wtorek, 2 kwietnia 2013

Technologia wyprzedza rozum?



Gdzieś do polowy lat 60-tych uczono mnie w szkole, że przełom wieku XIX i XX był okresem technologicznej rewolucji, o której przedtem ludzkości się nie śniło... Nikt nie przypuszczał, że przełom kolejnych stuleci przyniesie taki wysyp nowinek technicznych, które tamte definicje rozwoju po prostu obrócą w pył. Niby McLuhan coś tam przebąkiwał o globalnej wiosce – ale traktowano to bardziej jako opowieści science-fiction, niż realia stające się na oczach niezorientowanej gawiedzi. 

Ta oczywiście kupowała coraz doskonalsze telewizory i komputery, gadała przez komórki, jeździła szybszymi samochodami – ale nadal tkwiła mentalnie w wiekach dawno minionych, ich specyficznym tempie, leniwym toku rozmów i pertraktacji. Zalew informacji docierających do jednostki ludzkiej zbywany był właściwie wzruszaniem ramiom: chce im się wylewać taki potok słów to niech wylewają. A nasza chata i tak z kraja…

Przesadzam? Ależ skąd! Opisywane tu ostatnio czynności, w jakie wdawałem się z chęci albo konieczności (kupno pojazdów, zamiana mieszkań) złożone do kupy i wzięte pod lupę dowodzą, że można mieć w kieszeni najnowszego smartfona, w domu najszybszy graficzny komputer – i nadal nie rozumieć, że za tempem przepływu informacji musi nadążyć także tempo podejmowania decyzji. Tempo reagowania. Inaczej cała ta skomplikowana współczesna struktura zacina się, a potem wali. I człowiek dochodzi do wniosku, że na dawnym targu końskim klepiąc się po rękach kupcy szybciej dochodzili do jakże modnego dzisiaj konsensusu, niż współcześni geniusze dogaduję się ze sobą w Internecie. Albo poprzez Internet. Dziwne to nieco, ale skłania też do wyciągnięcia innej refleksji: a może wszystkie te innowacje psu na budę są zdatne, może mózg ludzki nie jest w stanie dostosować się do nowego tempa – i posiadacze najnowszych gadżetów niczym nie różnią się od ruskiego sołdata z pięcioma zegarkami na każdym ręku? Ma ich tyle bo ma – a po co zastanowi się później… Czy nie podobnie jest ze współczesnymi wynalazkami?

Za sprawą tych przeżuwaczy współczesności wiele godzin nie mogłem się dogadać z nikim. Z perspektywy czasu widać, że to i dobrze, zawsze w końcu pojawiał się ktoś, kto potrzebował dokładnie tego, co miałem na zbyciu. Wpadał, oglądał i transakcja dochodziła do skutku bez przeszkód. Gdzieś w tle pozostawały niepotrzebny myślowe kalki pozostawione przez idiotów: moralne jest to, co oni sobie postanowili, dobre co im pasuje i wstrętne co ja chciałbym mieć. To głupie. To nawet żałosne - owo wchodzenie w skórę kogoś, kto stwarza światy, pisze moralne zasady, mówi ludziom co dobre, a co złe i jak powinni wobec barana się zachowywać.  Ale tak trzymać, Milusie: dureń winien być wyniesiony tak wysoko, by reszta świata nawet z oddali nie miała wątpliwości kto jest kto, z kim ma do czynienia!

M.Z.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Odpuściles Toyahowi i Muftiemu! Oj, nieładnie...

M.Z. pisze...

Oj tam, oj tam, zaraz odpuściłem... Po prostu nie mogę żyć wyłącznie śledzeniem co obaj właśnie wyprodukowali. Dla Toyaha najwłaściwszy dzisiaj jest ten tekst: http://zbigniewlipinski.nowyekran.pl/post/90183,jak-na-ukrainie-beda-obchodzic-rocznice-wolynskiej-tragedii Wątpię jednak by zauważył, a jeśli nawet to tradycyjnie zamilczy na śmierć. Z Muftim nie ma co się na razie potykać, idiotyzmy jakie wypisuje dotknęły już dawnego trzonu Polaków.eu czyli Zenka, trwa wojowanie z blogerem Leszkiem - ale to ich wojenki i nie mam prawa lubiąc jednego i drugiego (Zenka i Leszka rzecz jasna, nie Muftiego!) naciskać na jakieś ekstremalne rozwiązania. Wszystko ma swoją porę. Na koniec ktoś zostanie sam i wreszcie będę mógł mu zacytować klasyka: miałeś chamie złoty róg...

A tak na marginesie: to był felieton na zupełnie inny temat. Więc co mnie podpuszczasz?