywilnego dotyczące oszustwa konsumenckiego. I daję słowo: porządnie odrobię lekcję.

Co dalej w materii technicznej? Młody od Peugeota albo zwróci koszty na bazie stosownych dokumentów i faktur – albo spotka się ze mną na sali sądowej. Że co, że będzie to wszystko długo trwało? Bez  znaczenia, trzeba nierzetelnego sprzedawcę moresu nauczyć. Na razie ćwiczę cierpliwość i pewną rękę: golę się bez spoglądania w  lustro. Nie znoszę widoku tego gościa po drugiej stronie szkła…

M.Z.


środa, 2 kwietnia 2014

Czy już myślenie faszystowskie?



W portalu Neon24 ukazał się tekst, niżej link: http://zielonypredator.neon24.pl/post/107649,duch-hitlera-zabija-w-kopenhadze . Moim zdaniem ważny – i ja o tym pisałem swojego czasu. Autor „neonowego” wpisu zaczyna tak; „…Po zamordowanej żyrafie (później poćwiartowanej na oczach dzieci) w kopenhaskim zoo morduje się 4 lwy. Wszystko niepotrzebnie, jak piszą. Pretekst do zbrodni: żyrafia genetyka nie była dosyć "aryjska" Wadliwa genetyka - nie chcieli żyrafiątek…”. W tym tekście zwróciły moją uwagę fragmenty, które pozwolę sobie przywołać z własnym komentarzem.

               „…Powód zabicia zwierzaka: żyrafa nie była dosyć aryjska, a poważnie: tłumaczy się to tym, że żyrafa miała "nieodpowiednie geny". Pytanie brzmi: kim jest dyrektor tego zoo? Kompletnym biologicznym dyletantem? Opuszczał zajęcia z biologii w podstawówce? Wszystkich nas uczono w szkole nie kreacjonizmu, ale teorii ewolucji. Obecnie nawet menel spod budki z piwem słyszał zapewne o bioróżnorodności i znaczeniu tego fenomenu dla istnienia życia. Wszystkie organizmy mają swoje znaczenie, zależności, przeplata się to i łączy, pozwalając żyć ludziom i zwierzętom. Nowe geny pozwalają organizmom iść kroczek po kroczku naprzód. Ograniczona pula genów przeciwnie - potrafi zniszczyć każdy gatunek. Pytanie, czy ktoś taki, bym użył słowa przestępca, może być dalej dyrektorem? Dlaczego nie słyszę autorytetów ostro zajmujących w tej sprawie stanowisko? Dlaczego ten człowiek i ci ludzie są tam jeszcze na stanowiskach???...”

Istnieje zatem we współczesnej Europie problem nabrzmiewający każdego dnia – niestety słabo zdefiniowany dla opinii publicznej. Bo o co tu w ogóle chodzi? Przecież nie o tłumaczenie jakiejś regionalnej „polityki hodowlanej” durnia z kopenhaskiego zoologu - ale o doktrynę myślową, która weszła do obiegu tylnym wejściem i dzisiaj rozpycha się już w pierwszym rzędzie sali. To jest doktryna FASZYSTOWSKA!

„…Może nie pójdziemy nazwiskami, ale mniej więcej wygląda to tak: oni sobie dumają, że bogaci ludzie są potrzebni, a biedni to już nie. Tak sobie wykombinowali. To, że bez biednych nie byłoby bogatych, za tym nie nadążają. To, że biedni rodzą utalentowane zamożne i mądre osoby, to się nie liczy. To jest cała filozofia, z tym, że w takiej filozofii nie chodzi o eksterminację żyrafy, a o wyprofilowanie narodu. W Polsce bieduje około 800000 dzieci, wg badań prywatnych (rząd takimi głupstwami się nie zajmuje, w końcu to 800000 biednych, a do tego dzieci, czyli osób słabych). Cały system jest nastawiony na niszczenie biednych, zabieranie im możliwości procesowania się. Tam w Kopenhadze chodzi o żyrafy i lwy. Tutaj o ludzi, dzieci, dyrektorów firm, którym się nie powiódł interes, itp…” 

Wyjątkowo celnie! Te wszystkie faszystowskie zasady obudowane zostały prawnymi przepisami tak skonstruowanymi, że człowiek zamożny ma je za nic, stać go na adwokatów, pomocników, pałkarzy. Biedny jest po prostu sparaliżowany. Tkwi gdzie tkwi i nie ma żadnej nadziei na jakąkolwiek poprawę swojego losu. Idzie do skrzynki pocztowej, ale doskonale wie, że każdy kolejny list urzędowy nakłada nań nowe obowiązki płatnicze. Z tego wiru nie ma już wyjścia, dokładnie wyjaśniają to przywoływane przepisy prawne, jak zwykle podane na końcu małym drukiem. Nikt za kolejne opresje nie odpowiada personalnie! Co z tego, że pod pieczątką urzędową kryje się jakieś nazwisko? To tylko wykonawca wyroku. Rady Dzielnicy, Rady Miasta, Sejmu. Tu sobie przesuną granice, tam wprowadzą nową taksę kuracyjną, zmienią sposób naliczania powinności. Moloch zaznał już luksusu i chce więcej, szybciej, znów jest głodny i dzisiaj nawet już nie kombinuje jak swoją pazerność logicznie uzasadnić. Po co? W końcu ma na służbie cały rozbudowany aparat przemocy: od policji, przez urzędy skarbowe po małych, pozornie nic nie znaczących urzędasów…

Co dalej? Czara pełna, która kropla spowoduje przelanie się płynu przez krawędź naczynia? Tu nawet inne porównanie wydaje się właściwsze: pękająca tama wodna. Czy tama może pęknąć w połowie? Niestety nie. Jak się wali – to się wali!

Co autor felietonu przywołanego w linku widzi jako rozwiązanie? Zapraszam do lektury oryginału.

M.Z.